Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SaszaGrigoriewna

Zamieszcza historie od: 15 grudnia 2010 - 22:31
Ostatnio: 20 grudnia 2018 - 20:19
O sobie:

Belferka półgębkiem, ale za to na cały etat. Kocia mama.

  • Historii na głównej: 11 z 13
  • Punktów za historie: 5793
  • Komentarzy: 253
  • Punktów za komentarze: 1847
 

#9024

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwie opowieści o moim ojcu, który jest niezwykle piekielnym klientem dzwoniących do niego telemarketerów - niestety nieuleczalnym, bo nie pomagają moje tłumaczenia, że tam też są ludzie. Mój ojciec wie lepiej i już. Fakt, że wydzwaniają do niego po kilka razy dziennie, nawet w sobotę i to z różnych firm - każdy by stracił cierpliwość.

Historia 1.
Przyjechałam do rodziców na weekend, siedzę z mamą w kuchni. Dzwoni telefon stacjonarny, ojczulek odbiera w swoim gabinecie. Wszystkie odpowiedzi świetnie słyszałyśmy (podaję tylko to, co mówił mój tata, bo odpowiedzi telemarketera nie znam):
[T]: Jak to ile płacę za telefon? Nic nie płacę.
...
[T]: No, proszę pana, nic, naprawdę nic nie płacę. Nigdy nie przychodziły do mnie rachunki, a telefon działa, to niby co mam wam płacić?
...
[T]: Ja się tu wprowadziłem 20 lat temu. Miałem taki stary telefon, było gniazdko, to się podłączyłem i do dzisiaj rozmawiam sobie bez problemu.
...
[T]: Ale jaką ofertę chce mi pan sprzedać? Będziecie mi dopłacać za to, że rozmawiam przez telefon?

Skończyło się tak, że pan z TP po prostu się rozłączył. Ale niestety wysłał po 2 godzinach koleżankę "idiotoodporną" do ponownego dzwonienia do ojca. Wtedy już tata normalnie podziękował i się rozłączył.

Historia 2 - tym razem z dzwoniącym bankiem.
W ramach wstępu: moja mama jest nauczycielką i naszą przypadłością zawodową jest zapalenie krtani. Wówczas mamusię moją to dopadło i kompletnie odebrało głos. Pech chciał, że pani z banku postanowiła wtedy do niej zadzwonić w jakiejś tam sprawie.
Odebrał oczywiście mój piekielny staruszek. Tym razem słyszałam również odpowiedzi dzwoniącej [P]ani. Muszę tu dodać, że mama siedziała na kanapie obok pastwiącego się nad p. z banku taty.
[P]: Dobry wieczór, dzwonię z tego-a-tego banku czy mogłabym rozmawiać z Panią Dorotą?
[T]: (tutaj nastąpiła zmiana głosu mojego ojczulka na wyższy ton) Dobry wieczór, to ja.
[P]: (pani zgłupiała) Ale... ale... ja chcę rozmawiać z panią Dorotą!
[T]: No, to ja przecież. Mówię do pani.
[P]: Ale... ale... pani jest przecież MĘŻCZYZNĄ! (tutaj już wszyscy płakali ze śmiechu, tylko mój tata pozostał z kamienną miną)
[T]: Nie, ja jestem Dorota, więc słucham panią.
[P]: Ale pan (tym razem forma była ok ;)) jest mężczyzną, a ja chcę rozmawiać z panią Dorotą!
[T]: (z lekkim wzburzeniem w głosie) Pani śmie kwestionować moją kobiecość?!
Skończyło się tak, że mama przez łzy pokazała tacie, że ma skończyć i powiedzieć tej biednej kobiecie, jaka jest sytuacja.
Pani skończyła rozmowę w tej sposób: Pan sobie ze mnie jaja robi, a ja naprawdę się wystraszyłam! Proszę powiedzieć żonie, że zadzwonię za tydzień.
Było już słychać w jej głosie, że też jest tą sytuacją rozbawiona :)

Jest więcej takich historii, np. tatuś, który tłumaczył pani, dlaczego oferta Play go nie interesuje: "bo znajomi muszą mieć telefon na kiju, żeby złapać zasięg na naszej zabitej dechami wiosce - sam widziałem, to wiem przecież".
Nie życzę nikomu, żeby podczas swojej pracy trafił na mojego ojczulka, do którego nic nie dociera.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 562 (664)

#8688

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trafiłam na Bielanach w Toruniu z ostrymi dolegliwościami kobiecymi i skierowaniem mojego ginekologa na laparoskopowe rozwiązanie sprawy. Leżałam na oddziale patologii ciąży, co jest normą, bo na ginekologii nie ma łóżek, ponieważ leżą tam ciężarne. Normalne jest na takich oddziałach, że rotacja jest ciągła, bo rano kobiety przyjeżdżają na zabieg np. łyżeczkowania, a po południu wychodzą do domu. Na sali byłyśmy z jeszcze jedną młodą dziewczyna jedynymi elementami stałymi ;)

Drugiego dnia mojego oczekiwania na wyznaczenie mi konkretnej daty zabiegu, wieczorem przyjechała karetką ok. 40-letnia kobieta. Od razu zawieźli ją do zabiegowego, zrobili co trzeba i odwieźli jeszcze nieprzytomną na salę. Kiedy tylko się obudziła, zaczęła płakać - dla nas było już jasne, że straciła dziecko. Był środek nocy, ona nadal płakała. W pewnym momencie wpada na sale położna, zapala światło i zaczyna:
- Czy pani nie może się opanować? Tutaj ciężarne chcą spać za ścianą! Tutaj trzeba się zachowywać jak człowiek! Przed panią tyle kobiet poroniło i jakoś z tym żyją!
I wyszła.

szpital w Toruniu

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 687 (833)

#8292

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie jest to historia o piekielnym kliencie, ale o piekielnym panu z infolinii... Ale do rzeczy:

Spłacam niewielki dług w Erze po zakończonej umowie (jak wiadomo, na koniec, kiedy nie chcesz już przedłużać umowy, okazuje się, że czegoś nie dopłaciłeś/nie zapłaciłeś/nie uregulowałeś - sprawa stara jak świat usług telekomunikacyjnych). Tak czy siak, jestem dłużnikiem i płacę raty. Oprócz 2 pierwszych rat, wszystko szło z konta bankowego, wiec ekspresem. Zasady są takie, że, jeśli robi się przelew na poczcie, to najlepiej jest wysłać potwierdzenie wpłaty faxem (przelew idzie ile chce, a oni mają dowód, że się zapłaciło).
Jako że w tym miesiącu rachunki bieżące były wysokie, to zabrakło mi na koncie kilku złotych do pełnej kwoty raty zadłużenia. Chcąc - nie chcąc trzeba było się pofatygować na pocztę, gdzie okazało się, że poczta już nie obsługuje faksu. Po konsultacji z BOKiem, wysłałam skan potwierdzenia mailem do windykacji.

Dzisiaj dzwonię do działu windykacji, żeby dowiedzieć się, czy odebrali mojego maila. Odbiera pan [k]onsultant (tonem znudzonej pani z okienka ZUS-owskiego):
[k]: Dzień dobry, Piotr xxx. Słucham?
Przedstawiłam całą sprawę dokładnie i się zaczęło:
[k]: Proszę pani, nie wiem co nagadał pani w BOKu mój kolega, bo mnie przy tym nie było, ale u nas nie ma takich rzeczy, żeby wysyłać coś mailem. U nas ma być przelew w terminie i już.
[j]a: Ale tłumaczę panu, że nie zrobię przelewu, kiedy nie mam pieniędzy. A przelew z poczty idzie nawet 4 dni. Wcześniej nie było z tym problemu, żeby potwierdzenie wysłać faksem.
[k]: Co mnie obchodzi, bo było wcześniej i gdzie indziej? My nie mamy wpłaty, to nie dotrzymuje pani harmonogramu spłaty i my kierujemy sprawę do sądu.
[j]: Ale pan chyba nie rozumie, o czym ja mówię... Wcześniej dostałam taką informację i dzwonię tutaj tylko po to, żeby się upewnić, że ten mail dotarł i wszystko jest w porządku.
[k]: To pani nie rozumie, co ja do pani mówię. Cały czas powtarzam, że nie można i nie obchodzi mnie, co mówi mój kolega z BOKu!

Facet zaczął się na mnie prawie wydzierać. Co mnie odrobinę rozdrażniło, ale trzymałam fason, bo wiem, że z idiotą się nie wygra...

[j]: Proszę pana, ja nie jestem głupia i rozumiem, co pan mówi.
[k]: To pani to powiedziała.

Kiedy poprosiłam o rozmowę z jego przełożonym, usłyszałam, że "przełożony nie rozmawia z takimi, jak ja".
Dziwi mnie to, szczególnie, że byłam kulturalna i się nie awanturowałam. No, ale widać, że pewne departamenty prowadzą selekcję. :)

Sprawa skończyła się tak, że zadzwoniłam jeszcze raz do BOKu i tam "wszystko stało się możliwe" :)

Pozdrawiam panią, która mnie obsługiwała "po ludzku". A mi pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś dobrniemy wreszcie do wyspy zwanej "kulturalna obsługa klienta" - na razie jeszcze bardzo wiele nam brakuje.

Era

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 316 (484)