Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Loras

Zamieszcza historie od: 31 sierpnia 2012 - 11:24
Ostatnio: 1 lutego 2013 - 4:58
O sobie:

Do niestawiających polskich znaków, robiących denne wymówki - http://i46.tinypic.com/2816ceb.png

  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 1396
  • Komentarzy: 616
  • Punktów za komentarze: 6491
 

#43640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ci, którzy czytali choć część moich komentarzy, mogą się zdziwić. Będzie dziś bowiem o... kobietach. Tych piekielnych, niestety. A dlaczego? Już wyjaśniam.

Jak już wspominałem w mojej wcześniejszej historii, jestem gejem. Ot, stało się, żyję w zgodzie ze sobą, nie kryję się ze swoją orientacją. Wiedzą o mnie wszyscy znajomi, rodzina, czasami nawet "sława" mnie wyprzedza - sporo osób kojarzy mnie tylko z imienia i tej cechy. Interesuje to pewien szczególny rodzaj niewiast - głównie takich, które oglądnęły o paręnaście odcinków "Seksu w Wielkim Mieście" za dużo. Mają lat dwadzieścia parę, czasami nawet trzydzieści czy czterdzieści, a przez sam fakt kontaktu z tak "alternatywnymi" osobami jak ja, czują się niesamowicie wyzwolone i tolerancyjne. Niestety, przy bliższym kontakcie bynajmniej nie jest różowo. Oto typy sytuacji, które mnie CHOLERNIE CZĘSTO dzięki nim spotykają.

1) Niektóre dziewczyny są bardzo zdziwione faktem, że poza orientacją posiadam osobowość i charakter. Do tego śmiem się wybijać ze stereotypu! Ba, i mam zainteresowania, jak normalny facet - to już wielu kobietom nie mieści się w głowach. Ciota z męskimi zainteresowaniami? No nie może być. Nieraz uraczono mnie zszokowanym pytaniem takim, jak "To GEJE lubią GWIEZDNE WOJNY!?", "Ty idziesz do kina na film akcji? Pewnie chłopaków sobie pooglądać, c'nie? Bo ty pewnie takie bardziej babskie wolisz, co, Lorasku?"

2) W związku z niedostrzeganiem tego, że poza orientacją mogę posiadać jakiekolwiek inne cechy, niektóre panie lubią mi mówić o tym, jakie są tolerancyjne, i jak niesamowicie mnie akceptują. W kółko. Tak, jakby ze mną nie dało się o niczym pogadać. Fajnie jest usłyszeć, że Twój interlokutor nic do Ciebie nie ma, ale tylko za pierwszym razem. Po takim zapętlonym monologu, nawet najbardziej zatwardziałych fanów przemów Fidela Castro by szlag trafił.

3) W mniemaniu wielu pań z rodzaju, o którym wspomniałem, nie wolę tak naprawdę facetów. Ja się po prostu boję kobiet. Dlatego trzeba spróbować mi pomóc, łapiąc mnie za tyłek po nadmiernej konsumpcji alkoholu. I to w taki sposób, że kobieta obmacywana w ten sposób spoliczkowałaby natręta tak, że zapamiętałby do końca życia. Na mój opierdziel reagują albo rechotem i propozycjami łóżkowymi, albo pijackim dołem ("Ale ja takaż bszyyydka jesteeem?! Hep... Nie podobam Ci sieeem!?")

4) Amatorska psychoanaliza, czyli "Co Twoi rodzice tak spie*rzyli, że stałeś się ciotą?". Włączając w to zarzucanie mojej rodzinie wszystkich możliwych patologii i wyszukiwanie cudownych rozwiązań, które stosowane w dzieciństwie by mnie "wyprostowały". Zaczynając od łagodnych, typu "spędzanie większej ilości czasu z tatą", na biciu kończąc.

5) Lans musi być, a gej najlepszym przyjacielem kobiety jest. I partnerem zakupowym. I akcesorium. Po moim coming oucie wiele wyżej wspomnianych kobiet zareagowało, jakby Święty Mikołaj istniał naprawdę i wręczył im wielki, pękaty prezent. W świadomości wielu dwudziestokilkulatek gej to nie facet lubiący innych facetów, a stylista, zakupoholik i przyjaciółeczka od wylewania żalów. A jak już przy tym jesteśmy...

6) ...sprawiłem wielką przykrość garści dziewczyn, które myślały, że mogą na mnie wylać swoje gorzkie żale związanie z ich Misiem, tj. mężczyzną. Bo Misio to taki dupek, i pije browce z kumplami, gra na kompie, skarpetki mu śmierdzą, i ona nie wie, co dalej. To nic, że ledwo mnie zna. Przecież facetem jestem, Z facetem też jestem, więc oczywiście, że muszę znać remedium na Misiowe upierdliwości! Niestety, zazwyczaj psułem plany biednych, zmartwionych niewiast mówiąc: "To go rzuć i nie zawracaj dupy."

Niestety, takie sytuacje do rzadkości nie należą. Nie należą też do przyjemnych. Psują imprezy, rozmowy, spotkania... Jeśli są tu panie, które widzą siebie w którymkolwiek podpunkcie, to mam do nich prośbę.
Też jestem człowiekiem, też mam uczucia i godność. Homoseksualizm nie czyni mnie nie-mężczyzną, ani osobą nienormalną, ani pozbawioną osobowości czy charakteru. Ja naprawdę chcę być traktowany jak każdy inny facet. Tak naprawdę największego poczucia wyobcowania u osób jakkolwiek wyróżniających się nie sprawiają "łysi panowie", radykalna prawica czy jakiś dupek rzucający homofobiczne teksty. Najbardziej mi przykro, kiedy widzę, jak moje własne otoczenie i znajomi traktują mnie jak kosmitę.

adult

Skomentuj (167) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 810 (1290)
zarchiwizowany

#41718

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To będzie pierwsza moja historia - przy okazji bardzo osobista. Nigdy nie wspominałem tu o tego typu sprawach, ale widziałem reakcje w komentarzach, więc zebranie odwagi trochę mi zajęło. Będzie długo i smutno - o mojej pierwszej, szczenięcej miłości. Z perspektywy lat wiele rzeczy z tamtego okresu wydaje mi się teraz śmieszne, zaczynając od mojej bezkrytyczności wobec siebie i zakochania w sobie, na naiwności kończąc.

Mając lat piętnaście byłem dość dziwnym, problematycznym i zbuntowanym dzieciakiem. Długie włosy, częste bójki, lecące na łeb oceny w szkole, sabotowanie lekcji. Jak wszyscy w tym wieku uważałem wszystkich rówieśników wokół mnie za skończonych idiotów, niezdolnych do zrozumienia tak złożonej osobowości jak ja. Prawie nie miałem znajomych - bo wszyscy za głupi dla mnie, bez charakteru, nieciekawi, jakby odlani z tego samego wzoru. Każda znajomość mnie szybko nudziła, lub była kończona moim wybuchem agresji. Aby takie sytuacje ukrócić, moi szanowni rodzice uznali, że zapiszą mnie na jakiś sport, cobym się wyżył, uspokoił, i może trochę spokorniał, gdy jakiś trener mną porządnie pozamiata raz czy dwa. Na te zajęcia chodziłem z raczej niewielkim zapałem, po to tylko, żeby udowodnić, że żadnej zmiany nie przynoszą... póki nie zaprzyjaźniłem się z Piotrkiem.

Świetny koleś, dokładnie ktoś, kogo szukałem. W moim wieku, indywidualista, inteligentny, twardziel, ze świetnym poczuciem humoru. Spędzaliśmy ze sobą całe popołudnia wkurzając innych głupimi dowcipami, podkradaliśmy piwa w lokalnych spożywczakach, graliśmy w nogę, dyskutowaliśmy na poważne, a nawet - według piętnastoletniego mnie - bardzo głębokie tematy. A jak coś zgrzytało - dawaliśmy sobie po ryjach i grało. Moi rodzice od razu go polubili nie tylko za charakter czy dobre wychowanie, ale i za to, jak mnie wyrwał ze stagnacji, młodzieńczej depresji i przesadzonego samouwielbienia. Oceny poszły w górę, choć niezbyt drastycznie. No cudownie!

Ale ja tu o przyjaźni, a miało być o miłości, i zamiast o niewiastach, to o jakimś Piotrku gadam. A, no właśnie... Piotr żadnej dziewczyny nie miał, ja zresztą też nie. Głupie były przecież, prawda? Często dawał mi to do zrozumienia. O naszej nieskończonej zarąbistości też. Po paru miesiącach przyjaźni znaliśmy się niemal na wylot, wytworzyła się między niesamowita więź emocjonalna... chyba domyślacie się, gdzie to zdąża, hm? Zgadliście. Jakoś tak, od żartu do żartu, od słowa do słowa, po wielu zastanowieniach zauważyliśmy, że się w sobie wzajemnie podkochujemy. Doła sobie napędziliśmy niesamowitego. Pedalstwo? Trochę jak wyrok. Miałem wielokrotnie wizje chłopaków ze szkoły kopiących mnie w kółku leżącego, zakrwawionego, krzyczących "PEDAŁ", czy rodziców wyrzucających mnie z domu. Doszliśmy do wniosku, że to nowe, ciekawe i niesamowicie przyjemne uczucie zauroczenia będziemy odkrywać w tajemnicy, po kryjomu. Oburzonych czekających na opisy rodem z Sodomy niestety zasmucę - nie zrobiliśmy nic poza całowaniem się, ale ta więź... Wyobrażałem sobie nas gdzieś za granicą, mieszkających razem, prowadzących normalne życie... Bo czemu nie? W czymś, co było tak piękne, tak uszczęśliwiające i szczere nie może być czegoś złego. Z czasem zaczęliśmy prowadzić coraz częściej rozmowy elektroniczne... I to był błąd. Pewnego razu, z dnia na dzień, mój luby zniknął. Nie odzywał się, nie dzwonił, komórki nie miał, na podwórkach coś go ubyło. Przez jeden dzień to była norma, ale parę pod rząd? Uznałem, że zadzwonię do niego. Odebrał jego tata.

- Dzień dobry, Iksiński z tej strony, słucham?
- Dzień dobry, Loras z tej strony. Zasta...
- MORDA, PEDALE. TWOI STARZY WIEDZĄ, ŻE SIĘ CWELISZ, *UJU? JESZCZE RAZ CIĘ ZOBACZĘ...

Nie dowiedziałem się, co miałoby się stać, bo przerażony trzasnąłem słuchawką. Nietrudno się domyślić, co dalej. Piotrek urwał ze mną kontakt kompletnie. Na ulicy udawał obrażonego. Gdy pytałem, za co się tak boczy, mówił, że doskonale wiem, co zrobiłem, więc mam przestać zawracać cztery litery i sp***alać. Załamałem się. Straciłem przyjaciela (chłopaka?). Na dniach zaczęły się losowe telefony do moich rodziców. Ktoś (zgadnijcie kto) dzwonił, wydzierał się tak, że słychać było parę metrów od słuchawki. "Chowacie cwela". "Pewnie dzieci maca". "Piotrusia molestował". "Nawraca na pedalstwo". "Jak zobaczę koło syna, to jaja przy d*ie urwę". Z początku te telefony były zbyt, hm, emocjonalne, żeby mogli z nich cokolwiek zrozumieć, ale po paru takich załapali. Rodzice zaprosili mnie na Poważną Rozmowę i zapytali, czy cokolwiek z tego, co wywrzeszczano w telefon to prawda. Przyznałem, że tylko to, że między mną a Piotrkiem było coś więcej, niż przyjaźń. Z początku się wściekli, przyjęli to jako kolejny objaw mojego buntu i skłonności do sabotowania znajomości, ale po paru dniach zrozumieli, że to nie żarty. Ot, syn gej. Co wiadomo było wtedy powszechnie o homoseksualizmie? Że zboczenie, że pedofilia, że da się leczyć... Ich akceptacja i zrozumienie kosztowały mnie długie, długie godziny rozmów...

A co z Piotrkiem? Rozpowiedział, że jestem "lachociągiem" i "macam dzieci". Napędził mi taką paranoję, że jeszcze parę miesięcy tłukłem inne dzieciaki nazywając je pedałami, coby odciągnąć od siebie uwagę. Bałem się, że jeśli to odkryją, to mnie zagnębią, zatłuką, zniszczą mi już wystarczająco żałosne życie. Wpadłem w depresję, miałem niewystarczająco skuteczną próbę samobójczą, cała sprawa kosztowała mnie sporo nerwów, przeszedłem przez psychoterapię. Stałem się wrakiem samego siebie, kłębkiem nerwów. Nawet na parę miesięcy przywdziałem glany z białymi sznurówkami, żeby mieć pewność, że wtopię się w tłum - ten zdrowy, heteronormatywny i tak w Polsce preferowany tłum. Wiele mnie ta sytuacja nauczyła. Do teraz ostrożnie podchodzę do znajomości, tych na stopie związkowej tym bardziej. Z perspektywy lat moja reakcja wydaje się być przesadzona i śmieszna, ale hej - byłem piętnastolatkiem.

Dlaczego o tym mi się o tym wszystkim przypomniało? Ostatnio, po wielu latach, spotkałem Piotrusia. Szedł z jakąś wymalowaną, skąpo odzianą dwudziestoparolatką, która wyglądała, jakby parała się najstarszym zawodem świata. Potrącił mnie ramieniem, "z bara", aż się zachwiałem, przywitał mnie słowami "strzała, cwelu!", i poszedł dalej.

pierwsze zauroczenie

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 262 (426)

1