Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TrisMoszfajka

Zamieszcza historie od: 23 listopada 2013 - 21:33
Ostatnio: 14 października 2017 - 16:27
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 201
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 353
 
zarchiwizowany

#67706

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sami oceńcie, czy byłam piekielna.

Tydzień temu miałam usuwane znamię. Dzisiaj nadszedł termin zdjęcia szwów (całych czterech). Zadzwoniłam więc do przychodni, w której przyjmował mój chirurg, aby się zarejestrować. Wszystko pięknie, kazano mi przyjechać między 16-tą a 17-tą, gdyż w takich godzinach doktorek przyjmuje.
Przyjeżdżam, wchodzę do poczekalni, a tam ciemno od ludzi. Wchodziło się w kolejności przyjścia, a przede mną jakieś 15-20 osób (niektórzy z osobami towarzyszącymi, więc trudno określić dokładną liczbę). Odczekałam dwóch czy trzech pacjentów. W końcu poszłam do rejestracji zapytać, czy jako zasłużony honorowy dawca krwi [ZHDK] mogłabym wejść bez kolejki. Recepcjonistka powiedziała, że takie sprawy to się zgłasza przy rejestracji (nie odwiedzam zbyt często lekarzy, więc zawsze o tym zapominam), ale jeśli zapytam lekarza, to może mnie przyjmie.
Jak mi doradzono, tak zrobiłam. Weszłam do gabinetu z następnym pacjentem (za jego zgodą) i zapytałam chirurga, czy mogę być przyjęta poza kolejnością, skoro jestem "zasłużona dla krwiodawstwa". Lekarz nie miał nic przeciwko, więc wyszłam i poczekałam przed gabinetem, aż wyjdzie pacjent, który był w środku. On wyszedł, ja weszłam. Nie byłam tam nawet pięciu minut.
Za to po wyjściu z gabinetu w poczekalni słyszałam tylko szepty (niezbyt pochlebne), a jeden z panów prawie wykrzyczał,że tak się nie robi. Pokazałam mu legitymację ZHDK i powiedziałam, że mam uprawnienia do wejścia poza kolejką. Ten stwierdził, że jego to nic nie obchodzi. No cóż. Trudno.

Zanim ktoś uzna, że jestem świnia i wciskam się na chama, chciałabym wytłumaczyć, że nie korzystam zbyt często z tego typu przywilejów. Rzadko chodzę po lekarzach, a i wtedy raczej grzecznie czekam w kolejce. Dzisiaj po prostu nie uśmiechało mi się spędzać całego piątkowego popołudnia w kolejce, kiedy moja wizyta miała trwać niespełna pięć minut.
A krew oddawałabym nawet, gdyby nie było to związane z przywilejem wchodzenia bez kolejki czy z odpisem od dochodu w rozliczeniu rocznym. Oddaję, bo lubię. Ale jeśli mam okazję ten fakt jakoś wykorzystać, to dlaczego nie.

Czy aż tak byłam wredna, bo chciałam skorzystać z czegoś, co mi się należy?

służba zdrowia pacjenci

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (36)
zarchiwizowany

#67486

przez ~Epiekarzaowa ·
| było | Do ulubionych
Witajcie
Bez owijania w bawełnę, wstępów jeszcze zła.

Pracuje ci ja w markecie na piekarni. Właśnie zadzwoniła do mnie koleżanka z działu że wszystko co zrobiłyśmy wczoraj trafił... poszła do lasu na grzyby.
Market nie jest duży, wiec nie mamy piekarni takiej nawet pseudo prawdziwej, nie robimy ciasta na miejscu tylko dostajemy gotowe zamrożone które potem pieczemy. Trzymamy to w mroźni która na szczęście jest tylko i wyłącznie do naszej dyspozycji.
Pracuje nas tu 4. Dwie starsze i dwie młodsze.
Najstarsza Kobieta po 40 pracuje dość długo. Panowały wówczas inne zasady, był to jedyny sklep w okolicy towaru szło na potęgę, zwłaszcza pieczonego. Na tym się zatrzymajmy tak jak ona. Nie rozumie że niektóre pieczywo się nie sprzedaje, że trzeba go piec mniej. Efekt straty czasem na kilkaset złotych, pieczywo to ląduje gdzie...? W śmieciach.
Ponadto nie dba o porządek, niby w piecach piecze się tylko pieczywo ale i tak brudzą się, myjemy je co dziennie wieczorem żeby było łatwiej i czyściej. Jej to nie dotyczy, niech młodsze myją i zbierają ochrzan od drugiej starszej.
Wczoraj było nas dwie młodsze na zmianie, dostawa duża wiec trzeba to w mroźni poukładać żeby łatwo można było wszystko znaleźć. Uporządkowanie mroźni zajęło nam 3h. Dziś dosłali trochę ciastek z ciasta francuskiego z jednej piekarni. Starsza pani wrzuciła je od tak byle HACAP się nie przyczepił.
Jak zaczęłam prace próbowałam z nią rozmawiać, delikatnie tłumaczyć, skończyło się na tym że poszła do kierowniczki działu na skargę a my usłyszałyśmy że mamy jej nie dokuczać.
Tylko coś człowieka trafia jak widzi że to co robił z takim trudem idzie gdzieś, jak dostaje zjebię bo straty dużo za duże. Bo ktoś inny nie chce się dostosować, tomy i kliięci mamy się dostosować do niej.

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (19)

#60700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widziałam w poczekalni ze dwie historię o recenzowaniu, dodam więc swoją, może uda się stworzyć nową falę.

Recenzuję książki i komiksy na blogu. Swoją niszę mam dość oryginalną jak na blogi o tej tematyce - biorę na warsztat głównie koszmarki, z wyszczególnieniem złej erotyki i kiepskiej fantastyki. Średnia ocen na blogu to jakieś 2,5/10, a czasem zdarzy się nawet "ziemniak/10", gdy uznam, że skala nie oddaje piękna recenzowanego dzieła.

Jak można się domyślić, mając takie kryteria wyboru nie mogę liczyć na żadną współpracę recenzencką z wydawnictwami, "łup" zdobywam się za własne pieniądze, ewentualnie za pomocą portalu, przez który czytelnicy mogą wpłacić cegiełkę na rzecz kolejnej recenzji.

Recenzowane przeze mnie dzieła bardzo często są niesamowicie wręcz niszowe, wydawane przez wydawnictwa będące wydawnictwami tylko z nazwy, często puszczane bez korekty, z kiepskim składem, w nakładzie marnych kilkaset sztuk, często bez dystrybucji stacjonarnej. Co to oznacza w praktyce? Że moja recenzja często jest pierwszą, może drugą pojawiającą się w sieci, ponieważ te książki praktycznie nikogo nie interesują. A to z kolei prowadzi do niesamowitego zjawiska, jakim jest, taaada:

OBRAŻONY AUTOR.

OA najczęściej przybywa z otchłani google'a, gdzie po wpisaniu własnego nazwiska wyskoczył mu mój blog. OA własną piersią będzie bronił swojego magnum opus, nawet jeśli jest to, powiedzmy, komiks na podstawie Harry'ego Pottera, w którym Snape gwałci głównego bohatera, ten zachodzi w ciążę i zostaje asasynem rodem z AC, tylko bardziej... no, lamerskim.

(Przykład prawdziwy, dla zilustrowania, co dokładnie mam na myśli, pisząc, że to "bardzo złe" twory.)

Przykłady najlepszych OA:

1. Autorka, o dziwo, dość znana, wydawana w "porządnym" wydawnictwie. Książki - złe bardzo, z gatunku harlekinów najgorszego sortu, ukrytych pod szyldem "literatury kobiecej". Reakcja na recenzje:

- post na jej własnym blogu, z którego dowiedziałam się, że napisałam recenzję, aby się "promować na jej blogu", a poza tym wszystko piszę z zazdrości
- rola drugoplanowa w jej następnej książce. Postać, mającą PRZYPADKIEM na imię tak samo jak ja (nie mam popularnego imienia, jakby coś) jest wiedzioną zazdrością dziewczynką, która pisze "złe" komentarze pod wierszami swojej niepełnosprawnej koleżanki. Niepełnosprawna dziewczynka płacze, ponieważ dostała złe komentarze, "zła hejterka od recenzji" jest zachwycona, bo to takie "cool". Nawet uznałabym, że to jednak jest przypadek, gdyby nie fakt, że "ta zła" posługuje się... moją własną wypowiedzią, którą zamieściłam na jednym forum (odnośnie tej właśnie recenzji), jedynie malowniczo przekręconą...
- w kolejnej książce tej pani jest opowieść o złej, zawistnej dziewczynie, która nie umiała pisać, więc została krytykiem literackim :)

2. Autorka wyżej wymienionego komiksu o Harrym Potterze. Jej komiks jest do tej pory autentycznie NAJGORSZYM, co recenzowałam, zgarnął wręcz punkty ujemne.

- zaraz po recenzji wysmarowała na swojej stronie długą rozprawę na temat tego, że moja recenzja to nie recenzja, tylko ubliżanie jej (w recenzji nie było ani słowa skierowanego przeciwko autorce), po czym podsumowała na podstawie tejże recenzji całe moje życie... a właściwie jego brak, bo wg niej negatywna ocena jej tworu jest równa zaburzeniom psychicznym z nołlajfizmem na czele
- gdy w komentarzach ktoś napisał, że powinna powstrzymać język, bo w recenzji nie było napisane nic o niej, tylko o jej komiksie, wyskoczyła z gromkim argumentem: "JAK ŚMIESZ OCENIAĆ MNIE, NIC O MNIE NIE WIEDZĄC???!!!" Od tej pory, rzecz jasna, w kilku miejscach jeszcze porozpisywała się na temat jakości mego życia i posiadanych przeze mnie zaburzeń psychicznych.

3. Od jakiegoś czasu nic nie piszę na blogu, udzielam się głównie na fanpage'u na facebooku. Powodu nie rozgłaszałam jakoś namiętnie, ale też nie ukrywałam za bardzo - cierpię na chorobę nowotworową. Czasami zdarza mi się z tego powodu zażartować w sposób "A jak mówili, że od czytania tego koszmaru można dostać raka, to nie wierzyłam..." czy podobnie. Myślicie, że istnieją jakieś granice przyzwoitości, wg których nie wypadałoby wyciągać choroby recenzenta jako argumentu? A taki...

- komentarz obrońcy bardzo kiepskiej antologii komiksowej: "Nie denerwuj się tak, bo ci się chemia nie przyjmie"
- notoryczne komentarze sugerujące, że moja choroba w jakiś sposób przyczynia się do mojej opinii, głównie na zasadzie "to, że cierpisz, nie oznacza jeszcze, że musisz się przelewać swoją irytację". Nie, moje wypowiedzi wcale nie stały się bardziej negatywne, od kiedy choruję.
- wyższościowy ton niektórych "obrońców", że przez swoje żarty na temat raka... obrażam osoby chore. Jakby ktoś pytał - nie, "rakowe kawały" to nie leitmotiv recenzji, pojawiły się może całe dwa odniesienia do mojej choroby

4. Jedno wydawnictwo jest szczerze przekonane, że wszystkie, absolutnie wszystkie negatywne komentarze o nich w sieci to moja sprawka. Tak, wszystkie. I have an army...

Praktycznie każda recenzja powoduje sporej wielkości gównoburzę rozpętywaną przez krewnych i znajomych królika, którzy po wylaniu tony ścieku strzelają, że "wcale ich ten hejt nie obchodzi" i idą się produkować w kolejnym zakątku sieci. W lipcu wychodzi kolejna, wyjątkowo smakowicie zła antologia komiksowa. Będzie się działo.

internety

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 554 (698)

1