Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zlodziej_Zapalniczek

Zamieszcza historie od: 7 grudnia 2014 - 21:36
Ostatnio: 21 grudnia 2015 - 16:37
  • Historii na głównej: 12 z 13
  • Punktów za historie: 5310
  • Komentarzy: 60
  • Punktów za komentarze: 521
 

#63494

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia z życia szkoły językowej.

Historia 3.
Mierzenie w dół.

Jak to jest z nauką czegokolwiek w grupie każdy wie - są jednostki słabe, średnie i zdarzają się zdolniachy. Tak też jest i u nas. Wspominałem już w jednym komentarzu pod historią, że niestety ale większość z naszych kursantek przychodzi do nas towarzysko, nauka jest gdzieś za chwaleniem się wnukami, nową garsonką, przepisami, kawką po zajęciach i wieloma innymi rzeczami, dlatego często postępy są nikłe, ale tak długo jak grupie to pasuje jest wszystko ok. Niestety zdarza się, że jedna osoba na dwanaście ma jakieś cele w tej nauce, bo albo ma w planach wyjazd do dzieci za granicą, albo ma wnuki już tylko anglojęzyczne, albo coś jeszcze innego. Takie osoby przeżywają w grupach dramat, a niestety często nie da się ich przenieść do innych grup. Kilka sytuacji:

Grupa kończy pierwszy rozdział na pierwszym poziomie, nie jest to grupa słaba ale też nie jakieś orły, jest jedna pani, która ma ambicje i się uczy. Dziś robiliśmy ćwiczenia dla powtórki, które przy okazji są nauką czytania i właśnie pani z ambicjami czytała już ładnie z drobnymi błędami. Jaka była reakcja pozostałych pań? "O, zobaczcie ajnsztajna, gdzie się tak czytać nauczyła?! Do zaawansowanych ją!" "Co to za wyprzedzanie materiału!". W efekcie pani przytłoczona przez grupę nie chciała już czytać swoich przykładów.

Inna sytuacja. Są osoby, które zakochały się w angielskim i uczą się nowych szpanerskich słówek i w odpowiednich momentach wplatają. Reakcja grupy w takich wypadkach? "Ale co ona powiedziała?!" "Co to ma się znaczyć?!" "Nie bądź taka ambitna!" Po kilku takich skarceniach takie osoby podchodzą w przerwie pochwalić się swoją wiedzą na co przykro się patrzy.

Niestety wadą metody bezpośredniej jest to, że często osoby które nie ćwiczą w domu zamiast nauczyć się mówić po angielsku, uczą się mechanicznie i bezmyślnie odpowiadać na pytania i nie potrafią zbudować wypowiedzi dłuższej niż jedno zdanie. Osoby, które jednak ładnie mówią także nie są mile widziane przez koleżanki. Czasami zdarza się, że na zadanie przeze mnie pytanie ktoś ładnie odpowie rozbudowaną wypowiedzią, sam zada pytania, jednak i tu reakcje są piekielne "O Matko Boska, weź już skończ bo mnie głowa boli!", "ja już nic nie rozumiem!", "o, patrzcie jak się popisuje!".

Niestety, szydzenie z lepszych (paradoks, prawda?) to częste zjawisko w niektórych grupach. Jedyne co mogę zrobić to szybko uciszyć święte oburzenie, ponieważ stanięcie w obronie lepszego kursanta poskutkuje skargą. Zdarzało się, że lektorzy słyszeli później od dyrektorki, że "zasugerowali paniom, że są leniwe" (to usłyszałem za słowa: "warto się przyłożyć bardziej niż się oburzać"), "faworyzują lepszych" (to usłyszała koleżanka za, zdaniem kursantek, zbyt duży zachwyt nad czyjąś wypowiedzią).

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (547)

#63303

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historii kursantek szkoły językowej ciąg dalszy.

Historia 2.
Kalki językowe.

Niestety, w związku z tym, że uczymy głównie starsze panie (60+) musimy być mega cierpliwi. Czasami jednak ręce opadają gdy tłumaczy się coś po raz enty lub słyszy niektóre pytania.

Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że w obcym języku szyk zdania różni się mniej lub bardziej od tego w języku ojczystym (lub jakimkolwiek innym) i po prostu to akceptuje przyswajając nowy język. Niestety, nie mam tak łatwo. Dodatkowo biorąc pod uwagę, że wśród kursantek jest sporo nauczycielek języków obcych, czasem mam ochotę po prostu się rozpłakać. Od nich zaczniemy.

Można by pomyśleć, że jeśli ktoś sam 40 lat uczył języka obcego, to ma dobre podejście i wie jak się go uczyć. Nic bardziej mylnego. Każda jedna nauczycielka francuskiego wiedząc, że potężna ilość słownictwa w angielskim pochodzi z francuskiego olewa kompletnie wymowę lub nawet gramatykę. I w ten sposób usłyszeć od takiej po roku nauki "sixty-eleven" zamiast "seventy-one" to standard. Ona musi pokazać jak bardzo jest francuska. Żadnej szansy na wytłumaczenie, we francuskim tak jest, jej się to podoba i ona tak będzie robić. Dziś na lekcji pani kursantka obraziła się na mnie, ponieważ jej nie zrozumiałem gdy ona "always" wymawiała "ołis" bo tak jej wygodniej.

Nauczycielki niemieckiego podobnie. Wedle ich logiki (naprawdę sporej części z nich) jeśli angielski to język germański to szyk zdania, musi się pokrywać z szykiem zdania w niemieckim tłumaczeniu. Nie pokrywa się? Musi być błąd, jestem niekompetentny, nie umiem gramatyki. Jedna z pań kiedyś powiedziała, że angielski i niemiecki są do siebie tak podobne, że powinienem znać oba i wytłumaczyć jej to po niemiecku bo tak by było dla niej lepiej.

Naprawdę, rozumiem kiedy taka osoba wtrąca słówka z języka który zna lepiej, wychodzą z tego często zabawne sytuacje, ktoś podpyta czy to lub to będzie tak samo, ale stwierdzenia takie jak powyżej, tłumaczenie się wygodą i własnym błędnym przekonaniem to w moich oczach robienie z siebie idioty.

Pozostałe panie najczęściej tłumaczą dosłownie na polski. Jest to tragedia gdy przychodzi do tłumaczenia czasów, bo w końcu w polskim "mieszkam w Anglii" da się powiedzieć w angielskim w kilku czasach w zależności od kontekstu i weź tu bądź mądry i tłumacz jeśli panie upierają się, że musi być jakiś prostszy sposób i na pewno da się to przetłumaczyć tak "żeby czasów w ogóle nie było". Podobnie ze słówkami. Wytłumaczenie dlaczego po angielsku "z góry dziękuję" to nie "thank you from the mountain" to wcale nie taka prosta rzecz, jeśli ma się przed sobą 10 osób przekonanych na zabój, że jeśli "góra" to "mountain" to koniec i nie ma dyskusji. A wprowadzanie nowego znaczenia wcześniej nauczonego słówka to zawsze narodowa tragedia i jeden wielki krzyk "W polskim tak nie ma!"

Na pewno...

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (548)

#63274

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem nauczycielem angielskiego w szkole językowej, zdecydowana większość naszych grup to panie studentki uniwersytetu trzeciego wieku. Niestety ich zachowanie skłoniło mnie do założenia konta i podzielenia się tym i owym.

Tak więc zaczynamy.

Historia 1.
Pani U.

Dwa miesiące temu sporo nowych grup rozpoczęło u nas naukę. Przeważająca większość od zupełnego zera. Zajęcia prowadzimy metodą konwersacyjną, o czym nowi kursanci są informowani, biorą udział w darmowych lekcjach próbnych i mogą zdecydować czy odpowiada im metoda oraz warunki. Przez pierwsze kilka godzin kursanci są informowani o tym aby nie robić notatek, aby skupiać się na słuchaniu lektora i na tym co się mówi, jest to konieczne do tego aby wyrobić sobie pewne nawyki i zamiast uczyć się na pamięć z zeszytu "I am, you are, he is..." przyswoić to słuchając i powtarzając w ciągu pierwszych dwóch, maksymalnie czterech pierwszych godzin. Generalnie mało kto ma z tym problemy. Niestety, dwa miesiące temu pojawiła się Pani U.

Pani U. już przed pierwszymi zajęciami miała uwagi i żądania. Często spotykamy się z tym, że panie proszą aby zajęcia prowadzić wolniej, mówić wyraźniej, rozumiemy to. Jednak Pani U. żądała innej metody, bo ona musi to mieć wytłumaczone jak dziecko, bo to jej pierwszy kontakt z językiem. Generalnie z jej tonu można było wywnioskować, że ma negatywne nastawienie tak do lektorów jak do metody.

W trakcie pierwszych zajęć bite dwie godziny tłuczone jest "to be" w pytaniach i przeczeniach + kilka rzeczowników. Nic więcej, aby nie robić zamętu. Grupa spora, 13 osób. Każdy mówi, każdy słucha, więc po pierwszej godzinie każdy potrafi przedstawić siebie czy sąsiada. Ale nie Pani U. Pani U. non stop bazgrze w zeszycie. Na moje prośby aby nie robiła notatek tylko skupiła się na zajęciach, nie reaguje.

Na początku drugiej godziny zaczyna się ze mną kłócić, stanowczo żądając abym pisał wszytko co mówię fonetycznie i normalnie na tablicy, bo ona musi mieć co powtarzać w domu. Tłumaczę, że jeśli skupi się teraz, to tego materiału jest tak niewiele, że nie będzie musiała powtarzać, bo wbije to sobie do głowy, grupa potakuje. Ona, widząc że nie ma wsparcia, zaczyna atakować grupę. Twierdzi, że grupa miała być początkująca a ona słyszy, że każdy już sobie jakoś radzi. Tłumaczę, że to przez to, że słuchają i są skupieni, niestety jedna z kursantek rzuciła, że ona miała angielski ale na studiach 30 lat temu. To według Pani U. była już podstawa, aby nazwać grupę zaawansowaną, domagać się zmiany metody i, gdy nie chciałem dłużej wdawać się w bezsensowną dyskusję, rzucać uszczypliwe teksty pod moim i kursantów adresem.

Po zajęciach powiedziała mi, że jestem bezczelny, że ona płaci i jeśli wymaga to mam się słuchać, spytałem więc czego sobie życzy, a ona, że innej metody. Po raz kolejny zacząłem jej tłumaczyć, że to metoda szkoły, nie moja, i nie wolno mi jej zmieniać, a ona wyskoczyła, że ona była 20 lat nauczycielką matematyki i dobrze wie, że nauczyciel sobie sam wybiera metodę a nie szkoła mu narzuca. I próba przekonania pani U., że nie jest to szkoła publiczna nie miało sensu.

Miesiąc później do grupy dołączyły dwie panie. Wiedziały, że mają zaległości czterotygodniowe, stwierdziły, że przez jakiś czas będą tylko słuchały, że gdy będą chciały się włączyć to się zgłoszą. Efekt? W ostatni piątek nie widać już było różnicy między nimi a resztą, za to Pani U. nadal nie rozumie podstaw. Uparcie twierdzi, że wszystko jest złe i wszyscy są przeciwko niej.

I tak dwa miesiące temu zaczęła się gehenna, którą któryś z lektorów przeżywa co piątek przez dwie godziny. 14 osób w grupie, nawet tych toporniejszych, po dwóch miesiącach potrafi poskładać zdania, rozumie pytania, ładnie przyswaja materiał, a Pani U. do dziś przed każdymi zajęciami suszy nam głowę, czy w końcu przejrzeliśmy na oczy, że metoda jest zła, BO ONA NIC NIE UMIE, lub czy w końcu lektorzy zaczną coś tłumaczyć zrozumiale.

Do dziś słyszymy pytania "co to jest to 'she is'?", na które reszta grupy już nie ma siły. Co tydzień Pani U. krzyczy, że grupa miała być początkująca, a jest zaawansowana, że nauczyciele są do bani, bo słuchają się dyrektorki jak psy, zamiast robić zajęcia po swojemu, że ona nie jest głupia ale nigdy się nie uczyła języka. Wszelkie uwagi, że w momencie kiedy trzeba było słuchać ona robiła notatki i dokuczała innym komentując, i dogryzając, kończą się stwierdzeniem, że ją atakujemy.
A przez zachowanie Pani U. grupa jest pół rozdziału w tyle z materiałem wobec innych grup, które zaczynały w tym samym momencie.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 569 (631)