Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Pakus

Zamieszcza historie od: 26 sierpnia 2011 - 21:34
Ostatnio: 4 lipca 2016 - 19:49
  • Historii na głównej: 3 z 12
  • Punktów za historie: 2804
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 36
 
zarchiwizowany

#28311

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj Trybunał Sprawiedliwości UE wydał wyrok w sprawie przeciwko Polsce. Komisja Europejska skierowała ją do niego, ponieważ miała obiekcje co do jednego przepisu w naszym prawie, konkretnie w ustawie Prawo farmaceutyczne. Media w Polsce mówią o porażce i odebraniu pacjentom dostępu do tańszych leków. Skandal? No nie do końca.

We wszystkich krajach UE obowiązują z grubsza takie same zasady obrotu międzynarodowego lekami. Polska jednak dodała jeden wyjątek - można było sprowadzić dowolny lek z dowolnego kraju na świecie jeśli był tańszy niż w Polsce. Brzmi pięknie? Nie do końca. Oznacza to, że można sprowadzić do Polski np. aspirynę produkowaną w brudnym zakładzie w Mozambiku z nieznanych składników. Bez sprawdzania składu można to normalnie wprowadzić do obrotu sprzedawać w aptece. Najlepsze jest to, że za jakiekolwiek szkody spowodowane przez takie leki nikt nie odpowiada, bo wszystko jest zgodne z prawem.

Gdzie tu piekielność? Poczytajcie artykuły w poważnych gazetach i portalach. O tym co właśnie przeczytaliście nie wspomina nikt. Sprawa jest poważna i dotyczy zdrowia i życia ludzi, a każdy szuka sensacji i skandalu. A co z tańszymi lekami? Od 7 lat działa w Polsce import równoległy, czyli sprowadzanie takich samych jak w Polsce, ale tańszych, leków z państw UE. O tym też nikt nie wspomina.

media

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (153)
zarchiwizowany

#27639

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lat temu kilka robiłem prawo jazdy kat. A i B. B zdane za pierwszym podejściem, A za drugim. Dlaczego? Egzamin praktyczny składał się z kilku etapów: przygotowanie do jazdy, przeprowadzenie motocykla przez 5m, ósemka, ruszanie pod górkę i wyjazd na miasto (może coś pominąłem, ale nieistotne). No to Pakus założył kask, sprawdził światełka, przeprowadził motor, odpalił silnik, zrobił ósemkę i czeka na zgodę by podjechać pod górkę. Wtem egzaminator pyta, czy nie chciałbym powtórzyć podejścia, bo popełniłem błąd. No ok, może wyjechał za linie albo coś. Podejście numer 2, końcówka taka sama. Byłem pewien, że wszystko jest ok. Dlaczego nie zdałem? "Po przeprowadzeniu motocykla nie postawił go Pan na nóżce". Procedura procedurą ale gdzie tu sens, gdzie logika?

W podobnym okresie wujek mój ponownie zdawał kat. B z powodu utraty prawa jazdy (powód nieistotny). Warto tu wspomnieć, że facet naprawdę dobrze jeździ, a co więcej w wojsku uczył jeździć innych samochodami (B) i ciężarówkami (C). Podczas egzaminu aby gdzieś skręcić musiał zbliżyć się do wysepki (obszar z białymi paskami, na który nie można wjechać) bardzo blisko, gdyż widoczność była ograniczona. Gdy tak się dotaczał by cokolwiek zobaczyć egzaminator dał po hamulcach. Dlaczego? "Chciał Pan wjechać na wysepkę, a to błąd krytyczny. Egzamin niezdany". Tłumaczenia na nic.

Takich historii jest ostatnio wiele - mój kolega oblał prawko bo na parkingu pod supermarketem przy parkowaniu nie włączył kierunku. Sam egzaminator mu powiedział, że by to olał, ale ma kamery.

A jak to było kiedyś - Tata mój robił prawo jazdy kat. B na początku lat 80-tych. Podczas egzaminu do samochodu wsiadło 3 egzaminowanych i jeden egzaminator. Każdy z egzaminowanych miał do przejechania jakąś trasę (nie wyznaczoną, egzaminator mówił tylko "w lewo", "w prawo" itp.). Jedni jechali dłużej, inni krócej, dlaczego? Egzaminator musiał się upewnić, że kandydat na kierowcę pewnie czuje się za kierownicą i potrafi jeździć. Subiektywne, ale chyba lepsze niż teraz z kamerami i śmiesznymi procedurami.

WORD

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (143)
zarchiwizowany

#25989

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Harcerską ekipą parę lat temu po raz pierwszy organizowaliśmy wyjazd w Góry Świętokrzyskie coby we własnym gronie spędzić długi weekend majowy. Trasa rajdu ustalona, noclegi umówione, dzieciaki przygotowane nic tylko dojechać... no właśnie.

Koleżanka, która była odpowiedzialna za zakup biletów wybrała się do kasy. No i poprosiła o bilety do Nowej Słupi przez Ostrowiec Świętokrzyski. Kupiła świetne bilety bez przesiadek, wywiedziała się w informacji z którego peronu i o której godzinie pociąg odjeżdża (na biletach jest tylko data).

Nadchodzi dzień wyjazdu. Wczesnym rankiem pod dworcem pojawia się ok 30-osobowa ekipa. Przekrój uczestników od uczniów podstawówek po studentów. Ponownie pytamy w informacji o peron i godzinę po czym wsiadamy do wskazanego pociągu. Po kilku godzinach jazdy i kilkukrotnym sprawdzaniu biletów konduktor mówi, że za chwilę nasza stacja. No to zbieramy ekipę i wysiadka. Pierwsze WTF?! - coś płaskie te góry. Drugie WTF!? - w Nowej Słupi jest trochę inna stacja.

Zaniepokojona delegacja wybrała się do dróżnika spytać o drogę:
- Dzień dobry, jak najszybciej dojść do XXX szlaku?
- 0_o ?
- No bo przyjechaliśmy na rajd i nie możemy odnaleźć tej drogi na mapie (teren na mapie w ogóle się nie pokrywał).
- Gdzie wy chcieliście dojechać?
- Do Nowej Słupi
- Tu jest Słupia Wielka. Wiecie w ogóle gdzie jesteście?
- Yyyyy...
- No to duże miasto co mijaliście niedawno to był Ostrów Wielkopolski, haha.

Dwie różne pracownice informacji skierowały nas na pociąg do Słupi Wielkiej przez Ostrów Wielkopolski zamiast do Nowej Słupi przez Ostrowiec Świętokrzyski. Co więcej, konduktorzy w pociągu przy sprawdzaniu biletów (a było ich 2 czy 3) nie zwrócili uwagi na fakt, że 30 osób ubranych typowo pod rajd górski jedzie w przeciwnym kierunku niż powinno mając bilety na zupełnie inny pociąg.

Może się to wydawać mało piekielne, z perspektywy lat sam się z tego śmieję, ale przez tą sytuację na rajd już nie pojechaliśmy bo strata dnia przy 3-dniowym wypadzie to za dużo.

PKP

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (161)
zarchiwizowany

#23832

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez mojego tatę.

Kiedy był w wojsku (lata 80-te) miał w swoim plutonie pewnego Górala. Chłopak bardzo w porządku, a jednocześnie bardzo prostolinijny, czyli mówiąc inaczej mało kumaty - jak wbił sobie do głowy procedurę to trzymał się jej w pełni. W miejscu skoszarowania znajdowały się 2 jednostki - A i B oddzielone płotem. Góral bym skoszarowany w A. Pewnej nocy był na warcie, mając ze sobą karabin z ostrą amunicją.

I tak chodzi sobie Góral z karabinem zawieszonym na ramieniu po terenie kompanii pilnując dobytku Wojska Polskiego, gdy w okolicach godziny pierwszej w nocy w oddali słyszy kroki. Reakcja standardowa:
[Góral]: Stać! Służba wartownicza. Kto idzie?
Delikwent idzie dalej zwyczajnie go olewając.
[Góral]: STAĆ! SŁUŻBA WARTOWNICZA. KTO IDZIE?
Delikwent wciąż nie reaguje i idzie dalej. Wtem nocną ciszę przerywa odgłos odbezpieczania broni i przeładowywania magazynku (przypominam - ostra amunicja).
[Góral]: STAĆ! SŁUŻBA WARTOWNICZA! NA ZIEMIE!
Delikwent padł od razu na twarz:
[Delikwent]: Co ty k***a żołnierzu robisz?! Poje***o cie do reszty?! Czy ty k***a nie wiesz kim ja jestem?! Zabieraj k***a tą broń i won mi z oczu!
[Góral]: Leż twarzą do ziemi! Czekamy na Oficera Dyżurnego.
I tak właśnie zgodnie z procedurą po przeładowaniu broni gdy nabój znajduje się w komorze, żołnierz do rozładowania broni potrzebuje zgody Oficera Dyżurnego, a ten do pracy przychodził na 6, czyli za 5 godzin. I tak sobie leżał Delikwent przez noc bluźniąc na Górala i grożąc mu sądem wojskowym, a Góral bezustannie tylko do niego mierzył z karabinu. Rano przychodzi Oficer Dyżurny i widząc całą scenkę:
[Oficer] Góral! Melduj co tu się dzieje!
[Góral]: Melduje Obywatelu Poruczniku, że w nocy zatrzymałem intruza, który wdarł się do Jednostki i nie reagował na komendy wartownicze.
[Oficer]: Nabój w komorze?
[Góral]: Tak jest Obywatelu Poruczniku.
[Oficer]: Obywatelu na ziemi! Kim jesteście?
[Delikwent]: Generał Piekielny, dowódca Jednostki B.

Okazało się, że Generał wracał z zakrapianej imprezy, a że bliżej mu było przejść przez Jednostkę A do swojej to przeskoczył przez płot pod osłoną nocy nie przewidując spotkania z wartownikiem, który myśli procedurami. Oficer Dyżurny musiał napisać o tym raport, który trafił do Dowódcy Jednostki A. Ten dał w nagrodę Góralowi kilkudniową przepustkę, a z Generała Piekielnego miał ubaw przez kolejne miesiące.

Jednostka Wojskowa

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (297)
zarchiwizowany

#20490

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sundancekid (http://piekielni.pl/20470) o wystawie antyaborcyjnej przypomniała mi innego Piekielnego z tym związanego.

W ścisłym centrum Łodzi przy skrzyżowaniu ulic Piłsudskiego i Piotrkowskiej parę lat temu jakaś organizacja antyaborcyjna ustawiła instalacje ze zdjęciami płodów po aborcji. Znalazły się tam zdjęcia płodów, które zostały usunięte w stadiach rozwoju zgodnymi ze standardami cywilizowanych krajów gdzie aborcja jest dozwolona (czyli dużo krwi i mały niekształtny płód) jak i w dosyć późnym stadium rozwoju - to znaczy prawie dojrzały płód (co robi się to albo w głębokim podziemiu albo w krajach trzeciego świata). Instalacja, choć posiadała wszystkie pozwolenia, była raczej kontrowersyjna, a zdecydowanie niesmaczna przez co wiele organizacji chciało jej usunięcia. Chyba nikt nie chciałby, aby jego dzieci musiały to oglądać. Pewien Pan jednak był innego zdania.

Idę obok tej instalacji, gdy widzę grupę krzyczących coś osób, a obok nich reportera i kamerzystę. Jakiś facet latał z dzieckiem (na oko 6-7 lat) po tej wystawie zasłaniając mu oczy i krzyczał, że tak nie może być, bo dzieci są delikatne itp. co wtórował tłum - do tej pory jest logicznie. Jednakże, co facet sam powiedział, przyjechał ze swoim synem specjalnie z drugiego końca miasta, by w ten sposób zaprotestować. Wyraz twarzy dziecka mówił sam za siebie. Nic tylko pozazdrościć tatusia.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (162)
zarchiwizowany

#16582

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odnośnie mojego pecha do lekarzy -

Tym razem ja też byłem trochę piekielny, ale miałem ku temu podstawy. Było to kilka miesięcy po tym, jak zmieniło się Prawo farmaceutyczne (z powodu pracy w branży jestem dosyć obeznany z tematem). Zmiana była szeroko opisywana w mediach. Chodziło mianowicie o to, że przedstawiciel firmy farmaceutycznej nie może odwiedzać lekarza w godzinach przyjmowania pacjentów. Działo się to nagminnie, a co więcej wielokrotnie byli oni przyjmowani poza kolejnością. Miało się to zmienić.

W trakcie sesji tuż po egzaminie (garnitur, koszula, krawat) wybrałem się do lekarza. Wiadomo - choroba przeszkadza w nauce a jeszcze sporo było przede mną. Oczekuję pod gabinetem, gdy wychodzi z niego facet z uśmiechem żegnając się z lekarzem. Ten też wyszedł na korytarz i gdy zobaczył mnie (wyglądałem na kilka lat więcej) w garniturze zapytał:
- Pan też służbowo do mnie?
Odpowiedziałem, że nie, ale szlak mnie trafił, bo poza mną czekało także kilka osób.

Gdy tylko wszedłem do gabinetu zamiast "dzień dobry" zapytałem:
- Czy jest Pan świadom, że zgodnie z ostatnią nowelizacją ustawy Prawo Farmaceutyczne przyjmowanie przedstawicieli firm farmaceutycznych w godzinach dyżuru jest niezgodnie z prawem?
Mina. Bezcenna :D Takiego karpia to nawet w stawie nie widziałem. Jestem pewien, że lekarz pomyślał, że pracuję gdzieś w administracji państwowej i będzie miał ciepło (nie, nie pracuję :P). Oczywiście zaczęły się tłumaczenia, że to jest potrzebne, bo się dowie o nowych lekach i terapiach (ta, jasne. widziałem jak pospiesznie gadżety do szuflady chował). Przerwałem jednak tą żenującą gadkę i przeszedłem do meritum mojego problemu - choroby. Dostałem recepty na leki (kilka opakowań na różne rzeczy) i od razu pojechałem do apteki. Po ich zakupie odruchowo spojrzałem na ich producenta. Już wiem jaką firmę reprezentował tamten gość.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (199)
zarchiwizowany

#16580

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia podobno z mojej uczelni. Słyszałem ją niezależnie od tylu osób, że skłonny jestem uznać jej prawdziwość:

Podczas egzaminu po sali przechadza się wykładowca. Człowiek niezbyt lubiany przez studentów z totalnym brakiem zdolności nauczania. Zauważa u jednego ze studentów obrączkę na palcu:
- Ty tu siedzisz i piszesz egzamin, a żona się pewnie ku*wi w domu.
Student nie wytrzymał. Wstał i poczęstował wykładowcę lewym prostym. Oczywiście wykładowca poskarżył się na haniebne zachowanie studenta i mimo sensownych tłumaczeń i świadków komisja dyscyplinarna relegowała studenta z uczelni z wilczym biletem w papierach.

A co z wykładowcą? Na 2 lata został karnie odsunięty od nauczania, jednak pozostał on pracownikiem naukowym uczelni. Dziś ponownie wykłada. Gdzie tu sprawiedliwość?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (273)
zarchiwizowany

#16579

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Studiuję na Politechnice jednego z większych miast naszego kraju. Na piątym semestrze trafiły mi się laboratoria z pewnego przedmiotu o mierzeniu. Polegały one na tym, że każdej grupie (ok 8 osób) przydzielony został prowadzący, z którym wykonywało się poszczególne ćwiczenia (pomiary) według pisemnej instrukcji, bo inaczej nie dało się wykonać sprawozdania (ważne!). Z przedmiotem problemów nie miałem, bo jestem całkiem dobry w te klocki, a i wykładowcy okazali się w porządku. Oczywiście z wyjątkiem jednego - dr L. Mojej grupie trafił się bardzo fajny prowadzący (który także prowadził wykład z tego przedmiotu), ale z dr L też mieliśmy niestety jedno spotkanie. Co takiego zrobił?

Godzina 16:15, wchodzimy do laboratorium z prowadzącymi. Jego oczywiście nie ma. Jeden z prowadzących próbuje się dodzwonić do niego na komórkę - nie odbiera. Telefon do sekretariatu - Pan doktor wyszedł na obiad godzinę temu. Grupa siedzi i czeka, ale nie pojawia się wcale.

Tydzień później zdecydował się pojawić. Mieliśmy akurat kolejne ćwiczenie z innym prowadzącym, ale z dr L umówiliśmy się, że zaraz po zakończeniu zajęć spotkamy się i omówimy w jaki sposób odrobimy poprzednie spotkanie (uroki studiowania...). Godzina 18 - kończymy ćwiczenie i idziemy do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie miał z nami spotkać się dr L. Pusto. Okazało się, że skończył spotkanie ze swoją grupą pół godziny wcześniej i po prostu sobie poszedł do domu.

Po jakimś czasie udało nam się spotkać w celu odrobienia ćwiczenia. Wszystko zostało przeprowadzone nieco inaczej niż w instrukcji, ale przecież jak nam tak kazał to robiliśmy, mimo zwrócenia na ten fakt jego uwagi. Kwiatki wyszły przy wykonywaniu sprawozdania, którego opis był w instrukcji. Ponad połowa obliczeń była niemożliwa do wykonania (np. X podzielić na liczbę pomiarów pomniejszoną o 3, z czego my wykonaliśmy 3 pomiary). Po konsultacji z wykładowcą oddaliśmy dr L sprawozdanie z uwagami o niemożliwości wykonania niektórych obliczeń z powodu przeprowadzenia zajęć inaczej niż jest to opisane w instrukcji.

2 miesiące później ostatnie zajęcia zbliżały się nieubłaganie, a ani oceny ani zwrotu do poprawy z tego sprawozdania nie ma. Dr L stwierdził, że on żadnego sprawozdania nie dostał. Jednak zaznaczył wcześniej taki fakt na liście na co odpowiedział, że poszuka. Znalazł. W drugim tygodniu sesji. Idę je odebrać i spotykam kilka innych grup z podobnymi problemami. Sprawozdanie oczywiście do poprawy, bo nie ma obliczeń. Nie ma możliwości ponownego wykonania ćwiczenia, bo laboratorium jest nieczynne w tym okresie, a więc i brak zaliczenia przedmiotu. W dosyć kulturalny sposób próbowałem mu wytłumaczyć, że przecież sami tak tego nie zrobiliśmy, ale w odpowiedzi usłyszałem, że jego to nie interesuje i nam tego nie zaliczy. Historia ma jednak szczęśliwe zakończenie, bo wykładowca jak i kierownik laboratorium zaliczyli naszej grupie sprawozdanie. Wpisy dostaliśmy ostatniego dnia sesji poprawkowej.

Najlepsze jest jednak to, co usłyszałem od wykładowcy:
- On tak wszystkim robi i są z nim cały czas problemy. Wkurza nawet innych pracowników i mamy go już serdecznie dość ale nie ma jak do wywalić.

Politechnika

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (165)
zarchiwizowany

#16577

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Parę lat temu wybrałem się do swojego lekarza pierwszego kontaktu (do tego typu lekarzy mam wyjątkowego pecha, ale to już inna historia). Do lekarza chodzę tylko, jeśli jest do dla mnie konieczność, a wtedy takowa się pojawiła, gdyż miałem kilka dokumentów do podpisu a i do tego się pochorowałem.

Wchodzę do gabinetu i po wymianie grzeczności przedstawiam lekarzowi objawy choroby. Przebadał, wypisał receptę...
- Czy to wszystko? - zapytał
- Nie, mam jeszcze do podpisania badania na studia (politechnika)
Po ich wypełnieniu pytanie się ponowiło, podobnie jak i moja odpowiedź, bo miałem jeszcze ze 3 dokumenty do wypełnienia. Gdy wspomniałem mu o ostatnich już dokumentach usłyszałem te oto słowa:
- K**wa mać, czy ty do jasnej cho***y nie mogłeś tego od razu mi dać? Myślisz, że ja mam k**wa czas na wypisywanie jakiś pier******ch?

W tym momencie zreflektował się i przeprosiłem, bo faktycznie mogłem mu to dać od razu, choć w każdym z tych papierów trzeba było wpisać coś innego. Młody byłem więc i przyjąłem naukę na przyszłość. Jednak to nie koniec historii.

Kilka miesięcy później historia się ponawia. Wchodzę do gabinetu i od razu, nauczony poprzednim doświadczeniem, wymieniam listę rzeczy, z którymi przychodzę. Co usłyszałem?
- Czy ty k***wa myślisz, że ja te wszystkie pierdoły zapamiętam? Po co to do cho**ry mi teraz gadasz? Nie możesz po kolei tego mówić? Co za poj***na młodzież teraz.

Nie, nie wytłumaczyłem mu dlaczego tak zrobiłem. Stres związany ze sprawą w sądzie chyba mu namieszał w głowie, a z dobrego źródła wiedziałem, że zarzuty miały swoje podstawy. Po tym jak zmieniłem lekarza trafiłem na łapówkarza (100 L4 na tydzień robi wrażenie), a kolejny lekarz był narkomanem. Strach się leczyć.

POZ

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (178)

1