Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Toyota_Hilux

Zamieszcza historie od: 29 lipca 2013 - 19:27
Ostatnio: 21 listopada 2023 - 1:25
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1029
  • Komentarzy: 1115
  • Punktów za komentarze: 9060
 

#69225

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ropuch spodobał się ostatnio niektórym. No to posłuchajcie, co ten miglanc wywinął.
W trakcie montażu w Niemczech zadzwonił do mnie prezes z poleceniem pilnego przejazdu silnej ekipy na wykańczaną budowę 400 km od nas. Następnego popołudnia miało tam nastąpić otwarcie z wielką pompą, telewizją, fajerwerkami i fontannami (dzieci z kwiatami do przodu), a my mieliśmy ogarnąć całość i pokazać naszą firmę z jak najlepszej strony. Zebrałem brygadę, wyjaśniłem z grubsza co nas czeka. Jako wabik podsunąłem kwaterę w komfortowym hotelu w nowym miejscu i ruszyliśmy dwoma samochodami.

Po drodze miałem gorącą linię telefoniczną z prezesem, zrobiliśmy jakieś tankowanie i wczesnym wieczorem wylądowaliśmy przy hotelu. Ładny, duży, wielopiętrowy. Wszyscy wysiadają, rozprostowujemy kości, ale jednego ludka nie mogę się doliczyć. Podchodzę do drugiego auta wiedziony złym przeczuciem. Jakieś tam opary chmielu czuć, ale po dwa-trzy piwa wypite po drodze dla wprawionego chłopiska to nie jest żaden wynik. Tyle to oni potrafią nosem wciągnąć. Tylko Ropucha mi brakuje.
Zaglądam do samochodu – jest! Leży gwiazda na tylnych fotelach. Jego pozycja wskazuje na pełne napromieniowanie.
- Co tu się stało kurteczka wasza watowana! Który go tak załatwił? – pytam brygadę.
- Kierownik nie krzycz. My kupili grzecznie po kilka piwek przy tankowaniu. Ropuch powiedział, że mu mało będzie to flaszeczkę jeszcze dobrał do tego i złamało chłopa. Wyśpi się i do rana będzie jak nowy.
Co, jak co, ale rację mieli. Dla nich to nie pierwszyzna. Zadysponowałem przetransportowanie upadłego anioła do pokoju, a sam udałem się do recepcji dopełnić formalności. W trakcie meldunku u miłej fräulein wtoczyła się moja ekipa wykorzystując cała szerokość drzwi i większość hallu. Dostaliśmy pokoje na 7 piętrze, więc skierowałem brygadę do windy. Panienka z przejętą miną spytała czy wezwać lekarza. Po mojej odmowie ujrzałem w jej oczach początkowo zdziwienie, a później wyrozumiałość. Pewnie nie po raz pierwszy miała do czynienia z takim traktowaniem odurzonego barbarzyńcy.
Reszta wieczoru upłynęła bez przygód.

Rano pobudka o 7.00. Mycie, golenie, prysznic i idziemy na śniadanko. U współlokatora Ropucha widzę przerażenie w oczach:
- Ropucha nie ma!
- Jak to nie ma? Znowu? Gdzie tą łajzę dardanelską poniosło?
Przeszukaliśmy pokoje, potem zakamarki na piętrze i nic. Trudno. Idziemy do restauracji. Może coś się wymyśli. Na parterze obok windy patrzymy – jest! Siedzi sierota mizerna na schodach z prawie już pustą dwulitrową butelką napoju gazowanego. Zanim zdążyłem poskładać w myślach specjalną wiązankę z okazji spotkania syna marnotrawnego on odezwał się do mnie pokornym tonem.
- Kierownik tylko nie krzycz. Daj klucz od pokoju i zanim zjecie śniadanie zrobię się na bóstwo.
Zrobił się. My zjedliśmy.
W samochodzie opowiedział swoją historię.

Obudził się około 4 rano prawie zdrów, tylko suszyło niemiłosiernie. Woda z kranu śmierdziała chlorem tak, że go odrzuciło. Wyjrzał przez okno i ujrzał oazę pośrodku pustyni – całodobowa stacja benzynowa po drugiej stronie ulicy. Bez namysłu biegusiem popędził zakupić cokolwiek do picia. Po zaspokojeniu pragnienia spokojniutko wrócił pod hotel i tu dopiero zaskoczyła jego pierwsza szara komórka – jaki jest numer jego pokoju?
A tak w ogóle to, na którym piętrze? – zapytała druga.
Wymyślił tyle, że sam na to nie wpadnie i najlepiej zapytać w recepcji.
Aha, akurat – podpowiedziała trzecia – a w jakim niby języku bystrzacho?
Czwarta i chyba ostatnia dobiła go z kretesem – z Twoim obecnym wyglądem i chuchem nawet nie próbuj, bo za 5 minut wylądujesz na dołku w kajdanach.
Najmądrzejsze, co udało mu się wymyślić to usiąść na schodach w strategicznym miejscu i czekać na nas cierpliwie, co też uczynił.

Musiałem to podsumować:
- Ropuch narozrabiałeś jak pijany zając. Dobrze, że udało Ci się z tego wybrnąć. Tak czy inaczej wyglądasz nieszczególnie i na budowie trzymaj się z daleka od kamery. Nawet jakby, który Cię o coś pytał to masz spieprzać i się nie odzywać. Na wszelki wypadek dam Ci na dziś papierkową robotę.
- Oooo dzięki kierownik! Wiedziałem, że jesteś swój gość.
- Ja Ci dam gościa łajzo. Worki po cemencie będziesz z całej budowy zbierał!

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 450 (502)

#55395

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem fanem spa. Poważnie.
Pomimo traumatycznych przeżyć na zjeżdżalni, nadal uwielbiam się moczyć, pluskać i wygrzewać, a także mrozić.

Byłem ostatnimi czasy na konferencji.
Ponieważ nie samą wiedzą człowiek żyje, po całym dniu wykładów i dyskusji, Organizatorzy zaprosili nas na wieczór w termach.
Termy - to brzmi tajemniczo. Pojechaliśmy. Moim samochodem, gardząc podstawionymi autokarami. Daleko trochę, ale czego się nie robi dla zdrowia...
Teraz będzie o ludziach.
Bo - z braku lepszego zajęcia - oddałem się obserwacji zachowań społecznych.

Najpierw obsługa.
Podchodzimy do kasy i meldujemy, że jesteśmy z konferencji.
Reakcja na poziomie rozwielitki - delikatnie brewka pykła...
No i co?
No i... byśmy chcieli wejść może?
A paseczki mają? Nie mają. To idą pobrać.
Gdzie?
No jakie to nieogarnięte... Oczywiście do klubu, wyjść stąd, obejść budynek i do piwnicy. Tam dostaną.
To poszli...
A w piwnicy, pan ochroniarz tłumaczy, że zaniósł nasze opaski pani do kasy, żeby nas nie ganiać!
Ale możemy o tutaj, tym wyjściem i po schodach i wyjdziemy tuż przy kasie, żeby po wietrze nie ganiać...
Rozumiem, że droga jednokierunkowa...
Pani w kasie tym razem wykazała ekspresję godną lwicy.
Tak! dostała, ale wydawać nie zamierza, bo NIE MA CZASU!!!
W końcu, po wezwaniu kierowniczki, dostaliśmy upragnione paseczki. Papierowe... Coby się lepiej z wodą komponowały...
Wchodząc na basen zauważyliśmy Profesorów Organizatorów, jak, tocząc błędnym wzrokiem, próbują ogarnąć procedurę wejścia. Przez trzask zamykanych drzwi usłyszałem znajome: " a paseczki mają?"
Potem ludzie na hali basenowej.
Po prostu cud miód i Bareja....

"Mamo, ja wychodzę, tu musi być awaria, ta woda jest słona!" - zasłyszane w basenie solankowym...

Komora śnieżna. Stoję i się chłodzę. Wpada parka: ona rozchichotana w stylu sugerującym awarię przodomózgowia, on - w łańcuchach kalibru krowiaka.
- Misiu, boszzzz, ale tu zimno... Ja wychodzę! Tu jest zimno!
- Mała, zimno to ci mogie w kontenerze zrobić, do minus 30...
Kur... na, a czego można się spodziewać w pomieszczeniu z napisem "komora śnieżna"? Ukwieconej łąki majowej? Saharyjskich upałów?

Sauna sucha.
Dwie pary drzwi. W zasadzie się nie zamykały, co znacznie obniżało pożądaną temperaturę.
- Heniu, chodź zobacz, co tu jest? Boże, ale tu gorąco!
- Zosiu, chodź do sauny, to zdrowe. (po 2 minutach): Duszę się, powietrza, wypuśćcie mnie stąd!!! (trzask drzwi)

Słoneczna łąka. Czyli trzy leżanki, od góry delikatnie solarka grzeje - idealne miejsce do pozbycia się depresji.
Tyle, że przez godzinę leżanki okupują te same trzy panie. Nieczułe na ciągłe zaglądanie spragnionych terapii obywateli. Niewrażliwe na napis, że nie należy przekraczać kwadransa...
Leżą. Bo zapłaciły, to leżą. I będą leżeć.
Podejrzewam, że rano, podczas uruchamiania przybytku, obsługa odnalazła cicho skwierczące, poczerniałe truchła miłośniczek fototerapii.

Wychodzimy.
Otwieram szafkę. Zamierzam zmienić bieliznę spodnią. Przy szafce, owinięty ręcznikiem, bo w przebieralniach nie działają rygle. Toteż ryzyko obnażenia jest znacznie większe.
Owijam biodra frociakiem i czuję czyjąś obecność.
Spoglądam w tył.
A tam stoi Pani Sprzątaczka.
Klasyczna do bólu.
Granatowy fartuch z ceraty, rajtuzy rodem z epoki Ludwika XIV i obowiązkowe szmaciane obuwie z wyciętym zapiętkiem.
Stoi. Dzierży mopa, niczym berło. I patrzy ponurym wzrokiem.
- Przepraszam panią, mógłbym się przebrać?
- To nie miejsce do przebierania! Tam so kabiny, se pójdzie! Tu zmywać muszę, zara koniec zmiany!
Potulnie zebrałem rzeczy i poczłapałem do wskazanego boksu.
Gdzie kilkakrotnie musiałem się wykazać refleksem, łapiąc otwierane przez innych basenowiczów drzwi z obu stron kabiny.
Na szczęście, grałem kiedyś w ruską gierkę "Wilk i zając"...

Wyszedłem żywy. I nawet w niezłym humorze. Bo czy możecie sobie wyobrazić inny kraj z takim natężeniem drobnych piekielności na każdym kroku?

basenownia w centrum kraju

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (906)

1