Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Spaniel25

Zamieszcza historie od: 8 maja 2011 - 4:05
Ostatnio: 9 lipca 2019 - 22:41
  • Historii na głównej: 7 z 23
  • Punktów za historie: 2785
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 64
 
zarchiwizowany

#38283

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii: Kurtuazja (piekielność) pracownicy call center jednej z sieci najtańszych warszawskich taksówek.

Paręnaście minut po północy, dzwonię po taksówkę, bo strach samemu wracać. Jako, że jestem studentką, ważne, aby było tanio. Niestety, na postoju same po 2,40, 2,80 zł e.t.c., a do mieszkania daleko.
Rozmowa:

- Dobry wieczór, chciałabym zamówić taksówkę. Początek Jana Pawła, od wyjścia z Dworca Centralnego w stronę Żoliborza, przy Złotych Tarasach, na przystanek Centrum, przed postojem taksówek, zaraz zobaczę, jaki to numer przystanku...
- Może mi Pani nie mówić po przystankach, bo nie wiem gdzie to jest! Jaka to jest ulica i numer?
- Jana Pawła, nie wiem jaki numer...
- A nie może Pani podejść POD GITARĘ?! Będzie mi prościej.
- Pod co?
- POD GITARĘ! P-O-D G-I-T-A-R-Ę!
- Proszę Pani, nie wiem co to znaczy POD GITARĘ. Nie może mi tu Pani po prostu wysłać taksówki? Wytłumaczy....
- Nie! - (rzucenie słuchawką).

Wiem, że praca w call center jest dosyć niewdzięczna, ale takie zachowanie, jak dla mnie, jest trochę niedopuszczalne, nawet, jak już puszczają nerwy po całym dniu pracy.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (161)
zarchiwizowany

#34857

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia:http://piekielni.pl/33033 przypomniała mi moją z czasów licealnych.

Otóż, pojechaliśmy na wycieczkę objazdową, trasa Gdańsk-Gdynia-Sopot, z noclegiem właśnie w Gdyni. Oczywiście, 2 klasa liceum, połowa pełnoletnich, połowa jeszcze nie. Ale nie o tym mowa. Jechały z nami 3 pewne panie nauczycielki, w tym 2, które mnie aktualnie wtedy uczyły (pierwsza od łaciny[Piekielna], druga od WOS-u). Tyle gwoli wstępu.

Wszystko przebiegało sprawnie, dotarliśmy w końcu do hostelu w Gdyni. I się zaczęło. Tzn. zaczął się lać alkohol. Niby nic, ci bardziej pijani, od razu polegli, ale jedna koleżanka w ogóle nie piła, natomiast zwijała się z bólu na łóżku. Staraliśmy się jej jakoś pomóc, ale jedyne, co mieliśmy to Aviomarin i Apap, niestety nic nie pomagało. Pukaliśmy również do pokoju "wychowawczyń", ale przez pół godziny nikt nam nie otwierał. Jako, że w Gdyni bywałam już wcześniej i jako tako ogarniałam to miasto, to zostałam oddelegowana do najbliższej apteki (oddalonej o jakieś 1,5 km od hostelu, droga przez lasek, etc.). Wzięłam ze sobą kolegę, bo wiadomo, obce miasto, a że droga taka, to nie dość, że raźniej, to i mniejszy strach. Więc uzbieraliśmy kasę i poszliśmy. W aptece zakupiliśmy potrzebne środki, nawet udało nam się namówić babkę, aby sprzedała nam pewien lek bez recepty (od razu mówię, że upewniliśmy się, że nie jest na niego uczulona), więc wio, do hostelu, najszybciej jak się da.

Wróciliśmy ok. godziny 23, a przed wejściem stoi Piekielna z pianą na gębie mieszaną z papieroskiem i wrzeszczy, gdzie my byliśmy. Odpowiedzieliśmy, że była taka i taka sytuacja, więc poszliśmy do apteki po medykamenty, żeby pomóc, ponieważ Panie nie otwierały drzwi do swojego pokoju. Jak na nas warknęła - aż jej papieros wypadł z ust - że co my sobie myślimy, że jesteśmy pełnoletni od 2 tygodni to samowolka i w ogóle (woń alkoholu od owej Piekielnej, jaka się wtedy uniosła - niczym ambrozja).
A na koniec zwyzywała nas, zagroziła nam, że wylecimy ze szkoły, bo na pewno po wódkę poszliśmy, jesteśmy pijani, ledwo stoimy na nogach, a może nawet i po narkotyki.

Jak się historia skończyła - koleżance faktycznie po środkach przeciwbólowych przeszło i w końcu usnęła. Na szczęście się obyło bez żadnego pogotowia, lekarza, choć jak się później okazało przeszła parę dni później operację.
Mi i mojemu koledze zakazano wyjazdu na wycieczkę do Londynu, na którą odkładaliśmy parę dobrych miesięcy, ze względu na "niesubordynację" do określonego regulaminu wycieczki, a także dostaliśmy pomimo dobrych ocen, na koniec po 2 od Piekielnej, i to tylko ze względu, że nie powiedzieliśmy, iż paliła przy uczniach, a co więcej - jak się później okazało - była tak pijana, że częstowała papierosami swoich uczniów, a potem ochrona musiała odprowadzać ją do łóżka.

P.S. Najśmieszniejsze jest to, że tak się złożyło, że następnego dnia siedzieliśmy z kolegą zaraz za nauczycielkami w autokarze, cobyśmy nie pili/palili/nie-wiadomo-co. Akurat kumpel usnął, więc wyłączyłam mp3, choć słuchawki nadal mieliśmy w uszach. I taką rozmowę oto zasłyszałam:
[P1]: Ile my tej wódki wczoraj wypiłyśmy?
[P2]: No nie wiem.
[P1]: Ale dobrze, że wypiłyśmy to piwo z rana, nie?
[Piekielna]: Piwo z rana jak śmietana!

I takie osoby, może i ewenementy, ale jednak, pracują w polskich szkołach.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (133)
zarchiwizowany

#27990

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio z pkp. Zazwyczaj z mojej miejscowości pod Poznaniem podróżuję pociągami tlk-a, bo jest "taniej", ale nie zawsze wygodniej. Ale przejdźmy do meritum.

Akurat, tak się zdarzyło, że musiałam z mojej miejscowości przedostać się do Warszawy pociągiem po 7 rano. Jako, że nie za dobrze spałam ostatnio, to stwierdziłam, że prześpię się w pociągu. Spytałam współpasażerów wielmożnych, czy mogą mnie obudzić w Sochaczewie? Zapewnieniom, "ależ oczywiście" nie było końca, więc okej, to idziemy spać.
Jakaś babka obudziła mnie na chwilkę, pytam, czy to już Sochaczew, trochę rotacji wśród współpasażerów też już było, więc wiadomo, jakiś kawałek przejechaliśmy. Oczywiście, że "nie, nie, to Kutno dopiero, ale ona do Warszawy jedzie i jakichś 2 panów obok, to na pewno mnie obudzą, tylko o godzinę chciała zapytać". No dobra, podałam, a teraz to przymykamy oko i dalej spać.
Po jakimś czasie budzi mnie jedna z pasażerek (nowa), informując, że dojechaliśmy. Zdziwiona, że co tak długo, ale okej, może coś tam się stało (osobiście raz stałam przez ponad 2 h na tej trasie w Kutnie, ponieważ wagon się zapalił, więc zdziwienia ani zaskoczenia nie było, w końcu to pkp). Dziękuję za obudzenie (i tu pierwsze wrażenie - nie ma ludzi, nie wchodzą jak zazwyczaj, ale przymykam na to oko, mocno zaspana) i wychodzę sobie na peron. I coś mi w nim nie pasuje. Patrzę na prawo, na lewo, cholera, to nie Wschodnia, Centralna, ani Zachodnia. Tylko wielki napis Lublin. Przecieram oczy, ale nie, wielki napis Lublin nadal tam stoi, jak wół. Panika w oczach, jak wiadomo, ale trochę trzeba by było się ogarnąć, co w tej patowej sytuacji zrobić. No to do informacji. Niestety miła pani, powiedziała, że tylko "nic, jak kupić bilet powrotny". Dobra, szukamy dalej, w już pełnej desperacji, podchodzę do konduktora pociągu powrotnego i tłumaczę, że zaspałam, pokazuję bilet, etc. "Czy na tym bilecie mogłabym wrócić?". "Niestety nie", to tyle, co usłyszałam. Więc udałam się ze swoimi tobołami do kasy, bo co innego można było zrobić, poza kłóceniem się (a nawet nie miałam na to siły)?

Jako zakończenie - Z tego miejsca, pozdrawiam współpasażerów, którzy gorąco zapewniali, że mnie obudzą, a potem, no tak jakby zapomnieli o mojej prośbie. I za to, że musiałam zapłacić kolejne pieniądze za kolejny bilet, a także za to, że nie wyrobiłam się na uczelnię na zaliczenie 1. części semestru (takie tam coś u nas).
Jakoby taniej nie było, ale zwiedziłam przynajmniej dworzec w Lublinie, dzięki piekielnym;)

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (24)
zarchiwizowany

#25676

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed 3-4 dni, jak najbardziej autentyczna (choć osobiście naprawdę nie mogę uwierzyć, że w ogóle się wydarzyła). Zupełnie przypadkowo główną gwiazdą piekielnych została pewna pani w wieku ok. 60-70 lat, ale to dzięki własnej wypowiedzi.
Do rzeczy.

W pewny dzień odwiedziła mnie znajoma z Poznania. Wiadomo, zwiedzanie miasta stołecznego Warszawy i takie tam. No, ale wiadomo, następnego dnia trzeba wracać, a że znajoma nie ogarnia Warszawy, to postanowiłam z nią pojechać aż do Centrum, aby się nie zgubiła, ani nic się jej nie stało (ponieważ miała tam jeszcze coś do załatwienia).

Okej, z mojego mieszkania do metra są 2 przystanki, więc została podjęta decyzja, że jedziemy autobusem, a że były to godziny poranne, to wiadomo, straszny ścisk i tłok.
W końcu dojeżdżamy na przystanek i rozpoczęło się wysiadanie. I akurat trafiła się kolejność: ja, piekielna babcia, jakaś kobieta i moja koleżanka.
Nagle jak nie rozlegnie się krzyk rzeczonej babci na cały głos (cytuję): "Gdzie się k*rwa pchasz, ty j*ebana kobieto?!".

Szok na twarzy mojej znajomej i ze 40 innych osób w autobusie - nie do opisania.

Osobiście, od zawsze wiedziałam, że chamstwo w Warszawie jest, ale nigdy nie spodziewałabym się, że obca osoba może się tak wyrażać w stosunku do innej obcej osoby. A tym bardziej w tym wieku.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (49)
zarchiwizowany

#13644

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja na stacji, dosłownie z godzinę temu. Akurat, będąc przejazdem autem w innej dzielnicy miasta, stwierdziłam, że kupię papierosy. A więc wchodzę na stację i tu się zaczyna:

- Dzień dobry! L&My linki mentole poproszę.
- Dowód poproszę.
- A może być prawo jazdy, bo akurat mam na wierzchu? (przy okazji: dzierżyłam też w ręku kluczyki od auta i panel od radia)
- A czy ten dokument potwierdza pani wiek?! Dowód ma być.
- (wyciągnęłam wtedy prawko) Proszę Pani, ale Pani tu spojrzy. O tu, 3. punkt. Data i miejsce urodzenia. Poza tym widzi Pani, co trzymam w ręku, więc to chyba świadczy o tym, iż przyjechałam tu samochodem, czyli mam skończone 18 lat, czyż nie?
- Skąd ja mam wiedzieć czy to prawdziwy dokument jest? Bez dowodu nie mogę Pani żadnych papierosów sprzedać!
No cóż, nie chcąc się dalej wykłócać, ani stwarzać niepotrzebnej kolejki, po prostu pogrzebałam w portfelu i wyciągnęłam dowód. Okazałam, zakupiłam, a następnie odjechałam z piskiem opon z tej stacji.

Jedno spostrzeżenie - skąd się biorą ci wszyscy ludzie myślący inaczej?;)

Bliska/Orlen

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 68 (144)
zarchiwizowany

#11011

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia nie piekielna, ale całkiem miła i pokazująca, że są w tym kraju jeszcze jacyś "ludzie". Ale do rzeczy..
W piątek musiałam szybko dojechać do swego miasta, gdyż zapowiadało się ważne, jak dla mnie wydarzenie. Oczywiście, ja nie ogarnięta, wyszłam z domu 35 min przed odjazdem pociągu. Jak strzała pobiegłam do taksy i pytam się, czy za 30 zł od siebie dojadę na Dworzec Wschodni. Usłyszałam tylko, że postaramy się. Pan Taksówkarz nic nie mówił, a jak już, to o sajgonie, jaki dział się na ulicach stolicy (uwierzcie, dojechać z Bielan na Pragę, szczególnie po Grota-Roweckiego, w piątek po południu - masakra). W okolicach Wileniaka Pan Taksówkarz w końcu się odezwał:
(PT): Ja pani wyłączę licznik, żeby już się nie nabijało. Da mi pani teraz te 3 dychy, póki stoimy w korku, to zaoszczędzi pani czas na kupno biletu. (bo takowego jeszcze nie miałam)
Oks, dałam Panu pieniądze, Pan wyłączył licznik. Dojechaliśmy na dworzec, pożegnaliśmy się, a ja pognałam do "prowizorycznych kas".
I tu mogłaby się historia już zakończyć, ale koniec miłych niespodzianek jeszcze nie nastąpił.
Pominę fakt, że do odjazdu pociągu zostały mi wtedy 4 minuty, a jakaś babka non stop wybrzydzała, co do pociągu i czasu przejazdu...
Gdy w końcu doszłam do kasy, rzuciłam tylko:
(Ja): Studencki do X, o 13.28 (była wtedy 13.27).
(Pani kasjerka): Dobrze, 20,78 zł poproszę.
(J): Może być kartą?
(PK): Ale wie pani ile to czasu zajmuje? Pani pociąg odjedzie, zanim pani kupi ten bilet, więc po co to wszystko? Niech pani lepiej idzie na pociąg i kupi bilet u konduktora!
(J): Ale można płacić tam kartą?
(PK): Pewnie, że można! A co pani myślała?!
No to rzuciłam się dzikim biegiem na peron, aby zdążyć przed odjazdem. I owszem, zdążyłam, ale rzutem na taśmę, i to dosłownie.
W końcu sobie klapnęłam na siedzeniu w przedziale i pytam się jakiejś kobity, gdzie jest konduktor (aby zasygnalizować mu mój brak biletu i chęć kupna), ale usłyszałam tylko: "a siedzi pani, ja tu zaraz na centralnym wysiadam, ale mówię, że on to dopiero za Warszawą się pojawi, więc proszę się nie martwić".
No okej, zapytałam jeszcze tylko, gdzie jest wagon barowy (przy 30 stopniach ciągle chce się pić), usłyszałam odpowiedź, udałam się tam i spokojnie kupiłam wodę, tak więc po tym zabiegu w portfelu miałam tylko 15 zł. Wróciłam, czekam, słucham muzyki, aż tu nagle przed Z wchodzi Pan Kunduktor, sprawdza wszystkim bilety i wtedy do mnie:
(Konduktor): A pani?
(J): Ja chciałam kupić bilet..
(K): Z Warszawy tak?
(J): Taaak. A można płacić kartą?
(K): Tak, ale tylko w pierwszej klasie.
(J): Bo ja chciałam kupić bilet na dworcu, ale bym się spóźniła na pociąg, a pani w kasie mi powiedziała, że spokojnie u pana zapłacę kartą..
(K): I tu się wysuwa wniosek - nie należy ufać ludziom z dobrymi chęciami.(;)). (ciągle nie przestał wypisywać biletu)
(J): No tak, ale ja nie mam tyle pieniędzy przy sobie. Myślałam, że kartą można, a tak to mam tylko 15 zł ze sobą, a nie te 21... (już ze zbolała miną)
(K): (tu przestał wypisywać bilet) ah tak... to pani poczeka, w drodze wyjątku, pozwolę pani zapłacić kartą, żeby już nie było.
Pozostałą godzinę czekałam w pełnej gotowości na powrót Pana Konduktora, ale niestety już nie wrócił. A ja naprawdę chciałam zapłacić!
No ale nic, wysiadłam na dworcu w swej miejscowości i z wielką wdzięcznością dziękuję PKP, że to ona sponsorowała mi ten przejazd.;)

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (182)