Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Rudyba

Zamieszcza historie od: 10 września 2014 - 13:55
Ostatnio: 1 stycznia 2020 - 21:51
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 832
  • Komentarzy: 25
  • Punktów za komentarze: 219
 

#84328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Różne marki piwa mają swoje promocje, polegające na wymianie kapsla na piwo. W tej chwili w moim sklepie takich piw jest sporo: Harnaś, Tatra, Warka zwykła i Warka Strong, Żubr. Tylko niestety większość klientów nie zadaje sobie trudu przeczytania etykiety na piwie, a na tej etykiecie, w każdym przypadku, jak byk jest napisane "wygrane kapsle można wymienić w wybranych, oznaczonych sklepach", dodatkowo podana jest strona www, na której znajduje się regulamin promocji oraz lista takich sklepów. Gdybym była klientem, i przeczytała taką informację, to spodziewałabym się, że nie każdy sklep bierze udział w akcji.

Na porządku dziennym są klienci straszący mnie policją, prawnikiem, kiedy dowiadują się, że tego akurat kapsla u mnie na piwo nie wymienią.

Moje próby tłumaczenia, że nie mam na to wpływu, bo to browar dogaduje się z konkretnymi sieciami sklepów, a nasza sieć nie bierze udziału w tej akcji, za to bierze w innej, że jesteśmy franczyzą i takie decyzje podejmuje ktoś na górze a nie ja, są zwykłe kwitowane:
- Skoro pani sprzedaje w promocyjnych opakowaniach, to musi pani mi to wymienić! Ja je kupiłem tutaj, mam paragon!

Potem następuje próba wytłumaczenia, że zamawiam w browarze piwo i nie mam wpływu na to w jakim opakowaniu to piwo do mnie dotrze.
Tu zaczyna się grożenie:
- To jest bezprawie, mój szwagier jest prawnikiem! Jeszcze pani pożałuje. Nie ma pani prawa sprzedawać piwa w takich opakowaniach, zgłoszę to inspekcji handlowej!

Czasami występuje też:
- A co pani szkodzi, wymieni mi pani, to tylko jedno piwo. Pani sobie to załatwi.

No szkodzi mi, bo ja za to piwo płacę, nikt mi go nie dał, ani nikt mi za tę wymianę nie zapłaci.

- To proszę nie zamawiać tego piwa, skoro nie można wymienić!

Tak, nie będę zamawiać najpopularniejszych piw, szybka droga do bankructwa.

Kiedy wspomnę, że regulamin i lista sklepów jest dostępna na stronie:
- Nie będę teraz po internetach szukał!
Po tym zwykle następuje uroczyste wyrzucenie kapsla do śmietnika, lub, jak raz się zdarzyło, rzucenie nim w ekspedientkę.

Użyłam kilkukrotnie stwierdzenia "próba wytłumaczenia", bo to faktycznie jest raczej próba niż wytłumaczenie. Większość klientów w trakcie przerywa, obraża się i wychodzi, mimo, że staram się mówić w takich wypadkach bardzo spokojnie, pokazując przy tym etykiety, na to co tam jest napisane.

Zawsze mnie zastanawia, czy gdyby do wygrania było 100 000 zł., to też kazaliby mi to wypłacić, czy jednak przeczytaliby regulamin.

Sklep

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (145)

#74573

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Postaram się opisać to w miarę krótko i zrozumiale. Co nie będzie łatwe.

„Dobry zwyczaj, nie pożyczaj”
Około połowy października dostałam służbowe auto. Moje stare w związku z tym nie było mi potrzebne. Dogadałam się ze znajomą, która autem była zainteresowana, że na razie może sobie nim jeździć, a zapłaci mi jak uzbiera (cały tysiąc złotych).

W styczniu dalej nie miała uzbieranych pieniędzy, mi się nie śpieszyło, bo ani kasy ani auta nie potrzebowałam a znajoma o samochód dbała. Powiedziałam jej, że może jeszcze nim jeździć ale pod warunkiem, że opłaci ratę ubezpieczenia (niecałe 500 złotych). Termin przedłużenia umowy z ubezpieczycielem nadszedł, ubezpieczenie klepnięte, przelew 14 dni.

Oczywiście pieniędzy nie zobaczyłam. Nie stresowałam się tym jeszcze zanadto, też mi się zdarzyło spóźnić, nigdy nie miałam przez to problemów, poza symbolicznymi odsetkami.
I tak mijały miesiące, co jakiś czas przypominałam się znajomej, zawsze słysząc, ze za tydzień, już w czwartek mi da, tylko dostanie 500+ itp.

Tak dochodzimy do maja. Firma, w której pracowałam ma długi, auto służbowe trzeba oddać. Znajomej nawet przez myśl nie przeszło (a pracowała w tej samej firmie, doskonale wiedziała, że samochód oddaje) zaproponowanie, że zwróci mi auto. Ciągle te same wymówki.

Tutaj przerwę na chwilę i wyjaśnię nieco moją sytuację i to, dlaczego tak dałam się dymać. Od października leczę się na depresję i inne zaburzenia, od kwietnia miałam cotygodniowe spotkania z psychoterapeutą. Trafiła na idealny moment bo naprawdę nie radziłam sobie z życiem a odzyskanie auta wydawało mi się misją na marsa. Dodatkowo, znajoma jest mocnym przeciwnikiem, potrafi wywołać poczucie winy w każdym, a we mnie ze szczególną łatwością. To taki typ człowieka, który ukradnie pieniądze z portfela i wmówi właścicielowi, że to jego wina.

W czerwcu opowiedziałam wszystko kumplowi. Ten postanowił mi pomóc. Pojechał ze mną pod jej dom
(dodam, że przez dwa dni próbowałam się z nią telefonicznie umówić, ale za każdym razem twierdziła, że jej nie ma, będzie późno, że może jutro itd.) i tam czekaliśmy na nią. Kiedy w końcu zjawiła się, wypakowała dzieci z auta i wysłała swojego mężczyznę do domu, mogliśmy porozmawiać. Batalia była ciężka. Płynnie przechodziła od błagania o litość, bo jej facet ją zabije jak się dowie, po oskarżanie mnie, że przecież obiecałam, że może autem jeździć. Kumpel walczył ostro, jednak, szczerze się przyznam, ja mu w tym nie pomagałam. Sił mi brakowało, znowu włączało mi się myślenia, że ona jest taka biedna i ma straszną sytuację, a ja jestem złym człowiekiem. Jedyne co udało nam się wywalczyć to podpisanie przez nią oświadczenia, że zobowiązuję się do zapłacenia 500 złotych do dnia…(nie pamiętam konkretnej daty, kilka dni do przodu).

Przyszedł dzień wskazany w zobowiązaniu. Zadzwoniła do mnie i poinformowała mnie, że ma tylko 300 złotych i tyle mi przywiezie. Tzn. nie przywiezie, mam sobie po nie podjechać bo ona przeze mnie nie ma na benzynę. Udało mi się wywalczyć 400 złotych i to, ze to jednak ona pofatyguję się do mnie. Dla mnie to był sukces, bo pierwszy raz się jej postawiłam. Pieniądze dostałam. Na odchodnym rzuciła, że reszta w sierpniu.

Opowiedziałam tę historię swojemu terapeucie. Dopiero teraz bo wcześniej miałam ważniejsze rzeczy do opowiadania. Dostałam zadanie domowe, odebranie auta (lub pieniędzy), ale zaznaczył, co zresztą wiedziałam, że mam poczekać na kumpla, aż wróci z wakacji, bo sama tego nie załatwię.

I tak też, kiedy tylko kumpel wrócił zabraliśmy się do dzieła. Finał tej historii będzie długi. Odzyskanie samochodu trwało trzy dni. Myślę, że być może teraz dopiero czytelnicy zorientują się z jakim człowiekiem miałam do czynienia.

Piątek, około godziny 21, podjechaliśmy pod jej dom ale nikogo nie zastaliśmy. Pojechaliśmy w dwa miejsce, w których była możliwość, że albo ona albo samochód jest. Pod dom jej koleżanki, u której ostatnio pilnuje dzieci, i na garaże, na których pracuje jej mężczyzna (a często pracuje tam późnymi wieczorami, jest to kilka małych warsztatów zwanych właśnie garażami). Niestety, auta nigdzie nie znaleźliśmy. Pozostało nam zadzwonić. Powiedziałam, że czas na zapłatę minął, że do ubezpieczenia musiałam dołożyć ze swoich pieniędzy a w sumie to już minął termin drugiej raty (o czym też ją informowałam). Oczywiście błaganie, oskarżenia, ze ona nie ma, auto jest zamknięte w garażu, teraz tam nikogo nie ma i ona nie ma jak auta odebrać. Powiedziała, że samochód dostarczy następnego dnia o 10 rano i zakończyła rozmowę. Po chwili jednak oddzwoniła, że koleżanka jej pożyczyła pieniądze, jeszcze dzisiaj lub jutro będę miała potwierdzenie przelewu. Zgodziłam się. Do garażu włamać się nie mogłam więc innego wyjścia nie widziałam. Nie chciałam też z nią podpisywać umowy zanim dostanę pieniądze bo wtedy zabrałoby mi głównego argumentu „auto jest moje, oddaj”. Umówiłam się na umowę we wtorek (potwierdzenie da się podrobić a ja wiem, że kiedyś to zrobiła).

Sobota. Rano (około 10) zadzwoniła, że mam podać swój adres i bank, bo przelew nie przechodzi. Podałam, trochę dziwne, bo mi zawsze wystarcza adresat i numer konta. Ok, dostałam informacje, że przeszło, że mam czekać na potwierdzenie. Kiedy o 12 nie było potwierdzenia, dowiedziałam się, że koleżanka przelew puściła, ale musiała wyjść szybko z domu i potwierdzenie będzie o 14. Po czternastej wysłałam smsa „co z przelewem” - brak odpowiedzi. Przed 15 napisałam, że czekam do 15.15, jak potwierdzenia nie będzie to ma mi przywieźć auto. Brak odpowiedzi. 15.15 sms, że wychodzę z domu, że auto do 20 ma stać pod moim domem(miał kto je odebrać), że nie interesuje mnie już czy potwierdzenie dojdzie. Zadzwoniła, nie odbierałam. Wolałam pisać smsy, bo wiedziałam, że telefonicznie jest w stanie wbić mnie w poczucie winy. Dowiedziałam się, ze koleżanka o 14 puściła to potwierdzenie, nie wiem do kogo, po chwili, ze jak tylko wróci to wyślę, ze jestem paskudna bo ona staje na głowie, żeby pieniądze zdobyć. Nie odpowiadałam, powtórzyłam tylko godzinę, do której chce mieć samochód.

Wyszłam z założenia, że odbierać telefonów od niej nie będę i tego się trzymałam do 20. Oczywiście nie było auta, o czym doniosła mi siostra. Napisałam, smsa, że radzę się pośpieszyć bo jadę na policję. Odpowiedziała, że mówiła mi, ze auto jest zamknięte w garażu, że nie ma jak go dostarczyć. Że koleżanka wysłała przelew i tylko wróci do domu to mi wyśle potwierdzenie. Wymieniłyśmy jeszcze kilka smsów, gdzie twierdziła, że auto jest zamknięte, a jak potrzebuje gotówki to mam od szwagra (swojego) sobie wziąć. Ona nie ma jak przywieźć auta i ja o tym doskonale wiedziałam.

Pojechałam na komendę dowiedzieć się co mogę zrobić. Na komendzie policjant powiedział, że mogę zgłosić przywłaszczenie, ale radzi, skoro wiem gdzie samochód jest, czekać do wtorku czy mi z tego garażu (warsztatu) je wydadzą. Załamana wróciłam do domu. A tam, niespodzianka. Znajoma 30 minut temu na facebooku oznaczyła się w amfiteatrze w Wiśle. Tutaj brakło mi słów. No kretynka. Znając ją, wiedząc jakie ma podejście do wsadzenia tyłka w komunikacje publiczną, byłam prawie pewna, że pociągiem tam nie pojechała. Wsiadłam w pożyczony od szwagra samochód, pognałam po kumpla, i do Wisły.

Na miejscu odnalezienie mojego auto zajęto nam 10 minut. Stał zapakowany w pobliżu amfiteatru. Chwilę poczekaliśmy, kiedy po 15 minutach się nie zjawiła przy samochodzie zadzwoniłam do niej. Kazałam jej przyjść do auta. Powiedziała mi, ze nie wie co ja sobie ubzdurałam, auto jest zamknięte w garażu, 100km stąd, jej tam też nie ma. Potem twierdziła, że może auto tam jest, ale ona jest w domu. Rozłączyła się. Nie pozostało mi nic innego jak zadzwonić na policję. Zrozumienie sytuacji było ciężkie i dla dyspozytora, i dla patrolu, który pojawił się na miejscu. W międzyczasie dostałam kilka smsów. O tym, że mam „nie robić siary”, że mam podjechać do niej do domu to pogadamy, że owszem mnie okłamała, bo pożyczyła auto teściom i jak mi tak bardzo zależy to mi je jutro przywiezie.

Policjanci niestety niewiele mogli zrobić, stwierdzili, że skoro dobrowolnie oddałam jej kluczyki i dokumenty to tylko drogą cywilną. Zaproponowali, żebym odkręciła koła albo zamówiła lawetę (tylko nie wiem, który laweciarz zabrałby samochód bez dokumentów). Jednak podczas rozmowy z nimi znowu do mnie zadzwoniła. Kiedy dowiedziała się, że policja już jest na miejscu to okazało się, że jednak jest w Wiśle i już do mnie biegnie.

Dobiegła, policjanci poczekali ze mną i z kumplem, spisali jej dane (mały smaczek, odjechali z jej dowodem osobistym, co mnie bardzo ucieszyło). Na moje szczęście nie zorientowała się, że policja niewiele może. Niestety przyszła, jak twierdziła, bez dokumentów i kluczyków. Te podobno mieli jej teściowie, którzy już smacznie spali w okolicznym pensjonacie. Tutaj wkroczyła na wyższe tory. Takiego błagania w życiu nie widziałam. Przysięgała na życie swoich dzieci, że jutro do 16 będę miała auto, prawie klęczała przede mną, płakała, biła się w pierś. Wszystko bylebym nie obudziła teściów. Byłam nieugięta więc do teściów zadzwoniła kilka razy. Nie odbierali. Udało nam się, tak przynajmniej myśleliśmy, wyciągnąć, w którym pensjonacie zostali teściowie. Namówiliśmy ją na marsz do tego miejsca.

Po drodze na przemian błagała mnie o litość, wybaczenie i oskarżała o bycie złym człowiekiem. Zatrzymywała się co chwilę bo nie mogła iść i mówić. Nie pamiętała jak przyszła z pensjonatu. Powiedziała, że tylko teściowie tam śpią, ona nie ma pieniędzy i nie załatwiła sobie noclegu. Tutaj powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza, bo skoro nie miała noclegu to zapewne planowała spać w aucie, wiem, ze czasami tak robiła, więc musiała mieć te kluczyki przy sobie. Jednak byłam już tak skołowana i zmęczona, że to do mnie nie dotarło. Była już 1 w nocy. W którymś momencie zatrzymała się, usiadła na ziemi i zaczęła tupać nogami. Ona dalej nie pójdzie. Na barana nie mogliśmy jej wziąć, no siłą jej nie zaciągniemy. Poszliśmy sami na poszukiwanie. W trakcie poszukiwań dzwoniła do mnie kilka razy. Raz błagała, żeby nie budzić teściów, raz, że jak wrócimy to ona chce wrócić razem z nami do domu, bo tak ją zmęczyliśmy. I, w którymś momencie, zadzwoniła, że rozmawiała z koleżanką od przelewu. Ta koleżanka podobno powiedziała, że jeszcze pożyczy jej pieniądze i mi je jutro przywiezie. Jak by tak przelew we wtorek doszedł to bym go odesłała. Nie do końca w to wierzyłam, ale z drugiej strony, godzina późna, głowę miałam już niesprawną. Zgodziłam się, ale zaznaczyłam, że tak czy siak szukam dalej teściów.

Niestety, akcja się nie powiodła. Taki pensjonat najprawdopodobniej nie istnieje. Obdzwoniliśmy nawet wszystkie numery na taxi. Nic to nie dało. O 3 w nocy poddaliśmy się.

Sprawdziliśmy jeszcze czy nie śpi w samochodzie. Tutaj dodam, bo zapomniałam, że jeszcze przy samochodzie podpisała oświadczenie, że samochód odda mi w niedzielę do godziny 16. Na wszelki wypadek.

Niedziela. Około 10 rano zadzwoniła, że koleżanka będzie za godzinę, półtorej. Dostałam smsem numer telefonu koleżanki i informacje, że jej się telefon rozładowuje. Koleżanka oczywiście się nie pojawiła. Tyle tylko dobrego, że numer telefonu był prawdziwy. Od koleżanki dowiedziałam się, że ona o niczym nie wie, że mam jej tyłka nie zawracać bo ona się w to mieszać nie będzie. A moja znajoma telefon miała wyłączony. Zadzwoniłam do jej faceta, nie odebrał, więc napisałam smsa, że jeśli ona nie oddzwoni do mnie w ciągu pięciu minut, zgłaszam kradzież. Po pięciu minutach napisałam, że kradzież została zgłoszona, żeby uważali na patrole. Wtedy zadzwoniła. Teraz już nie błagała. Darła się po mnie, że jestem najgorszą osobą jaką zna, że mam przelew, że zaraz będzie jej koleżanka z pieniędzmi, że ona mi samochodu nie odda, że nie wie z kim ja rozmawiałam, bo jej koleżanka i zrobiła przelew i już jedzie z pieniędzmi. Kiedy cały czas mówiłam, ze jej nie wierzę, powiedziała, że ona mi samochód podstawi pod dom, ale bez kluczyków i dokumentów bo ona nie ma pewności, czy ja jej go oddam jak dostane przelew, że jej facet przez mnie ją zabije. Cały czas jej powtarzałam, że jak nie odda to policja zapuka do jej drzwi bo podałam adres. Rozłączyła się.

Po jakimś czasie zadzwoniła, że jej facet odstawi mi samochód do 21.15. Ale oczywiście próbowała wymusić cofnięcie zgłoszenia (którego nie było, tak jakby kto się pogubił), bo jak on ma przyjechać kradzionym autem. Odparłam, że jak zatrzyma go patrol to się osobiście pofatyguję wyjaśnić. Zaznaczyłam też, że zgłoszenie cofnę tylko w wypadku, kiedy auto będzie z kluczykami i dokumentami. Ok. klepnięte.

Jeszcze dodam, że nie bardzo widziałam inne wyjście, niż czekać, bo nie miałam pojęcia gdzie ten samochód jest, raz twierdziła, że w Wiśle, raz, że w Rabce.

O 21.13 zadzwoniła. Że teściowie wracając z Wisły utknęli w korku i będą dopiero za 40 minut. I czy ja bym sobie nie mogła po to auto przyjechać bo ona biedna, nie będzie miała jak wrócić. Kiedy się nie zgodziłam rzuciła: to jak ja mam wrócić!? Po chwili, kiedy ochłonęłam, i po konsultacji z kumplem, napisałam jej, że niech samochód przywiezie a ja ją odwiozę do domu. W planie miałam po prostu zrobić ją tak jak ona mnie. Czyli auto zamknąć a ją zostawić tam gdzie stała. Odpisała, że nie wie jak bo ma policję na karku.

I teraz to już coś co przechodzi ludzkie pojęcie. Zadzwoniła chwilę później, że mam podać adres mojej babci, która mieszka niedaleko niej, ona tam musi zostawić kluczyki bo ją policja zatrzymała i kazała tak zrobić. Dziwnym trafem panowie policjanci nie chcieli ze mną rozmawiać. Powtarzała tylko, że policja ją zabiera do aresztu a ja mam podać adres babci. Zwariowałam, tak durnego kłamstwa to ja nigdy w życiu nie słyszałam. Ale to nie był koniec. Rozłączyłam się bo powiedziałam, że muszę sprawdzić adres. Wsiadłam w auto i oddzwoniłam, powiedziałam, że mają na mnie poczekać przy samochodzie, ja będę za 10 minut. Zmieniła zdanie, stwierdziła, że auto stoi pod tym i pod tym adresem, że kluczyki są na przednim kole, i że to wszystko kazała jej zrobić policja! Policja kazała jej porzucić kradziony samochód!

Na szczęście samochód stał tam gdzie stać miał, kluczyki też się znalazły. Niestety nie znalazły się dokumenty. Mam obawy, że teraz czeka mnie taka sama przeprawa z dokumentami.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 273 (361)

#74259

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam wczoraj z siostrą i jej nowym psem w sklepie zoologicznym. Przymierzałyśmy szelki, siostra kucała koło Toli, ja stałam niedaleko. Wtem zza regałów wybiegł inny pies. Nie wiem co to było, rasowe bydle, pół roku chyba nie miało a już wielkości dorosłego owczarka, może niewiele mniejsze. W pierwszej chwili pomyślałam, że to to chcę się z naszym pobawić ale szybko zaskoczyłam, że zjeżona sierść na grzbiecie nic dobrego nie wróży. Szczenior rzucił się na Tolę, ta uciekła za kucającą siostrę, która w przypływie instynktu zasłoniła ją ręką. No i ugryzł. Nie mocno, skóra zdarta ino. W międzyczasie przybiegł właściciel agresora i go odciągnął. Właściciel w pracowniczym t-shircie.
Siostra krzyknęła do pana, że jego pies ją ugryzł, na co ten:
- Uuuuugryzł panią?
I sru sierścia za fraki i ze sklepu. Pomyślałam: pewnie zamknie go gdzieś i wróci przeprosić. Kątem oka zobaczyłam też, że inna pracownica wyjrzała na moment zza regału.

Pan nie wrócił. My dokończyłyśmy zakupy (a trwało to dobre 15, 20 minut) i skierowałyśmy się do kasy. Przy kasie dwie pracownice, w tym ta, która zza regału kukała. Żadna słowem się nie odezwała. No to już nie wytrzymałam, zażądałam rabatu, przeprosin, czegokolwiek. Dowiedziałam się tylko, że piesek szczepiony, pani bardzo chciała zobaczyć rękę, no ok, 15 złotych rabatu. Żadnego przepraszam, zaraz zawołam właściciela psa. Rabacik jest więc czego chcieć więcej.

Siostra zadzwoniła do siedziby głównej i zajście opisała. Po kilku telefonach, po konsultacji pani z biura z pracownikami, którzy twierdzili, że pies był na smyczy (owszem, smycz miał, tylko człowieka nie miał), okazało się, że pracownicy nie mają prawa przyprowadzać własnych zwierząt, w godzinach pracy, do sklepu. Mam wielką nadzieję, że zapewnienia pani z biura, że wyciągną konsekwencje nie były czcze.

3 Stawy Katowice sklep zoologiczny Kakadu

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (202)

#72952

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracałam dzisiaj z pracy około 21. Zjeżdżałam z A4 w Katowicach zjazdem na ulicę Mikołowską, koło AWF-u. Nagle samochód przede mną dał po hamulcach, do stój. Ogólnie pisk opon, zamieszanie, dwa pasy aut stanęły. Nie do końca wiedziałam co się stało. No i go zobaczyłam. Podążający tropem węża, zapewne, student.

Na AWF-ie dzisiaj Juwenalia, tylko trochę się stadko rozeszło.

Usunięcie nieboraka z drogi trwało dobrych kilka minut. Zabierał się do wchodzenia na autostradę. Ściągnęłam go, z pomocą pana, który jechał za mną, z barierek. Nie wiem, czy na autostradzie miałby tyle szczęścia.

A pan policjant (czy dyspozytor?) nie był nawet zdziwiony kiedy zadzwoniłam. W sumie, po podaniu lokalizacji, sam zgadł z czym dzwonię. Ciekawe czy dlatego, że już ktoś zdążył zadzwonić, czy więcej imprezowiczów miało podobny pomysł.

autostrada juwenalia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (237)

1