Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Pixa

Zamieszcza historie od: 10 marca 2012 - 23:53
Ostatnio: 7 września 2017 - 23:20
  • Historii na głównej: 12 z 23
  • Punktów za historie: 12784
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 287
 

#57118

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś szlag mnie trafił, mówiąc kolokwialnie.

Wybrałam się do Salonu Firmowego pewnej sieci, aby przedłużyć umowę na telefon. Aby dobić się do okienka w "biletomacie" trzeba pobrać numerek. Oczywiście maszyna ustawiona w średnio widocznym miejscu, ale to nie problem.

Z racji okresu międzyświątecznego - ludzi mało, raptem ja, kobieta z wózkiem i jacyś państwo,aktualnie obsługiwani, przy jednym z czterech czynnych stanowisk. Nie powinno się zdarzyć nic piekielnego, a jednak.
Czekałam na obsługę jakieś dwie minuty, kiedy do salonu weszła staruszka w okularach jak denka od butelek, o lasce, trzymając Emporię w zjedzonej reumatyzmem dłoni, a za nią - zadbana kobieta około pięćdziesiątki z markową torbą i w futrze, że się tak wyrażę - z mysich c*pek.

Panowie przy pozostałych dwóch okienkach zajmują się czymś innym - wprowadzają jakieś dane czy cholera wie, co, w każdym razie - są zajęci. Nie dziwne - w końcu koniec roku.
Kobita z wózkiem rozmawia z konsultantką przy jednym stanowisku, przy drugim obsługiwane jest małżeństwo - teoretycznie sielanka. Kobieta podchodzi do biletomatu pobrać numerek. Ja czekam na swoją kolej.

Słyszę jakieś poruszenie w tej "długiej" kolejce, ale nie zwracam uwagi. Konsultantka wywołuje mój numerek i wtedy materializuje się przede mną babciunia - prosi o przepuszczenie w kolejce, bo chciała tylko telefon zostawić do ładowania. Musi zadzwonić do wnuczki, która odbierze ją z centrum handlowego, a akurat telefon padł i nie ma możliwości. Sama do domu nie wróci - schorowana jak mało kto, widać, że nie da rady.
Ja oczywiście - przepuszczam. Nic przecież nie stracę, zajmie jej to najwyżej dwadzieścia sekund. Każdy załatwi swoją sprawę i super.
Wtedy słyszę za plecami rumor, krzyk i wyzwiska...
Ta z pozoru na poziomie kobieta, zaczyna krzyczeć:
- Ale co pani robi! Ja byłam pierwsza w kolejce! Trzeba pobrać numerek, a nie się tak w kolejkę wpychać!

W pierwszej chwili pomyślałam, że chodzi o mnie. Myliłam się jednak - babciunia zaczyna przepraszać.

- Przepraszam, nie wiedziałam, nie dla mię taka technologia... Ja chciałam tylko telefon...
- A c*uj mnie to obchodzi! Ja byłam pierwsza, trzeba pobrać numerek, a nie w kolejkę się wpycha! (Jakby była co najmniej kilometrowa, jak za PRL-u).
- Ale ja nie widzę i nie wiem gdzie...
- C*huj mnie obchodzi, że inwalidka! Każdemu się tak w kolejkę wpychać! Siedzi w domu na dupie i jeszcze się wpycha! Ja jestem kobieta pracująca i mi się spieszy!
- Ale ja tylko telefon...
- Po c*uj takie stare z domu wychodzi? Ja pracuję, płacę na Ciebie podatki a ta piz*a się wpycha! Numerek jest!

W całym salonie powietrze zrobiło się gęste. Wszyscy osłupieli, tylko babciunia się popłakała.

Mówię:

- Proszę, Pani przede mną, to zajmie chwilkę...
- I gdzie wpuszczasz tego darmozjada?
- ...bo mnie się nie spieszy. Nikomu się nie spieszy, święta są. Pani nie płacze.

Konsultantka, na szczęście - trzeźwo myśląca - zabrała od babciuni telefon i kazała wrócić za pół godziny.
Ja załatwiłam swoją umowę...
Natomiast kobieta została obsłużona przez kolejnego konsultanta.
Chciała doładować telefon. Minuta roboty.

A mówi się, że to młodzi nie mają kultury.

sklepy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 495 (583)

#56775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie moja znajoma obraziła się na mnie na śmierć i życie.
Nie, żebyśmy były jakimiś dobrymi przyjaciółkami - ja znam ją, ona mnie, można spotkać się na kawę i pogadać, aczkolwiek bez jakiejkolwiek specjalnej zażyłości.

Dla przypomnienia - jestem pielęgniarką. Według niektórych znam chyba wszystkich lekarzy w promieniu 100km, z każdym utrzymuję zażyłe stosunki a dodatkowo - leczę lepiej niż niejeden specjalista. Przyzwyczaiłam się, nie zwracam uwagi.

Znajoma jednak stwierdziła, że skoro jestem pigułą - a w dodatku pracuję na OIT - to mogę zdziałać cuda w każdej medycznej dziedzinie tak samo, jak podczas reanimacji wraz z lekarzem pacjenta zawałowca.
Dlatego znajoma się do mnie odezwała: jest w ciąży.
Fajnie, nawet bardzo! Wiem, że od dawna starali się powiększyć rodzinę, aczkolwiek średnio to wychodziło. Ale udało się, ósmy tydzień, rewelacja wręcz! Takie rzeczy zawsze mnie cieszą i cieszyć będą, złożyłam gratulacje i przestrzegłam przed piciem kawy i piwa. Kurtuazyjnie wprosiłam się też na coś w stylu "babyshower" święcącego ostatnio triumfy.

Co złego w takiej sytuacji? W sumie - to nic. Mogło wszystko być pięknie.
Znajoma jednak chciała, abym załatwiła jej L4 - bo ona w tym stanie pracować nie chce. Z jednej strony zrozumiałe, z drugiej - ciąża to nie choroba i zawsze będę utrzymywać, że bez konkretnych wskazań kobieta powinna być jak najbardziej aktywna zarówno zawodowo, jak i fizycznie, bo inaczej zeświruje.

Znajomej jednak pracować się nie chce tak naprawdę - wykonuje pracę typowo biurową, przez osiem godzin nie musi podnosić tyłka z krzesła o ile nie idzie sobie zrobić herbaty. Zero stresów, zero wysiłków, zero rzeczy zagrażających zdrowiu maleństwa jak i jej. Ale ona nie chce i już.
Była o kilku ginekologów u nas w mieście i żaden nie chciał jej wypisać L4, bo - jak już mówiłam, ciąża to nie choroba. Dlatego zwróciła się do mnie z pytaniem kto jej takie L4 wypisze na sto procent?
Nieważne, że nie znam się, nigdy w ciąży nie byłam. Ale mam jej podać.

Niewiele myśląc - podałam nazwiska lekarzy, do których sama udałabym się będąc w ciąży, z zastrzeżeniem, że nie jestem pewna jak to jest z wypisywaniem L4 i uważałam sprawę za zamkniętą.

Dziś z kolei odebrałam telefon pełen wyzwisk i ogólnego bulwersu, że poszła, zapłaciła i L4 nie dostała! Co ja sobie wyobrażam?! Do tego koniecznie mam jej zwrócić pieniądze wydane na lekarzy, bo poszła prywatnie i nic nie wskórała! Mam jej L4 wypisać sama i koniec, ona nie będzie biegać, wydała tyle pieniędzy a w sumie ledwo stać ich na dziecko!
Olałam.

Od paru godzin dostaję smsy (bo telefonów od niej już nie odbieram), że jestem niepoważna, niekoleżeńska i w ogóle co ze mnie za pielęgniarka, skoro głupiego L4 nie potrafię załatwić?
No tak. Bo rzeczywiście - mam taką moc sprawczą i w ogóle. Do tego będę odpowiedzialna za to, jeżeli dziecko urodzi się upośledzone.
To bardzo dziwne, że szanujący się lekarz nie chce wypisać zwolnienia z pracy osobie, której praca polega na przepisywaniu pism urzędowych...
Idę zastanowić się nad sensem swojego zawodu....

A fajki dziewczyna pali dalej. Niech pali.

słuzba_zdrowia znajomi

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 758 (850)
zarchiwizowany

#54967

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od ładnych paru lat, pewien facet prowadzi firmę przewozową w okolicy. Jako, że żonę posiadał a i bardzo ją kochał, postanowił nazwać firmę jej imieniem - powiedzmy, że Jolka. Jako logo wybrał jakąś wróżkę czy inne cudowne stworzenie i tak jeździł.
Busiki w końcu stały się bardzo rozpoznawalne, stopniowo dochodziły nowe trasy, no rozwijało się wszystko, jak burza. Stopniowo wyparły PKS.
Sęk w tym, że żona wcale aniołem się nie okazała, bo, po ładnych paru latach pożycia okazało się, iż właściwie od samego początku przyprawia mu rogi. Co miał chłop zrobić? No rozwiódł się.
Bardzo szybko też zmienił logo busików na obleśną czarownicę.
Eks żona podała faceta do sądu za niby zniewagę, ale co na to sąd?
"Proszę Pani, to tylko logo!"

Dlatego, drogie panie, na drugi raz porządnie się zastanówcie ;)

komunikacja_miejska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 361 (457)

#53247

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pierwsze poniedziałki miesiąca w szpitalu są zazwyczaj najgorsze. Dla nas, jak i dla pacjentów. Myślę, że nietrudno wam wyobrazić sobie te tłumy przed gabinetami specjalistów.

W szpitalu, w którym pracuję, wszystkie gabinety badań są wspólne dla SORu, pacjentów leżących w szpitalu jak i tych "przychodnianych". Wszędzie, jak wół jest napisane, że pierwszeństwo zawsze mają pacjenci ze szpitala, a poza tym o kolejności wejścia decyduje personel.

Przyjeżdżam z pacjentem, który właśnie - prawdopodobnie - się wklinowuje, pod TK. Pod gabinetem czarno. Babcie, dzieciaki, no tumult. Ja mam pacjenta w stanie dość masakrycznym, pozalepianego plastrami, z rurkami wystającym z każdej możliwej części ciała, w nogach łóżka wesoło wyje sobie monitor transportowy (PIIIIIP, PIIIIIIP, PIIIIIP), dodatkowo bardziej z boku pyrka sobie respirator transportowy (PUUUUUSZSZSZ, PUSZSZSZ, PUSZSZSZSZ). Przyjechaliśmy, czekamy tych parę minut pod drzwiami, bo technicy są w trakcie robienia badania komuś innemu.
Skończyli, my ładujemy się z wyrkiem i pacjentem do pracowni (PIIIIIIIIIP, PUSZSZSZSZ, PIIIIIP), a wtem jakaś babinka zastępuje nam drogę.

- KOLEJKA OBOWIĄZUJE! Ja tu czekam od rana, nic nie jadłam, o Boże, jak mi słabo!
- No myślę, że my jednak będziemy pierwsi.
- Łomatkobosko, KOLEJKA! Ja was nie wpuszczę! Pani myśli, że ile my tu będziemy czekać?

No przecież nie staranuję babci łóżkiem, bo jej jeszcze coś połamię i do sądu za napaść i uszkodzenie ciała pójdę.
Próbujemy z doktor zbyć wszystko milczeniem.

- Wy nie wejdziecie! Co wy sobie myślicie? Pewnie, znajomki same, ja znam te wasze układy! Porządni ludzie miesiącami czekają, a wy tak bez kolejki!

(PIIIIIIIIP, PUSZSZSZSZ)

Wkurzyłam się. Patrzę na babcię, na pacjenta, na resztę ludzi w poczekalni, na babcię, na pacjenta.
Wskazuję na mojego, delikatnie mówiąc, zmasakrowanego delikwenta palcem.

- No tak, same znajomki, ale jak pani chce, to może się z nim pani zamienić.

PIIIIIIIP. PUSZSZSZ.

- Nie? To pani pozwoli, że teraz my wejdziemy.

Jakoś tak parsknięcie śmiechu chyba słyszałam w tej poczekalni. A i babcia jakaś mniej wojownicza się zrobiła.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 582 (638)

#52761

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miesiąc temu koleżanka brała ślub. O dziwo - wszystko szło gładko, aczkolwiek organizowane z niejakim pośpiechem, bo co załatwili, to zaraz się waliło. Dali radę, wesele było fajne, większość chyba wybawiła się za wszystkie czasy.

Gdzie piekielność? Pan Wielce Wielmożny Fotograf.
Znaleźli go na targach ślubnych. To, co tam pokazywał, było nawet ciekawe, dobrze zrobione, w oczy nie gryzło. Cena też normalna - ani za wysoka, ani za niska. Nic nie wzbudzało podejrzeń.
Schody zaczęły się dzień przed weselem.

Okazało się, iż WWF (jak go w skrócie nazwę) nie wyrobi się na 13, aby zrobić fotografie w domu. Po opierdzielu - przyjechał z lekkim poślizgiem, wyrobili się wszyscy.
Trochę zdziwiliśmy się, a zwłaszcza siostra Panny Młodej, która też coś tam fotografuje, kiedy WWF wyciągnął swój sprzęt - zwykłą małpkę z wymienną optyką. Pamiętajmy jednak - fotografa nie ocenia się po sprzęcie, tylko po umiejętnościach, także wszyscy nabrali wody w usta. A można było się domyślić tragedii...

W kościele WWF było pełno. Wpierniczał się między ławki, przepychał ludzi, wszędzie właził i skupiał na sobie większą uwagę, niż młodzi. Szczytem jednak było kiedy, podczas przysięgi, wsadził swoje łapsko z aparatem między głowy młodych - nie wiem, żeby zrobić portret księdza? Został delikatnie upomniany, młodzi musieli powtarzać przysięgę w zakrystii.

Na sali nie było lepiej - niemalże wchodził na stoły, dyszał ludziom w karki, zaglądał do talerzy i co chwila rzucał jakieś głupie uwagi. Przy pierwszym tańcu wchodził młodym pod nogi i też nie wiem, dlaczego. Zawsze myślałam, że można stać dalej i zrobić zoom, ale widocznie WWF tego nie wiedział, albo nie pomyślał...

Przez niego też nie udało się tradycyjne łapanie welonu, gdyż stał tak blisko, że dostał nim niechcący w twarz - naprawdę, stanie pół metra za Panną Młodą nie jest najlepszym pomysłem.

Okazało się, że nie ma pomysłu na plener ze Świadkami. Ba! Przyjechał kompletnie nieprzygotowany - nie wiedział, GDZIE TUTAJ MOŻNA ZROBIĆ JAKIEŚ ZDJĘCIA. Świadkowa chciała go odwieść od pomysłu częściowej sesji już tego dnia, że poczekają na plener właściwy. Co na to WWF? "Nie będziecie już wyglądać tak samo, poza tym po co mi świadkowie na sesji, ja Was wozić nie będę".
Skończyło się na tym, że zdjęcia zrobił, w deszczu, na boisku szkolnym. Tragedia. Panna Młoda wróciła w sukni upierniczonej błotem. Prawie się poryczała.

Prawdziwa piekielność zaczyna się teraz.

Przyszedł czas na sesję plenerową. WWF znów nie wiedział, gdzie tutaj można zrobić zdjęcia, więc znów wyszły byle jakie - nad rzeką z ujętym szlamem, znów na boisku szkolnym, na torach kolejowych... Panna Młoda tego nie chciała - ale WWF także zbył ją stwierdzeniem, że musi być gdzieś blisko, bo on jeździł nie będzie.

Po paru tygodniach przyszła zamówiona przez nich fotoksiążka z wesela i sesji. Zdjęcia są nieostre i takie właśnie wydrukowane, a do tego - wrzucone byle jakie pseudo ładne ramki (wiecie - z Diddlami i innymi kwiatkami) z, uwaga, uwaga... znakiem wodnym z adresem strony, z której zostały ściągnięte. Do tego - tu jakiś cudowny rozbłysk na zębie, w oku... Kwintesencja kiczu.
Na płycie - zdjęcia nagrane byle jak, nieposortowane i tu objawia się jego bezczelność - więcej jest zdjęć wydatnych cyców jednej z kuzynek, co to miała sukienkę z głębokim dekoltem, niż Pary Młodej. Dołączony film - zmontowany tragicznie, z urwanymi zdaniami (o ile w ogóle je słychać, bo i mikrofonik ledwo zbierał), trzęsącą się łapą.

Kiedy koleżanka to wszystko zobaczyła, przelała się czara goryczy. Poryczała się i przybiegła do mnie, co ona ma do cholery z tym zrobić?
Jak dla mnie - sprawa prosta. Nie zapłacić. Właściwie to jeszcze można pokusić się o zwrot zaliczki.
Wielce Wielmożny Fotograf nie przyjął dobrze tego, co usłyszał. Bo on zrobił dobrze i tak miało być! Co z tego, że po fakcie ewidentnie widać, iż portfolio zrobił ktoś za niego - mają mu zapłacić i to bez mała 2500zł, bo po namyśle, to on tyle się napracował i na tyle wycenia swoją pracę!
Skończyło się na policji - że młodzi nie chcą zapłacić za wykonaną usługę. Zgłoszenie przyjęte, teraz będą bawić się w sądach.

Tylko szkoda, że właściwie to ŻADNEJ pamiątki ze ślubu nie ma... Pozostały zdjęcia gości a mówię wam, że one są lepsze, niż te wykonane przez Wielce Wielmożnego Fotografa...

usługi MegaFotoJawor

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 756 (848)

#48250

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drogie rodziny pacjentów!
Zdaję sobie sprawę z tego, że wasza sytuacja jest trudna i w większości nie radzicie sobie ze stresem i ogólnie - z sytuacją, że ktoś z Waszych bliskich przebywa na oddziale OIT. Nie mam pretensji do swoich pacjentów, nie wkurzają mnie (bo w większości są nieprzytomni), a jeśli nawet - popsioczę pod nosem i od razu gniew mi przechodzi, bo wiem, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej i nie jest to ich winą.
Mam tylko parę próśb do Was, rodzin.

1. To, że zajmuję się dziś kimś z Waszych bliskich nie oznacza, że jestem też Waszą służącą. Ogólnie - nie jestem niczyją służącą. Nie muszę Wam parzyć kawy, a docinki typu: "Ale przecież to Pani obowiązek, zajmuje się Pani moim mężem/synem/córką/kimkolwiek!!" są wysoce niestosowne. Kawiarnia piętro niżej. Kawę mogę co najwyżej, zaparzyć sobie.

2. Narzekacie wciąż, że w szpitalach panuje zero prywatności, a na naszym oddziale to w ogóle już nie można o niej mówić - bo dlaczego Wasz bliski leży nago, pod kołdrą? Natychmiast proszę go ubrać! Zrozumcie, że w tej sytuacji bliskiemu naprawdę to nie przeszkadza, a nam znacznie ułatwia pracę i nie będziemy robić wyjątku. Jeżeli bardzo chcecie, OK - pacjent może być ubrany. Tylko, w razie reanimacji nikt nie będzie bawił się w ściąganie koszulki i nie miejcie pretensji, że zostanie ona zniszczona. Z resztą - i tak tej koszulki nie założymy. Wbijcie sobie do głowy, że to nie jest nasze widzimisię, tylko ogólny standard i wymóg. Taka zasada bezpieczeństwa.

3. Co do prywatności - jeżeli w trakcie odwiedzin prosimy Was, abyście opuścili salę, to ją opuśćcie. Nie wszczynajcie awantur - to wszystko dla dobra innych i właśnie zachowania prywatności pacjenta. Jeżeli panu z łóżka obok trzeba zmienić pampersa, to wypraszamy Was dlatego, żeby zachować te resztki jego prywatności i naprawdę nie potrzebujemy zaglądania nam przez ramię. Nie wypraszamy Was złośliwie.

4. Jeżeli już jesteście poza salą to bardzo proszę - zostaliście z niej wyproszeni z jakiegoś konkretnego powodu i nie zaglądajcie przez szybę/drzwi. Powód - jak wyżej. Pierwszy raz upominam Was grzecznie i miło, potem mogę się zdenerwować i poprosić Was nawet o poczekanie na drugim końcu korytarza, jeżeli inaczej nie dociera. Komentowanie pod tytułem "Głupia pinda" nic nie zmieni, a poza tym - ja to wszystko słyszę. I nie chcę Wam ograniczać kontaktu z bliskimi, poproszę Was do sali wtedy, kiedy będzie to możliwe.

5. Skoro już zarzucacie nam, pielęgniarkom, że wypraszając Was z sali jesteśmy głupimi pindami, które chcą Wam ograniczyć kontakt z bliskimi to popatrzcie najpierw na siebie. Naprawdę Was rozumiemy i nie robimy tego specjalnie. Kiedy jesteście w sali, zajmujcie się swoimi bliskimi i nie oczekujcie od nas, że opowiemy "co się stało temu zmasakrowanemu panu obok". Nie, nie powiemy. Nic Was to nie powinno interesować. Zainteresujcie się mężem/synem/córką a nie kimś z łóżka obok - ja wiem, że ciekawość zżera, ale to naprawdę nie jest na miejscu. I tak nie uzyskacie odpowiedzi.

6. Pytania odnośnie leczenia kierujcie do lekarza - ja, pielęgniarka, mogę Wam co najwyżej udzielić informacji stricte pielęgniarskich - o odleżynach, odsysaniu, ogólnej kondycji. Mogę odpowiedzieć na Wasze pytanie: a na co jest ten lek? ale nie mogę już wam powiedzieć, dlaczego bliski dostaje akurat ten, a nie inny, bo wy wyczytaliście w internecie. Nie mogę, bo potem to ja dostaję opierdziel od lekarza: to niech Pani sama leczy! albo muszę tłumaczyć się przed prokuraturą, bo wyciągniecie moje słowa przeciwko mnie. Taka forma ochrony. Poza tym - tak zapisane jest w prawie. Każdy zajmuje się swoją działką. Tak samo nie udzielę Wam informacji o stanie zdrowia, chociaż go znam - i to naprawdę nie z mojej złośliwości i nie musicie potem burczeć pod nosem: "Głupia pinda".

7. Szpital nie musi fundować środków pielęgnacyjnych. Waszym obowiązkiem jest zapewnić podstawowe środki pielęgnacyjne - to nie hotel. My zapewniamy opiekę i środki potrzebne do leczenia. Nie musicie się oburzać o wszystko. I uwierzcie - pielęgniarki naprawdę nie smarują się balsamami pacjentów, nie biorą prysznica w ich żelach i nie zasmarowują pryszczy sudocremem od pacjenta. Wszystko zużywane jest w takiej ilości i częstości, jaka jest potrzebna i naprawdę na Waszego bliskiego. My mamy pieniądze na takie rzeczy, aż tak źle z nami nie jest. Więc nie bulwersujcie się, że co tydzień musicie donosić paczkę chusteczek nawilżanych, szczególnie jeżeli wiecie, że akurat u Waszego bliskiego pampersy zmieniamy w ilości hurtowej.

8. Nie komentujcie tego, co i jak robimy. Nie pasuje - zrób sam, z chęcią bym tak powiedziała, ale nie mogę. Nie robię nikomu krzywdy, a pewne procedury wykonuję wedle przyjętych standardów, których uczyli mnie zarówno na studiach, jak i tych, które obowiązują w danym szpitalu na danym oddziale. Po prostu - nie wpierniczajcie mi się do pracy, ja naprawdę wiem, co robię.

Mogłabym tak jeszcze wymieniać i wymieniać - ale długi tekst by z tego wyszedł. Nie oczekuję wdzięczności za to, co robię, bo w końcu wybrałam ten zawód świadomie i z całym dobrodziejstwem inwentarza - ale naprawdę domagam się odrobiny szacunku. Tak, jak ja szanuję Was, tak chciałabym być sama traktowana. Jestem pielęgniarką, pomagam ludziom chorym, biednym, oraz tym, którzy nie mogą się sami sobą zaopiekować. Nie jestem natomiast czyjąś służącą i na pewno krzykiem i docinkami tego na mnie nie wymusisz.

służba_zdrowia

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1038 (1288)

#42304

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega lekarz podczas jednego z karetkowych wyjazdów trafił na pana z rozsypanym kręgosłupem szyjnym, NZK, podjął reanimację.
W takich wypadkach nie bardzo uważa się na kręgosłup tak naprawdę, ważniejsze jest przeżycie pacjenta. Trudno, rdzeń uszkodzony (podczas wypadku). Akcja reanimacja, potem, w szpitalu, okazało się, że niestety - pacjent pozostanie sparaliżowany.

Ja już sama nie wiem, kto bardziej piekielny.
Czy pacjent, który wniósł pozew przeciw lekarzowi, za "uszkodzenie kręgosłupa podczas reanimacji", czy prokurator, który ten pozew przyjął.
No tak, lepiej było umrzeć.

Najlepsze jest to, że kolega opiekował się pacjentem przez całe, długie tygodnie jego pobytu na OIT.
Ktoś jeszcze dziwi się, że ludzie boją się ruszać nieprzytomnego?

służba_zdrowia

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 632 (718)

#41482

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno temu, jeszcze w czasach podstawówkowych, spadłam ze schodów. Razem z moją mamą i drewnem, które niosłyśmy do piwnicy. Mi nie bardzo co się stało, mamuśka z przestawionymi dwoma dyskami - jeden szyjny, drugi piersiowy.
Parę tygodni po tym wydarzeniu, na WFie kazano nam robić przewroty. Niby nic trudnego, dzieciaki zazwyczaj cieszą się na taką formę zajęć. Ja też się cieszyłam, dopóki ręka mnie się nie ugięła i nie rąbnęłam całym ciałem na ziemię. Zgięta w pół oczywiście, przygotowana już do "przefiknięcia" na drugą stronę. Masz ci los, też poszedł mi wtedy dysk.
Leżę na materacu i kwiczę, nauczycielka (nie była wf-istką, ale prowadziła te zajęcia w mojej klasie) pomaga mi wstać i każe iść do domu. No i do lekarza.

Parę dni później, już z orzeczeniem od ortopedy i masą innych papierków, do szkoły zostaje wysłana moja siostra, coby dopełnić formalności związanych z ubezpieczeniem. Na świstkach potrzebny był podpis rzeczonej nauczycielki.
Cóż, nauczycielka odmówiła podpisania papierów gdyż... ona czegoś takiego nie widziała! To nic, że sama pomagała mi wstać i załatwiła transport do domu - dla niej takie zdarzenie nie miało miejsca.

Po długim czasie wyszło, że po prostu nikt mojego wypadku nie zgłosił do dyrekcji, a nauczycielka panicznie bała się konsekwencji.
Odszkodowania nie dostałam, bo i papierów nikt mi nie podbił. Szkoda, że dopiero teraz widzę, że można było ich po prostu przycisnąć, ale wtedy wszyscy w rodzinie głupi byli.

szkoła

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 530 (586)

#40713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym, że nie tylko lekarze, czy pacjenci są piekielni.
W sumie sama nie wiem, kto bardziej.

Złota zasada intensywnej terapii - jeden pacjent - jedna pielęgniarka. Nie jest tak różowo, bo nie ma kasy, więc powiedzmy, że jedna pielęgniarka ma obsługiwać dwóch pacjentów. W praktyce - jedna pielęgniarka na trzech, czterech... W efekcie - przedłużające się leczenie, nie da się ze wszystkim wyrobić na czas, a tutaj naprawdę ważne jest, czy pacjent dostanie lek o dokładnej co do pięciu minut godzinie, czy nie. Ręce pełne roboty, nie ma mowy o wypełnieniu papierów, nie mówiąc o kawie na dwunastogodzinnym dyżurze.

Oddział zupełnie inny. Tylko na nim brakuje pięciu pielęgniarek. W efekcie - nieupilnowani pacjenci, lekarze, pielęgniarki, salowe - nikt nie wie, w co ręce włożyć.

Na innym oddziale pracuje o dwóch lekarzy za mało, stan personelu pielęgniarskiego - za mały o sztuk dziesięć.
Na sali operacyjnej jedna pielęgniarka anestezjologiczna obsługuje dwie operacje. Sterylność - jak cholera. Po protestach, wstrzymanych kilkanaście operacji, pacjenci oczekują na nie miesiącami, czasami nie jedzą nic przez dwa - trzy dni, bo nie wiadomo, kiedy operacja się odbędzie.

Oczekiwanie na tomograf to już zupełna fikcja. Prędzej guz rozsadzi Ci mózg, niż się na nią dostaniesz. Problemy są nawet z rentgenem.
SOR najchętniej zamknąłby się po dwóch - trzech godzinach, bo wyczerpali swój limit pieniężny świadczeń na tę dobę.
Dostęp do leków - matko boska, ile trzeba się kłócić!
Ludzie czekają tygodniami na podanie wankomycyny, z chemią jest problem, zakładanie opatrunku to zajęcie ekstremalne "jak zużyć najmniej potrzebnych środków, tak, żeby było dobrze i nic się nikomu nie stało!"

Któraś oddziałowa ma dosyć i idzie błagać dyrektora szpitala o zatrudnienie jeszcze chociaż dwóch pielęgniarek. W obecnie panujących warunkach po prostu NIE DA SIĘ zapewnić odpowiedniej opieki pacjentom, bo nawet nie chodzi o to, że personel chodzi jak zombie, robiąc darmowe nadgodziny, pracując po kilka dób, bo przestrzeganie prawa pracy to jedna wielka fikcja.

Sprawa jest bardzo prosta - nie można zatrudnić nowych lekarzy ani pielęgniarek, bo nie ma pieniędzy. NFZ nie ma zamiaru płacić za nadwykonania, bo nie. Szpital ma wielomilionowy dług, pod znakiem zapytania stają wszystkie wizyty i hospitalizacje. Nie ma jak zatrudnić, za chwilę - nie będzie jak leczyć. Każdy chce przetrzymać do stycznia, jak będą nowe pieniądze.
Luki w pielęgniarkach zapełniane są koleżankami po fachu na emeryturze, zatrudnianymi na umowę zlecenie, albo kontraktowcami. U lekarzy - to samo. To nic, że większość z tych ludzi przyjdzie na oddział raz lub dwa, ich praca będzie kompletnie niepotrzebna, bo ledwo będą w stanie pomóc w tym nowym, jakby nie patrzeć, środowisku. To nic, że przed chwilą dyrektor zwolnił jeszcze parę pielęgniarek, często jedynych żywicieli rodziny. Nieważne, że w styczniu znów wrócą na stary etat, bo będzie więcej pieniądza - przez parę miesięcy gryź piach.

Bo NFZ nie płaci, nie zapłaci, radźcie sobie sami. Pracujcie za darmo, przecież jesteście społecznikami!
Podpaliłabym całą tą instytucję.
Co z tego, że mamy jedne z najlepszych uczelni medycznych na świecie? Co z tego, że mamy wspaniałych naukowców, teoretyków i praktyków, skoro na nic nigdy nie ma pieniędzy? Możliwości mamy nieograniczone, wiele nowych technologii i możliwości leczenia w zanadrzu, tylko to wszystko jest fikcją, bo biurokracja skutecznie wszystko uniemożliwia. A przecież nie odmówisz leczenia, które często jest być albo nie być.

Podpisano: pielęgniarka, która znów dostała dużo mniejszą wypłatę, niż powinna i właśnie dowiedziała się, że najbliższy tydzień spędzi prawie cały w pracy, pracując po 36h bez przerwy. Prawo pracy to fikcja!

NFZ

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 769 (849)
zarchiwizowany

#40493

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewnego dnia, do lecznicy przyszedł pan wraz ze swoją sunią. Chciał ją wysterylizować, bo podobno robiła mu straszne problemy w związku ze swoją cieczką, a rozrodu nie planował.
Nowy pacjent, zakładamy kartotekę, zbieramy wywiad, przygotowujemy pacjenta, można przeprowadzić zabieg.
Nagle, podczas zabiegu, serducho psiny zatrzymuje się. Przeprowadzona zostaje akcja reanimacyjna, z sukcesem.
Zatrzymanie krążenia u zwierząt nie jest normalne. Kiedy właściciel przychodzi po psa, staramy się dociec, co mogło być przyczyną takiego stanu.
Po dłuższej awanturze udało się z pana wyciągnąć, że pies miał wadę serca, która uniemożliwiała zabieg i w każdej innej lecznicy odmówiono Panu wykonania sterylizacji. W związku z zaistniałą sytuacją Pan postanowił pójść do lecznicy, w której jeszcze nie był i broń boże - nie przyznawać się do choroby zwierzaka.
Całe szczęście, że psica przeżyła, ale wysterylizowana nie została - trzeba było ją wybudzić właściwie na początku zabiegu.
Powiedzcie mi, warto było tak narażać swojego przyjaciela?
A może to nie był przyjaciel, tylko po prostu - zwierzę, które brudzi dywany?
Cóż, nie każdy powinien mieć psa.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (265)