Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lolla

Zamieszcza historie od: 16 lutego 2012 - 12:04
Ostatnio: 28 października 2012 - 19:28
  • Historii na głównej: 5 z 18
  • Punktów za historie: 5304
  • Komentarzy: 67
  • Punktów za komentarze: 252
 
zarchiwizowany

#41726

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odbierałam młodą (6l.) ze szkoły. Umowa obejmowała przebywanie z nią na mieście dopóki o wyznaczonej godzinie nie nastąpi przekazanie obiektu pracującej mamie. Przy okazji chciałam załatwić kilka swoich spraw, a do tego potrzebowałyśmy przemieścić się autobusem.

Wsiadamy, ścisk straszny, bo młodzież wraca ze szkoły, do tego łapki by im pousychały, gdyby pozdejmowali plecaki z ramion, więc musiałam młodą osłaniać, żeby nie dostała w głowę, bo przecież ledwo to od ziemi odrosło. Wcisnęłam ją naprędce w przestrzeń między barierką a siedzeniami (niekiedy jest taka tuż obok środkowych drzwi) i rozejrzałam się za kasownikiem, tudzież szukając miejsc siedzących. Kasownik namierzyłam, poprosiłam najbliżej stojącą osobę o skasowanie biletów, bo młodą musiałam trzymać. I wtedy odezwała się starsza pani stojąca obok mnie: - Mi też skasuj!
Sęk w tym, że chłopak już się odwrócił i pani nie zauważył. Więc go zdzieliła w żebra. Nieco zszokowana odwróciłam się ratować małą, bo akurat autobus ruszył i nią trochę zarzuciło. To zwróciło uwagę pani:
- Trzymaj się, bo zęby wybijesz!
Młoda popatrzyła na mnie niepewnie, uśmiechnęłam się do niej, więc trochę zaczęła się wygłupiać. Żeby nie było, miałam wszystko pod kontrolą.
- Trzymaj się, mała k*rwo, bo zobaczysz! - sapnęła pani i zaczęła młodą szarpać, żeby stanęła spokojnie.
- Ale co pani robi?! - zapytałam, łapiąc ją za rękę.
- Ty się nie odzywaj! Dziecko ci wychowuję!
Akurat zaliczyliśmy następny przystanek, więc się trochę luźniej zrobiło i młodą szybko przemieściłam na miejsce siedzące, sama stanęłam obok. Nie wiedzieć czemu, pani przemieściła razem ze mną i tym razem zaczęła kopać mnie! W kostkę.
- Przepraszam, mogłaby pani bardziej uważać? - zwróciłam się po trzecim kopnięciu, licząc, że to przypadkiem było.
- Siąść chcę - sapnęła.
- Proszę, tu jest wolne - wskazałam miejsce naprzeciwko małej.
- Ale ja tu chcę! - i znowu mnie kopnęła. Odetchnęłam głęboko i doszłam do wniosku, że dyskutować nie będę, bo z głupim nie ma sensu. Przy następnym kopniaku zaczęłam się zastanawiać czy jej powinnam oddać. Niby starsza kobieta, ale kusiło strasznie...

A potem przystanek. I pani wysiadła. I nadal nie rozumiem... Po co to było?

autobus

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (199)

#34637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sesja to cudowny czas dla osób z migrenowymi bólami głowy. Zwłaszcza jak się ma osiem egzaminów i kilka zaliczeń w ciągu dwóch tygodni. Bywało tak, że wstawałam rano, douczałam się na egzamin, który miałam za godzinę lub dwie, a po egzaminie uczyłam się na egzamin dnia następnego, ograniczając ilość snu do minimum.

Godziny szczytu, gorąco, duszno, a ja po egzaminie i z migreną ładuję się do zapchanego autobusu ledwo stojąc na nogach. Z migreną, która oprócz potężnego bólu głowy dostarcza mi rozrywek w postaci mdłości, nadwrażliwości na światło, dźwięki, zapachy, itd.

Oparłam się o kasownik w poszukiwaniu biletu, a na siedzeniu obok siedział sobie pan, a obok niego siedziały siatki z zakupami. Pan docenił wygląd kupki nieszczęścia jaki prezentowałam i zapytał czy dobrze się czuję.
- Nie bardzo. - odpowiedziałam słabo się uśmiechając, bo spodziewałam się, że siatki wylądują na podłodze i będę miała miejsce siedzące.
- Aha. - odpowiedział pan i spojrzał w okno. Jak większość pozostałych pasażerów. A ja przyklejona do kasownika przeczekałam dwa przystanki zanim mogłam sobie usiąść. Kłócić się nie miałam siły - osoby z migrenami zrozumieją.

Nie ogarniam...

autobus

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (744)
zarchiwizowany

#33831

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Swego czasu miałam wątpliwą przyjemność zamieszkać z dobrą koleżanką i jej chłopakiem. Jeszcze z koleżanką nie miałam takich problemów, ale jej chłopak (A) doprowadził do tego, że starałam się spędzać w mieszkaniu jak najmniej czasu, a będąc w nim nie wychodziłam niemal zupełnie ze swojego pokoju. I nie tyle określenie piekielny pasuje do niego, a psychiczny.
Będzie bardzo długo!

1. Pan komendant
Tak A. lubił siebie nazywać w żartach. Że nie jest to żart zorientowałam się jak koleżanka się do nas wprowadziła. Wersja dla rodziców była taka, że we dwie zajmujemy jeden pokój, a A. drugi. Koleżankę rodzice nawiedzają, więc chciała, żeby ta oficjalna wersja była wersją rzeczywistą. A. nie był zadowolony. Jak koleżanki nie było w pobliżu ścisnął mi mocno ramię i z grobową miną oznajmił, że "oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to on będzie dzielił pokój z moją koleżanką i nic mi do tego". Już po tym powinnam była uciekać z tamtego mieszkania, ale... wtedy nie widziałam problemu.

Pierwsza awantura była po wizycie mojego znajomego (spędził u nas weekend). Siedziałam ze znajomym kilka godzin na dworcu, bo się spóźnił na wcześniejszy pociąg, a po powrocie szybko umyłam naczynia po nas i poszłam spać. Nagle budzi mnie syk A:
- Możemy porozmawiać w kuchni?
W kuchni była koleżanka i jeszcze jedna współlokatorka, a A. zaczął wymachiwać mi kubkiem przed nosem, krzycząc że co to ma być i jak można być taką idiotką, żeby nie umieć takiej prostej czynności jak mycie naczyń. Że każdy głupi to potrafi, że moja koleżanka teraz musi po mnie wszystko domywać. I najlepiej będzie, jeśli mycia naczyń nie będę się w ogóle w mieszkaniu tykać. Zero reakcji ze strony dziewczyn, a ja poczułam, że miękną mi nogi.
O co była awantura? Nie wypłukałam porządnie piany z ulubionego kubka Pana Komendanta.

2. Sprzątanie
Generalnie obowiązek sprzątania spoczywał na mnie i na A. Jak to zauważyłam (po miesiącu mieszkania tam) to usłyszałam, że przecież moja koleżanka nie będzie sprzątać, bo on wykonuje jej obowiązki, ona jest jego królową. A druga współlokatorka nie musi sprzątać, bo ona tam mieszka dłużej niż my wszyscy. Żelazna logika.

Poszłam sprawę załatwić z koleżanką, która nie była świadoma argumentów. Ona stwierdziła, że przecież sprzątanie jej nie przeszkadza, a nawet je lubi. Po tym A. postanowił mnie nauczyć, że nie mam prawa głosu. Jak szorowałam wannę zaszedł mnie cicho od tyłu, wepchnął mi głowę do wanny, dociskając klatką piersiową do brzegu tak, że nie mogłam oddychać i wysyczał, że mam nie opowiadać koleżance głupot, bo ona sprzątać nie będzie. I lepiej, żebym się wzięła do roboty, bo on po mnie poprawiać nie chce.

Innym razem wyszarpał mnie z pokoju, bo chciałam odłożyć mycie podłogi na następny dzień - po kolokwium, do którego się wtedy uczyłam.

3. Co złe to ja
Jak wspomniałam A. zabronił mi myć naczynia. Potem awantury były o to, że ich nie myję. O to, że nie wynoszę śmieci, a jak wynoszę to że za szybko, bo marnuję worki i zaśmiecam środowisko. Że sprzątam niedokładnie, że sprzątam za dokładnie (a przecież nie ma potrzeby) i za długo to schodzi.

Kolejna awantura (wtedy już przywykłam) była o to, że zrobiłam sobie obiad. A. się spóźniał, więc poczęstowałam obiadem koleżankę, która była głodna. Zaproponowałam nawet, że możemy mu coś zostawić, więc koleżanka do niego zadzwoniła i zapytała czy ma ochotę. Nie miał, zjadłyśmy wszystko. Po jego powrocie mi się oberwało za to, że nic mu nie zostawiłyśmy, a on po tym telefonie doszedł do wniosku, że mu się zakupów nie chce robić i łaskawie zje.

Za moimi plecami (niechcący podsłuchałam) planował odciąć mi internet. Interwencja u koleżanki wyjaśniła dlaczego. Nie płaciłam za internet natychmiast jak tylko rachunki przyszły. Na poprzednim mieszkaniu płaciliśmy do 10-tego dnia miesiąca, więc nie widziałam w tym problemu. Za to nikogo oprócz mnie nie uderzył fakt, że wystarczyło o tym ze mną porozmawiać i wpłacałabym pieniądze wcześniej.

4. Ostateczne starcie
Miała do mnie przyjechać przyjaciółka, z którą dłuższy czas się nie widziałam. Poinformowałam o tym koleżankę przed wyjazdem do domu (bodajże na święta wtedy jechałam). Powiedziałam do niej dokładnie:
- W ciągu drugiego tygodnia stycznia Ola przyjedzie na dwa, trzy dni.
Jak A. z tego wyciągnął, że przyjedzie na tydzień nie mam pojęcia do tej pory. Pretensje miał przede wszystkim o to, że nie powiedziałam mu osobiście, że musiał się dowiedzieć od koleżanki. Bo przecież on musi wyrazić pisemną zgodę. Przez całe święta dostawałam sms-y z pogróżkami i wyzwiskami. Nie wytrzymałam i pokazałam sms-y rodzicom. Kazali zadzwonić do właścicielki i wypowiedzieć umowę (od czego wcześniej mnie odwodzili). Tak też zrobiłam, a przy okazji poinformowałam ją komu mieszkanie wynajmuje.

Po powrocie (miałam miesiąc na wyprowadzkę) A. nawiedził mnie u mnie w pokoju i zaczął mnie szarpać, krzycząc że on sobie nie życzy żadnych odwiedzin w SWOIM mieszkaniu. Że moja przyjaciółka pewnie jest taka sama jak ja i on potem nie będzie inwentaryzacji przeprowadzał po jej wizycie i zamków wymieniać nie będzie. I wyszedł. Roztrzęsiona zadzwoniłam do starszego brata i wypłakałam mu się w słuchawkę. Brat się wściekł, namówił mojego tatę na pierwszą wizytę w mieście, w którym studiuję i przyjechali mnie ratować od psychola. Nigdy wcześniej nie widziałam mojego taty tak wściekłego, brat ledwo się powstrzymywał przed uduszeniem gościa gołymi rękami. Obaj zarzucili koleżance brak reakcji i brak lojalności, powiedzieli, że ją też to kiedyś czeka, żeby uciekała póki czas.

Przez miesiąc dochodziłam do siebie w domu, a potem znalazłam nowe mieszkanie. I jest dużo lepiej :) A z koleżanką nie utrzymuję kontaktów. Tak na wszelki wypadek.

stancja

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (324)
zarchiwizowany

#33507

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia autobusowa.

Stałam obok elegancko ubranej pani w wieku 50+ (w dalszej części historii zwanej także „elegantką”). Zwróciłam na nią uwagę wcześniej o tyle, że obok niej była wygodnie rozłożona torebka, a dwie starsze panie były zmuszone stać metr dalej. Za tą panią siedziały dwie młode dziewczyny, a sąsiadujące z tym siedzenie zajmowała starsza pani w wieku 60+. Cała akcja trwała może trzy minuty i do tej pory śmiać mi się chce, jak to sobie przypomnę.

Pani 60+ szturchnęła młodą dziewczynę, żeby coś jej podała z podłogi, bo „ta elegancka pani to upuściła”. Zaciekawiona ruchem spojrzałam w tamtą stronę, a dziewczyna podniosła z ziemi garść zmiętolonych papierków po cukierkach. Pani 60+ je wzięła, wstała, nachyliła się nad elegantką i rzuciła jej w twarz tymi papierkami, mówiąc:
- Coś pani upuściła, to pani oddaję! Nażarła się cukierków i nawet papierków nie chce jej się wyrzucić tylko w autobusie śmieci.
Ja rozdziawiłam usta z wrażenia. Dziewczyny, które siedziały za panią 50+ zaczęły się śmiać pod nosem. A co zrobiła pani elegantka? Uniosła wyżej podbródek, pozbierała papierki i... rzuciła je z powrotem na podłogę. Widać było, że pani 60+ aż się zagotowała na ten widok.
- A potem się taka skarży na młodzież, jak sama się zachować nie potrafi! A skąd młodzież bierze przykład? - skomentowała. I wtedy pani elegantka wysiadła.

Obyło się bez owacji na stojąco, kierowca nie podziękował starszej pani za interwencję, tylko ja posłałam jej ciepły uśmiech na odchodnym, bo mi się tak miło zrobiło, że nie tylko młodym się zwraca uwagę. Co prawda pani nie przebierała w środkach, ale nie można jej odmówić słuszności.

autobus

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (214)
zarchiwizowany

#33296

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia lewi122 (http://piekielni.pl/33238) przypomniała mi całkiem niedawne wydarzenie.

Pracuję jako niania, aktualnie opiekuję się ośmiomiesięcznym brzdącem. Brzdąca osobiście uwielbiam, bo jest dzieckiem niezwykle ugodowym i spokojnym, więc często wychodzimy na długie spacery. A jak na spacer to i na plac zabaw, bo małe lubi oglądać inne brzdące. Godzinami, bez mrugania oczami :D I o takiej wizycie na placu zabaw będzie.

Plac jest ogromny. Kilka piaskownic, a w każdej z nich jakaś zabawka, np. huśtawki. Jest też zjeżdżalnia wyglądająca jak rakieta. Generalnie hasających dookoła małych jest mnóstwo, zwłaszcza że plac jest otoczony krzakami i drzewami, a osiedle jest niezwykle spokojne.
Któregoś dnia, jak siedziałam z moim brzdącem na ławeczce zauważyłam trzy dziewczyny w wieku gimnazjalnym. Z daleka było widać, że są strasznie znudzone życiem, a że było koło godziny 12 to założyłam, że urwały się z lekcji. Założenie okazało się słuszne, bo głośno o tym rozmawiały. Mijając zjeżdżalnię przyszło im do głowy, że fotki z tej zjeżdżalni wyglądałyby po prostu rewelacyjnie na ich profilach twarzbookowych. Jedna z nich odepchnęła trzylatka, żeby wejść do środka i zjechać. Tu już się we mnie zagotowało, ale nie moja rzecz się wtrącać. Dookoła od groma babć i dziadków pilnujących małych, więc czekałam na ich reakcję.

Dwa metry od zjeżdżalni są dwie piaskownice. W jednej huśtawki dla najmłodszych dzieci, takie z zabezpieczeniami, w drugiej dla starszych. Oczywiście nie byłoby zabawnie, gdyby nie robiły zdjęć na huśtawce dla najmłodszych. Kiedy najszczuplejsza zaczęła się pakować do tej huśtawki podeszła do nich jedna z babć.
- Dziewczynki, połamiecie to, a szkoda. Nie możecie pójść bawić się gdzie indziej?
Dziewczyna się zapowietrzyła: - Ale ja ważę tyle co takie dziecko!
I żeby udowodnić, że się zmieści, zaczęła pakować drugą nogę. I co? Oczywiście złamała zabezpieczenie. Bo może i waży tyle co małe dziecko, ale nie wzięła pod uwagę, że jest przynajmniej siedem razy większa.

Skąd się takie dzieciaki biorą?

plac zabaw

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (214)
zarchiwizowany

#33161

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu brałam udział w pewnym programie. Przyjechali do nas studenci z partnerskiej uczelni. W sumie było nas jakieś dwadzieścia osób i głównie posługiwaliśmy się angielskim, jako że studenci ci byli z zagranicy. Cała grupa mieszkała w hotelu, a żeby nie było problemów z wydawaniem kluczy do pokoi itp. to nosiliśmy zawsze identyfikatory.

Historia ta wydarzyła się, kiedy całą grupą staliśmy na przystanku, żeby jechać na uczelnię. Generalnie byłam mocno zamotana, bo od rana kursowałam między hotelem i uczelnią, pilnując sprzętu nagłaśniającego. Grupa była mocno rozbawiona i rozmowa toczyła się w najlepsze, kiedy nagle coś mnie pociągnęło za szyję. Spojrzałam w dół, a tam młokos czyta informacje na moim identyfikatorze. Przeczytał, puścił, podszedł do następnej osoby. Potem zauważyłam, że zaczepia ludzi z naszej grupy, duka coś po angielsku. Nie zawracałam sobie nim głowy za bardzo, bo nasi goście byli rozbawieni rozmową z dzieciakiem.

I wtedy sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić czy ten sprzęt nagłaśniający jest faktycznie na miejscu i działający. Torebka otwarta, telefonu brak. Telefonu, który kupiłam dwa tygodnie wcześniej, a na który odkładałam prawie rok. Pociemniało mi przed oczami. Właśnie nadjechał nasz autobus, a ja nie mogłam wsiąść, bo może trzeba się było wrócić do hotelu, chociaż byłam pewna, że miałam telefon jak wychodziliśmy. Ponieważ przeszukiwałam po raz setny torebkę koledzy z grupy zauważyli, że coś jest nie tak. Już po chwili trzymali dzieciaka i pytali go czy wziął mój telefon. Dzieciak się wyrwał i podbiegł do starszej pani , która stała obok, krzycząc, że go biją, mordują, żywcem ze skóry obdzierają, "ciociu ratuj!". Pani obserwowała całą scenę wcześniej, więc młokosa zdzieliła torbą przez łeb raz, drugi i krzyknęła:
- Nie znam cię! Zostaw mnie w spokoju! Złodziej! Patologia!

I wtedy zadzwonił mój telefon. Wsunął się między kartki zeszytu. Generalnie spłonęłam rumieńcem, dzieciaka przeprosiłam, chłopakom się zrobiło głupio, ale też się ze mnie pośmiali. Pani natomiast chłopca przytuliła, a potem oburzona podeszła do pana, który w międzyczasie przyszedł na przystanek i opowiedziała, że "studenty", że patologia, że kłamczuchy, że niesłusznie biedne dziecko oskarżają, wyłudzacze, złodzieje... na szczęście nasz autobus nadjechał szybko, bo wokół pani zaczął zbierać się tłumek gotowy dokonać linczu.

A w autobusie wyjaśniła się tajemnica otwartej torebki. Kiedy otworzyłam portfel, żeby wyjąć z niego bilet, okazało się, że zubożałam o świeżo wybraną z bankomatu stówkę...

przystanek

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (246)

#29925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Już któryś raz z kolei wchodzę do pustego mieszkania i zastaję otwarte drzwi balkonowe. Jeszcze jakby to było okno, to bym się nie wpieniała. Ale te otwarte drzwi balkonowe mnie wkurzają strasznie. Mimo że mieszkamy na pierwszym piętrze. Ale ja jestem przewrażliwiona i już tłumaczę dlaczego :)

W bloku mieszkam całe życie. Ale pochodzę z niedużego miasteczka, więc i pewne zachowania "wsiowe" się zdarzają. :) To było zanim rodzice kupili nową lodówkę i starą wstawili do piwnicy jako tą zapasową. No. A lodówka mała, ciasna, na święta jedzenia trzeba dużo naszykować. Że zima sroga, to garnki stadami wędrowały na balkon. I mogły tak sobie stać nawet ze trzy dni. Któregoś roku mama zabrała garnek z gołąbkami z balkonu, żeby je odgrzać, ale garnek był dziwnie lekki. Zajrzała do środka i mało nie dostała zawału serca. Gołąbków nie było! Więc dawaj na balkon przeglądać resztę garnków, ale nic innego nie zaginęło. Mama w płacz, ojciec zły, bo gołąbki lubi, a dzieciaki coraz to nowe teorie układają jak gołąbki z garnka wyparowały.

Minęło kilka miesięcy, zrobiło się ciepło. Wiadomo, że na balkon pranie wędruje wtedy, bo schnie szybciej. W magiczny sposób zaczęły ginąć skarpetki. I to jeszcze tak dziwnie, bo spinacze zostawały, a skarpetki znikały. No odpinały się same i wędrowały w świat za gołąbkami. Ale kiedy wywędrował również mop, który mama trzymała na balkonie, żeby podmieść płytki w razie czego, to przebrała się miarka.

Zagadka rozwiązała się którejś nocy, kiedy mój starszy brat próbował ukradkiem zapalić papierosa na balkonie. Najpierw zobaczył jak z góry machają dwie nogi do niego. Po chwili pokazał się brzuch, a nogi oparły się pewnie o barierkę. Już po chwili na naszym balkonie stał syn sąsiadów z góry, mocno zdziwiony widokiem mojego brata. Co się okazało? Jego rodzice zamykali drzwi na noc, żeby potem nie musieć chłopaka po szpitalach szukać (lub po komisariatach), ale on sobie wypracował sposób - wychodził przez balkon. Przy okazji zbierając łupy z naszego balkonu.

Mop wrócił następnego dnia, ku uciesze mamy. Tylko tych gołąbków nigdy sąsiadowi nie wybaczyła.

blok

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (621)

#28631

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Któregoś pięknego dnia, zamiast wstać o zwykłej porze, takiej dla ludzi (czyt. 10 z kawałkiem), zerwałam się z łóżka o 5:00 i o 7:30 czatowałam już pod okienkiem w rejestracji, co by numerek do lekarza sobie na pewno zaklepać. Jest! Zwycięstwo! Zdobyłam trzecie miejsce na liście (tak, 3!). Idealnie mi pasowało, bo lekarka od 12:30, akurat w sam raz na zajęcia zdążę, nawet jeśli się trochę pani doktor spóźni. I pohasałam radośnie do domu, odespać trochę.

12:30 wbijam na poczekalnię, a tam 8 osób. I wszyscy do pani doktor, a pani doktor jeszcze nie ma. Dosyć szybko się okazało, że 3 numerek to ja sobie mogę wsadzić... no... starsi pacjenci ustalili między sobą, że ważna jest kolejność przyjścia. Usiadłam więc zrezygnowana i czekam, świadoma, że na zajęcia jednak nie dotrę.

Jakoś po mnie wpadła na poczekalnię zasapana pani i prosi, żeby ją wpuścić następną, bo ona tylko po skierowanie, z pracy musiała się wcześniej zwolnić, a zaraz po dziecko do przedszkola musi jechać na drugi koniec miasta. I wszyscy się zgodzili, tylko nie pan, który był w kolejce czwarty, bo on cały dzień już czeka i absolutnie się nie zgadza. I wtedy zawtórował mu inny pan, który stwierdził, że trzeba było przyjść sobie wcześniej. I żaden argument logiczny do nich nie trafiał. No to pani zaczekała, aż tamci wejdą, w międzyczasie zadzwoniła do przedszkola, że po dziecko się spóźni.

I tu już historia jest piekielna sama w sobie, ale... minęły dwa tygodnie i idę na wizytę kontrolną. Nauczona doświadczeniem wstałam sobie o 9, o 10:15 byłam pod okienkiem, dostałam numerek 13 i powędrowałam pod gabinet poczekać trzy godziny, ale mieć pewność, że tym razem wejdę pierwsza. Bo potem szybciutko na busa i do domu 200 km dalej jechać.

Na godzinę przed przyjściem pani doktor, poczekalnia zaczęła się zapełniać. I wtedy przyszedł pan, którego natychmiast rozpoznałam, bo pamięć do twarzy to moje osobiste przekleństwo. Tak, to był pan wtórujący sprzed dwóch tygodni. I ten pan jak zobaczył taką ilość ludzi przed sobą (6 osób) był strasznie niezadowolony i to niezadowolenie głośno wyrażał. Bo on MUSIAŁ wstać o 6, żeby dostać pierwszy numerek i jemu się NALEŻY. Pan nawet przyszedł z panią z rejestracji, żeby potwierdziła, że ważna jest kolejność numerków. Tu jeszcze byłam spokojna. Ładnie pana poprosiłam, bo ja do domu jadę, bo już długo czekam, specjalnie, żeby na busa zdążyć, a jak byłam wcześniej to było za kolejnością. Pan niechętnie, ale się zgodził. A potem się okazało, że tak jak ja jeszcze dwie osoby mają i pan powiedział, że w takim razie nikomu nie ustąpi miejsca. No tu już byłam mniej spokojna i panu wypomniałam jego zachowanie sprzed dwóch tygodni i mniej lub bardziej wprost nazwałam hipokrytą. Pan się zapowietrzył i sobie poszedł.

Czy wygrałam? Nie. Pan poszedł czekać na lekarkę przy drzwiach przychodni. Lekarka przyszła tak wściekła, że aż była czerwona na twarzy, a pan wszedł jako pierwszy, tak jak chciał.

poczekalnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (527)
zarchiwizowany

#29497

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak być taktownym. Moja współlokatorka powinna udzielać lekcji.

1. Jej facet zapytał czy wiem, że mam dwukolorowe oczy. Wiedziałam. Ona przybiegła i zapytała czy nie wolałabym nosić soczewek, żeby mieć oczy w jednym kolorze, bo moje tak dziwnie wyglądają, że aż nieprzyjemnie się ze mną rozmawia. Dziękuję. Ja jej nie zmuszam do rozmów z moją dziwaczną osobą.

2. Straciłam częściowo słuch, ale nie całkiem. Akurat usłyszałam średnio prawidłową diagnozę, że lepiej już nie będzie (teraz już jest) i byłam kompletnie załamana. Siedziałyśmy sobie we trzy w kuchni i czegoś nie usłyszałam podczas rozmowy. Mistrzyni taktu wywrzeszczała więc, żeby druga współlokatorka powtórzyła, bo przecież jestem głucha jak pień. No aż taka głucha nie byłam...

3. Kobiety będą wiedziały o czym mówię :) Jak raz na miesiąc jest się opuchniętą, obolałą i lepiej nie dotykać, bo się zostanie pogryzionym. Byłam właśnie taka opuchnięta i niezadowolona z własnego wyglądu, kiedy współlokatorka przy swojej koleżance pogłaskała mnie po brzuchu i powiedziała ciepło „cześć brzusiu”. Mało jej nie odwinęłam, a i ripostę przełknęłam z trudem, bo ona sama jest niemałych rozmiarów.

4. Mój 18-letni kuzyn postanowił rozstać się z tym łez padołem w dosyć skuteczny sposób. Dowiedziałam się o tym tego samego dnia i zwyczajnie się załamałam, bo to już druga osoba w mojej rodzinie. Usłyszała jak histeryzuję w kuchni, przybiegła, zapytała co się stało. Musiałam to powiedzieć głośno, żeby uwierzyć. A co ona na to? „No... jak mnie rzucił X to też chciałam z sobą skończyć”. (edit: byli ze sobą miesiąc.) Momentalnie przestałam płakać, bo byłam w takim szoku. Pocieszyłam, wróciłam do swojego pokoju.

taktowna współlokatorka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (251)
zarchiwizowany

#29301

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o tym, jak częściowo straciłam słuch.

Jakiś czas temu pisałam swoje przeboje z przychodnią akademicką. Dla przypomnienia, bo w sumie od tego się zaczęło: poszłam się zarejestrować do przychodni i usłyszałam od pani rejestratorki, że moja nagła utrata słuchu nie jest nagłym przypadkiem, bo od tego się nie umiera. Nic, że mnie uszy pobolewały i nie słyszałam obustronnie. Nie jestem nagłym przypadkiem i już. I nie byłam przez następne półtora tygodnia. W końcu zrozpaczona, bo już niemal nic nie słyszałam wyprosiłam wizytę. Lekarka uśmiechnęła się tylko jak opisałam objawy i wypisała skierowanie do laryngologa na czyszczenie uszu. Wypisanie skierowania zajęło 5 minut.

Na szczęście w przychodni specjalistycznej zapisy do lekarza są prowadzone na dzień bieżący, więc w ciągu tygodnia udało mi się dostać na wizytę (co swoją drogą zaowocowało historią z poczekalni :D)

Lekarka pooglądała moje uszy i za głowę się złapała. Okazało się, że przeszłam ostre zapalenie obu uszu (nie wiedzieć czemu prawie nie bolało) i skutkiem tego zapalenia jest częściowa utrata słuchu. Wypisała leki, skierowała na dalsze badania.

Badania o dziwo zrobiłam jeszcze tego samego dnia :) A pani, która je wykonywała przedstawiła mi niezwykle pozytywną diagnozę - słuchu nie odzyskam w pełni już nigdy, bo coś tam zostało uszkodzone, nawet na poprawę są niewielkie szanse. I teraz wyobraźcie sobie, że ktoś wam oznajmia z uśmiechem, że już nigdy nie będziecie słyszeć tak jak kiedyś. No ale nic. Jeszcze wizyta kontrolna u pani laryngolog dwa tygodnie później.

Lekarka wyniki badań obejrzała, potem zrobiła mi taką straszną krzywdę pompką (:)) i dziwiła się, że mnie boli, a potem wyjaśniła, że mam upośledzone kanaliki słuchowe (skutek zapalenia uszu) i dalej to czeka mnie albo zakładanie drenu albo przebicie błon bębenkowych, jeśli objawy będą się powtarzać. Ale żebym pilnowała, bo nie wyrównuje mi się ciśnienie w uszach i mogę stracić słuch całkowicie, jeśli znowu złapię jakieś zapalenie ucha. Najważniejsze, że słyszę dużo lepiej, chociaż nie tak jak wcześniej.

A teraz pointa, która przyszła mi do głowy jak już trochę się to wszystko uspokoiło. Jakim prawem rejestratorka w przychodni decyduje kto jest nagłym przypadkiem, a kto nie? Bo gdybym dostała skierowanie jak poszłam za pierwszym razem (a jak wspomniałam wizyta trwała 5 minut) to dzisiaj słyszałabym normalnie :/

rejestracja

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (157)