Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Papio

Zamieszcza historie od: 23 lutego 2013 - 4:55
Ostatnio: 25 stycznia 2016 - 9:46
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 2944
  • Komentarzy: 18
  • Punktów za komentarze: 198
 

#52265

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Garretta http://piekielni.pl/52258 przypomniała mi podobną, ale z zupełnie innej branży.

Parę lat temu dorabiałem jako informatyk, czy właściwie spec od instalowania oprogramowania :) Większość to były małe zlecenia, postawić system czy skonfigurować ruter, ale trefiło się ślepej kurze ziarno. Małe biuro spytało czy nie stworzyłbym im sieci. Zacierając ręce, liczyłem już na pewny zysk.

Po przyjściu okazało się, iż stworzenie sieci to instalowanie na 17 PeCetach systemu od zera oraz konfiguracja serwera. Ale właściciel dogadał się co do zapłaty więc jedziem.

Ponieważ nie zwykłem płacić z góry za software dla klientów wszystko stało na wersjach próbnych, miało zostać przetestowane, a jak będzie OK szefu da kasę, wykupi się licencje i powpisuje klucze.

Robota skończona, opisuje co i jak działa i mówię, żeby zadzwonił jak już przetestują, wykupieni się te licencje a ja dostanę kasę. Kiedy po tygodniu nie było żadnego odzewu, zadzwoniłem sam i zostałem wyśmiany, że on wielki prezes nie zamierza mi płacić, ani tym bardziej za licencje, skoro ma teraz za darmo. Oczywiście wkurzony groziłem sądem (spora kasa za takie zlecenie) to stwierdził, że przecież umowy nie mam.
Hmm, no tak umowy nie mam. I tu zrodził się piekielny plan.

Poczekałem jeszcze 3 tygodnie i większość licencji próbnych straciła wartość, zadzwoniłem więc do biura zapytać czy zmienił zdanie, znów zostałem wyśmiany. Więc telefon na policję, zgłoszenie kradzieży oprogramowania o dużej wartości (same windowsy to już kilka tysięcy).
Nie musiałem czekać długo, już za 4 dni przyjechali po mnie, żebym złożył zeznania. Wyparłem się jakiegokolwiek kontaktu z tym biurem i jego oprogramowaniem, na co prezes wyjął sfałszowaną umowę. Szkoda tylko, że połowa danych się nie zgadzała, a i pismo inne. Mogłem wtedy zgłosić jeszcze próbę oszustwa, ale włóczyć się po sądach nie chciałem.

Sprawa w sądzie dla niego przegrana, twierdził że nie zapłaci, komornik zajął mienie i koniec jego biura.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 834 (894)

#49541

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym, jak zostałem aresztowany za malowanie graffiti. Na własnej ścianie :)

Posiadam działkę z domem w centrum małego miasta. Mieszkają tam rodzice, ale jest zapisana na mnie. Co ważne: zamiast płotu jest w jednym miejscu ściana domu, bez okien. Obok niej trochę trawy, ławeczka i chodnik. Ze ściany, ze starości zaczął odpadać tynk, więc jest szybka decyzja: trzeba odnowić. Udało mi się namówić rodziców, żebym mógł to zrobić ja, na zasadzie: wyrównam ścianę tynkiem i namaluje ładne, duże graffiti.

Zgoda jest, ściana gotowa, trzeba się zabrać do "pracy". Ubrany w jakieś stare ciuchy, tylko z komórką, farbą i maską coby farby nie wdychać przystępuje do dzieła, a okoliczne dzieciaki z zainteresowaniem patrzą co robię. Jestem już gdzieś w połowie, kiedy czuje klepnięcie w ramię. Odwracam się, a tu patrol policji.

Ze słowotoku policjanta wnioskuje: przejeżdżali obok i zauważyli, że "dokonuje aktu wandalizmu" i jestem aresztowany.

[skrót rozmowy]
Ja: Panowie, spokojnie, to moja ściana.
P1: Każdy tak mówi... pokaż dokumenty.
Ja: Nie mam, w domu są, mogę przynieść.
P2: Taa, i uciekniesz... no to zbieraj go do radiowozu, a ja wyrzucę te śmieci.
Ja: (półżartem-półserio) Przypominam, że są to dowody w sprawie i za ich niszczenie może grozić panu odpowiedzialność karna :)
P2: Cwaniak się znalazł, zabieraj go.

No i cóż mi zostało, opór przy aresztowaniu? Na szczęście mijała mnie sąsiadka i zdążyłem ją poprosić żeby pozamykała dom i dziwnie rozbawiony ruszyłem do samochodu.

Na komendzie odsiedziałem swoje nudząc się niesamowicie, czekając na, cóż... na cokolwiek. Siedziałem 2h zanim ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę. Kolejny policjant sprawiał wrażenie bardziej ogarniętego i zadał arcyważne pytanie:
P: Jak się pan nazywa?
Ja: Jan Piekielny, mieszkam przy Piekielnej 666.
P: Moment, czy to nie jest adres z którego pana zgarnęli?
Ja: Ano jest...
P: Czy ma pan jakiś dokument którym mógłby poświadczyć że pan to pan?
Ja: Nie, ale możecie zadzwonić do właściciela.
P: Władek zadzwoń no do właścicieli Piekielnej 666, niech to potwierdzą.
(tu następuje kierowany do mnie wywód na temat szkodliwości wandalizmu, przerwany dzwonkiem telefonu dobiegającym z kieszeni).
Ja: Proszę odebrać, Pan Władek na pewno się ucieszy (ach, to przekierowywanie połączeń).
P: Co? Jak? - sięga po telefon do kieszeni i odbiera.
W: Dzień dobry, tu Komend...
P: Ku**a, jaki debil przywiózł mi właściciela posesji jako oskarżonego?

Cisza jaka zapadła po tym okrzyku była piękna. Osobiście słyszałem głos ze słuchawki telefonu odległego o jakieś 3m.
Trwała z 30 sekund, po czym kiedy do nich dotarł absurd tej sytuacji, rzucili się do uwolnienia mnie i próby poprawy wizerunku. Już po chwili siedziałem wygodnie w fotelu w gabinecie z kawą i słuchałem drugiej przemowy, tym razem pełnej wyrazów współczucia i przeprosin, według akt zatrzymanie nigdy nie istniało i jest im bardzo przykro i pewnie mógłby tak długo, ale nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Ponarzekałem trochę na długość oczekiwania, poinformowałem, że nikt nie zabrał mi telefonu z kieszeni oraz, że nie dane mi było zadzwonić. Gdy zaczął mnie jeszcze raz przepraszać, przerwałem, że nieważne i teraz oczekuję tylko oddania dowodów i podwózki pod dom.

Historia kończy się szczęśliwie: graffiti wyszło pięknie :)

policja

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1069 (1133)

#48293

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakkolwiek nieodpowiedzialne by to nie było, wszystkie dokumenty, wraz z biletem miesięcznym noszę w portfelu.

Jak w prawie każdy dzień dzielnie zmierzam tramwajem na uczelnię. W celu uniknięcia jakichkolwiek interakcji z otoczeniem, pomimo miejsc siedzących staje grzecznie w kącie wagonu, zakładam słuchawki, odpalam radio i znikam we własnym świecie pełnym rozmyślań. Podróż mijała normalnie, przyjemnie, do czasu, aż zmaterializowała się przede mną jakaś postać i wyraźnie czegoś chce. Wracam więc do rzeczywistości ze słowami:

[J]a: Przepraszam, nie słyszałem, może pan powtórzyć? (już bez słuchawek)
[K]anar: BILET!
[J]: Już, oczywiście.
W tym momencie ręka wędruje do kieszeni po portfel, a tu zonk! ręka natrafia na pustkę.
[J]: Oj, portfela nie wziąłem. Piszemy mandacik...
[K]: DOWÓD!
[J]: No nie mam, mówię że nie wziąłem, ale mogę...

I tu stała się rzecz, której nie przewidziałem. Pan Kanar przystąpił do próby aresztowania mnie, tzn. złapał mnie za rękę i próbował wykręcić. Nie żebym był negatywnie nastawiony do jego działań, ale rzucanie się na dwa razy większego faceta nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Skutkiem wszystkiego koleś ląduje na podłodze, ja stoję nad nim i próbuje zrozumieć co się właśnie stało, wokół tworzy się zamieszanie i zwabiony hałasem chyba przybiega drugi kanar.
Po krótkim wyjaśnieniu sytuacji bierze kolegę i ze słowami "Po***** cię koleś?" wyciąga go z tramwaju.
W moim kierunku nie padło już żadne słowo, ale z powodu atmosfery jaka zapanowała w wagonie, musiałem poczekać na następny tramwaj.

Puenta na koniec. Czy osoba stojąca w kącie w kapturze z podkrążonymi oczami po nieprzespanej nocy to od razu jakiś bandyta? Chciałem podać wszystkie swoje dane i przyjąć mandat, ale jakoś nie było mi to dane.

PS. Żeby nie było, że najeżdżam na kanarów. Jest to pierwszy przypadek kiedy kontroler biletów nie okazał się zwykłym miłym człowiekiem, tylko właściwie to nie do końca wiem czym.

komunikacja_miejska

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 751 (817)
zarchiwizowany

#47759

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj znalazłem w skrzynce awizo na datę 18.02.2013r
Niby nic niezwykłego, ale w środe skrzynka odpadła od płotu i założyłem nową...

poczta

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (258)

1