Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

WscieklyPL01

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 19:18
Ostatnio: 17 sierpnia 2023 - 18:12
O sobie:

Niespotykanie spokojny człowiek .

  • Historii na głównej: 7 z 18
  • Punktów za historie: 5482
  • Komentarzy: 888
  • Punktów za komentarze: 8063
 
zarchiwizowany

#40623

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o niedojrzałości, głupocie, braku odpowiedzialności i skur...syństwie...

Jakoś w czwartek dzwoni do mnie kolega:
- Ty, nie wiesz, kto może chciałby kupić ten mój nowy telewizor ode mnie? Bo potrzebuję siana na gwałt?
- Nie wiem, ja mam ważniejsze wydatki, w pracy jestem, odezwę się później, dobra?
- ok, ale jakby ktoś chciał, to daj znać, narazicho.

Ok, potrzebuje kasy, każdy czasem ma dołek, rozumiem. Skończyłem pracę, dzwonie do niego:
- Dobra, to opowiadaj, co się stało, jak się stało, o co kaman, a najlepiej podjadę do Ciebie gdzie jesteś?
- No stoję tu, a tu...
- Dobra, to zaraz tam jestem...

Zajechałem na miejsce, widzę kolegę, podjeżdżam do niego, wysiadam...

- Siemka, to opowiadaj... w ogóle gdzie masz forda?
- Sprzedałem wreszcie i kupiłem VAN-a...

Widzę, stoi VAN, obładowany jakimiś gratami...
- a co to za graty w środku, wyprowadzasz się z domu, czy co? - tak se zapytałem pół żartem pół serio...
- Żona mnie z domu wyrzuciła a, że mieszkanie jest na moich starych którzy powiedzieli też żebym wyp..dalał, to muszę sobie coś znaleźć..

Znam jego żonę, normalna dziewczyna, spokojna bardzo i uległa, także coś mi nie gra...

- A co się stało, że Cie wywaliła? Pokłóciliście się, czy co?
- Bo wiesz, przespałem się z taką jedną 2 miechy temu, ale tylko raz, a żona się teraz dowiedziała...
- No to Brawo! Gratuluje stary! Dopuściłeś się największego skur...syństwa jakie się tylko dało, czyli zdrady! No pogratulować! Ciesz się, że Ci oczu nie wydrapała... Ale dobra, mleko się wylało, trzeba to na powrót normalnie poukładać... Masz gdzie spać, czy planujesz w samochodzie?
- Nie wiem, coś wymyślę...
- Dobra, bierz ten majdan, przenocuję Cie, wypijemy jakieś piwo, na spokojnie pogadamy, znajdziemy jakieś sensowne rozwiązanie, bo nie może tak być, macie w końcu dzieci...

Jak pomyślałem tak zrobiłem, kolega przyjechał do mnie, siadamy w kuchni, otwieram piwko, popielniczka na stół i gadamy:

-Dobra stary, słuchaj mnie uważnie: tak jak już powiedziałem, zdrada jest największym skur...syństwem jakie można partnerce/partnerowi wyrządzić, zachowałeś się jak ostatnia łajza. Ja rozumiem, że dookoła wszędzie chodzą pokusy na zgrabnych nogach, ale do jasnej cholery Twojej żonie niczego nie brakuje, nie jest brzydka jakaś, ogólnie normalna fajna dziewczyna, więc pytam się dlaczego? (A przy okazji, z jakiej okazji, pod wpływem czego i z kim? )
- No bo wiesz, od kiedy pracuje gdzie pracuje, to ciągle ona ma jakieś fochy, że tam dużo dziewczyn pracuje, że wracam późno... ale jej się tak wydaje, że to takie proste, a sama nic nie robi, siedzi w domu, ja pieniądze do domu przynoszę, opłaty robię, jedzenie dzieciakom kupuję i nam, a ona tylko pieniądze przepuszcza, na jakiś fryzjerów , kosmetyczki... Siedzi w domu, nic nie robi, a dzieciaki do przedszkola wysłała, a to koszty dodatkowe... Poza tym, ona wiecznie niedysponowana, ciągle ją głowa boli, a krew nie woda...
- Stary, ale ona przecież jest w ciąży, nie znam się na tym, ale słyszałem, że huśtawki nastrojów się zdarzają w tym stanie. Poza tym, to się o takich rzeczach rozmawia jak dorośli ludzie, a nie idzie gdzieś na łajzy! Dobra, to co masz jeszcze na swoją obronę, bo mam taką upierdliwą przypadłość, że nie oceniam nikogo tak o zwyczajnie, wychodzę z założenia, że prawda leży gdzieś zawsze pośrodku... Już wiemy, że Ty nawaliłeś, to w czym ci jeszcze żona zawiniła?!
- Bo ..urwa ile można tak żyć, wieczne fochy w domu, że czasem sobie gdzieś z kumplami zabaluje, to przecież nic w tym złego?
- No owszem, w zabalowaniu od czasu do czasu złego niema nic, ale to powinieneś żonie wytłumaczyć...
- Poza tym była impreza firmowa, jakiś alkohol, blanta sobie spaliliśmy i poszło...
- No dobra, to w takim razie jak to planujesz rozwiązać? Bo macie dwoje dzieci, trzecie w drodze, moim zdaniem powinieneś jutro sobie z żoną wszystko wyjaśnić, co nie będzie łatwe, przeprosić i spróbować wszystko posklejać. Bo jeśli choćby ze względów powyższych wyprowadzka Twoja z domu nie jest bezsensowna, to popatrz na to przez pryzmat ekonomiczny-kokosów nie zarabiasz, musisz coś wynająć, a alimenty Cie nie ominą, więc apeluje teraz do Twojego zdrowego rozsądku. Uspokój się, wyłącz emocje, przemyśl wszystko i napraw co zepsułeś.

Minęła noc, kolega pojechał do swojej pracy, ja do swojej i do wczoraj nie miałem z nim kontaktu. Ale wczoraj dzwoni (z nieznanego mi numeru):
- Stary, pomożesz mi się przeprowadzić? Bo nie mam auta?
- No dobra, ale ja pracuje w tym momencie, więc jeśli coś to wieczorem...

Wieczór przyszedł, zadzwoniłem do niego, ustaliłem gdzie jest, podjechałem w umówione miejsce...
- Siemasz gość! Twoja żona do mnie dzwoniła, jakieś 3 godziny temu, pytała, czy się kontaktowałeś ze mną, zełgałem, że nie, ale zaleciła żebym był ostrożny bo rozum postradałeś. Zatem: gdzie Twój VAN?
- Nie mam, rozj...any! Wypadek Miałem! W szpitalu leżałem, rano wyszedłem...
- Ale widzę, że żyjesz, to przynajmniej nie groźny, a co się konkretnie stało?
- No to przez żonę i moich starych, bo tak mnie wk..ili, że wsiadłem w auto, żeby odreagować i po drodze walnąłem w drzewo,także auto skasowane, złom...
- A dlaczego dzwoniłeś nie ze swojego telefonu?
- Bo swoje 2 rozwaliłem
- No brawo! Zdradziłeś żonę, rozwaliłeś auto, telefony, co jeszcze? Weź się uspokój, zacznij normalnie myśleć, mniej emocjonalnie, bo zaraz się okaże, że pobiłeś klienta i wywalą Cie z pracy! Potrzebne Ci to?
- No dostałem naganę ostatnio z wpisem do akt, za romansowanie w pracy... to co jedziemy?
- No jedziemy...

Cały czas liczyłem, że na miejscu zastanę jego zonę, wezmę oboje za wszarz, posadzę dzieciaki przy stole (bo młodsi ode mnie nieco) i zmuszę do normalnej dorosłej rozmowy i żadnej wyprowadzki nie będzie...

Zajeżdżamy na miejsce, stoi ojciec kolegi i czaka. wysiedliśmy z auta, kolega podrałował na górę, ja zostałem z jego ojcem na dole. Z racji, że nie planowałem go wyprowadzać, tylko zmusić do rozmowy i posklejania wszystkiego to zagaduję ostrożnie ojca:
- Przepraszam Pana, jestem Kolegą obojga małżonków, oboje lubię i szanuje i chciałbym, żeby tu doszło do jakiejś rozsądnej rozmowy...
- A wie Pan, że mój syn pobił swoją ciężarną żonę?!Przy dzieciach?!
W tym momencie zszedł kolega z majdanem i ja do niego już podniesionym tonem:
- Uderzyłeś żonę?!
- Bo jej się ..urwa należało! A ty się cwelu nie wpi...dalaj w moje życie!!(to w kierunku ojca)
- Hamuj się! Do ojca mówisz! Masz wszystko?! Jak Tak, to do wozu i jedziemy!

W tym momencie jego ojciec wyjął notesik, zapisał swój adres z telefonem i wręczył mi tą kartkę z informacją, że jeśli chce się dowiedzieć co tu jest grane i jak wygląda sytuacja, to zaprasza... Kartkę wziąłem, odwiozłem kolegę pod wskazany adres, pomogłem mu się wypakować i zostawiłem go tam z tekstem "Zastanów się co robisz, przemyśl wszystko na spokojnie, bez nerwów, bez emocji, z daleka od wszystkich, ja się zawijam"

I się zawinąłem, miałem jechać do domu, ale chyba nie do końca wierząc w to w czym się znalazłem skierowałem się pod adres który wskazał mi ojciec kolegi. Zadzwoniłem do drzwi, zostałem wpuszczony do środka:
- w sumie liczyłem ze pan jakoś się ze mną skontaktuje, ale nie wierzyłem, że Pan to zrobi-ojciec kolegi
- Wie Pan... Pana syn się zachował jak świnia ostatnia, wije się jak piskorz teraz, rzuca się do wszystkich, obwinia otoczenie, choć przyznał mi się, że zawinił, Pan jest wnerwiony, a tu jednak sytuacje trzeba jakoś rozwiązać, choćby ze względu na dzieci... Po koledze rozsądku w najbliższym czasie się nie spodziewam, ale Pan jako dorosły człowiek, ojciec myślę, że powinien jakoś na niego wpłynąć, bo moja koleżeńska persfazia nie poskutkowała. Ja mam durną przypadłość, że zanim ocenie staram się poznać wersję obu stron, wiec może niech sobie oboje małżonkowie wyjaśnią niezgodności w jakiś sposób...

Przeszliśmy do rozmowy. Wierząc, że prawda jest gdzieś po środku przedstawiłem jak kolega widzi całą sytuację... Ale moje argumenty szybko zostały obalone... Dowiedziałem się, że nie jest tak, że mój kolega wszystko tak opłaca ja mi mówił, kredyt miesiąc w miesiąc spłacają rodzice, którzy formalnie są właścicielami mieszkania, opłacają rachunki, jak przychodzą smsy od dostawców gazu i prądu z ponagleniami, a Pieniądze zarobione przez mojego kolegę rozchodzą się nie na piwko od czasu do czasu z kolegami po pracy, ale na codzienne balangi po pracy, o czym kolega mi nie powiedział... Nie powiedział mi też, że oprócz samochodu i kilku telefonów kolega zdemolował w porywie szału jakiegoś mieszkanie w którym dotychczas mieszkał z żoną i z dziećmi, że rozwalił dzieciakom laptopa, którego dostały od wujka, telewizorek na którym oglądały kreskówki i to wszystko na oczach dziewczynek, które jak się dowiedziałem zaczęły się go bać, a do tej pory się nie bały, był dla nich autorytetem... Nie powiedział też, ża miał romans przez dłuższy czas, nie jednorazowo...

- Panie Karl... Czy Pan myśli, że ja własnego syna chciałbym tak o wyrzucić z mieszkania jak Panu to przedstawiono? Przecież ja za to mieszkanie kredyt płacę... i rachunki... Z młodymi tam pal sześć, raz, drugi nie zapłacą, ogrzewanie im odetną, dupy im pomarzną, to się nauczą dyscypliny finansowej, ale ja to dla dziewczynek robię... Mój syn na piwo, papierosy i paliwo do samochodu zawsze ma, ale żeby zakupy domowe zrobił, żeby coś ugotować w domu, żeby dzieci miały to niema, moja małżonka i ja kupujemy dla dzieciaków... Mówi Pan, ze synowa nasza pieniądze przepuszcza jak mój syn twierdzi? Tak, przepuszcza, bo za spokojna i zbyt bojaźliwa jest i jemu pieniądze oddaje, za co moja małżonka ją ostatnio zbeształa... Wie Pan co Panie Karl? Gdybym ja miał wybierać które zostawić przy życiu, a które ma zginąć syn, czy synowa, to przy życiu pozostawiłbym synową, a syna odstrzelił... Nie zastanawia Pana, że nie mówię teraz, ze mój syn jest cacy, a synowa be?...

Piekielność leży po stronie mojego kolegi, bo zdradził żonę. Ja natomiast mam pretensję do siebie, że jak o tym usłyszałem, nie dałem mu od razu w ryj... Mam też tendencję do szukania prawdy gdzieś po środku... tu była zdecydowanie po jednej stronie... Szkoda mi też dzieciaków, jego żony i rodziców...

u kolegi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 394 (494)

#39493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałam się odnieść do historii Tycha o podręcznikach http://piekielni.pl/38945 - oczywiście z perspektywy nauczyciela (nic nieznaczącego, młodego stażem szczyla ;)).

W związku z wieczną nagonką na nauczycieli, stałam się właściwie uodporniona na przykre słowa, docinki czy nawet plucie w twarz za horrendalną kasę, którą podobno się w tym zawodzie zarabia (nauczyciel kontraktowy w mieście, z wychowawstwem i jakimiś tam dodatkami zarabia zawrotne 1500 zł na rękę - jest się o co bić, sami przyznacie). Jednak krew się we mnie gotuje, kiedy przychodzi do podręczników. I nie dziwię się rodzicom, którzy mają mord w oczach patrząc na listę podręczników, szkoda tylko, że obrywa się tym najmniej winnym, czyli nauczycielom. Nie twierdzę bynajmniej, że nie ma w tym zawodzie krętaczy i cwaniaków, ale to jednak nie wszyscy...

Lista absurdów zatem:

1. To bzdura, że nauczyciele dostają coś za wybór podręczników. Zazwyczaj wielkim wyczynem jest wyrwanie od wydawnictwa kompletu dla nauczyciela i tzw. zaplecza metodycznego (scenariusze zajęć, dodatkowe ćwiczenia do skserowania, gotowe sprawdziany itd. - naprawdę wszystko warte grosze). Jest się naprawdę wielkim szczęściarzem, jeśli wybębni się kompletne publikacje. W tamtym roku dumna pani z wydawnictwa przyniosła mi piękne scenariusze lekcji do 1 klasy gimnazjum - zachwalała, że cudownie wydrukowane, że można sobie wpiąć do segregatora, że forma bardziej przejrzysta itd. Szkoda, że zapomnieli w moim egzemplarzu dodrukować połowy tego "cuda". No, po prostu, temat-rzeka. Dodam tylko, że katecheci w ogóle wszystko muszą sobie kupować z wydawnictw za własną kasę (łapę na tym trzyma wiadomo jaka instytucja ;)).

2. Co roku wydawnictwa drukują podręczniki, to sprawa oczywista. Tylko te same książki co roku mają inną zawartość - zmienia się numeracja stron lub kolejność zadań. Największym jednak sku...syństwem jest zmiana w ogóle treści zadań w podręcznikach do języków lub przerzucanie jakiejś partii materiału z części A do części B (często podr. do języków są tak dzielone). O ile w pierwszym wariancie jakoś da się to ogarnąć w toku lekcji, tak w przypadku drugim używanie jednocześnie w klasie tej samej książki drukowanej np. w 2011 i 2012 r. jest niemożliwe.

3. Nowa podstawa programowa. To jest dopiero "cud" i osiągnięcie Ministerstwa, ku dobrobytowi ludu miast i WSI. Oczywiście (dla mnie to jasne) wprowadzono NPP nie ze względu na poprawę poziomu edukacji, ale dlatego, że jakiś wujek-szwagier-siostra miał/a z tego ogromną kasę. Wydawnictwa rzuciły się jak sępy. WSiP zmienił bardzo dobry cykl podręczników (książka+2 zeszyty ćwiczeń/rok) do języka polskiego do SP na... kolejny cykl składający się z 4 zeszytopodręczników na rok! Nie da się tego odkupić (wcześniej dało się kupić sam podręcznik, mimo opłakanej jakości), bo dzieci w tym piszą, coś tam nawet wklejają. Podobnie jest z matematyką i przyrodą.

4. Marketing. Na to idzie ponad 40% ceny podręcznika (koszt wydrukowania przeciętnej książki to niewiele ponad 1 zł). Wydawnictwa urządzają nic niewnoszące konferencje, spotkania, najazdy przedstawicieli handlowych itd. Czasami na jakieś szkolenie się pójdzie, jeśli jest na miejscu, a człowiek akurat robi awans (zaświadczenie do teczki). Oczywiście na takim "szkoleniu" zawsze jest pełen bufet, mądry, dobrze ubrany pan, piękna sala i w ogóle full-wypas. Oprócz tego wydawnictwa masowo wysyłają "próbki" podręczników do szkół - zawsze kurierem i w wielkich pudłach (gdzie 3/4 miejsca w pudłach zajmują te "poduchy" plastikowe).

5. I na koniec: wiecie ile dostaje autor za napisanie programu oraz podręcznika, ćwiczeń i zaplecza dla nauczyciela (to musi iść w parze)? 5 tysięcy polskich złotych - oczywiście jest to jednorazowa kwota, dzielona na wszystkich autorów. Istny szał ciał.

Jest jeden naprawdę dobry zawód, przyszłościowy: właściciel wydawnictwa edukacyjnego. Tylko trzeba mieć znajomości w ministerstwie i wybitnie skur...syński charakter.

Ach ta piękna polska szkoła :)

Skomentuj (100) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 816 (924)

#37928

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o mojej teściowej. Kobiecie piekielnie... głupiej.

W środę jedziemy na wczasy. Wzięłam więc rano młodego na zakupy: ciuchy, nowe buty i takie tam pierdoły. Tu muszę dodać, że w zeszłym roku ocieplaliśmy dom. Sami. Nie było od kogo pożyczyć rusztowań, więc postanowiliśmy kupić. Może jeszcze się przyda. Po remoncie rusztowanie wypożyczaliśmy. Zarabiało na siebie właściwie, bo dość drogie było (aluminiowe z podestami, szerokie na 15 m i wysokie na 5).

Ostatnio mąż zauważył że prawie nam się zwróciło. Niestety powiedział to przy teściowej. Ta zapytała ile jeszcze, on odpowiedział. Rusztowanie gdy jest w domu, stoi w starej stodole. Zwierząt nie mamy, wcześniej teściowa trzymała tam jakieś swoje pierdoły - miliony doniczek i takie tam. Dziś wróciłam z zakupów zadowolona - wszystko kupione, młody grzeczny był jak na swoje możliwości. I na dzień dobry teściowa wręcza mi 500 zł. Za co? Sprzedała rusztowanie. Warte ok. 20000. Za 500 zł. Panom złomiarzom co jeżdżą po okolicy swoim autem (chyba też ze złomu je mają). I nie wiem czy śmiać się czy płakać. Jej wyjaśnienie - B mówił że jeszcze 500 i się wam zwróci, a dobra okazja była. Nawet się nie targowali, a ja będę mieć znów miejsce.
Ja pier...

Czekam na męża i teścia. Ja nie mam siły do niej. Obraziła się, że taki interes zrobiła, a ja jej wcale nie doceniam. Ano nie doceniam takich bizneswoman. Myślicie, że da się to jakoś odzyskać? Papiery rusztowania są na męża, więc właściwie ona chyba nie mogła go sprzedać?

Rodzina

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1117 (1167)

#37290

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracam sobie z pracy przez moje osiedle, nagle widzę że z balkonu na pierwszym piętrze unoszą się kłęby dymu, widać też dość potężny ogień. Pali się zawieszone pranie i kilka gratów. Pod blokiem grupka ludzi, z balkonu piętro wyżej ktoś polewa pożar wodą. Pytam, czy ktoś wezwał straż. Owszem, została wezwana, już jedzie.

I faktycznie, od pobliskiego skrzyżowania słychać syreny. Problem w tym, że rycerze św. Floriana nie jadą w kierunku bloków czteropiętrowych, a w kierunku jedenastopiętrowych wieżowców. I jakoś tak liczebnie ich sporo, bo obok dwóch normalnych wozów pojawia się drabina i mały samochód ratownictwa technicznego. Do tego kordonu dołącza też pogotowie ratunkowe i gazowe. Ekipa próbuje dostać się w okolice jednego z wieżowców. Ktoś podbiega, coś tłumaczy. Wozy zawracają, jadąc już pod właściwy adres. Na miejscu zjawia się też właściciel mieszkania, który wyprzedza biegnących strażaków, by otworzyć im je kluczem (panowie mieli już przyszykowane zabawki służące do "wejścia z drzwiami"). Strażacy dogaszają, co było do dogaszenia. Sytuacja opanowana.
Na miejscu zjawia się policja. Funkcjonariusz podchodzi do tłumku, pytając kto wzywał straż. Odzywa się starsza kobieta:
- Ja! Ja wzywałam!
Na co policjant:
- Tak? Pani taka i taka? Poproszę panią do nas...

W czym piekielność, spytacie? Tego dowiedziałem się później od tzw. "ludzi".

Otóż kobieta wezwała straż. Tyle, że piekielnie podkoloryzowała sytuację. Po pierwsze podała fałszywy adres miejsca zdarzenia. Po drugie według jej informacji, paliło się mieszkanie na siódmym piętrze (stąd i ów fałszywy adres, choć numer się zgadzał - Boruty 5 to wieżowiec, Belzebuba 5 to blok czteropiętrowy). Po trzecie w mieszkaniu jest starsza, leżąca osoba. Po czwarte - balkon się pali, bo... całe mieszkanie się pali, a ogień z balkonu na siódmym piętrze powoli zajmuje już balkon na piętrze ósmym. Po piąte - czuć gaz.

Wniosek: ludzie, jasna cholera! Jeśli wzywacie pomoc, NIE KŁAMCIE! NIE KOLORYZUJCIE! Straż czy pogotowie przyjedzie. To, że w godzinach szczytu, w dużym mieście nie są w stanie zjawić się w minutę od wezwania, to nie ich wina. Tak, jadą "na sygnale", ale tzw. "gwizdki" to nie god_mode. Oni też muszą dojechać w jednym kawałku.

Dawne miasto wojewódzkie.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 632 (692)

#21985

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z moich pierwszych rozmów kwalifikacyjnych.
Po 15 min rozmowy Pan Kierownik pyta:
(K)Ma pani męża?
(j)Tak.
(K)A planuje pani w przyszłości dzieci?
(j)Tak.
Chwila namysłu...
(K)A z mężem..?

Zrobiłam minę jak gość z reklamy, którego spytali o ciążę. ;)

praca

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 758 (798)

#20530

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Tym razem kilka ciekawostek zebranych w mojej kolekcji piekielności. Rozpoznania, teksty pacjentów i takie tam głupotki.

Rozpoznania z ostrych dyżurów, wyprodukowane przez pogotowiarzy:
- Coś z nerkami.
- Stan po kąpieli w rzece Raduni (podtopienie? zatrucie?)
- Obserwacja narządów płciowych zewnętrznych - to akurat widniało w rubryce rozpoznanie na skierowaniu od lekarza POZ... Zadzwoniłem i zapytałem o co chodzi? Odpowiedziała, że facet przyszedł, trzymał się za klejnoty i nie chciał zdradzić natury problemu, to co miała napisać?....

Pewien zmęczony lekarz w Izbie Przyjęć uczynił następujący wpis w księdze rejestracji pacjentów:
"Około 2 w nocy zgłosiła się para podając, że pękło zabezpieczenie gumowe. Zalecono: płukanie, Postinor, wulkanizację".

Kolega z Pogotowia kiedyś nauczył mnie nietypowego objawu u pacjenta: NYNDZENIA...
Zabierał do szpitala staruszka, który na wszelkie pytania co dolega odpowiadał "tak mnie nyndzi"... Nie dało się zdefiniować istoty tego nyndzenia, ponieważ starszy pan zmarł w SORze. Mimo to kolega od tej pory wiezie pacjenta z nyndzeniem do szpitala na sygnałach. Ani chybi jest bowiem ono objawem stanu zagrożenia życia.

Jeszcze ciekawsze są zeznania innych pacjentów. Oto niektóre objawy:
- Odczuwam zwiększone natężenie grawitacji w okolicach głowy - to słowa Pani Nauczycielki z udarem mózgu.
- Podczas mrugania oczy uciekają mi na potylicę - stała pacjentka ratunkowa, której skończyły się powody wezwania
- Prostaki mi wycięli rok nazad - pacjent zapytany o operacje przebyte.
- Mam gorączkie i gulałkie na ci..e - słowa dziewczyny przecudnej urody, kilka dni po porodzie, dom za kilka milionów, beemka na podwórku, mąż 20 lat starszy, drogi garnitur.
- Widzę na niebie znaki od Chińczyków, przez które dają mi znać, że jutro umrę - stojąca na ulicy pani w prochowcu i ciemnych okularach, pomimo 1 w nocy.

I wreszcie hit sezonu.

Koło 22 dostałem wezwanie do wyjazdu. Na karcie napisane: "ciało obce w odbycie" (kolejne...).
Domek na obrzeżu miasta. Otwiera elegancki pan koło 40 i prowadzi do pokoju. Tam, na łóżku siedzi jego ojciec. Siedzi, dodajmy, sztywno jakby kij połknął...
Siadam obok i pytam co się stało.
- Ja panu powiem jak na spowiedzi... Rano siedziałem na sedesie no i mam te zaparcia... i gmerałem takim kijkiem żeby się podleczyć... Nagle jak mnie j.bło w krzyżu! zerwałem się, kijek się zassał i teraz tam siedzi...
- Panie, to było rano? Jest 22, coś pan robił tyle czasu??
- Kwaśne mleko piłem coby kijek wydalić... Ale patrz pan... sraczka jest, a kija nie widać.
- Kochany, na takim nawozie tylko patrzeć jak pędy i liście wypuści...

Zabraliśmy pana do szpitala. Tam chirurg po męczarniach wydobył z groty... trzydziestocentymetrowy, drewniany, rzeźbiony tłuczek do moździerza...
Tłuczek oddaliśmy, z prośbą, żeby zrobić w nim dziurkę i przeciągnąć sznurek. Tak na wszelki wypadek.

służba_zdrowia

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1005 (1059)

#18447

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słynne są tu opowieści o piekielnych matkach. Niestety i mojego zawodu one nie omijają... Pamiętam pewną sprawę kiedy to zostaliśmy wezwani do kilkulatki w kiepskim stanie. Dojechaliśmy na miejsce (dodam, że dzielnica wcale nie jakaś zapuszczona). Najpierw nikt nam nie otwierał, zadzwoniliśmy do sąsiadów czy może wiedzą gdzie są właściciele bo może nie chcieli czekać na karetkę, "zapomnieli" odwołać i sami pojechali na SOR (zdarza się).
Nie, nikt nie widział, nikt stąd nie wychodził, ale w sumie to pani sąsiadka wezwała pogotowie bo "oni to by nie mieli chęci"...

W głowie zapaliła mi się lampka "będzie ciężko" i nie całkiem się myliłem. W końcu usłyszeliśmy płacz dziecka zza drzwi. Wykombinowaliśmy, że sąsiadka zadzwoni bo niby coś chce i udało się. Otworzyli. Jak już nas mamuśka zobaczyła to łaskawie pozwoliła wejść i zobaczyć co z córką. A córka... Cóż, 4 i pół roczku, zapuchnięta od płaczu, z wymiocinami wokół i siedzi. Mamuśka nawet nie zainteresowała się, po wpuszczeniu nas do środka wróciła oglądać TV.

Zdecydowaliśmy zabrać małą do szpitala.

J-Przepraszam, musi pani udać się z nami. Córkę trzeba koniecznie zawieźć do szpitala, podejrzewamy, że zjadła coś niedozwolonego ponieważ zaczęła wymiotować krwią (zdarza się, że dzieci w pewnym wieku łykają różne dziwne przedmioty, które później ranią im przewód pokarmowy, w dodatku dziewczynka powtarzała "boli od misia" - jak się okazało później w szpitalu był to mały, metalowy miś, breloczek do kluczy).
M-A muszę? Wie pan, zaraz mój serial bę...
J-Proszę pani, pani córka wymiotuje krwią, musi pani jechać z nami...
M-A za 30 minut możemy? To nie trwa długo.

Spojrzałem na kolegę bardzo wymownie...

K-Wie pani co? Pani córka łyknęła jakieś badziewie, krwawi z przewodu pokarmowego, a pani chce oglądać serial!? Poje... Normalna jesteś kobieto!?
M-Jak pan śmie!?
K-JA!? Twoja córka się wykrwawia!

Małą spakowaliśmy do karetki, wróciłem na górę upewnić się, że mamuśka zaraz do nas dołączy. Na górze niespodzianka bo pani powywalała ciuchy z szafy i przebiera się... Stanąłem w kuchni i czekam ponaglając ją. Po chwili weszła do kuchni w prawie kompletnym negliżu i pytała jaką bluzkę powinna ubrać, nie wytrzymałem...

J-Jeśli chce pani robić sobie żarty z ratowników kosztem krwawiącej wewnętrznie córki to proszę bardzo, równie dobrze ten czas możemy stracić na wezwaniu policji i opieki społecznej i wtedy na pewno nie skończy się to tak jakby pani chciała. Już pani teraz zapowiadam, że zostanie pani obciążona kosztami całej akcji, a i mandat na pewno panią nie ominie bo to, proszę pani, jest utrudnianie pracy ratownikowi. Uważa pani, że to zabawne? Może dla zabawy łyknie pani ze dwie żyletki? I poczuje się jak czteroletnia dziewczynka, której w żołądku zbiera się krwawa bulgotanina? Nie mówiąc o tym, że możliwym jest wydostanie się ostrego przedmiotu z przewodu pokarmowego i poranienie innych organów.

Miałem nadzieję, ze po takim wywołującym poczucie winy u większości ludzi wywodzie pani złapie pierwszy lepszy ciuch i poleci do córki, ale... Pani rzuciła tylko:
- A to ja nie jadę, bo pewnie nie wrócę do 20...
Obróciłem się i poszedłem do karetki.

W szpitalu zgłosiliśmy wszystko ordynatorowi, który powiadomił odpowiednie "władze". Mamy nadzieję, że dziewczynka nie wróciła więcej do mamy...

Pogotowie

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1598 (1640)

#18522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę lat temu moja babcia wynajmowała mieszkanie, które obecnie ja, po wyprowadzce na studia, zajmuję. Gdy wyprowadzał się z niego pierwszy właściciel, najwyraźniej uznał, że sprzedał swoje M3 zbyt tanio, ponieważ w ostatniej chwili wymontował wszystkie żyrandole, karnisze, klamki, a także... metalową rurę z szafy (wraz z wieszakami). Zauważyliśmy to dopiero kilka tygodni później, gdy przyjechaliśmy wyremontować mieszkanie. Po wymianie zamków (na wypadek, gdyby ekswłaścicielowi przyszło na myśl zabrać coś jeszcze) i odświeżeniu ścian, lokum było gotowe.

Ponieważ do rozpoczęcia przeze mnie studiów został jeszcze ponad rok, uznaliśmy, że najlepiej będzie wynająć te trzy pokoje z kuchnią, by trochę koszty się zwróciły.

Wprowadziło się rodzeństwo w wieku 37 (brat) i 34 (siostra), bezdzietni, bez nałogów i bez zwierząt. Wszystkie kwestie związane z najmem załatwiała 70 - letnia matka obojga, która znalazła dla nich tę ofertę i opłacała rachunki ("No bo trzeba dzieciaczkom pomóc na tej nowej drodze życia, prawda?") i to ona wyłącznie kontaktowała się z moją babcią.

Okres wynajmu minął prawie bezproblemowo, chociaż zdarzały się dziwaczne telefony w stylu: "Czy mój Mareczek może pomalować ramy okienne (plastikowe zresztą - przyp.aut.) na niebiesko, bo mówi, że mu to będzie do firanek pasowało?" i kilka innych kwiatków o "koniecznej zmianie koloru ścian, bo te brzoskwiniowe to od pięciu lat niemodne". Babcia oczywiście twardo odmawiała aż do końca ich najmu, gdy ja miałem się wprowadzić do mieszkania.

Kilka dni przed oddaniem kluczy (bardzo niechętnym, babcia słyszała parę razy przez telefon, że "Ja przecież mogę iść do akademika, bo oni to się tak pięknie w tym mieszkanku urządzili, a ja to młody jestem, za duże to mieszkanie na mnie, po co mi takie") seniorka zadzwoniła i niemal z płaczem zapewniała, że ona pokryje wszystkie straty i żeby się nie denerwować.
Babcia z duszą na ramieniu pojechała do mieszkania, spodziewając się najgorszego. Co się okazało?

Rodzeństwo, mimo zapewnień, trzymało w domu ogromnego psa (konkretnie bernardyna), który pogryzł kilka klamek, okropnie liniał i zostawił kilkanaście śladów swojej bytności na ścianach i drzwiach (które przebiegli wynajmujący zamalowywali... białą farbą plakatową) oraz porysowany pazurami parkiet. Rodzeństwo zawsze, gdy babcia przyjeżdżała z gospodarską wizytą, wypuszczali psa na dwór i usuwali ślady jego bytności, które ujawniły się w całej okazałości dopiero po wyprowadzce. Poza tym powybijali mnóstwo dziur w ścianach (by zainstalować dizajnerskie szafeczki z Ikei), których ostatecznie nie zabrali ze sobą i przez pół roku wydzwaniali do babci i do mnie, bym je zwrócił, bo oni ich koniecznie potrzebują, a potem niemal rok się po nie wybierali.

Mieszkanie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (618)

#17082

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Od niedawna robię za przenośny inkubator z funkcją prania i gotowania. Jak łatwo się domyśleć, w naszym mieszkanku został wprowadzony Absolutny Zakaz Palenia, coby młodocianemu/nej nie szkodzić. Niby rzeczą oczywistą jest, że idąc w odwiedziny do ciężarnej nie pali się przy niej, ale jak widać nie dla wszystkich.

Urządzaliśmy z Małżonkiem małą imprezkę w sobotę. Miało przybyć do nas znajomych sztuk sześć na swawole wszelakie do godzin mocno rannych ;). Koniec końców przybyło osób siedem. Otóż jeden z kolegów Męża przy okazji postanowił wziąć swoją Przyszłą Niedoszłą, coby ją w trakcie pobytu u nas zbajerować, tak żeby stała się Doszłą (of koz, nie mam tutaj na myśli nic zdrożnego).

Przyszła Niedoszła na pierwszy rzut oka wydawała się sympatyczną blondyneczką. Po obowiązkowym dowiedzeniu się kto zacz i co go tutaj sprowadza, wszyscy zasiedliśmy w dużym pokoju. Po chwili [E]dyta wyciąga papierosa i odpala go.

[J]: Byłabym wdzięczna, gdybyś zgasiła tego papierosa, jestem w ciąży.

Edyta skrzywiła się, ale posłusznie zgasiła peta. Nie minęło 30 minut, gdy znowu wyciąga fajkę i znowu schemat się powtarza. Skrzywiła się jedynie nieco bardziej. Za 30 minut znowu. I znowu. I znowu. Przy kolejnym razie mój Mąż nie wytrzymał i zwrócił jej uwagę w mniej subtelny sposób.

[E]: Wy jacyś nienormalni jesteście! My do was w gości przyszliśmy, a wy nas tak traktujecie! Co wy jacyś pie*doleni obrońcy zdrowia, zielone płuca czy inny badziew?! Krzysiek, wiesz co, mówiłeś, że do takich fajnych ludzi idziemy, a to jacyś pie*doleni idioci i sztywniacy! Koniec z nami!

Zanim zorientowaliśmy się co się stało, Edytka zdążyła się już ewakuować z naszych skromnych progów. Nie pozostało nam nic innego jak ryknąć gromkim, chóralnym śmiechem ;)

Imprezownia

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 634 (750)

#17115

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Godzina ósma rano, supermarket. Skoczyłam się po małe co nieco na śniadanko do pracy. Jestem w ciąży, brzuch póki co mam raczej z rodzaju ′zjadłam dwa obiady za dużo′, ale męczą mnie koszmarne poranne mdłości. Postanowiłam wyjątkowo skorzystać z inkubatorskiego przywileju i stanęłam w kolejce dla kobiet w ciąży. Normalnie takowych unikam, nauczona doświadczeniem, że są generatorem niepotrzebnego i niewskazanego dla przyszłej matki stresu.

I tym razem nie mogło być inaczej.

Przede mną płaci za zakupy młoda dziewczyna z pokaźnym przednim bębenkiem. Wyłożyłam śniadanie na taśmę. Nagle czuję, że ktoś mi wjeżdża w szacowną czteroliterową wózkiem. Odwracam się w bojowym nastroju, gdyż nie lubię zakłócania mojej własnej prywatnej przestrzeni osobistej. Moim oczom ukazuje się na oko 60letni [B]orostwór, z włosem siwym i zmierzwionym, spojrzeniem rzeźnika-mordercy, dyszący jak tłum maratończyków-pensjonariuszy sanatorium w Ciechocinku.
[B]: Przepuść mnie!!! Ty w ciąży nie jesteś!
[J]: A co, ma pani rentgen w oczach? Pani też na ciężarną nie wygląda.
[B]: Ale ja dziesiątkę dzieci urodziłam i wychowałam i to jest MOJA kolejka!
[J]: Odczep się babo i czekaj na swoją kolej.

W tym momencie Borostwór przepchał się zostawiając wózek w tyle, jednocześnie waląc mnie z całej siły łokciem w lokum Młodocianego/ej. W tym momencie podleciał do nas ochroniarz, złapał ją za kołnierz i odciągnął ode mnie, najwyraźniej widząc, że też jestem gotowa do przejścia do rękoczynów, po czym wyprowadził ją ze sklepu. Spotkałam go przy wyjściu, spytał mnie czy dobrze się czuję i czy nie wezwać pogotowia. Grzecznie podziękowałam za pomoc i oddaliłam się w stronę Arbajtu.

Doprawdy nie wiem skąd się tacy ludzie biorą.

Tesco

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 601 (635)