Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lolla

Zamieszcza historie od: 16 lutego 2012 - 12:04
Ostatnio: 28 października 2012 - 19:28
  • Historii na głównej: 5 z 18
  • Punktów za historie: 5304
  • Komentarzy: 67
  • Punktów za komentarze: 252
 

#34637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sesja to cudowny czas dla osób z migrenowymi bólami głowy. Zwłaszcza jak się ma osiem egzaminów i kilka zaliczeń w ciągu dwóch tygodni. Bywało tak, że wstawałam rano, douczałam się na egzamin, który miałam za godzinę lub dwie, a po egzaminie uczyłam się na egzamin dnia następnego, ograniczając ilość snu do minimum.

Godziny szczytu, gorąco, duszno, a ja po egzaminie i z migreną ładuję się do zapchanego autobusu ledwo stojąc na nogach. Z migreną, która oprócz potężnego bólu głowy dostarcza mi rozrywek w postaci mdłości, nadwrażliwości na światło, dźwięki, zapachy, itd.

Oparłam się o kasownik w poszukiwaniu biletu, a na siedzeniu obok siedział sobie pan, a obok niego siedziały siatki z zakupami. Pan docenił wygląd kupki nieszczęścia jaki prezentowałam i zapytał czy dobrze się czuję.
- Nie bardzo. - odpowiedziałam słabo się uśmiechając, bo spodziewałam się, że siatki wylądują na podłodze i będę miała miejsce siedzące.
- Aha. - odpowiedział pan i spojrzał w okno. Jak większość pozostałych pasażerów. A ja przyklejona do kasownika przeczekałam dwa przystanki zanim mogłam sobie usiąść. Kłócić się nie miałam siły - osoby z migrenami zrozumieją.

Nie ogarniam...

autobus

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (744)

#29925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Już któryś raz z kolei wchodzę do pustego mieszkania i zastaję otwarte drzwi balkonowe. Jeszcze jakby to było okno, to bym się nie wpieniała. Ale te otwarte drzwi balkonowe mnie wkurzają strasznie. Mimo że mieszkamy na pierwszym piętrze. Ale ja jestem przewrażliwiona i już tłumaczę dlaczego :)

W bloku mieszkam całe życie. Ale pochodzę z niedużego miasteczka, więc i pewne zachowania "wsiowe" się zdarzają. :) To było zanim rodzice kupili nową lodówkę i starą wstawili do piwnicy jako tą zapasową. No. A lodówka mała, ciasna, na święta jedzenia trzeba dużo naszykować. Że zima sroga, to garnki stadami wędrowały na balkon. I mogły tak sobie stać nawet ze trzy dni. Któregoś roku mama zabrała garnek z gołąbkami z balkonu, żeby je odgrzać, ale garnek był dziwnie lekki. Zajrzała do środka i mało nie dostała zawału serca. Gołąbków nie było! Więc dawaj na balkon przeglądać resztę garnków, ale nic innego nie zaginęło. Mama w płacz, ojciec zły, bo gołąbki lubi, a dzieciaki coraz to nowe teorie układają jak gołąbki z garnka wyparowały.

Minęło kilka miesięcy, zrobiło się ciepło. Wiadomo, że na balkon pranie wędruje wtedy, bo schnie szybciej. W magiczny sposób zaczęły ginąć skarpetki. I to jeszcze tak dziwnie, bo spinacze zostawały, a skarpetki znikały. No odpinały się same i wędrowały w świat za gołąbkami. Ale kiedy wywędrował również mop, który mama trzymała na balkonie, żeby podmieść płytki w razie czego, to przebrała się miarka.

Zagadka rozwiązała się którejś nocy, kiedy mój starszy brat próbował ukradkiem zapalić papierosa na balkonie. Najpierw zobaczył jak z góry machają dwie nogi do niego. Po chwili pokazał się brzuch, a nogi oparły się pewnie o barierkę. Już po chwili na naszym balkonie stał syn sąsiadów z góry, mocno zdziwiony widokiem mojego brata. Co się okazało? Jego rodzice zamykali drzwi na noc, żeby potem nie musieć chłopaka po szpitalach szukać (lub po komisariatach), ale on sobie wypracował sposób - wychodził przez balkon. Przy okazji zbierając łupy z naszego balkonu.

Mop wrócił następnego dnia, ku uciesze mamy. Tylko tych gołąbków nigdy sąsiadowi nie wybaczyła.

blok

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (621)

#28631

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Któregoś pięknego dnia, zamiast wstać o zwykłej porze, takiej dla ludzi (czyt. 10 z kawałkiem), zerwałam się z łóżka o 5:00 i o 7:30 czatowałam już pod okienkiem w rejestracji, co by numerek do lekarza sobie na pewno zaklepać. Jest! Zwycięstwo! Zdobyłam trzecie miejsce na liście (tak, 3!). Idealnie mi pasowało, bo lekarka od 12:30, akurat w sam raz na zajęcia zdążę, nawet jeśli się trochę pani doktor spóźni. I pohasałam radośnie do domu, odespać trochę.

12:30 wbijam na poczekalnię, a tam 8 osób. I wszyscy do pani doktor, a pani doktor jeszcze nie ma. Dosyć szybko się okazało, że 3 numerek to ja sobie mogę wsadzić... no... starsi pacjenci ustalili między sobą, że ważna jest kolejność przyjścia. Usiadłam więc zrezygnowana i czekam, świadoma, że na zajęcia jednak nie dotrę.

Jakoś po mnie wpadła na poczekalnię zasapana pani i prosi, żeby ją wpuścić następną, bo ona tylko po skierowanie, z pracy musiała się wcześniej zwolnić, a zaraz po dziecko do przedszkola musi jechać na drugi koniec miasta. I wszyscy się zgodzili, tylko nie pan, który był w kolejce czwarty, bo on cały dzień już czeka i absolutnie się nie zgadza. I wtedy zawtórował mu inny pan, który stwierdził, że trzeba było przyjść sobie wcześniej. I żaden argument logiczny do nich nie trafiał. No to pani zaczekała, aż tamci wejdą, w międzyczasie zadzwoniła do przedszkola, że po dziecko się spóźni.

I tu już historia jest piekielna sama w sobie, ale... minęły dwa tygodnie i idę na wizytę kontrolną. Nauczona doświadczeniem wstałam sobie o 9, o 10:15 byłam pod okienkiem, dostałam numerek 13 i powędrowałam pod gabinet poczekać trzy godziny, ale mieć pewność, że tym razem wejdę pierwsza. Bo potem szybciutko na busa i do domu 200 km dalej jechać.

Na godzinę przed przyjściem pani doktor, poczekalnia zaczęła się zapełniać. I wtedy przyszedł pan, którego natychmiast rozpoznałam, bo pamięć do twarzy to moje osobiste przekleństwo. Tak, to był pan wtórujący sprzed dwóch tygodni. I ten pan jak zobaczył taką ilość ludzi przed sobą (6 osób) był strasznie niezadowolony i to niezadowolenie głośno wyrażał. Bo on MUSIAŁ wstać o 6, żeby dostać pierwszy numerek i jemu się NALEŻY. Pan nawet przyszedł z panią z rejestracji, żeby potwierdziła, że ważna jest kolejność numerków. Tu jeszcze byłam spokojna. Ładnie pana poprosiłam, bo ja do domu jadę, bo już długo czekam, specjalnie, żeby na busa zdążyć, a jak byłam wcześniej to było za kolejnością. Pan niechętnie, ale się zgodził. A potem się okazało, że tak jak ja jeszcze dwie osoby mają i pan powiedział, że w takim razie nikomu nie ustąpi miejsca. No tu już byłam mniej spokojna i panu wypomniałam jego zachowanie sprzed dwóch tygodni i mniej lub bardziej wprost nazwałam hipokrytą. Pan się zapowietrzył i sobie poszedł.

Czy wygrałam? Nie. Pan poszedł czekać na lekarkę przy drzwiach przychodni. Lekarka przyszła tak wściekła, że aż była czerwona na twarzy, a pan wszedł jako pierwszy, tak jak chciał.

poczekalnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (527)

#27644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spod mojej uczelni do mieszkania mogę się dostać dwiema liniami, które jadą dokładnie tak samo. Co ciekawe, autobusy te jeżdżą w odstępach około 5 minut od siebie w godzinach szczytu (czasami tylko z powodu korków trzeba dłużej na któryś zaczekać).

Godzina 16:30, obładowana torbami czekam razem z tłumkiem na autobus. Z daleka widzę, że nadjeżdżają cztery, więc ustawiłam się w dogodnym dla siebie miejscu, żeby zobaczyć ile ludzi jedzie, będzie wsiadało, wysiadało... czy opłaca mi się wsiadać po prostu. Nadjechały.
Wszystkie babcie i dziadki moherowe ruszyły do pierwszego autobusu i chociaż też mi pasował, próbowałam się wycofać żeby zaczekać na następny.

I wtedy jeden z dziadków jak mi nie huknie z pięści po żebrach, dla efektu jeszcze mnie popchnął do tyłu i syknął:
- Starszy ma pierwszeństwo!

Oszołomiona popatrzyłam za nim, pozbierałam torby i przeszłam trzy kroki w stronę drugiego autobusu, który jak już nadmieniłam jedzie dokładnie tą samą trasą. Wchodzę do środka, a tam oprócz mnie pięć osób. Usiadłam sobie spokojnie i próbowałam ogarnąć swoim małym rozumkiem głupotę ludzką.

autobus

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 647 (681)

#26678

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historie o kurierach z firmy pod szczęśliwym numerkiem, przypomniała mi się moja własna historia. Słowem wstępu: moim hobby jest robienie biżuterii, więc często zamawiam przesyłki ze sklepów z akcesoriami kurierem, bo mogę się umówić na odbiór na godzinę, nie muszę fatygować się na pocztę (bo listonosz ZAWSZE zostawia awizo, nawet jeśli wszystkie jesteśmy w mieszkaniu). Złożyłam zamówienie w tym sklepie co zwykle, wcześniej byłam bardzo zadowolona z dostawy, ale... no właśnie...

Czekałam na zamówienie chyba ze trzy dni, mimo bardzo szybkiej wysyłki (zamówienie w poniedziałek wieczorem, paczka nadana we wtorek rano). Piątek, godzina dziesiąta z minutami, zauważam że ktoś do mnie dzwonił kilka razy. Po chwili znowu telefon, tym razem udało mi się odebrać. ([K]urier; [J]a)
[K] No gdzie pani jest, bo my stoimy pod drzwiami i nikt nie otwiera.
[J] Słucham? Ja w pracy jestem...
[K] Jak to w pracy! Umawialiśmy się z panią na dziesiątą! Stoimy pod drzwiami, pani przyjeżdża.
[J] Ale ja w pracy jestem, poza tym ja z panią nie rozmawiałam.
[K] Dzwoniłam!
[J] Tak, ale ja nie odebrałam, bo jestem w pracy. Nie umawiała się pani ze mną na godzinę.
[K] Jesteśmy pod drzwiami, pani przyjeżdża...
I tak w kółko z dziesięć minut, bo mimo moich tłumaczeń pani nie chciała zrozumieć, że gadanie do sygnału w telefonie nie jest równoznaczne z umówieniem się ze mną na godzinę. Potem się okazało, że ona kończy pracę wtedy kiedy ja, więc dzisiaj mi paczki do domu nie dostarczą. Na moją prośbę, żeby dostarczyła mi do pracy stwierdziła, że ona nic nie musi (?), po odbiór paczki mam się zgłosić dnia następnego do centrali.

Pomijając już to, że w sobotę autobusy w tym mieście kursują jak w innych w Boże Narodzenie, a ja jak się okazało, mieszkam nie na tym końcu miasta co trzeba i musiałam jechać trzema (!) autobusami do centrali (co zajęło mi samo w sobie dwie godziny), to jeszcze panowie w centrali ignorowali mały tłumek, który przyszedł po swoje paczki, przez dobre czterdzieści minut. W końcu się udało, ktoś się zapytał czego chcę. Powiedziałam.
Okazało się co następuje:

- Można prosić o dostarczenie paczki na następny dzień (pani twierdziła, że tak się nie da i paczkę odeślą), ale ma zwykły priorytet i jak się kurier nie wyrobi to wraca ona do centrali.
- Kurier MA obowiązek dostarczyć paczkę do pracy, jeśli nie ma mnie w domu, a ja robię telefoniczne przekierowanie (może mu nawet nie być po drodze), bo...
- Czego nie wiedziałam, bo wcześniej nie było problemów, kurier MA obowiązek dokonać trzech prób dostarczenia paczki zanim może ją wrócić na centralę.

Tak, skargę na panią złożyłam.

kurierzy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (510)

1