Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Poecilotheria

Zamieszcza historie od: 28 listopada 2011 - 13:47
Ostatnio: 24 marca 2024 - 7:42
  • Historii na głównej: 29 z 41
  • Punktów za historie: 13302
  • Komentarzy: 1042
  • Punktów za komentarze: 8091
 
zarchiwizowany

#45475

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zestawienie piekielnych sytuacji z całodobowego sklepu monopolowego. Większość to dialogi pomiędzy mną [J] a klientami [K].

1.
K - Ale masz za*ebiste cycki.
J - Szkoda, że ty się nie masz czym pochwalić.

2. Przychodzi dwóch panów na zakupy:
K1 -Ile kosztuje Desperados?
J - 4.49
K1 - Ja pie*dolę, ale masz drogo, co za ch*owy sklep!
K2 - Pie*dol to, weź Lecha.
K1 - Hahaha, pie*dolę to, biorę Lecha!
J - W puszce, czy w w butelce?
K1 - W butelce!
J - Słusznie, jak już będziesz pie*dolić, to się akurat w szyjkę od butelki zmieści:)

3.Pierwszy stycznia 2013, święto, jedyny sklep otwarty w okolicy, ruch cokolwiek duży.

a)Klient już zabiera zakupy z lady.
K - Hahhahah, i co, fajnie się zapie*dala, jak wszyscy mają wolne?
J - Odpowiadanie na durne pytania nie należy do moich obowiązków.
K - Ale ty niemiła jesteś.
J - Sam zacząłeś:)

b)Częsta sytuacja podczas każdego święta:
K - Dobry, chleb dostanę?
J - Niestety, nie mamy pieczywa.
K - To znaczy że nie ma?
J - Nie ma.
K - Napewno nie ma?
J - Jest to sklep monopolowy i nie sprzedajemy pieczywa.
K - Ale jak to nie ma? (Tu muszę nadmienić, że zazwyczaj przy takich sytuacjach z pięć kolejnych osób stoi w kolejce i czeka, aż przetłumaczę takiemu wielbłądowi na arabski, bo po polsku nie rozumie.)
J - Tak jakby było, tylko że na odwrót. (zapożyczone z "Baśni o ludziach stąd")
K - Prychnięcie/opuszczenie sklepu bez słowa/zwyzywanie mnie.

4.Jeden ze stałych klientów usilnie próbował zaprosić mnie na kawę, zbywałam to śmiechem, ale w końcu stał się zbyt nachalny, więc wprost powiedziałam, że sobie tego nie życzę. Wywołało to stek wyzwisk w moim kierunku, zakończony soczystym:
K - ... i możesz mnie macać po jajach!
J - Przykro mi, ale akurat nie mam lupy i pęsetki.
Awantury trwały jeszcze kilka dni, a kiedy zobaczył, że nie robi to na mnie wrażenia, przeprosił i od tamtej pory moje spotkania z tym panem przebiegają w spokoju (w międzyczasie sytuację próbował załagodzić ojciec niedoszłego amanta, bardzo fajny człowiek).

5. Tutaj mamy do czynienia z sytuacją, kiedy klient zaczyna mnie wyzywać z przyczyn różnych (czegoś nie mamy w ofercie a on potrzebuje/ledwo stoi na nogach, a ja wredna nie chcę mu sprzedać flaszki/proszę o nieotwieranie alkoholu w sklepie/trzeba zapłacić za reklamówkę/nie dołożę mu do piwa ze swoich itp.)
K -Ty ku*wo/szmato/dzi*ko/głupia pi*do/różne zbliżone określenia.
J - Matka tak za tobą wołała jak się z łańcucha zerwałeś?(Tekst skądś zapożyczony, ale nie mam pojęcia, gdzie to słyszałam). Ewentualnie: Ładne imię, a jak masz na nazwisko?

I jeszcze kilka sytuacji teoretycznie niezbyt piekielnych, ale powtarzających się kilka razy dziennie, w związku z czym zaczęły irytować po tygodniu pracy (a pracuję już dwa lata).

1.
K - Poproszę Bosmana.
J - W puszce, czy w butelce?
K - Tak.

2. Analgicznie do punktu pierwszego.
K - Poproszę żołądkową.
J - Mógłby pan sprecyzować, o którą dokładnie chodzi?
K - No żołądkową!
J - Czystą, tradycyjną, mięto...
K - No przecież mówię, że żołądkową!
J - (podaję setkę żołądkowej gorzkiej na trawie żubrowej, nigdy nie spudłowałam, jak klient chce żołądkową, to na pewno nie tą:D)
K - Co pani mi tu daje?!
J - No żołądkową.
K - Ale ja chciałem taką a taką. (no nareszcie!)
Dla zainteresowanych - można u mnie kupić dziewiętnaście różnych produktów, które mają w nazwie "żołądkowa"(specjalnie policzyłam:P)

3.
J - Podać coś jeszcze?
K - Tak.
J - ...?
K - Ile płacę?
J - (podaję kwotę i wzdycham w myślach)

4.
J - Podać coś jeszcze?
K - Nie, to wszystko.
J - (podaję kwotę do zapłaty, przyjmuję kasę, wydaję resztę)
K - Poproszę jeszcze to i to i tamto.
J - ...
W sumie to nic dziwnego, że ktoś sobie przypomni, że coś jeszcze miał kupić. Ale. W nocy prowadzimy sprzedaż przez okienko, każda taka transakcja wymaga kilkukrotnego chodzenia od kasy do drzwi (dzwonek, podejść do drzwi, przyjąć zamówienie, pójść skompletować, nabić na kasę, podejść do drzwi, podać kwotę, zabrać pieniądze, z powrotem do kasy, wziąć resztę paragon i towar, podejść do drzwi, oddać wszystko klientowi, życzyć dobrej nocy), więc zawsze dwukrotnie upewniam się, że to już wszystko, a powtarza się to notorycznie. Pomijam fakt tego chodzenia tam i z powrotem, w końcu taka moja praca. Tylko że trwa to cztery razy dłużej niż normalne zakupy w ciągu dnia i często słyszę że mam się szybciej ruszać od gościa, który sam jeszcze podwaja czas w którym musi stać przy okienku i marznąć/moknąć/nudzić się.

5.
K - Ile kosztuje Bosman czerwony w puszce?
J - 2,99
K - Aha, to ile dostanę bosmanów za dziesięć złotych?
J - ...
Serio, najprostsze operacje matematyczne to dla większości ludzi czarna magia.

6.
K - Poproszę (tu lista zakupów zapełniająca pół rolki srajtaśmy), ile płacę?
J - Momencik, muszę to podliczyć.
K - To jak to, pani nie wie ile to będzie?
J - ...
Raz przy stałym kliencie, z którym często sobie żartuję, kontynuowałam podobny dialog:
J - Proszę pana, czy ja mam napisane na czole Casio?
K - (zaskoczony, zdziwiony) Eee... nie...
J - A wie pan co to znaczy?
K - ???
J - Że nie jestem kalkulatorem.
Człowiek żart złapał, kilka dni później, kiedy podałam cenę trzech piw z pamięci, stwierdził, że chyba jednak jestem kalkulatorem i że powinnam sobie wytatuować "Casio" na czole;)

Na tym troszkę bardziej optymistycznym akcencie zakończę, i tak się rozwlekłam jak brazylijski serial:)

Jakby się komu podobało, to jeszcze trochę podobnych mogę wygrzebać z zakamarków pamięci.

Aha, dodam jeszcze, że praca w takim sklepie łatwa nie jest, codziennie zdarzają się piekielne sytuacje, ale wiele też zabawnych/miłych, to się równoważy:)

sklepy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (77)
zarchiwizowany

#21360

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w całodobowym sklepie monopolowym. Piekielnych przewija się co niemiara, na początek zaserwuję historyjkę o piekielnym żuliku.

Żulik jak żulik, jeszcze nie z tych najgorszych, śmierdzących itp. bezdomny też chyba nie jest, ale regularnie kupuje alkohole z najniższej półki i próbuje oddawać tony butelek.
Co w nim piekielnego? Za każdym razem, kiedy jest obsługiwany mamrocze sobie coś pod nosem. Niby nic nadzwyczajnego u zwykle podchmielonego facecika, ale ostatnimi czasy zaczął docierać do mnie sens tej jego mamrotaniny, na którą nigdy wcześniej specjalnej uwagi nie zwracałam. Mianowicie facecik rzuca niewybrednymi tekstami o podtekście seksualnym. Przy czym słowo "podtekst" na określenie tego, co ten pajac wygaduje to stanowczo za mało. Przez jakiś czas to ignorowałam, ale ostatnio jestem dość podminowana, więc nerwy mi puściły. I tutaj następują dwie sytuacje, a właściwie rozmowy moje z tym... kimś:

sytuacja nr 1:
[J]ja
[Ż]żulik

[Ż]- Ale masz fajną dupę.
[J](najsłodszym tonem, na jaki mogłam się zdobyć)- A ty mordę, jakby cię walec przejechał:)
[Ż]- Ale bym ci wylizał.
[J]- A ja bym ci oberżnęła ten głupi łeb przy samych jajach. Tępą piłą.

Tutaj następuje zwrot akcji, ponieważ żulik zakończył ustawianie butelek na ladzie.

[Ż] - Zwrot.
[J] - Paragon.
[Ż] - No weź mi te butelki. (oczywiście, od początku jesteśmy na ty, więc w jakieś subtelności typu "poproszę" nie będę się z nim bawić)
[J] - Nie przyjmuję żadnych butelek bez paragonu.
[Ż] - A to się pierd*l.
[J](Na odchodne, bo spakował się z tymi butlami pięć razy szybciej niż się rozpakowywał) - Ja przynajmniej mogę, bo takiemu dziadowi jak ty na pewno nie staje.

Chyba się obraził, bo przez parę dni na mojej zmianie go nie widziałam, pewnie mnie unika;) Ale wszystko co dobre szybko się kończy i mój ukochany żulik znów przybył oddawać butelki, zapewne mocno go przycisnęło.

Sytuacja nr 2:

(Dodam tylko, że był to dla mnie dzień bardzo nerwowy. Pod koniec zmiany miałam już serdecznie dość miłych uśmiechów i przyjacielskich pogawędek ze stałymi i przelotnymi klientami, na co wybitnie nastroju nie miałam. Irytowało mnie wszystko po kolei - ton głosu klientów, stwierdzenia "ale dziś pani ładnie wygląda", no wszystko - część dziewczyn pewnie zna to uczucie:))

I właśnie pod koniec zmiany przychodzi pan żulik od piachu(tak go z dziewczynami nazywamy, ale o tym, dlaczego, na końcu historii :P)

[Ż](zamiast dzień dobry) - A czym się podcierasz jak idziesz do kibla?

No nie powiem, pękłam. W pierwszej chwili chciałam przywalić mu w twarz, a byłby to pierwszy raz w moim życiu, kiedy kogoś uderzyłam. Ostatecznie się zreflektowałam(mamy całkiem niezły monitoring, za uderzenie spokojnie stojącego klienta zapewne wyleciałabym z pracy, czegokolwiek ten by nie wygadywał) i machnęłam mu ręką przed samym nosem, wskazując na drzwi. Wrzasnęłam tak, że aż podskoczył.

[J] - WYNOCHA!!! NO CO SIĘ TAK GAPISZ, WYPIE**ALAJ MI STĄD TY STARY OBLEŚNY CHU*U! JESTEŚ ZWYKŁYM SKU*WYSYNEM! NUDZI CI SIĘ?! TO DO ROBOTY DARMOZJADZIE!! A TERAZ WYNOŚ MI SIĘ STĄD, A JAK CIĘ JESZCZE RAZ TU ZOBACZĘ, TO POWYBIJAM TE ZĘBY CO CI JESZCZE ZOSTAŁY. WYPAD!!!

Jeszcze przez chwilę postał sobie jak zamurowany, ukazując braki w uzębieniu, o których chwilę wcześniej wspomniałam, po czym zawinął się i poszedł. Kiedy był w drzwiach, usłyszałam jeszcze:

[Ż] - Zobaczysz, pójdziesz do piachu...

Co jest jego stałym tekstem.
Na razie od kilku dni go nie widać, zobaczymy, czy jeszcze przyjdzie.

Nawiasem mówiąc jestem bardzo spokojną osobą, z reguły nie podnoszę głosu nawet kiedy jestem porządnie zdenerwowana. Wiem, że najlepiej na takich nie zwracać uwagi, bo to może ich jeszcze rajcuje, ale po prostu tym razem nie wytrzymałam.

Do piachu też się na razie nie wybieram:)

Monopol pod blokiem

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (251)