Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Meh

Zamieszcza historie od: 11 czerwca 2014 - 15:24
Ostatnio: 22 listopada 2019 - 8:50
  • Historii na głównej: 5 z 10
  • Punktów za historie: 706
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 69
 

#82461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od roku pracuję w zakładzie jako Informatyk (wiecie IT support, ten komputerowy majster co naprawia PC-ty pracownikom, nazywajcie jak chceta).

Moim obowiązkiem jest pilnować by komputery w zakładzie działały jak należy także rozwiązuje problemy z nawigacjami, komórkami itp. a także zajmuję się wysyłaniem zepsutej elektroniki do serwisów.

O ile z samą robotą, szefostwem czy współpracownikami nie mam problemu (są w porządku)...

...To piekielne są serwisy gwarancyjne. Czasami naprawa idzie sprawnie i sprawa zamknięta. Jednak często się zdarza, że:
- Wysyłam do serwisu sprzęt.
- Po 14 dniach odsyłają z powrotem bez otwarcia nawet opakowania z notą "Nie wykryto usterki".
- Sprzęt nadal ma usterkę.
- Wysyłam znowu.
- W końcu ktoś łaskawie rzuci okiem i wychodzi, że trzeba wymieniać sprzęt lub część.
- Wraca do nas sprawny sprzęt.

Przynajmniej to nie my płacimy za wysyłanie wadliwego sprzętu do serwisów, a pakowanie tego badziewia w coraz to wymyślniejsze opakowania wykorzystując wcześniej zachomikowane kartony, pudła i folie bąbelkowe to bardzo relaksujące zajęcie.

It zakład serwis

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (116)

#81343

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o L-kach.

Rozumiem, każdy się uczył jeździć jednak brak odpowiedzialności instruktorów jazdy jest dla mnie piekielna.

Otóż ostatnio instruktorzy stwierdzili, że doskonałym pomysłem jest kazać kursantowi jeździć w godzinach szczytu po najbardziej uczęszczanych drogach pomimo, że ten nie wyćwiczył obsługi skrzyni biegów.


Gasnące L-ki potrafią narobić korków nawet skuteczniej niż stłuczka.

Ja jak pamiętam, gdy jak miałem kurs na prawo jazdy to instruktor kazał mi jeździć po prawie pustych drogach na uboczu miasta, dopóki sprawnie nie zmieniałem biegów.

korki samochód L-ki

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (179)

#79621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj krótko.

Zrobiłem sobie na obiad spaghetti bolognesse. Troche za dużo zrobiłem, więc zostały mi resztki makaronu i sosu, wystarczające na około 1 porcję.

Więc i miałem obiad na kolejny dzień... znaczy się miałbym, gdyby genialny współlokator nie postanowił bez pytania powiększyć zapasy sosu... wlewając do niego stary rosół bo przecież "Trzeba zjeść wszystko, by się nie marnowało".

Nie muszę mówić że otrzymaną miksturę jedynie mógł kibel przełknąć. A MEH sobie zje na cudzy koszt.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (138)

#79470

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Meh" i jego poszukiwania pracy.

Historia wydarzyła się parę miesięcy temu. Gdzieś w marcu-kwietniu. Otóż jako "Szczęśliwy absolwent-inżynier-informatyk bez doświadczenia", no to nic innego nie zostało jak szukanie pracy, przeglądałem, wysyłałem CV wszędzie, gdzie stanowiskiem nie było "Kasjerka" czy "operator Mopa/łopaty", byle zdobyć doświadczenie na stanowisku chociaż częściowo dopasowane do wykształcenia.

Któregoś dnia rano dostaję gazetę, a w niej informacja o targach pracy w sąsiednim mieście gdzie będzie sporo pracodawców w tym i z mojego miasta, no cóż, nikt na CV się nie odzywał, a 14 zł na bilet w obie strony tyłka nie urwie, więc hop na PKS, potem GPS w telefonie i bez problemu znalazłem targi pracy.

Po przeglądaniu to kolejnych propozycji typu "kelnerka" czy "stolarz" w końcu natrafiłem na stolik, który mnie zainteresował, pokazuje CV, opowiadam co umiem, czego nie umiem itp. oraz to, że dopiero co ukończyłem studia, więc nie mam doświadczenia zawodowego. Zaproponowano mi "Operatora robota spawalniczego", pensja taka i taka. No cóż, spytałem się czy nie trzeba dodatkowych uprawnień czy coś, w odpowiedzi otrzymałem, że moje wykształcenie to aż ponad wymagania, oraz, że będę doszkolony. No cóż, zgodziłem się i umówiłem się na jutro przyjść do zakładu by ogarnąć sprawy rekrutacyjne.

No to przychodzę następnego dnia i się dowiaduje, że jednak nie przyjmą mnie bo jak się okazuje... wymagane były uprawnienia na suwnice.

Poprzedzając pytania, już na targach pracy informowałem, że jedyne uprawnienia jakie to prawo jazdy kat. B (odnawiane co 5 lat).


P.S. 2-3 miesiące później dostałem pracę jako informatyk. Ale to historia już nie jest piekielna.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (120)

#78892

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ta historia zdarzyła się bardzo dawno (jakieś 15 lat temu), gdy byłem dzieciakiem w podstawówce.

Będzie o wrednej praktyce pewnej (pewnie nieistniejącej już) firmy zajmującej się kursami angielskiego.

Była to kolejna lekcja angielskiego w szkole, tyle, że na dzień dobry przywitała nas jakaś nieznana komukolwiek kobieta i rozdała ulotki o płatnych kursach angielskiego. Niby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chciała, by dzieciaki ją wypełniły. Na ulotkach proszono o imię, nazwisko, adres (!) i numer telefonu (!!!).

Ja nie zamierzałem iść na te kursy, bo z angielskim byłem wtedy bardzo obyty (głównie dzięki przechodzeniu ze słownikiem anglojęzycznych gier video wymagających kombinowania), więc spytałem: „a co, jeśli ktoś nie chce iść na kurs?”.
Pani od kursu: „Też wypełnia”.

Ze względu na to, że byłem jeszcze dzieciakiem i mało przeżyłem, nic nie podejrzewałem, wypełniłem i oddałem.

Po kilku dniach dzwoni telefon, odbiera moja matka, i okazuje się, że to ci z kursu. Mówią, że syn (czyli ja) wyraził chęć, by wziąć udział w dodatkowym kursie angielskiego. Ja powiedziałem matce, że nic takiego nie wyrażałem, tylko wypełniłem jakąś ulotkę, bo na lekcji angielskiego każdemu kazali. Matka nie była zadowolona i powiedziała, że nie wyrażałem zgody. Na szczęście dali spokój i dalej nie naciskali, tylko „do widzenia” i się rozłączyli.

Miało się skończyć na tym - aż do następnego tygodnia.

Wtedy to do domu zapukał jakiś pan w garniturze, okazało się, że to facet od tych nieszczęsnych kursów. Chciał przekonać, by jednak wziąć udział w kilkumiesięcznym kursie za 200 złotych.

Z początku spotkał się z niechęcią, jednak powiedział, że kursy będą polegać na inscenizacjach scen (albo, jak by określili niektórzy, roleplay) z życia codziennego. Ze względu na to, że to pisany angielski nie stanowił problemu, a mówiony wymagał u mnie porządnego dopracowania, przekonał nas.

W dzień, kiedy miały być pierwsze zajęcia, byłem już ucieszony, że będzie powiew świeżości i nauka mówienia, a nie tylko łupanie słówek do zeszytu.

Czar prysł, jak zaczęły się zajęcia. Jak się okazało, to było identyczne jak lekcje angielskiego w szkole. Dodatkowe rypanie słówek do zeszytu. Prowadząca zajęcia zapytana o inscenizacje mówiła, że nic o tym nie wie.

No i pojawiali się kolejni niezadowoleni, którym też obiecywano co innego, niż było naprawdę, jeden to nawet wspominał o wycieczkach do Londynu.

Dlaczego o tym teraz piszę? Bo mi się to przypomniało, jak znajomy zapytał o najwredniejsze robienie w konia, na jakie dałem się nabrać.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (223)

1