Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

WscieklyPL01

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 19:18
Ostatnio: 17 sierpnia 2023 - 18:12
O sobie:

Niespotykanie spokojny człowiek .

  • Historii na głównej: 7 z 18
  • Punktów za historie: 5482
  • Komentarzy: 888
  • Punktów za komentarze: 8063
 

#31205

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali, upałów i historii o matkach, rodzicach, opiekunach roku, niech i te istoty zajmą należne im miejsce.

Dzień dzisiejszy, po załatwieniu wszystkich i wszystkiego co miało być zrobione, postanowiłem wykorzystać aurę celem dogrzania mojej fizjonomii i przy okazji wykazać się jako rodzic, więc wybrałem się z pierworodnym na plac zabaw przed blokiem.
Pora przedpołudniowa, więc obłożenie niewielkie. Młody instaluje się w piaskownicy i zaczyna fedrować, ja rozpłaszczam się na ławce metr dalej i jedno oko na młodego, a drugie na otaczające mnie okoliczności przyrody... utopia... taaaa... ja nie mam tyle szczęścia.

Jak wspomniałem nie byliśmy sami, więc mimochodem rzuciła mi się oko i spowodowała nadczynność nadnerczy, taka sytuacja:

Parę metrów dalej, dwie dziewoje, w wieku chyba późnogimazjalnym, „opiekowały się” małą, na oko roczną, dziewczynką. Te dwie pi*dy, nazwijmy rzecz po imieniu, wzięły to maleństwo na zjeżdżalnię, jedna trzymała niespecjalnie szczęśliwego malucha na kocu, na szczycie rampy - 2,5 metra nad ziemią, a druga robiła jej sesję zdjęciową z żabiej perspektywy.
Wkurzyłem się, bo nie znoszę męczenia maluchów w imię lansu, ale cóż można zrobić, obyczaj głupi ale nie zabroniony, więc przełykam te łyżkę dziegciu i siedzę dalej. Teraz jestem na siebie za to, mocno wkur**ony.

Pół minuty później musiałem wyglądać nieco komicznie, choć mi do śmiechu nie było. Zastygłem w półprzysiadzie, z rozdziawioną gębą, z której wydobyło się tylko zduszone "o kur...". A czemu? - zapytacie.

Otóż pi*da nr 1 puściła małą razem z kocem w dół, szczebiocząc donośnie „no to jazda”, pi*da nr 2 nawet nie zadała sobie trudu przygotować się do zaasekurowania tego zjazdu, wciąż dzielnie pstrykając kolejne foty. Maluch stracił momentalnie wszelką równowagę i twarzą wypolerował 3 metry nierdzewnej stali. Swoje lądowanie obwieścił piskiem małych nagumowanych bucików i głośnym rykiem, który jeszcze teraz słyszę.
Seksualne i niebezpieczne zrozumiały, że chyba coś jest nie tak, bo ludzie się na nie gapią, zwinęły się moment, dało się tylko słyszeć, na odchodne, przepojone miłością „no nie rycz już”.

Pocieszam się, że ciotka grawitacja i wujek los, mieli dobry dzień i skończyło się tylko na czerwonej buzi i łzach. Nieuchronnie zastanawiam się, czy ta wypinająca poślady, fotografująca lustra i napinająca nawet mięśnie dźwigacze jąder młodzież, jest teraz uczona czegoś użytecznego, czy chęć dostania kolejnego „lubię to” zabiła już wszystkie przydatne odruchy.

Plac zabaw

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 739 (857)

#28017

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu Ludzie z Strefy Mroku.

Mam biuro, w małej firmie, gdzie siedzę i próbuję zarobić na chleb. Piekielnych, jako takich, poniżej 0,001% spokój i rutyna. Niestety jakiś miesiąc temu zainstalowano pod moim oknem paczkomat. Urządzenie owo, zwiększyło obroty pobliskiej stacji paliw o 300%, ale przyciągnęło też pewien specyficzny intelektualnie sort ludzi, w większości niegroźnie zwichrowanych, ale to...

Siedziałem sobie wczoraj w biurze, nie wadząc nikomu, pora lunchu, więc większość klientów zniknęła z łączy. Krótka chwila przerwy dla dodania werwy, jak napisał poeta. Nagle ŁUP, w moje skromne progi wpada TO.
W pierwszej chwili zganiłem się w duchu za oglądanie Ghost Ridera po pijaku zeszłej nocy, bo myślałem, że to on mnie nawiedził, ale chmura dymu wokół głowy, krótki blond fryz a′la wku****a Stalińska zmyliły mnie całkiem. TO okazało się Panią kaliber 45-50+, która bez dzień dobry, czy pocałuj mnie w d***, wypala.

Ghost Rider[GR] - Pan mi wyda te paczkę. IDZIEMY. - I macha mi przed nosem wyświetlaczem komórki.
Szybko czytam, ale w ciągu nanosekundy jaką miałem aby się zapoznać z tekstem, zdążyłem zarejestrować, że telefon był czarny.
JA - Dzień Dobry, paczkomat jest urządzeniem samoobsługowym. Pani wyjdzie i...
GR- Pan się nie opier***a tylko robi swoje.
JA- Przepraszam, ale to jest firma handlowo-usługowa i nie mamy nic wspólnego z tym urządzeniem, poza...
GR- Pan jest chamem, czekaj zadzwonię do twojego szefa, jak tu siedzisz i nic nie robisz, zwolnią cię, ja prowadzę poważną działalność!!!
JA- Ależ proszę pani, my tu...
GR- Teraz to "proszę pani"... Już ja cię załatwię. - I wyszła zniesmaczona faktem, że hamulec na drzwiach nie pozwolił nimi teatralnie trzasnąć.

Pozostawiła mnie w oparach dymu z L&M cienkich miętowych, z obrazem niemal palącego gumy fiata 500 i tą niespokojną myślą, że ona zadzwoni do mnie, żebym się z pracy wywalił, a ja nie wiem jak to zrobić.

Moje małe biuro

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 868 (932)

#22209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele jest na tym portalu cyklicznych już opowieści o osobach, których zachowanie jeśliby nazwać dziwnym, to byłoby to poważne niedomówienie, ale żyć to musi, bo jak rzekł klasyk, zastrzelenie tego wciąż jest nielegalne.

W porównaniu do nich, ten przypadek to tzw niższe stany średnie, ale niech zajmie zasłużone jej miejsce.

Jak każdy, mam stałe miejsce gdzie robię zakupy i kojarzę już niektórych klientów.
W moim Lewiatanie nader często widuję jedną kobietę, wizualnie nic niezwykłego, typowa emerytka. Pani ta ma jednak niezwykłą manierę, każdy swój zakup każe wpisywać ręcznie przy niej na kasę, cyferka po cyferce. Próba przesunięcia przez kasjerkę towaru nad czytnikiem, kończy się zawsze tyradą o braku poszanowania klienta i tekstami od czego jest kasjerka w sklepie.

Nie byłoby o czym pisać, gdybym kilka dni temu całkiem przypadkowo, dzięki odwadze jednej z nowych kasjerek, nie poznał powodu tego nietypowego stylu robienia zakupów. Pani zapytana o powód tworzenia kolejek na pół sklepu, oznajmiła ze spokojem godnym premiera Pawlaka:
- Ja muszę dbać, żeby sklep nie marnował energii. Kasjerka i wszyscy w tym PRL-owskim ogonku przez kilka sekund byli w klasycznym stanie WTF!! Nawet nie podjąłem się próby analizy tej logiki, bo stwierdziłem, że jakbym wszedł do tej głowy, to bym nie trafił z powrotem, ale może ktoś spróbuje.

Jeden z krakowskich Lewiatanów

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (585)

#17001

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko o bezmyślnych przepisach.

Mój brat poproszony przez moją mamę o załatwienie pewnej sprawy w KRUS-ie udał się tam nie dalej jak 3 ni temu, uzbrojony w odpowiednie dokumenty, upoważnienia. Wszystko aktualne, ponieważ po wielu bojach z urzędami sam mu podpowiedziałem żeby 10 razy sprawdził co chce załatwić i co mu potrzebne. Przewidzieliśmy niemal wszystko.... niemal .

Brat wchodzi do urzędu, udaje się pewnym krokiem do właściwego pokoju, o dziwo załatwia co trzeba szybko i sprawnie. Droga urzędowa zwodniczo gładka, miała się zakończyć w okienku przy wyjściu, gdzie nasz dokument miał się zmaterializować po przejściu przez urzędniczą machinę. Brat wyszedł, zaczekał 5 minut. Podchodzi po tym czasie, pyta, dokument już czeka. [B]rat z uśmiechem sięga po tą karteluszkę, gdy nagle słyszymy od [U]rzędniczki:

U- Ale ja nie mogę tego wydać!!
B- Ale... dlaczego? - Brat podobno czuł ból szczęki uderzającej o hiszpańskie płytki.
U- Bo ja to muszę wysłać POCZTĄ(?), żebyśmy mili informacje w dzienniku nadawczym (lub podawczym , brat nie zapamiętał w jakim dzienniku bo był w szoku).

Wciąż z wyciągniętą ręką i nadzieją w oczach:
B- Ale przecież ja tu stoję, więc nie mogę jakoś pokwitować odbioru, skoro już jestem na miejscu???
U- Nie, ponieważ ja to muszę mieć w dzienniku!!!

Wezwanie kierownika i równie bezowocny dialog trwał jeszcze około 10 minut, w czasie których według słów brata mego jego twarz przybrała wszystkie barwy przewidziane w spektrum światła widzialnego.

Muru głupoty i braku logiki nie przebił i czeka aż przyjdzie poczta. Nie był to żaden witalny dokument, ale być tak potraktowanym przez ludzi, którym płacimy pensję... NOSZ K*&^%^A M@Ć

KRUS Kazimierza Wielka

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (530)

#13452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka opowiastka o ekopartyzantach
.

Nie spotykam nawiedzonych staruszek, dziwnych ludzi w kolejkach, ale widzę,że mam szczęście do organizacji pozarządowych, które werbują do swoich 'szczytnych" celów rzesze obecnej mocno rozchwianej emocjonalnie i słabo zorientowanej w rzeczywistości, emo-cyber-metro-młodzieży, która w imię czegoś zbawia świat na różne sposoby,ze skutkiem głównie tragikomicznym.

W tą niedzielę byłem w moich rodzinnych stronach odwiedzić babcię. W ramach bycia dobrym wnuczkiem skoczyłem po podstawowe zakupy, w drodze minęła mnie spora grupka długowłosych w czarnych powyciąganych strojach, pomyślałem, wakacje może jakiś miastowe „metale” zjechały. Nie zaprzątałem sobie tym głowy, bo to norma w lecie. Załatwiłem, co miałem i wracam.

Akurat przechodziłem koło domu sąsiada, jak widzę, że owa grupa "metali” przeskakuje ogrodzenie, dwumetrowy szczelny mur z desek, postawiony nie bez kozery.

Sąsiad starszy człowiek, mieszka sam, ma dla obrony 3 psy, kundle, ale będące skrzyżowaniem chyba wilka z bernardynem, każdy na oko 80 kg i subtelność maszynki do mięsa. Nie tolerują nikogo poza sąsiadem, na wypadek gości mają przy budach klatki, przy bramie widnieje napis ostrzegawczy i jest domofon, żeby się zaanonsować,bo pieski jak nie ma nikogo biegają sobie luzem.

Komandosi-amatorzy jednak, mimo wyraźnych znaków ostrzegawczych, lezą tam w najlepsze. Podbiegam do jednego z nich i chcąc zapobiec masakrze, informuję ich, że pomijając fakt, że dokonują wtargnięcia, to wchodząc tam narażają się na utratę zdrowia, bo sąsiada widziałem pod sklepem, a tylko on panuje nad tymi psami.

Oni na mnie, że bronią słabszych, że widzieli budy tych psów, że one żyją w strasznych warunkach,że oni należą do Stowarzyszenia Obrony czegoś tam, współpracują z Animals, zrobią zdjęcia i nagłośnią i żebym nie przeszkadzał sprawiedliwości w działaniu.

Psy jak pamiętałem miały swoje budy, a że łatane wiejską metodą wyglądały jak posklejane z tysiąca części, ale o złym ich stanie nie było mowy, te psy, jako pupile sąsiada, miały tam wersal.

Jako pilny student praw Murphy'ego, nie podjąłem dalszej dyskusji z mądrymi inaczej i poszedłem w swoją stronę, dalszy bieg wydarzeń był prosty do przewidzenia.
Po stu metrach marszu jak nie usłyszę symfonii złożonej z wołania o pomoc, krzyków,pisków, przekleństw, wszystko okraszone basowymi szczeknięciami, biednych "piesków".

Odwróciłem się i przez klika sekund rozkoszowałem się widokiem jak sprawiedliwi wśród narodów świata spier&^%^% przez płot na wszystkie znane ludzkości sposoby.

Nie chciałem nic robić, przyznaję, bardziej zależało mi na zakupach babci, niż na tych homo (pożal się Boże)sapiens, ale to też żyć musi, tym bardziej,że część z nich "pieski' osaczyły na podwórku.

Wróciłem jednak po sąsiada. Jak wyłuszczyłem mu sprawę, to w życiu nie wiedziałem tak szybko biegnącego staruszka(75 lat). Psy jak tylko zobaczyły pana zmieniły się w ślitaśne kupy futra, ale to nie uchroniło metal-ekologów przed karą. Zostali wyrzuceni za fraki, jeden, co się stawiał dostał w pysk, aż mu trampki spadły. Jakby przeczytali tabliczkę, może by się zastanowili dwa razy, gdyż wyraźnie było tam napisane UWAGA ZŁY PIES A WŁAŚCICIEL JESZCZE GORSZY. Może następnym razem pomyślą...


Ma rodzinna wieś

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 872 (938)

#12752

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypowieść o piekielnym pasterzu dusz.
Lat temu 4, postanowiliśmy z moją wtedy dziewczyną, wziąć ślub kościelny. W tym celu, jeszcze przed zapowiedziami udaliśmy się do proboszcza, żeby uzyskać informacje, co mam przygotować, kiedy można przyjść,żeby dać na zapowiedzi, i co zrobić,żeby zadowolić biurokracje niezbędną do całej ceremonii.

Byłem z innej parafii, więc spodziewałem się,że czeka mnie trochę kilometrów, po ten czy tamten dokument, większość już miałem (tak myślałem) przygotowaną. Proboszcz jednak mnie nie zawiódł, nie lubię instytucji księży, uważam ich za relikt, który obciąża nam życie, więc spodziewałem się problemów, ale nie tego, co nastąpiło. Ów sługa boży kazał mi donieść jako dokument niezbędny - indeks zaświadczający o tym, że chodziłem na religię w GIMNAZJUM!!!.

Kończyłem 8–klasową szkołę podstawową, potem liceum, studia. Zgodnie z prawdą mówię, więc, że nie chodziłem do gimnazjum, bo go wtedy nie było, mam świadectwa, za cały mój okres pobierania nauki religii, i nie mogę donieść dokumentu, który nigdy nie mógł zaistnieć. On, że być musi i żadne zdroworozsądkowe tłumaczenie nie było w stanie przebić tego betonu.

Jako, że wiedziałem, jak bardzo zależy mojej przyszłej żonie, wezwałem na pomoc każdego znanego mi Boga cierpliwości, wytrzymałem tyradę jego świętoje&*&^wości inkwizytora i w postawie Juranda ze Spychowa pod Szczytnem, że doniosę potrzebne dokumenty, opuściłem kancelarię.

Po wyjściu, zaprzęgłem do pracy wszystkie szare komórki i po nitce do kłębka, dzięki pomocy paru zdrowych na umyśle osób plan był gotów.

W celu, wykonania fałszerstwa, bo inaczej nie mogę tego określić, udałem się na Franciszkańską 3, gdzie jak usłyszeli, co mam zrobić, pokładli się ze śmiechu, mnie nie było wesoło, ale pośmiali się i dali mi małą, wykonaną z papieru (chyba) toaletowego broszurkę (ów indeks), żeby mi wypełnił ksiądz, który teraz uczy w Gimnazjum tam gdzie chodziłem do szkoły. Już sam fakt, że ten „dokument” powstawał w takim świetle wzbudził u mnie politowanie pomieszane z skrajną wściekłością.

Pojechałem do siebie w kieleckie strony, celem dokończenia farsy. Reakcja księdza Romana była podobna jak jego krakowskich kolegów, plus kilka epitetów o świętojeb(*^ości co niektórych. Czarę goryczy przepełnił fakt, że owe indeksy w kieleckim nigdy nie weszły do użycia w gimnazjach, nawet jak już te szkoły istniały. Roman wypełnił jednak „dokument” jak trzeba i tak uzbrojony wróciłem z mą lubą na miejsce kaźni.

Tomás de Torquemada już czekał, w swojej pieczarze, która poziomem zadymienia, przewyższała chyba wszystkie czeluście piekielne, a Lucyfera wpędzała w kompleksy. Podałem dokumenty, a ten pozbawiony tlenu suchotnik, wrzucił to między inne papiery nawet nie patrząc i zaczął wypisywać swoje formułki, zadając już standardowe pytania.

Straciłem dwa dniu urlopu, wystawiłem się na pośmiewisko mnóstwa ludzi wiedząc jaką głupotę robię, zrobiłem prawie 400 km w obie strony tworząc fałszywy dokument. Tylko obecność mojej przyszłej żony sprawiała, że całą tę biurokratyczną komedię przeszedłem bez zostania oskarżonym o pobicie i zniszczenie mienia. Nie dożyje tych czasów, ale może ktoś kiedyś kopnie w mięsień pośladkowy wielki całe to towarzystwo w czarnych śpiochach i im podziękuje.

Kancelria parafialna 50 km do Krakowa

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 491 (633)

#10713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia bardziej o piekielnym pechu jednego klienta, trochę śmieszno, ciut smutno.

Dwa miesiące temu stoję sobie właśnie w lokalnym markecie na „T”, przede mną 2 kobitki i jeden mocno, już zaprawiony Pan Waldek (nazwa robocza) przedstawiciel lokalnego cechu koneserów napojów różnoprocentowych. Wszytko idzie sprawnie, aż przychodzi kolej Waldka. Ten staje przed kasjerką, kładzie na taśmie jeden produkt piwopodobny (piwo za 1 PLN),rozgląda się bacznie, a po chwili zabiera puszkę z taśmy i z prędkością światła rzuca się w kierunku wyjścia.

Sklep ma 1 ochroniarza na zmianie, który ma "centrum monitoringu" (telewizorek ukryty w budce jak bankomat, przy której gość stoi od czasu do czasu) po drugiej stronie sklepu. Wiec myślę no to Walduś spryciarz rzutem na taśmę 1 piwo zarobił:) niech ma na zdrowie. W czasie tych 5 sekund Walduś pokonał, już odcinek od kasy do drzwi jakieś 7m i stanął tuż za wyjściem jak wryty. Ja w tym czasie spokojnie pakowałem zakupy, przepraszam za brak heroizmu, ale za gościem z 1 piwem gonić nie miałem zamiaru. Patrzę, co mu się stało, może miał tylko energii na te 7m a jedzie na zwykłych bateriach. Walduś pechowiec praktycznie wpadł na ochroniarza, który w tym czasie ustawiał wózki sklepowe w wiacie tuż przy wejściu i zaalarmowany hałasem postanowił wrócić do środka. Tak oto stanęli jakiś metr od siebie.

Mijają sekundy, w czasie, których mózgi obydwu na pewno ciężko pracowały nad tym, co począć. Ewentualne starcie tytanów miało się odbyć w wadze piórkowej, bo obydwaj panowie byli postury Artura Barcisia, ze wskazaniem na ochroniarza. Ochroniarz wyciągnął radio, rzucił tylko, że potrzebuje wsparcia, po czym ruszył w kierunku Waldka, który rzucał już standardowe okrzyki bojowe w stylu, co mi zrobisz jak mnie złapiesz. Nasz pijaczyna widząc, że ochroniarz nie ustąpi, postanowił wykonać manewr zwany odwrotem przyspieszonym.

Wbiegł z powrotem do wejścia, aby skorzystać z faktu,że drzwi sklepu są umiejscowione na rogu i pozwalają ściąć zakręt, jeśli się trafi na obie części otwarte. NIE TRAFIŁ. Druga para właśnie się zamykała, a pchany siłą bezwładności i zaburzeniami błędnika Waldek nie wyhamował i sprawdził doświadczalnie,że to pleksi naprawdę dużo wytrzyma. Cała ściana sklepu wpadła w rezonans. Od strony drzwi słychać było tylko zduszone
-O Jezu... Zabił mnie... - i tym podobne majaki Waldka, „który się drzwiom nie kłaniał”.
Jak już cały sklep ucichł po salwie śmiechu, wszystko wróciło do standardowej rutyny. Ochroniarz pozbierał naszego herosa, który już bez oporów zaczekał na sprawiedliwość, jak go mijałem wychodząc wyjaśniło się, że powodem tej szarży było nie 1 "piwo" a 4 (tyle zobaczyłem) butelki wódki, o marce, za którą trzeba dać ponad 100 pln za butelkę. Szkoda mi się pijaczka zrobiło, bo wpadł w niezły pasztet.

Supermarket

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 467 (549)

1