Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SzaryKitel

Zamieszcza historie od: 30 lipca 2012 - 20:45
Ostatnio: 22 października 2012 - 14:18
O sobie:

Ja jestem dobry chłopak tylko mnie ludzie w**rwiają.

  • Historii na głównej: 4 z 8
  • Punktów za historie: 4076
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 91
 

#37846

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność specjalistyczna, długa i mało zabawna, dla wielu może być niezrozumiała, dlatego na końcu dodatkowo wyjaśnienie w czym rzecz.

Pracuję w szpitalu.
Mam u siebie w grajdole takiego doktorka ("D"). Oficjalnie ortopeda, a dla mnie prywatnie, stolarz (para szpitalne określenie ortopedy) niskiej klasy. Jedynym rodzajem uznawanego przezeń leczenie jest gips. Najlepiej od żuchwy, po staw skokowy.

Sytuacja I:
Praca, sączę kawę. Przychodzi do mnie siostra ("S").
-Szary, coś mnie w łokciu rwie...
-A ja mam zimną kawę... I kto ma gorzej?
-No obejrzałbyś, ty się na stolarce znasz.
Biorę oglądam, wyginam na wszystkie strony, każę pomachać odnóżem chwytnym, w końcu robię prościutkie badanie neurologiczne. Ewidentnie trącony nerw łokciowy, zniesienie czucia, i pierwsze oznaki ręki szponiastej.
-Siostra pronto do lekarza, bo żel rozgrzewający to na to nie pomoże. Tu trzeba porządnie przylać, bo jak poleci dalej, to szlag rękę trafi.

Dwa dni później, telefon że "S" na zwolnieniu. I dobrze, myślę sobie, posłuchała się. I poszedłem pić kawę. Nie minęły trzy godziny, przyszła druga zmiana i słyszę jak ktoś rzecze:
- "S" ma rękę w gipsie, grafik się rozsypie...
Zamroziło mnie.
-Jak to "S" ma rękę w gipsie?
-No widziałam dzisiaj ją w gipsie.
Łapie za telefon.
-"S" byłaś u lekarza?
-No byłam...
-I jak zdiagnozował?
-Zapalenie pochewek ścięgnistych...
Zbaraniałem.
-I w gips cię zapakował?
-No, zgięciowy na 3 tygodnie...
Potrzebowałem dobrze dwóch minut żeby ogarnąć absurd sytuacji.
-Niech zgadnę: "D"?
-...
-Ściągaj to ***estwo w tej sekundzie i jeszcze dziś do innego lekarza.

Diagnoza: lekkie porażenie nerwu łokciowego na skutek nawykowego skrzywienia kręgosłupa.

Wyjaśnienie: sytuacja jest absurdalna na dwóch poziomach. Po pierwsze gips: jako taki stosowany powinien być tylko i wyłącznie na połamane kości. I to nie przy wszystkich złamaniach. Unieruchomienie takiego stanu zapalnego, powoduje potężne spustoszenie w takich strukturach. Ubytki są praktycznie nie do odratowania. Proces dochodzenie do ładu z takim stawem jest co najmniej kilkukrotnie wydłużony. Innymi słowy - gips w takiej sytuacji to skazanie na kalectwo.
Natomiast wyższy poziom absurdu osiągnęła sama diagnoza: pytam się ja, jak można zdiagnozować zapalenie, przy braku większości charakterystycznych dla niego objawów?

Sytuacja II
Dzwoni kolega.
-Szary, plecy mnie bolą.
-Powinny, jesteś świeżo po ślubie.
-Nie mądraluj tylko weź przyjedź.
Przyjeżdżam, pokazuje gdzie go boli. Oglądam, każe się powyginać. Myślę, kombinuje nie do końca jestem pewien co to może być.
-A u lekarza byłeś? - pada sakramentalne pytanie.
-No byłem i nawet zdjęcie mam i taką karteczkę. - i tu podaje mi kopertę z fotą opisem i zleceniem na zabiegi rehabilitacyjne.
-A od razu nie mogłeś?
-Szary, bo to mi się coś nie podoba.

Biorę RTG, zaglądam mu w człowieka. No jest kregosłup, jak byk poszerzeniu łuku S1, krążek poczuł zew wolności. Nic tragicznego ale trochę trzeba nad tym popracować. Patrzę na kartę zabiegową...
Magnetronik, laser punktowy, ćwiczenia grupowe...
Pieczątka: "D".
Popatrzyłem na kolegę. 5 lat AWF. Sylwetka której spartanie mogliby zazdrościć i ruchy dzikiego kota.
-Ty, rozebrał cię chociaż?
-No wiesz, w zasadzie to nie.

Wyjaśnienie: oba te zabiegi mają tak naprawdę niewielką potwierdzoną skuteczność. Może w jednym, dwóch schorzeniach. Coraz częściej słychać głos pytający czy to aby nie placebo. Mimo to przepisywane są na masę. Kasa, kasa...
Co do ćwiczeń: takie ogólnousprawniające grupy ćwiczeniowe są dobre, jak ktoś ma bóle zwyrodnieniowe, z tak zwanej starości, bądź różnego rodzaju pomniejsze bóle mięśniowe, spowodowane długim czasem pracy za biurkiem, itp.
Człowiek musi się rozruszać porządnie, organizm resztę zrobi sam. W przypadku gościa, o którego mięśnie brzucha można złamać nadgarstek, potrzebne są mocno specjalistyczne i dosyć agresywne ćwiczenia, które doprowadzą kręgosłup do ładu. Ale to trzeba najpierw pacjenta obejrzeć.

I tak oto proszę państwa kończy się smutna i przydługa historia o tym jak pacjent jest załatwiany na masę, aby szybciej, na każdym możliwym kroku.
W obu przypadkach rzecz mogłaby się skończyć co najmniej źle. Kiedy pomyślę ilu ludzi trafia na lekarzy tego pokroju, ogarnia mnie przerażenie. W XXI wieku w ponoć cywilizowanym kraju, młodych ludzi leczy się metodami, które są przestarzałe od co najmniej 20 lat.
Skalę bajzlu w służbie zdrowia, widać dopiero kiedy się siedzi wewnątrz niej.

Chyba się wypisze z tego interesu.

służba_zdrowia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 656 (738)

#37920

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zaszczurzonego http://piekielni.pl/33156 przypomniała mi podobną. Będzie obrzydliwie.

Praktyki. Pierwszy rok, jeszcze wtedy pielęgniarstwa.
Studenci jak to studenci, wiadomo, na samym dnie szpitalnej hierarchii.
W każdym razie, oprócz mycia pacjentów, arcyważnego składnia ligniny i tego typu czarnej roboty, ktoś wpadł na pomysł żebyśmy pozbyli się wydzieliny z woreczka, na którego końcu była pacjentka.

Pacjentka owa miała, pomijając fachowa terminologie, kawał rury przez nos aż gdzieś do dwunastnicy. Resekcja jelit i te sprawy.
Młody wtedy byłem i głupi, rwałem się do roboty, żeby tylko udowodnić swoją przydatność.
Ja nie zrobię? - myślę sobie.
Pacjentka fachowo zawieziona do łazienki, w asyście dwóch koleżanek. Miseczka podstawiona, worek, z czymś mętnożółtym wesoło dynda.
Rękawiczka, otwieram...

Przerwa na reklamy: nigdy nie byłem obrzydliwy. Od samego początku żadne zapachy, widoki, świeże czy podkiszone, no nic nigdy mnie nie ruszało. Taka cecha wrodzona bardziej, niż umiejętność nabyta. Do tego kawał ze mnie wtedy był chłopca, a i zdążyłem zaprawić się już w bojach.

...ciemno się zrobiło. Nie jestem świadom dokładnego rozwoju wypadków. Jedyne czego byłem w stanie doświadczyć, to smród wżerający się w czaszkę. Piekielna woń, spoza czasu i przestrzeni, przeklęta przed wiekami. Ogarnęła całe moje jestestwo i poczęła wypalać w mej duszy znak po wsze czasy. Starożytny, ogromny i nieokrzesany absurd istoty człowieczeństwa...

...no wali jak Cthulhu z paszczy.

Doszedłem do siebie po tym jak szanowna pacjentka, raczyła zamknąć sobie kranik, wylać zawartość z miseczki, otworzyć okno celem przewietrzenia i wytrzaskać mnie po mordzie. Nie upadłem na szczęście, trzymałem się kurczowo umywalki, bo inaczej wpadłbym w wielkiego soczystego pawia. Po krótkiej inspekcji organizmu, doszedłem do wniosku, że nie mojego. Po koleżankach ani śladu. Ogarnąłem się, gębę odmyłem, odstawiłem pacjentkę na salę.

Nieco później dowiedziałem się że była to planowa akcja pielęgniarek, celem przytemperowania studenciaka. Bo cytuję: "Za mądrzę mu z oczu patrzy".
Siostry kiedy już musiały to robić, zakładały maseczki, flizelinowe fartuszki i smarowały się grubo maścią Vicka pod nosem, żeby stłumić zapach.

Do tej pory nie wiem co to było.

Za akcję odwetową o mało nie wyleciałem z praktyk, ale to już inna historia.

służba_zdrowia

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 918 (972)
zarchiwizowany

#37818

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność piekielnością w piekielności.

Opowiadam wczoraj w zaiste damskim mocno towarzystwie, historyjkę o latającym kontrolerze. Dziewczę koloru -a jakże- blond, patrzy na mnie jakoś tak dziwnie. Żadna dla mnie nowość, bo i na żywo słów jakoś tak mniej niż tutaj, a i facjata do najmilszych dla oka nie należy. Brzydota moja straszliwa, widać poraziła jej nerw twarzowy bo z każdym słowem krzywi się coraz bardziej...

-KŁAMIESZ!!! coś mi zapiszczało nagle, niebezpiecznie blisko. Uszyskami zastrzygłem, zezuje przed siebie. Widzę: dziewczę powietrza nabiera...

I się zaczeło:
-Z internetu historyjki, myśli że my głupie, zmyśla jak z nut...-i dawaj w ten deseń.

O to chodzi, myślę sobie.
Mówię, naprowadzam, delikatnie, że tak, że opisywałem to i tu i tam. No nie idzie dziewczynie przetłumaczyć.

-Bo tam to jakiś LEKARZ* pisał! Bo lekarze tylko w kitlach chodzą! A ty to w ogóle źle opowiadasz to nie tak było! I się JĄKASZ!

Witki mi opadli.

I tak dzięki wadzie wymowy, blond logice i piekielnym.pl na wsze czasy zostałem mitomanem.

Dzięki wam, o piekielni. A ty dziewczę nadobne jeśli to czytasz, nie sądź po pozorach. ;)

*Nie jestem lekarzem. Acz pracuję w szpitalu.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (274)

#37077

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielny dziekanat, czyli jak nie zostałem strzykawem.

Na pierwszym roku studiowało mi się na dwóch kierunkach równocześnie. Na jednym dziennie, drugim zaocznie i jakoś to będzie, innymi słowy do zatyrania jeden krok.
Takim bardziej kierunkiem miało być pielęgniarstwo, a takim mniej, ten który nieszczęśliwie skończyłem.
Cały rok lawirując między terminami, zaliczeniami, a próbami radzenia sobie z deprywacją snu i innymi tego typu studenckimi sprawami, dobrnąłem w końcu do momentu weryfikacji.

Jak to mówią sesja to stan umysłu, tak więc żrąc kawę łyżką (nie opylało się rozrabiać, naprawdę) i zagryzając efedryną, dawaj zdawać 18 egzaminów. A tak, osiemnaście. Na obu uczelniach razem oczywiście.
Wrzód na żołądku i dwa ataki epileptyczne później, zdałem szesnaście z nich. Nie tak źle, we wrześniu sobie poradzimy.
Nie przyszło mi do głowy że w ′39 też tak mówili.
Papier złożony, poprawka opłacona. Babie lato w powietrzu, Szary za telefon.
-Żemtopry ja się chciałem dowiedzieć o termin poprawki z X*
-Niewiadomonieustalonojanicniewiemdowidzenia... piip piiip piip...

OK.
Przez trzydzieści dni września, punkt 9:00, dzień w dzień, tarabaniłem do dziekanatu pielęgniarstwa.
Zgadnijcie co usłyszałem 1 października?

-NO ALE JAK TO? PROSZĘ PANA! Przecież egzamin poprawkowy był 5 września!
Zeżarłem słuchawkę.
-Aha. No dobrze proszę pani, wiec co teraz, chcąc kontynuować edukację w waszej zacnej uczelni powinienem zrobić.
-A bo to wie pan trzeba by termin ustalić, doktora XY ściągnąć, dokumentacje itd. Itp.
Koszty wie pan, koszty musiałby pan ponieść, dziekan się zgodzi ale koszty, wie pan…
-Aha. Ile?
-No wie pan, doktora ściągnąć, komisje… tak ze dwa tysiące...

Rezygnację, podziękowanie za całokształt współpracy i koński łeb przesłałem do dziekanatu.
Będzie siódmy rok jak czekam na jakąkolwiek odpowiedz.

*Zapomniałem co to był za przedmiot. Z gatunku tych nieistotnych zapchajdziur aby tylko limit godzinowy domknąć.

Dziekanat

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 504 (564)

#37003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nick wskazuje, pracuję w szpitalu.
A do szpitala przychodzą ludzie. W odwiedziny.
No i widzę stadko w składzie: pan, pani, babcia, i może 1,5 roczny szkrab.
Ryzykowne, myślę sobie, ciągnąć takiego malucha na tak ciężki oddział, jak ten w którym pracuję.
Ale będąc zajęty, nie zwróciłem na to zbytnio uwagi.

Nie minęło 5 min i widzę to samo dziecko, puszczone samopas i RACZKUJĄCE po podłodze.
Zmroziło mnie, no ale nic, może nieświadomi zagrożenia.
Idę i robię małą pogadankę, że nie bardzo, że szpital, że oddział ciężki, że MRSA, gronkowiec, pseudomonas i inne demony wewnątrzszpitalne. Po ludzku tłumaczę, prostym językiem, bez straszenia.
I słyszę:

- Apteki też muszą na czymś zarabiać.

Z siłą takiego argumentu, nie sposób było polemizować.
Dziecka nie podnieśli.

służba_zdrowia

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1060 (1094)
zarchiwizowany

#36993

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historyjka z rana bo w pospiechu raczej kiepsko mi poszła, może teraz bardziej się wam spodoba.

Przybiega pielęgniarka, zziajana zdyszana, przylatuje siostrunia kochana.
I niepomna na to że jestem w trakcie siorbania szpitalnej lury, sru mi miedzy synapsy:
-Potrzebuję druta do przepchania dziury! Szybko!
Nasmarkałem sobie w kawę z wrażenia i idę zobaczyć o co chodzi, bo z kilkunastu możliwych scenariuszy, które przeleciały mi przez mój niecny umysł, żaden nie ma wiele wspólnego z medycyną. Choć niektóre z lekka z trącą anatomią…
… odpływ w lodówce się zapchał. Udrożniono śrubokrętem.
Gdzie tu piekielność?
Tak się kawą zaplułem że drugi fartuch w tym tygodniu do prania.

służba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (115)
zarchiwizowany

#36988

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tą historyjkę możecie skądś kojarzyć bo opowiadam ją od lat, tu i ówdzie i widziałem ją już na paru portalach w różnych mutacjach.

Parę lat temu, za czasów liceum, był czas że tyrałem wszędzie autobusem. Mieścina niewielka tylko parę linii, to i skład niezbyt nowoczesny. Autobusy takie z wysoką podłogą i schodkami po których trzeba zeskoczyć.
Jadę, wracam do domu. Zima jakoś tak przed świętami. Ludzi mało, spokój jakiś, coś jest nie tak.
Nic to.
Mój przystanek, widzę przez szybę kierowcy bo resztę mróz zalepił. Truchtam do wyjścia, pod nogi patrzę, bo śniegu roztopionego na schodkach w cholerę, śliznę się, łeb rozwalę, kto mnie potem będzie tachał. A trza wam wiedzieć że ciężki jestem straszliwie i krótki do tego ).
Na wysokość. Świntuszki :P
Drzwi się otwierają, wychodzę.
Coś mnie za kurtkę łapie i próbuje wstawić z powrotem do autobusu.
Osz ty w ryj, mi będziesz wektor ruchu zmieniał myślę sobie…
Pchłem. Nie widząc nawet co.
Oczęta podnoszę i widzę.
Leci.
Leeeci ptaszyna. A na szyi wesoło jakaś plakietka furkocze.
Wystrzeliłem z autobusu kanara.
Jak nie zadzwoni o przystanek, aż śnieg z dachu spadł. Zrywa się, krzyczy, macha rąsiami.
Oj, pośliznął się, poprawił gębą w ławkę.
I znowu się zrywa, tym razem skuteczniej, krzyczy, macha, podskakuje.
Coś o pobiciu, o policji. Z boku dolatuje pani kanar i dawaj, to samo.
Dwa ratlerki na wojenne ścieżce, obszczekują buldoga.
Pan piekielny kanar wyciąga telefon dzwoni po policję, Szary wysiadł, autobus pokulał się na pętlę.
Głupi wtedy byłem i młody teraz bym sobie inaczej ze sprawą poradził.
Nic to.
Stoję czekam bez słowa. Pan kanar drze się żebym mu bilet dał, już nie podskakuje, zmęczyła się ptaszyna, a ja w swej naiwności już mu go prawie dałem.
Ale odpowiednio szybko lampka mi się zapaliła.
A jak on ten bilet najzwyczajniej w świecie wywali?
Zobaczył leci z rąsiami, chyba będzie próbował mi wyrwać .
W ostatniej sekundzie dotarło że przed chwilą ten zapasiony cherubinek (loczki wtedy nosiłem) jak najbardziej zmaterializował jego zawodową ksywkę i nauczył go latać.
Jest policja, ptaszyny znowu odpaliły tryb ratlerka, podskakują machają rąsiami…
Paragrafy, zatrzymania, pobicia, napaści, najchętniej zamknąłby mnie za pół kodeksu karnego naraz.
Bo on chciał uciec przed kontrolą i w ogóle. Opowiadam panom policjantom swoją wersję, pokazuje bilet legitkę, wszystko jak trzeba i zadaje jedno ale to zajeb**cie ważne pytanie:
-Po kiego wafla miałbym uciekać skoro mam wszystko podbite?
Pan ptaszyna coraz bardziej dynamizuje , podskakuje nie daje nikomu dojść do słowa, w miedzy czasie autobus wraca z pętli zatrzymuje się kierowca wychodzi, policja zakuwa mnie w kajdanki i wywozi na komisariat gdzie przez dwa lata gnije w areszcie...
No jednak nie.
Kierowca potwierdza moją wersje. Że to kanar pierwszy bezprawnie łapy wyciągnął. Że samoobrona i że go tylko popchnąłem. Pan kanar pomyślał widać ze jest orłem i rzucił się z pięściami. Na wszystkich. W odpowiedzi policjanci przy pomocy tonfy zrobili z niego potulnego kurczaczka, a ja usłyszałem kulturalne: "Spier***j" z której to rady, jakże mądrej i adekwatnej, skwapliwie skorzystałem.

I tu byłby koniec, gdyby nie fakt że po jakimś czasie nie ciąg dalszy który jednak streszczę w słowach: roczek w zawiasach dla pana Kanara za napaść na policjanta i ogólnie bajzel w życiorysie.
Bo myślał że gówniarz mu ucieka.

Ocena należy do was.

komunikacja_miejska

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (247)
zarchiwizowany

#36935

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam. Moja pierwsza historia na piekielnych.

La temu parę do tyłu, w ramach praktyk pognałem na tydzień do pewnego uzdrowiskowego miasteczka w centralnej Polsce. Trochę przez przypadek, trochę z lenistwa musiałem potyrać się tam z paroma ludkami. Dość poczciwe ludziska (za jednym wyjątkiem) ale jakoś tak manierą nie grzeszące. No cóż.

Zima to, wieczór, miasteczko wymarłe. Idziemy na pizze.
I się zaczęło.
-Ten stolik!
-Nie tamten.
-A może tamten!
I tak ze cztery razy.
Jestem spokojny.
Potulnie truchtam bo mi wszystko jedno. Towarzystwo w końcu ukontentowane stołem na antresoli. Przybiega kelnerka, po dosyć stromych i niezawygodnych schodach.
Dostajemy menu, bardzo krótkie, bardzo przejrzyste, no wzór tego jak powinna wyglądać karta w każdej restauracji.
Wryć ją na pamięć można w 5 min.
I się zaczęło.
Przybiegła kelnerka (strasznie sympatyczne dziewczę).
-A co to ?
-A z czym to?
-A jak to?
-A dlaczego to?
-A za ile to?
A każda z tych informacji do zdobycia w czasie max 5 sekund po otworzeniu karty.
Jestem spokojny.
Dziewczę stoi, dzielnie na pytania odpowiada zerka na mnie z ukosa widząc moje minę, uśmiecha się pod nosem.
Zamówione, przyniesione, jedzone. A pizza, zaiste, była chyba jedną z lepszych, jakie dane mi było w swoim nędznym żywocie konsumować. Przednia obsługa, i przyjemny lokal. No generalnie wpadłem w dobry nastrój.
I się zaczęło.
-A to ja jeszcze to!
-A ja jeszcze tamto!
-To i ja to!
I nie żeby wszyscy na raz. Każdy po kolei.
A ja nadal, cholera spokojny.
Dziewczę znowu na mnie popatrzyło, pokiwała smętnie rudą głową i biega po tych schodach kilkanaście razy. Taka praca, nikt nie obiecywał że będzie lekko.
Przyszło do płacenia. I zgadnijcie co? Tak dokładnie.
I się zaczęło.
-A czemu tak drogo?
-A za co to?
-Żebym wiedziała że aż tyle to bym nie jadła...
I dalej w ten deseń. Szaremu nabiło, całe kosmiczne, 22 PLN. Nawet nie będę się wydurniał w szukanie drobnych , pacnąłem trzy dychy i wyszedłem. Zasłużyła sobie na dziewczyna chociaż na tyle.
Czekam przed lokalem. Trochę już długo, ale nic to, cieszę się piękną zimową nocą. Wychodzą. I...

... jebs mi na rękę osiem złotych reszty w drobniakach...

I przestałem być **rrwa spokojny.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (324)

1