Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kikai

Zamieszcza historie od: 2 lutego 2013 - 23:33
Ostatnio: 11 maja 2024 - 14:23
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 242
  • Komentarzy: 246
  • Punktów za komentarze: 3565
 

#81347

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia o piekielnych sąsiadach.

Córka, studentka, wraz ze swoim chłopakiem mieszka w wynajętym mieszkaniu, w mieście ponad 150 km oddalonym od rodzinnego. Poniżej wprowadziła się "nowa", której wszystko przeszkadzało. Pretensje o to, że zbyt głośno chodzą (córkę w szpilkach to ja widziałem może z pięć razy w życiu, takich butów nawet nie wzięła z domu), leją wodę w nocy, zbyt głośno zamykają drzwi w szafie (drzwi suwane, ale zabezpieczone specjalną szczoteczką przeciw trzaskaniu), skrzypi łóżko, głośno słuchają muzykę (nawet głupiego radia nie mają ani dodatkowych głośników do komputera) itd., itd.

W końcu napisała sympatyczna sąsiadka skargę do zarządcy, a ten pismo do właściciela mieszkania z prośbą o wyjaśnienie. Na szczęście właściciel normalny, przesłał wszystko córce i prosi o pisemne wyjaśnienie. Oczywiście odpisała, wyjaśniając wszystko zgodnie z prawdą. Właściciel, w dosadnych słowach, odpowiedział zarządcy i przez chwilę był spokój.

Po niedługim czasie piekielna zaczęła nachodzić córkę z pretensjami odnośnie hałasu. Potrafiła np. o pierwszej w nocy pukać do córki i informować, że nie może przez nią spać, bo zachowuje się zbyt głośno (podczas gdy córka była sama w domu, jej chłopak był w pracy, bardzo często pracuje od 19-tej do 7-mej rano) i uczyła się do kolokwium w następnym dniu. Właściwie regułą stało się to, że gdy sąsiadka obudziła się w nocy i zobaczyła ze swojego balkonu, że u córki wciąż pali się światło natychmiast interweniowała, że jest hałas.

Córka studiuje bardzo wymagający kierunek i zarwane noce to właściwie reguła. Znam córkę i wiedziałem, że wina leży po stronie sąsiadki, więc wymyśliłem sposób, aby to potwierdzić. Po pierwsze namówiłem córkę i jej chłopaka, aby poszli do sąsiadki i pełni skruchy przeprosili ją za dotychczasowe niedogodności, ale jednocześnie podali swoje numery telefonów z prośbą o poinformowanie ich sms-em natychmiast, gdy tylko usłyszy niepożądany w nocy hałas. Pozwoli im to na stwierdzenie co tak naprawdę jej przeszkadza i wyeliminować niedogodność. Równocześnie "zainwestowałem" w najprostszy wyłącznik/włącznik czasowy oraz lampkę zużywającą minimalne ilości prądu. Lampka poszła obok okna, a wyłącznik nastawiony na działanie od 22.00-1.00 (oczywiście gdy nikogo nie było w domu).

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Córka była u nas, jej chłopak w pracy, było po północy, gdy otrzymała sms-sa "proszę o ciszę". Odpowiedź córki: Proszę natychmiast wezwać policję, ponieważ jestem u rodziców, mój chłopak jest w pracy, więc pewnie ktoś się włamał. Sąsiadka na to: "proszę nie kłamać, widzę, że się u was świeci". Wtedy to już ja odpisałem. Przedstawiłem się i zagroziłem, że jeśli nie przestanie nękać córki, to ja dokonam zgłoszenia odpowiednim władzom. Jednocześnie upewniłem ją, że korespondencja sms-owa z moją córką jest wystarczającym dowodem na to, że słyszy wyimaginowane głosy i powinna zasięgnąć porady lekarza.

Myślicie, że pomogło? Tylko na nieco ponad miesiąc. Później znów zaczęły się pretensje o hałasy i kolejny donos do zarządcy. Niby wytłumaczyłem córce aby nie przejmowała się niezrównoważoną sąsiadką, ale co innego z daleka tłumaczyć, a co innego samemu tego doświadczać. A co do sąsiadki to nie jest upierdliwą staruszką o fizjonomii Baby Jagi, ale zupełnie normalnie (może nawet lepiej niż przeciętnie) wyglądającą kobietą w wieku nieco ponad 40 lat. I właściwie nie wiem jak ją oceniać, czy jest emigrantką ze wsi i naprawdę przeszkadza jej każdy odgłos i światło latarni ulicznych, czy schizofreniczką, którą należy leczyć, czy też zwykłym upierdliwcem. Ma ktoś pomysł jak z taką walczyć (bo po prostu wstyd przed właścicielem i zarządcą)?

Dzięki za komentarze. Odniosę się do nich tutaj, bo łatwiej.
1. Odnośnie głośników, hmm, też o tym myślałem, nawet nie o muzyce, ale o jakichś wkurzających dźwiękach, które doprowadzą kobietę do obłędu, ale odpuściłem bo uważam podobnie jak lady0morphine.
2. Nigdzie nie pisałem, że kobieta się awanturuje. Owszem nie zaznaczyłem wyraźnie, że ona w bardzo kulturalny sposób, cicho upomina. Myślałem o nagraniach, ale z czym pójdę na policję jak ta menda jest na tyle sprytna, że nie można jej właściwie nic zarzucić. Ot, sąsiadka grzecznie zwraca uwagę i prosi o uszanowanie ciszy nocnej. Robi to w taki sposób, że gdyby ktoś stał z tyłu za nią to z całą pewnością uznałby winę mojej córki. Dopiero gdy spojrzy się na jej twarz, a szczególnie oczy, można zobaczyć prawdziwe intencje. Wyraz twarzy tak bardzo nie pasuje do wypowiadanych słów i tembru głosu, że gdybym zobaczył taki film, to z całą pewnością sam bym nie uwierzył (dosłownie jakby ktoś dubbing zastosował).
3. Właściciel absolutnie i na 100% trzyma naszą stronę.
4. Sąsiadka jest właścicielką zajmowanego lokalu.
5. Czy takie działanie podpada pod stalking? Kiedyś czytałem książkę o tym (chyba "Obserwator") i jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby tak nazwać działania sąsiadki.

sąsiedzi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (153)

#81345

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam, przybywam aby opisać Wam pewną historię. W sumie nie jest ona jakoś bardzo piekielna, ale z pewnością przedstawia, że w niektórych sytuacjach ukazuje nam się odwrócona teoria ewolucji. No ale do rzeczy. (Przepraszam, jeśli będzie za długo).

Pracuję ja sobie w biurze x. Moja szefowa posiada kilka takich biur x, wszystkie są w różnych miastach i w każdym zasiada jedna osoba.
Moje biuro mieści się w budynku, w którym oprócz mojego małego pokoiku jest jeszcze z 5 innych takich pokoików, gdzie również zasiada jakaś osoba, taka mini działalność własna. Żaden pokoik nie ma nic wspólnego z drugim, za wyjątkiem klatki schodowej i toalet. No i w jednym, dużym pokoiku, który jest sporo ode mnie oddalony, zasiada Pan Notariusz, a dodam, że moje biuro umiejscowione jest na samym środeczku, na wprost schodów.

Tu dodam jeszcze, że na wszystkich drzwiach są blaszki informujące, jaka firma się tu mieści i ewentualnie czym się zajmuje. Na moich drzwiach wielkimi i wyraźnymi literami jest napisane "Biuro X, oferujemy bla bla".
Ta duża tablica nie zniechęca jednak klientów Pana Notariusza, aby zamiast do niego, zaglądać do mnie.
Niemalże codziennie wpada jakiś człek, od progu wołając "ja do notariusza", albo "proszę mnie zapisać do N", ewentualnie "Czemu N dziś nie przyjmuje, a kiedy będzie czynne" itp.
Jak już pisałam wcześniej - nie jest to specjalnie piekielne, ale z pewnością uciążliwe. No i zastanawia mnie - ludzie nie potrafią czytać? Nie czytają specjalnie? A może czytają, widzą i wchodzą mimo wszystko, chociaż działania N i moje nie mają ze sobą NIC wspólnego?

Ale postanowiłam to napisać, ponieważ dzisiaj chyba ja wykazałam się lekką piekielnością. Po raz chyba trzeci weszła do mnie ta sama babeczka, wchodzi sukcesywnie średnio raz na dwa tygodnie, z tego, co mówił mi Pan N - jakaś tam sprawa z domem, wynajmem, nie wiem dokładnie, wiem tylko, że często tu powraca. W każdym razie za każdym razem wchodzi informując mnie, że ona jest umówiona na godzinę Y, bądź tonem nieznoszącym sprzeciwu wręcz nakazuje zapisanie ją do N na godzinę W.

No i dziś ją zapisałam.
Na poniedziałek, godzina 14 (N nie ma wtedy w pracy, wisi kartka od paru dni). Panienka psioczy, bo ona z pracy będzie musiała wcześniej wyjść, no ale powiedziałam, że to jedyny tak bliski termin. Więc zgodziła się. Zapisała, nie podziękowała i wyszła.

Być może N będzie miał z tym problem, ale mam nadzieję, że księżna już do mnie nie wróci.

biuro biurowiec notariusz

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (176)

#42916

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego dnia zadzwonił do mnie mężczyzna, na wstępie
informując, że ma do mnie kontakt z polecenia. Powiedziałem, że miło mi, po czym zainteresowałem się jak mógłbym mu pomóc.

Wyjaśnił, że ma depresję bo stracił pracę i odeszła od niego żona. Potrzebuje konsultacji psychiatrycznej i leczenia. Powiedział, że wie, że na NFZ są do mnie długie terminy więc chciałby do gabinetu. Nie miałem nic przeciwko. Wyjaśniłem mu jak się do mnie zapisać i ile taka konsultacja kosztuje. On na to zaczął narzekać, że drogo, że nie stać go bo ma dramatyczną sytuację finansową. Powiedziałem, że w takim razie dopiszę go gdzieś na końcu listy pacjentów na NFZ w mój najbliższy dzień pracy. Odrzekł, że nie ma ubezpieczenia. Wskazałem, że wystarczy podejść do Urzędu Pracy, zarejestrować się a następnie ponownie do mnie zadzwonić. Powiedział, że nie może bo ma pracę na czarno i szef go nie puści do Urzędu. A słyszał, że jestem miły i pomocny, więc spodziewał się, że przyjmę go w gabinecie bezpłatnie.

Mam żal do Stefana Żeromskiego.

praca

Skomentuj (131) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1014 (1080)

#13792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym tygodniu odwiedziła nas babcia mojego chłopaka. Staruszka żywa, wesoła, rezolutna, potrafiąca wycisnąć wodę z kamienia spojrzeniem i - co ważne - prawosławna. W piątek po południu wyszliśmy z moim lubym na szybkie zakupy, zostawiając babcię przy kuchni (uwaga do panów - przy takich okazjach nigdy nie mówcie połowicom, że teraz dopiero dowiedzą się, co to znaczy gotować, mój chłopak już wie, dlaczego).

Wróciliśmy po niecałej godzinie i zastaliśmy w mieszkaniu babcię podejmującą herbatką i szarlotką (niestety, zjedli całą) patrol policji oraz związanego i zakneblowanego mężczyznę w sutannie. Kilka minut zajęło mi dojście do siebie, po czym przystąpiłam do czynności operacyjnych, czyli wyjaśniania, co się właściwie stało i dlaczego to ja mam wszystko posprzątać.

Okazało się, że nasze mieszkanie zostało wytypowane do okradzenia metodą "na księdza" - człowiek w sutannie przychodzi i udaje, że jest z wizytą duszpasterską (nowy ksiądz poznaje parafian i inne bajki). Pomijając oczywiste dziury fabularne w takiej ściemie, niestety, wiele starszych osób daje się nabrać i wpuszcza go do mieszkania (w końcu ksiądz), ten prosi o coś do picia, gospodarz wychodzi do kuchni, a ten szabruje mieszkanie. Tym razem Pan Ksiądz miał wyjątkowego pecha, ponieważ nie dość, że trafił na matkę dwóch policjantów, to jeszcze wyjątkowo krewką staruszkę, która natychmiast zorientowała się, że coś śmierdzi w całej historii. Opowieść babuni wyglądała tak:

-Otworzyłam, a ten od razu "Szczęść Boże" i pakuje się do środka, to zagradzam drzwi i pytam grzecznie, co zgubił, że tu szuka. Ten mówi, że z tutejszego kościoła, mieszkanie święcić. Mówię, że ja tu nie mieszkam i w ogóle jestem prawosławna, a ten na to, że nie szkodzi! Zgłupiałam i zaraz pomyślałam, że coś nie tak, ale patrzę, kropidło ma, sutannę ma, a nie znam się na tych rzymskich wynalazkach, pomyślałam, że zaraz wrócicie, to się wyjaśni. Wszedł, rozsiadł się i mówi, że herbaty by się napił, to poszłam do kuchni (znając babunię, naplucie do rzeczonej herbatki byłoby najlepszą dla Pana Księdza wersją wydarzeń), ale drzwi nie domknęłam, żeby go widzieć i w lustrze zobaczyłam, że zagląda do szuflady... Poczłapałam do kuchni, ale tak się ustawiłam, żeby oka z niego nie spuszczać, a ten stanął i udaje, że obraz ogląda, wróciłam, ten mówi, że mieszkanie chce poświęcić, to go przepuściłam w drzwiach i jak nie rąbnę wazonem w łeb!

Babcia znokautowała złodzieja, po czym związała go i zadzwoniła do syna, żeby kogoś wysłał na miejsce. Przybyły patrol zastał niedoszłego złodzieja owiniętego paskami i sznurami jak prezent świąteczny, a babcia postanowiła złożyć zeznania przy cieście i herbatce (na co nader ochoczo przystali). Odpowiedź na pytanie, dlaczego jest zakneblowany, zwaliła mnie z nóg - "a darł się, że mnie z dymem puści, to mu gębę zakleiłam, bo choć stara jestem, to słuch mam dobry i wrzeszczeć do mnie nie trzeba".

Nie zdążył ukraść wiele, więc pouczyli babcię, żeby na przyszłość była delikatniejsza ("to wy lepiej ich łapcie, żeby starzy ludzie nie musieli za was roboty odwalać!") przy zatrzymywaniu złodziejaszków, gościa rozwiązali, skuli, zwinęli i odjechali (złodziej chciał, żeby wezwać pogotowie, ale nikt się nie patyczkował). Ponoć obrobił już tak kilka mieszkań na osiedlu i obrabiałby dalej, gdyby nie to, że trafiła mu się akurat staruszka o żelaznej ręce.

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2060 (2192)

#15679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo jest historii o wynajmowanych przez studentów pokojach/mieszkaniach. Ja opowiem o moim pierwszym wynajmowanym pokoju.

Przed rozpoczęciem studiów trochę późno zaczęłam szukać jakiegoś pokoju. Studia w niewielkim mieście, więc we wrześniu ciężko było już znaleźć jakieś szczególnie ciekawe ogłoszenia. Coś się trafiło- jadę oglądać. Pani Właścicielka (PW) pokazuje pokój: przechodni, miałam go dzielić z jakąś dziewczyną. Prowadził on do następnego pokoju w którym mieszkały jeszcze dwie studentki. Cóż, może nie będzie źle. Same dziewczyny, mniej więcej w tym samym wieku- można się dogadać. Pani mówi, że bardzo się z nimi zżyła, razem oglądają "M jak miłość", no niemal jak rodzina. Do tego oczywiście kuchnia do dyspozycji, oddzielna łazienka dla nas. Na piętrze mieszka też córka i studiuje na tym samym wydziale na który ja się dostałam. Więc jak może być smutno sześciu kobietom pod jednym dachem? Żyć i nie umierać ;)

Rzecz, która powinna już wtedy mnie stamtąd przegonić- wg pani nie było problemem, że w pokoju, w którym mam mieszkać jest jedno łóżko: "dziewczynki takie szczupłe, to się we dwie zmieszczą" ;] Ostatecznie ustaliłyśmy, że będę spać na materacu, który sama przywiozę.

Jako, że nie było czasu wybrzydzać- zostałam tam. Najwyżej po semestrze się zmyję. Koleżanka z pokoju okazała się być miłym dziewczęciem spod wschodniej granicy. W pokoju obok mieszkały niemiłe siostry bliźniaczki. Pani właścicielka początkowo była "do rany przyłóż", ale nie minął tydzień a już zaczęła pokazywać rogi...
- kuchnia do dyspozycji- na nas cztery miałyśmy do podziału jedną półkę w lodówce,
- właścicielka oczekiwała, że żadna z nas nie będzie zostawać na weekendy. Jeżeli chcemy zostać, dopłacamy za weekend 20 zł.
- nie znosiła odwiedzin. jeżeli takie się zdarzały nie mówiła tego wprost, tylko np mi, że taki podejrzany typ odwiedził bliźniaczki, na pewno złodziej i narkoman,
- "M jak miłość", to był jakiś chory ceremoniał. PW potrafiła wołać mnie przez pół odcinka i nie przyjmować odmowy do wiadomości. No jak może mnie nie ciekawić TAKI serial!

PW chciała wiedzieć o nas wszystko. Dosłownie. Kiedyś, np., zakomunikowałam jej (właściwie odpowiedziałam na pytanie, gdzie się wybieram), że wychodzę do koleżanki. Po wizycie u koleżanki byłam umówiona ze znajomym z roku. Ok 1:00 odprowadził mnie na stancję, pożegnaliśmy się na ulicy. Rano pani ze zjadliwym uśmiechem spytała, jak się udał wieczór z kolegą (do 1:00 czekała na mnie gapiąc się w okno!).

Zaczęło mnie, po jakimś czasie, zastanawiać rozmieszczenie moich rzeczy.. Zazwyczaj wiem, gdzie co trzymam. Szybko się orientuję, gdy coś zmieni położenie. Kiedyś PW nie zauważyła, że wróciłam wcześniej z uczelni. Siedziałam sobie cichutko w pokoiku z notatkami. Nagle skrzypienie drzwi..powoooluuutkuuuu.. do pokoju zagląda głowa PW... Rozgląda się.... i szok... jej wyłupiaste oczka zatrzymały się na mnie... "oooo... myślałam, że Cię nie ma! ja chciałam tu poodkurzać." Po czym zbiegła na dół i za kilka minut wróciła z odkurzaczem (najpierw musiała wygrzebać go z szafy). Wszystko jasne..

PW była niezwykle oszczędna. Oszczędzała np. na wodzie. Stąd pojawił się między nami konflikt. Czy ktoś słyszał o takich fanaberiach, by brać prysznic dwa razy dziennie? Normalni ludzie, wg PW, kąpią się raz w tygodniu! No przecież PW nie śmierdzi chyba!! (Stara palaczka ;] ) Nie ustąpiłam co było powodem mega gniewu i ciągłych nerwowych wymian zdań.

PW oszczędzała też na ogrzewaniu. Jesienią dało się wytrzymać, ale w zimie.. Spałam w dresach, polarowych skarpetkach, koszulce z długim rękawem, bluzie, pod kołdrą i kocem. Gdy pewnej nocy, obudzona przez zimno, przyglądałam się powiewającym na wietrze firankom (nieszczelne okna), w mojej głowie zakiełkowała myśl "Trzeba uciekać!!".

W pierwszym tygodniu lutego poinformowałam PW, że z końcem miesiąca się wyprowadzę (miałam opłacony cały miesiąc). Miała więc ponad trzy tygodnie na to, by dać ogłoszenie i znaleźć kogoś na moje miejsce. Z czego dwa tygodnie to ferie, więc i tak by mnie nie było. PW kazała mi się wynosić natychmiast. No tak, nie mam świadków, że dałam jej pieniądze. Na szczęście właściciel mojej nowej stancji był człowiekiem niezwykle ugodowym i sympatycznym. Wprowadziłam się tam natychmiast. Stratna o kilka stów ale z korzyścią dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 592 (628)

#15199

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przebrnęliście poprzednie długaśne historie? :)

Wśród wielu moich dziwnych hobby znajdują się lalki, o czym już pisałam. W ramach hobby i drobnego zarobku szyję dla nich ubranka - nie to, że super profesjonalne, ale znajdują się osoby, które za sukienkę dla lalki małej zapłacą 40-50zł. Zaoferowałam się na forum, jakoś wisi tam temat i się czasem zgłaszają osoby aby im coś prostego uszyć.


Mówię o forum "Pullipowym", a więc lalki wielkości lalki Barbie.
Obok mojego nicku na forum jest dumna polska flaga, więc sporadycznie odzywają się osoby z Polski - aby pogadać, aby im pomóc, aby się spotkać jeżeli z Warszawy [zwykle to dziewczyny w moim wieku i zwykle sympatyczne], aby pohandlować.
Niedawno osoba poprosiła mnie o uszycie prostej koszuli, a w zamian zaproponowała domowo upieczoną szarlotkę - była pyszna, a koszulka się podobała :)
Tak więc nic nowego, bo lalkarzy w Polsce sporo.

Od kiedy jestem na swoim - no, może od 17 roku życia, interesuję się lalkami, a szyję od 18.
A więc z 4-5 lat temu, kiedy dopiero co rozwiesiłam ogłoszenie na forum, że uszyję ubranko odezwała się pani o nicku pokroju DarkShadowGoth.
Miała zero postów, ale po polsku napisała, że jej się podobają moje sukienki i chciałaby sukienkę zamówić i odebrać w Warszawie.
Upewniła się, że cena to 20$, spytała czy wolę w USD czy złotówkach, takie tam.
Spytałam ją (dosłownie tutaj muszę przedstawić) "na jakie ciałko mam to uszyć?"
Odpowiedź: "no na najdrobniejsze :)"

Moje ubranka są prezentowane na takim małym manekinie, zrobionym z niewidocznej na zdjęciu piłki do pingponga, co chyba było jedyna możliwą przyczyną nieporozumienia.

Uszyłam, zaprezentowałam zdjęcie sukienki na podłodze [więc chyba manekin się popsuł, już nie pamiętam] coby ładnie wyglądało.

Przelała pieniądze, no to się spotykamy aby odebrać ubranko. Zależało jej, aby jak najwcześniej się spotkać - wypadły mi zajęcia tak, że kończyłam o 12. "Na styk, ale ok, bo jej dzisiaj potrzebne".
Myślę sobie, że pewnie sesję zdjęciową sobie wymyśliła i jej się spieszy - a od zamówienia minęło 10 dni [od zapłaty powiedzmy 2-3dni].

Autobus się spóźnił, zimno bo koniec stycznia zdaje się, ale docieram na umówione miejsce.
[D]ziewczyna wiek licealny, chudzinka, zamarzała straszliwie czekając na mnie 15 minut dłużej - szczękając zębami pyta:

[D] To gdzie torebka z sukienką? Bardzo chciałabym już ją odebrać i iść do domu!

[Ja] No, mam ją u siebie w plecaku.

[D] A nie pogniotła się?

[Ja] Wątpię, w album włożyłam torebkę z nią.

[D] Jak się zmieściła??? [Oczy TAAAKIE wielkie zrobiła]

No i wyjmuję pakuneczek o wymiarach 20x10cm a dziewczyna bierze do rąk, obraca i w płacz. Sukienka ląduje na ziemi, dziewczyna na ławeczce.

Spośród szlochów wyłapałam, że myślała że to na dorosłą osobę [wielka suknia z różami, koronkami, rękawkami, kryzą itp za 50zł?] i że ona dzisiaj ma studniówkę. Już jej rodzice dali te 50zł na sukienkę i kolejne 50 na fryzjera, rodziców nie ma i nie wie co ma zrobić.

Jedyne co mogłam zrobić to jej wypłaciłam 60zł z bankomatu i oddałam gotówkę [zapłaciła niby 53zł powiedzmy, ale z Paypala by szło kilka dni] i powiedziałam, że to forum lalkowe, same lalki, same tematy o lalkach i skąd jej przyszło do głowy, że to na normalną osobę? Chciałam ją pocieszyć, powiedzieć że może znajdzie jakąś używaną, która przejdzie jako balowa, że mogę jej nawet pomóc, bo lubię takie zakupy, kupię jej kawę ciepłą w prezencie aby się uspokoiła...
(byłam miła, bo w sumie tragedia jest, a zakładałam, że skoro była na forum, to "towarzyszka broni... znaczy lalki")

Dziewczyna wyszarpała mi pieniądze i krzyczała, że ją wprowadziłam w błąd, bo jej nie powiedziałam o wymiarach.
I jak ją pytałam o rozmiary to już myślała, że wszystko OK [dla mnie najmniejsze działko to tak zwane Type 3, a dla niej XS], że przeze mnie będą się z niej śmiać bo ona nie ma sukienek i pójdzie jak obdartus. Ponieważ przeszła w ultradźwięki spasowałam, zabrałam sukieneczkę (którą potem za 25$ sprzedałam :) ) i wróciłam do domu.


Piekielność?
5pkt za wybór forum anglojęzycznego z lalkami na szukanie sukni.
8pkt za nie skojarzenie ceny [koleżanki w liceum płaciły po 1000zł za suknie o.O ała!].
10pkt za zostawienie tego na ostatni dzień.
500pkt za krzyczenie na mnie, jak chciałam jej - być może nieudolnie ale jednak - pomóc.

Pozdrawiam mroczną użytkowniczkę, która konto skasowała tego samego dnia.

forum, Warszawa, moje mieszkanko i rotunda

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (709)

#55592

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ramach hobby piszę opowiadania.

Jak się pisze, to czasami się wysyła na różne konkursy. No to ja też wysłałam jedno opowiadanie na konkurs, dość niewielki, organizowany przez gminę miejsko-wiejską na krańcu Polszy, a nazywany szumnie Ogólnopolskim Konkursem Literackim.

Krótko mówiąc - wygrałam, zaprosili mnie na galę, na którą nie pojechałam, ponieważ do krańca Polski mam dość daleko, organizatorzy za dojazd nie zwracali. Wiadomo, jak już się wygrywa, to raczej dopłacać do interesu się nie chce. Według regulaminu nagrody miały zostać wysłane pocztą.

Czekałam więc.

I czekałam.

Mijają trzy tygodnie od gali, jakieś sześć tygodni od ogłoszenia wyników - nadal nic. Piszę do organizatorów, że nic nie dostałam - przepraszają, obiecują wysłać w ciągu 2-3 tygodni.

Mija sobie miesiąc, nagród nadal nie ma. Troszkę mi się podirytowało, piszę więc ponownie, że nic nie dostałam i sprawa się robi dość nieprzyjemna. Co otrzymałam w zamian? Przeprosiny, że to niedopatrzenie? Obietnicę wysłania nagród jak najszybciej? Nieee, to by było zbyt normalne. Otrzymałam taką uroczą wiadomość:

"Szanowna Pani,
sprawa robi się nieprzyjemna dla obu stron. Proszę sobie wyobrazić, że Regulamin Konkursu nie określa jasno, kiedy nagrody zostaną przesłane. Istotne jest to, że zostaną przesłane pocztą. Większość Konkursów Literackich nie rozsyła nagród. Wymagana jest obecność laureatów na Gali. Myślałem, że nagrody zostaną przesłane w przeciągu 2-3 tygodni, tak się nie stało, za co przepraszam. Na chwilę obecną nie znam daty wysyłki nagród.
D. Piekielny"

Innymi słowy: regulamin nie określa, kiedy należy wysłać nagrody, więc sobie je wyślemy np. w trzydziestą rocznicę beatyfikacji Jana Pawła II, bo nam wolno. A tak w ogóle co się czepiasz, inni są gorsi i biją Murzynów... tyle że nie. Absolutnie wszystkie konkursy literackie, w których brałam udział, rozsyłały nagrody bez problemu.

I człowiekowi się odechciewa startować w jakichkolwiek konkursach...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 395 (605)

#51660

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem o Księciu Złodziei.

Siedzę sobie w pokoju, zaduch okropny, to i okno mam otwarte na oścież. Tak sobie siedzę i ledwo dycham, a tu mi nagle miga ręka czyjaś przy oknie (mieszkam na parterze), patrzę: ktoś mi kaktusa z parapetu podprowadzić próbuje!
Jak nie ryknę: "panie, co pan odpier***asz!" (dzielnica niestety średnio ciekawa, różny element społeczny się tu kręci, to i grzecznie raczej nie dociera) i nie wyjrzę przez okno, łypiąc na złodzieja złowrogo...
Na co Książę Złodziei speszony kaktusa odstawia i mówi skruszonym głosem:
- A bo leżał...

Padłam z miejsca. Jeszcze zrozumiałabym, jakby na dużą paprotkę się pokusił lub jakby orchideę jakąś chciał porwać.
Ale małego kaktusika za 6 zł?

dziki zachód

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1016 (1058)

#50558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy gruzińskich przygód z piekielnymi wynajmującymi mieszkania :)

- Koleżanka wracając do domu spotkała w salonie właścicielkę mieszkania pijącą kawę z jakimiś obcymi babami. Bo to przecież JEJ mieszkanie jest.

- Koleżanka-muzułmanka zdjęła z szafek poustawiane wszędzie prawosławne obrazki (nie żadne drogie artystyczne ikony, tylko takie obrazki, jak u nas ksiądz po kolędzie rozdaje). Następnego dnia wpadła właścicielka i z wielką awanturą poustawiała wszystko z powrotem. Uzasadnienie jak wyżej.

- Nieświadomy realnych cen kolega płacił majątek za internet. Po jakimś czasie okazało się, że dzięki niemu internet miało jeszcze dwóch sąsiadów.

- Kolega wynajmujący piętro domu zostawił na tarasie buty, prawie nowe, takie typu wojskowego. Następnego rana butów nie ma. Mieszkająca na dole właścicielka twierdzi, że buty w nocy pogryzł pies, a w ogóle to były stare, więc je wyrzuciła. Postraszona policją z fochem poszła do sąsiadów i przyniosła buty jakimś dziwnym trafem nie mające żadnych uszkodzeń.

- Mieszkanie nie posiadało żadnych zasłon ani firan w oknach, koleżanka nie mogąc się ich doprosić w końcu sama coś powiesiła. Właścicielka wpadła z awanturą, bo firanki niszczą okna - a mianowicie wpadające do pokoju światło odbija się od zasłon i promieniuje na okno niszcząc je w ten sposób. (WTF???)

- I absolutny hicior: kolega po powrocie z pracy zastał w swoim salonie żałobników i katafalk z dziadkiem, któremu zmarło się tegoż ranka...

zagranica

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 764 (860)

1