Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lolla

Zamieszcza historie od: 16 lutego 2012 - 12:04
Ostatnio: 28 października 2012 - 19:28
  • Historii na głównej: 5 z 18
  • Punktów za historie: 5304
  • Komentarzy: 67
  • Punktów za komentarze: 252
 
zarchiwizowany

#29230

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak to niektórzy absolutnie i pod żadnym pozorem nie powinni prowadzić autobusu.

Moje rodzinne miasteczko leży niedaleko miasta wojewódzkiego. Tak się składa, że akurat burmistrz pokłócił się z prezydentem tego dużego miasta i komunikacja miejska niemal umarła, więc wydostanie się z miasteczka graniczy z cudem, jeśli się nie ma prawa jazdy. A ja nie mam. Dodatkową atrakcją jest remont jedynej drogi łączącej miasteczko z miastem. Dlaczego taki wstęp? Bo jak w końcu jedzie autobus to ludzi jest sporo, a warunki na drodze kiepskie. Jakoś nie przeszkodziło to panu kierowcy we flircie z panią sprzedającą bilety. Pan w ogóle nie oglądał się na boki (nie jestem też pewna czy patrzył przed siebie), co skutkowało co chwilę ostrym hamowaniem i rozrzuconymi kończynami w różnych częściach autobusu. O wiele zabawniej było jednak jak przegapiał przystanki i ludzie krzyczeli, żeby się zatrzymał. Stawał wtedy gwałtownie na środku drogi i otwierał drzwi.

A, zapomniałam wspomnieć, że remontowana droga jest dwupasmowa, a pan jechał lewym pasem. Pan ludzi wypuszczał prosto pod koła innych samochodów.

komunikacja_miejska

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (137)
zarchiwizowany

#28943

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Długo się zastanawiałam czy to opisać, ale nawet kilka lat po fakcie ta historia nadal się za mną ciągnie, więc opisuję.
Mieszkam w niedużym miasteczku (oryginalnie, bo od jakiegoś czasu studiuję w innym mieście), gdzie mentalność niektórych ludzi zalatuje średniowieczem. Swego czasu zaczęło się pojawiać tutaj kilku czarnoskórych. Tak się złożyło, że miałam okazję ich poznać i się z nimi zaprzyjaźnić. Zrodziło to kilka zupełnie absurdalnych sytuacji (dla mnie, bo ja akurat poświęciłam 5 minut, żeby ich poznać i byli naprawdę w porządku):

1. Wszyscy na to krzywo patrzyli. Zaczynając od moich rodziców, aż po ludzi, którzy nawet nie wiedzieli o kogo chodzi. Jak się dowiedziałam? W sklepie zaczepiła mnie starsza pani i zaczęła wyklinać i wyzywać „dziewuchę, która za czarnymi lata”, dodając, że się powinnam wystrzegać takiego zachowania i tej dziewczyny, bo przecież ja tak porządnie wyglądam.

2. Generalnie umówiliśmy się z chłopakami, że będziemy ostrożniejsi w tych kontaktach, żeby innych to nie raziło. Ale przy okazji wizyty w bibliotece spotkałam E. Wyszliśmy razem i zamieniliśmy kilka grzecznościowych zwrotów. Zauważyło to kilku robotników, którzy akurat przebywali w okolicy.
Wieczorem E został ciężko pobity. Za rozmowę z białą dziewczyną.

3. Zaczęłam wychodzić na spacery z półroczną bratanicą i dosyć szybko się dowiedziałam, że mam dziecko z murzynem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że bratanica ma niebieskie oczy. I jest blondynką.

4. Przy okazji niemal każdej wizyty w domu (albo jak spędzam w domu wakacje) wpadam „przypadkiem” na kilku moich rówieśników, którzy mają się za pępek świata i mam okazję usłyszeć, że jestem taka, siaka i owaka, bo się z czarnymi puszczam, ale tak naprawdę nie wiem jak to jest być z białym facetem i oni chętnie mi pokażą. Tak mnie wy.... no... że mi naprostują światopogląd. Nawet jak zaczęłam się pojawiać w domu z chłopakiem (białym) nie skojarzyli, że czas przestać.

miasteczko

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (246)

#27644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spod mojej uczelni do mieszkania mogę się dostać dwiema liniami, które jadą dokładnie tak samo. Co ciekawe, autobusy te jeżdżą w odstępach około 5 minut od siebie w godzinach szczytu (czasami tylko z powodu korków trzeba dłużej na któryś zaczekać).

Godzina 16:30, obładowana torbami czekam razem z tłumkiem na autobus. Z daleka widzę, że nadjeżdżają cztery, więc ustawiłam się w dogodnym dla siebie miejscu, żeby zobaczyć ile ludzi jedzie, będzie wsiadało, wysiadało... czy opłaca mi się wsiadać po prostu. Nadjechały.
Wszystkie babcie i dziadki moherowe ruszyły do pierwszego autobusu i chociaż też mi pasował, próbowałam się wycofać żeby zaczekać na następny.

I wtedy jeden z dziadków jak mi nie huknie z pięści po żebrach, dla efektu jeszcze mnie popchnął do tyłu i syknął:
- Starszy ma pierwszeństwo!

Oszołomiona popatrzyłam za nim, pozbierałam torby i przeszłam trzy kroki w stronę drugiego autobusu, który jak już nadmieniłam jedzie dokładnie tą samą trasą. Wchodzę do środka, a tam oprócz mnie pięć osób. Usiadłam sobie spokojnie i próbowałam ogarnąć swoim małym rozumkiem głupotę ludzką.

autobus

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 647 (681)
zarchiwizowany

#28479

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść z cyklu „książę (?!) z bajki”.
Będąc na drugim roku studiów trafiłam do męskiego mieszkania studenckiego i dość szybko się tam przyjęłam jako jeden z chłopaków. Oznaczało to m.in., że miałam wejście na męskie wieczory. I na jednym z tych wieczorów był ON, powiedzmy... P (niestety nie pamiętam kompletnie jak ma na imię, bo chętnie bym go użyła). P udowodnił jeszcze wcześniej, jakim jest narcystycznym debilem, ale tego wieczoru przeszedł samego siebie. Ostrzegam, będzie długo.
Wróciłam późno, wszyscy na imprezie porządnie zrobieni, ale tak naprawdę to początek zabawy, więc zostałam wezwana do pokoju i poczęstowana kolejką. Jak wiadomo - student darmowego alkoholu nie odmawia, więc i ja z wdzięcznością przyjęłam podarek. I wtedy podszedł do mnie P, objął mnie w pasie i zapytał szarmancko:
- To co? Idziemy teraz do ciebie?
Moja reakcja - karpik. Jak się ogarnęłam przypomniałam P, że znam jego dziewczynę, że sama ich zganiałam dwa tygodnie wcześniej z mojego łóżka, więc uznajemy, że propozycji nie słyszałam. I poszłam do siebie, rzuciwszy mu jeszcze pełne pogardy spojrzenie. Już przysypiałam, kiedy czuję, że coś mi się ładuje do łóżka i zaczyna namiętnie całować. Zanim zdążyłam zareagować zostałam odepchnięta, wtulona z powrotem w pościel, P położył się obok i rozpoczął monolog po angielsku, z którego dowiedziałam się co następuje:
- że on ma dziewczynę, którą strasznie kocha i nie mógłby jej zdradzić
- że on wie, że ja bym się cieszyła, gdyby się ze mną przespał, bo przecież ja teraz nikogo nie mam, ale on po prostu nie może, bo ma dziewczynę
- co ja sobie myślę, że jak on powie swojej dziewczynie, że ją zdradził i w ogóle jestem ścierka i param się najstarszym zawodem świata
- ale przecież ja bym się cieszyła, bo on jest taki przystojny, a ja teraz nikogo nie mam i on mi przysługę robi
- a tak w ogóle to on wie, że ja nic nie rozumiem, bo przecież jestem głupia i wszyscy dookoła wiedzą, że się puszczam na prawo i lewo, więc po co mi znać angielski?
Po ostatnim zdaniu został wyciągnięty przez swoich kumpli z mojego pokoju, a ja w końcu mogłam pójść spać, chociaż nie zmrużyłam oka dopóki wszyscy nie wyszli, a i potem miałam problem z zaśnięciem, bo byłam wściekła.
I tu powinien nastąpić koniec historii, ale P postanowił mi zagrozić, że jeśli komuś powiem o tym co się wydarzyło to jego zemsta będzie sroga. Nie żebym się jakoś specjalnie przestraszyła, ale najważniejsze, że miałam palanta z głowy. Do czasu, jak rok później sobie o mnie przypomniał. Odezwał się do mnie na portalu społecznościowym. Że co u mnie słychać, bo on do tej pory rozpamiętuje moje rozkoszne, namiętne usta i nasz idealny pocałunek. Udałam, że go nie pamiętam. Przypomniał się jako „to wysokie ciacho z imprezy”. A kiedy odrzuciłam zaloty znów stek wyzwisk pod moim adresem i stwierdzenie, że on chciał być tylko dla mnie miły i ze mną poflirtować, zainteresować się mną, bo przecież i tak nikt inny tego nie zrobi. Od kumpli dowiedziałam się, że z palantem zerwała dziewczyna i sobie przypomniał, że mnie nie przeleciał jeszcze, a przecież ja mu dam, bo z niego takie ciacho, a ja takie zero, że się na pewno ucieszę.
Do teraz sobie zadaję pytanie - skąd się biorą tacy ludzie?!

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (225)
zarchiwizowany

#28413

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejny „książę na białym koniu”. Poznany przez internet. O dziwo spotkanie przebiegało w miarę spokojnie, a piekielna w sumie byłam... ja. Biała róża na start, kawa z ciastkiem (taka z odsuwaniem przede mną krzesła i traktowaniem mnie jak księżniczkę) i romantyczny spacer po parku kiedy mżyło (a ja kocham deszcz). Problemem okazało się... rozstanie. Pan ewidentnie nie przyjmował do wiadomości, że na niego czas. Próbowałam go zbyć na różne sposoby, ale skończyło się wspólnymi zakupami w markecie i rozmową o tym, jak to on chce mieć żonę, z którą by tak zakupy robił. Potem podwiózł mnie pod sam blok i wniósł zakupy do mieszkania, bo on dżentelmen, a ja słaba niewiasta w potrzebie. Ale będąc już u mnie jakoś tak łapki mu się zaczęły lepić do mnie, a ja czułam się coraz bardziej nieswojo, bo przecież rozmawialiśmy wcześniej na temat ewentualnego zbliżenia i jasno zaznaczyłam, że mowy nie ma. Aż w końcu usiadł sobie na moim łóżku i dla zachęty poklepał miejsce obok. Akurat zadzwoniła do mnie przyjaciółka, co by sprawdzić czy pan nie okazał się jakimś psychopatycznym mordercą, a ja w przypływie geniuszu:
- Halo? No cześć wujku... Tak, jestem w mieszkaniu. Jesteś na dole? Już schodzę!
A do amanta:
- Wybacz, ale mój wujek ksiądz (! - z podreśleniem, pogrubieniem i kursywą) właśnie do mnie przyjechał...
Po dwóch sekundach pana nie było. I jakoś nie odezwał się więcej :)

ropuch

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (243)

#26678

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historie o kurierach z firmy pod szczęśliwym numerkiem, przypomniała mi się moja własna historia. Słowem wstępu: moim hobby jest robienie biżuterii, więc często zamawiam przesyłki ze sklepów z akcesoriami kurierem, bo mogę się umówić na odbiór na godzinę, nie muszę fatygować się na pocztę (bo listonosz ZAWSZE zostawia awizo, nawet jeśli wszystkie jesteśmy w mieszkaniu). Złożyłam zamówienie w tym sklepie co zwykle, wcześniej byłam bardzo zadowolona z dostawy, ale... no właśnie...

Czekałam na zamówienie chyba ze trzy dni, mimo bardzo szybkiej wysyłki (zamówienie w poniedziałek wieczorem, paczka nadana we wtorek rano). Piątek, godzina dziesiąta z minutami, zauważam że ktoś do mnie dzwonił kilka razy. Po chwili znowu telefon, tym razem udało mi się odebrać. ([K]urier; [J]a)
[K] No gdzie pani jest, bo my stoimy pod drzwiami i nikt nie otwiera.
[J] Słucham? Ja w pracy jestem...
[K] Jak to w pracy! Umawialiśmy się z panią na dziesiątą! Stoimy pod drzwiami, pani przyjeżdża.
[J] Ale ja w pracy jestem, poza tym ja z panią nie rozmawiałam.
[K] Dzwoniłam!
[J] Tak, ale ja nie odebrałam, bo jestem w pracy. Nie umawiała się pani ze mną na godzinę.
[K] Jesteśmy pod drzwiami, pani przyjeżdża...
I tak w kółko z dziesięć minut, bo mimo moich tłumaczeń pani nie chciała zrozumieć, że gadanie do sygnału w telefonie nie jest równoznaczne z umówieniem się ze mną na godzinę. Potem się okazało, że ona kończy pracę wtedy kiedy ja, więc dzisiaj mi paczki do domu nie dostarczą. Na moją prośbę, żeby dostarczyła mi do pracy stwierdziła, że ona nic nie musi (?), po odbiór paczki mam się zgłosić dnia następnego do centrali.

Pomijając już to, że w sobotę autobusy w tym mieście kursują jak w innych w Boże Narodzenie, a ja jak się okazało, mieszkam nie na tym końcu miasta co trzeba i musiałam jechać trzema (!) autobusami do centrali (co zajęło mi samo w sobie dwie godziny), to jeszcze panowie w centrali ignorowali mały tłumek, który przyszedł po swoje paczki, przez dobre czterdzieści minut. W końcu się udało, ktoś się zapytał czego chcę. Powiedziałam.
Okazało się co następuje:

- Można prosić o dostarczenie paczki na następny dzień (pani twierdziła, że tak się nie da i paczkę odeślą), ale ma zwykły priorytet i jak się kurier nie wyrobi to wraca ona do centrali.
- Kurier MA obowiązek dostarczyć paczkę do pracy, jeśli nie ma mnie w domu, a ja robię telefoniczne przekierowanie (może mu nawet nie być po drodze), bo...
- Czego nie wiedziałam, bo wcześniej nie było problemów, kurier MA obowiązek dokonać trzech prób dostarczenia paczki zanim może ją wrócić na centralę.

Tak, skargę na panią złożyłam.

kurierzy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (510)
zarchiwizowany

#26008

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zirytowana dzisiejszym epizodem postanowiłam opisać kilka moich przygód z przychodnią akademicką.

1. Tak się składa, że cierpię na kilka dolegliwości, z których każda jest związana z następną, więc jestem częstym gościem w przychodni. To recepta, zwolnienie, skierowanie do lekarza, badania... wiadomo. Niedawno zakazano wydawania zwolnień lekarskich wstecz, więc moja pani doktor zaproponowała, żebym dzwoniła do przychodni, prosiła o wyjęcie karty, odnotowanie, że chcę zwolnienie i zaniesienie karty lekarzowi w celu wydania zwolnienia, które odbiorę, jak będę w stanie (kto cierpi na migrenowe bóle głowy wie o co chodzi).
Dzwonię, odbiera pani w rejestracji, wyjaśniam co i jak. A pani w krzyk, że pielęgniarki nie są od tego, że ona zwolnienia wydać nie może. Wyjaśniam jeszcze raz, że lekarz, że migrena... I znowu krzyk, że przyjechać trzeba, pani doktor zdecyduje czy wypisać zwolnienie. Wyjaśniam trzeci raz, że migrena, że wstać ciężko, nie dam rady przyjechać. Pani się rozłączyła.
No nic... mus to mus, nafaszerowałam się lekami, wsiadłam w autobus, pojechałam. Przychodzę do rejestracji, wyjaśniam, że to ja dzwoniłam, że przyjechałam po zwolnienie. Do lekarza godziny zajęte. Przyjść jutro, najlepiej rano. Na szczęście lekarka zgodziła się mnie przyjąć. Na koniec wizyty, widząc, że ledwo trzymam się na nogach powiedziała:
- Następnym razem niech pani zadzwoni, wydamy zwolnienie, nie będzie się musiała pani fatygować.

2. W związku z migrenami dosyć intensywnie faszeruję się Ketonalem. Znajomi w żartach posądzają mnie o uzależnienie. Jedna pani doktor spojrzała w kartę, przeczytała że średnio co 3 tygodnie przychodzę po receptę i odmówiła jej wypisania. Na tłumaczenie, że mam migreny leczone neurologicznie (zapisane w karcie) stwierdziła, że symuluję, a ona ćpunek i lekomanek wspierać nie będzie.

3. Przychodzę po skierowanie do neurologa. Lekarz nie wyda. Dlaczego? Bo skąd JA mogę wiedzieć, że mam migrenowe bóle głowy (dziedziczone po mamie, leczone u neurologa już od jakiegoś czasu, ale nowy rok kalendarzowy = nowe skierowanie), to na pewno coś innego. Jakaś blada jestem. Trzeba badanie krwi. A potem zdziwienie, że wyniki mam podręcznikowe. I tak każdy lekarz po kolei, średnio co trzy miesiące. Plus tej sytuacji - regularnie dowiaduję się jakim okazem zdrowia jestem.

4. Wizyta po coś tam... Chyba jakieś przeziębienie dla odmiany. Do rejestracji przychodzi głuchoniemy chłopak, na kartce wypisuje o co chodzi. Student pierwszego roku, przyszedł się zapisać do lekarza, prosi o pomoc bo jest głuchoniemy. Pielęgniarka prowadzi go na korytarz, pokazuje tablicę na której są wszystkie informacje, wyjaśnione krok po kroku co i jak. Chłopak dziękuje skinieniem głowy, zabiera się do pracy. Pielęgniarka już ma wracać do rejestracji, kiedy pyta:
- A pan się u nas nie leczył wcześniej?
Oczywiście zero reakcji. Ta powtarza pytanie, po chwili wnerwiona:
- No głuchy czy co… A PAN SIĘ U NAS NIE LECZYŁ WCZEŚNIEJ??!! - wyryczane mu do ucha. Chłopak zaskoczony, że ona się tak nagle pojawiła w polu widzenia odskoczył. Pytanie zostało wyryczane raz jeszcze, odpowiedź - nie. Każdy następny komunikat został chłopakowi wykrzyczany, niekoniecznie w jego polu widzenia. To, czego nie zauważył, wypisywałam mu na kartce.
Witki mi opadły.

5. Historia z dzisiaj. Kilka dni temu przewiałam ucho i od tamtego czasu narastają problemy. Ucho zatkane, boli (na szczęście sporadycznie), a dwa dni temu przestałam na nie słyszeć (!). A przez zawirowania z sesją jakoś nie miałam czasu się tym zająć do tej pory. I bym się nie zajęła, gdyby nie to, że zaczyna mi dokuczać drugie ucho, historia się powtarza. Poszłam do rejestracji, pytam czy mogę się zarejestrować, bo ja tylko po skierowanie do laryngologa, bo ucho, bo boli, bo przestaję słyszeć. Miejsc u lekarza już nie ma (godzina 10, od 9 jest rejestracja czynna), przyjmują tylko nagłe przypadki.
- A pani przecież nie umiera.
Ano nie.

I wisienka na torcie od innych lekarzy :) Mam heterochormię, tj. jedno oko mam piwne, a drugie ciemnobrązowe. Nieodmiennie jest to przedmiotem fascynacji ludzi dookoła (pytanie czy noszę soczewki, jedna z bardziej upierdliwych dziewczyn próbowała wsadzić mi palec do oka, żeby mi? sobie? udowodnić, że to soczewka) ale także lekarzy. Wizyta u dermatologa i pytanie „A pani wie, że pani ma...?” uzasadniła, że miała pacjenta, który nie zauważył, że ma żółtaczkę. Wizyta u kardiologa, którego bardziej fascynowało „Dlaczego pani ma...” niż to, że wyniki EKG nie są takie do końca fajne. I pytanie neurologa: „Czy może pani na mnie tak nie patrzeć? Bo to ślepe oko mnie rozprasza”.

służba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (190)
zarchiwizowany

#24847

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wielokrotnie już mi powtarzano, że roztaczam wokół siebie taką jakąś aurę ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Być może dlatego wielokrotnie jestem zaczepiana na ulicy przez ludzi o 50 gr czy bułkę. Nie mam problemu, żeby pomóc. Poprawka. Nie miałam.

We wrześniu wracałam z miasta, w którym studiuję do rodzinnego. Żeby dostać się na dworzec PKS musiałam skorzystać (oczywiście) z komunikacji miejskiej. Obładowana torbami usiadłam w autobusie. I wtedy podszedł ON. Powiedział, że jest niepełnosprawny (wygląd i sposób mówienia sugerował jakiś stopień upośledzenia umysłowego) i czy mogę mu pomóc wysiąść, bo czeka na niego mama. Powiodłam wzrokiem po ludziach dookoła, dwie starsze panie siedzące naprzeciwko mnie patrzyły z zainteresowaniem, ale jak tylko zobaczyły, że patrzę nagle zaczęły oglądać ludzi za oknem. Więc się zgodziłam, chociaż niechętnie (akurat miałam paskudny stan zapalny oczu i ledwo widziałam, a jeszcze musiałam brać za kogoś odpowiedzialność). Już po chwili poprosił mnie, żebym głaskała go po ręce, bo wtedy się uspokaja, a jazda autobusem bardzo go stresuje. Nie lubię być dotykana, ani dotykać, ale na to również się zgodziłam. Zaczęła się seria pytań z jego strony (gdzie wysiadam, nagle się okazało, że on też tam wysiada, i masa innych pytań, ale te już zbywałam). Jak wysiedliśmy wyraził nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

Gdzie piekielność? Od pół roku mam dosyć natrętnego adoratora. Na początku myślałam, że to przypadek, bo mieszkamy w jednej okolicy. Ale za każdym razem jak wypatrzył mnie na przystanku to albo mnie zaczepiał albo wsiadał do tego samego autobusu i za mną łaził. Niedawno znowu go spotkałam, ale zanim mnie zobaczył zdążyłam się schować za przystanek. Wtedy zadzwonił jego telefon, odebrał:
„No... cześć. Tak, wszystko w porządku... Jeżdżę sobie... Tak, tak, dobrze...”
O ja naiwna...

autobus

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (135)