Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

akirka

Zamieszcza historie od: 14 sierpnia 2011 - 20:27
Ostatnio: 29 października 2012 - 22:56
  • Historii na głównej: 12 z 15
  • Punktów za historie: 10244
  • Komentarzy: 31
  • Punktów za komentarze: 159
 

#41636

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem weterynarzem. Pacjentów mam różnych, jedni kochani i współpracujący, inni kłapią zębami i machają pazurami na wszystkie strony. Wiadomo, to tylko zwierzęta i nie mam do nich pretensji, jeśli utrudniają mi czasem czynność, którą muszę przy nich wykonać. Za to ich właściciele to już inna sprawa.
A oto kilka ulubionych typów:

- "A nie da się tego w jednym zastrzyku?" Otóż nie da się. Nie powinno się łączyć różnych substancji w jednej strzykawce, bo mogą zajść między nimi reakcje chemiczne, a wtedy to już nie wiadomo co w zasadzie podajemy zwierzakowi. Częstą sytuacją przy tym typie jest puszczanie zwierzaka w trakcie wbijania igły, bo ten pisnął. Ja wtedy nie mogę wstrzyknąć zawartości, bo i tak pójdzie w powietrze, bo albo przebiję skórę na wylot, albo igła wysunie się spod skóry. Efektem jest kłucie zwierzaka pięć razy zamiast powiedzmy dwóch.

- "Ja wiem lepiej", czyli on czytał na jakimś forum, że ten zestaw objawów to na pewno to schorzenie. Nie do przetłumaczenia staje się fakt, że w większości przypadków wiele chorób ma podobne objawy i nie każdy pies choruje na to samo.

- "Ale po co tyle badań, nie może pani mu po prostu dać jakichś zastrzyków", czyli niech pani powie, co mu dolega, ale bez żadnych badań dodatkowych, choćby USG czy badanie krwi. O ile argument finansowy mogę zrozumieć, bo niektóre z badań są naprawdę kosztowne, to krew mnie zalewa, gdy widzę, że właścicielowi po prostu się nie chce zostać te 10 minut dłużej, żeby pobrać krew, albo przyjść na drugi dzień rano, żeby zwierzak był na czczo.

- "Oczywiście, że stosowałem się do zaleceń", czyli zapewnienie, że wykonało się wszystko, o co prosiłam, a ja widzę, że nie było to zrobione. Niestety są rzeczy, które właściciel musi robić w domu. Prosząc o coś, zawsze pytam czy właściciel będzie w stanie to realizować, jeśli nie, szukamy innych rozwiązań. Powiedzenie nie dam rady naprawdę nie boli, a przynajmniej wiem na czym stoję.

- "Ten lek w ogóle nie działa" - jeśli ktoś przynosi mi ledwo żywe, schorowane zwierze, to choćbym odtańczyła nad nim taniec szamana, nie uzdrowię go jednym zastrzykiem. Leczenie to proces ciągły, który niestety czasem przebiega powoli.

- "Proszę zostawić, to go boli" - słowo honoru, wycięcie kołtuna nie boli, podobnie obcinanie pazurów (pomijając nieliczne sytuacje skaleczenia żywej części). A fakt, że właściciel panikuje przy każdym moim ruchu tylko prowokuje psa do panikowania razem z właścicielem.

- "A dlaczego tak długo", czyli jak tu wytłumaczyć, że to że zwierze wygląda na zdrowe, wcale nie znaczy, że leczenie jest zakończone. Jeśli ktoś leczenie grzybicy kończy po tygodniu, bo ślady znikły, to obiecuję mu, że spotkamy się za miesiąc z tym samym problemem.

- "Nie szczepię go, bo przecież nie choruje", czyli absurd sam w sobie, ponieważ nie choruje, bo jest szczepiony. No ale jak tu wytłumaczyć komuś jak ważne są szczepienia jeśli nie musiał uśpić zwierzaka po długim i ciężkim leczeniu, które często nie przynosi rezultatu. Szczepimy na choroby nieuleczalne lub ciężkie do leczenia, na które leków nie ma, krótko mówiąc, zwierze pozostawione jest samo sobie, a my możemy mu podawać kroplówki i leki wspomagające, żeby miał więcej siły walczyć.

- "A po co mu szczepienie na wściekliznę, przecież on nie gryzie", czyli odmiana powyższego. Otóż, do wszystkich upartych, to że pies nie gryzie, nie znaczy, że sam nie zostanie ugryziony. W ten sposób też może się zarazić.

- "Ale jak on będzie z tym wyglądał", czyli mam wystawowego zwierzaka. Otóż nie da się pobrać krwi od wyjątkowo kudłatego psa nie goląc mu miejsca wkłucia. I nie chodzi o sterylność. Przez ten gąszcz zwyczajnie nie da się znaleźć żyły, w którą trzeba się wbić. Obiecuję - sierść odrośnie.

I mój faworyt:

- "Co to może być", czyli wpada ktoś bez zwierzaka, przedstawia zdawkowo, że pies się drapie i ma takie dziwne coś. Następnie oczekuje, że przedstawię pełną diagnozę, a najlepiej wyleczę zwierzaka na odległość. Wierzcie mi lub nie, ale obejrzenie tego dziwnego czegoś naprawdę pomaga w ustaleniu czym to dziwne coś jest. Ponadto naukowcy pracują nad podawaniem zastrzyków korespondencyjnie, ale wprowadzenie tej innowacyjnej technologii na rynek jeszcze potrwa.

gabinet weterynarza

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (717)

#41059

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak dziś pierwszy raz kłamałam w pracy.

Do gabinetu wchodzi starsza pani. Już po kilku słowach w jej oczach pojawiają się łzy. Opowiada mi o tym, jak to jeszcze niedawno miała pieska. Piesek miał często odruchy wymiotne, ale nie wymiotował. W końcu zaniepokojona udała się z nim do weterynarza (nie pytałam jakiego). Ten, po wysłuchaniu pani, stwierdził, że w tym wieku u tych psów dochodzi do zwyrodnienia zastawek sercowych. Niby leczyć to można, ale w jego stanie i tak nic to nie da, trzeba uśpić, żeby się nie męczył biedak. I tak też zrobili.

Niestety zdarzenie nie daje pani spokoju i pyta się mnie czy tamten weterynarz miał rację. Psa nie widziałam, więc ciężko powiedzieć jak poważny był jego stan - kto wie, może faktycznie był tak schorowany, że to już trzeba było tylko pomóc odesłać czworonoga na tamten świat.

Z każdym kolejnym pytaniem rosły mi oczy. Badań krwi żadnych, EKG, USG, nawet temperatury mu nie zmierzył, nawet stetoskopu do serduszka nie przyłożył, żeby posłuchać jak pracuje, nawet psa nie dotknął, żeby zbadać. Ot, posłuchał, co pani ma do powiedzenia i orzekł, że psa uśmiercić trzeba.

I może bym pani powiedziała, co myślę na temat takiego diagnozowania i osoby samego pana weterynarza, gdyby pani pomiędzy jedną a drugą łezką nie zapytała czy ona dobrze zrobiła, że psa pozwoliła uśpić... I jakoś tak pomyślałam sobie, że prawda kobiecie sen z powiek spędzi na wiele nocy, bo pani większe pretensje będzie mieć do siebie, że taka głupia była, niż do weterynarza, a psu życia i tak to nie przywróci...

Powiedziałam więc pani, że weterynarz widząc psa na pewno wiedział, co robi, czego ja zweryfikować nie mogę, bo psa nie mam już jak zbadać.

I tym sposobem po raz pierwszy kłamałam w pracy... Źle mi tylko z tym, że aby uspokoić panią, trzeba było kryć czyjeś nieróbstwo i ewidentne zaniedbanie.

Uprzedzając komentarze na temat świadomości samej właścicielki, która pozwoliła psa uśpić bez badań, są jeszcze ludzie, którzy zakładają, że lekarz wie, co robi i zdają się bezkrytycznie na jego wiedzę i umiejętności. Niestety nie zawsze słusznie...

Gabinet weterynarza

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 874 (974)

#39516

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako weterynarz. Historia dotyczy jednak służby zdrowia.

Kilka dni temu trafiła do mnie pani z chorym kotem. Ze względu ja jego stan, koniecznym było tymczasowe dokarmianie go strzykawką do pyszczka. Kotu się to nie spodobało, więc panią ugryzł. Na tyle solidnie, że palec z połową dłoni spuchł.
Pani w te pędy na ostry dyżur (zaczęło boleć i puchnąć późnym wieczorem), żeby jakąś maść jej zapisali. Tam odesłano ją do domu, żeby zgłosiła się rano na oddział zakaźny, bo tam zajmują się ukąszeniami. Pani tak właśnie zrobiła, a na zakaźnym usłyszała, że bez skierowania od internisty jej nie pomogą. Na tym nie koniec. Zażądali zaświadczenia od weterynarza, że kot nie jest wściekły. Najlepiej natychmiast (dzień po ukąszeniu), inaczej sanepid przyjedzie jej do domu po kota.

Pani więc wróciła do mnie po zaświadczenie. A ja zaświadczenia wypisać nie mogę. Obserwacja trwa 15 dni od daty ukąszenia i ani chwili krócej. Mogę owszem wystawić zaświadczenie, ale mówiące o tym, że kot w chwili obecnej nie wykazuje objawów, a to nie to samo. Żeby było zabawniej, kot nie wychodzi na zewnątrz, całe swoje życie spędził w mieszkaniu.

Tym sposobem pani straciła dwa dni biegając po szpitalach, nie otrzymała żadnej pomocy, a teraz boi się, że w każdej chwili do drzwi może zastukać jej sanepid, bo lekarka żąda zaświadczenia w terminie, w którym zaświadczenia wystawić nie wolno.
I tak oto kochana służba zdrowia bawi się z pacjentami w kotka i myszkę, przysparzając tylko kolejnych zmartwień...

A puentą niech będzie to, że internista, do którego w końcu poszła, polecił jej maść antybiotykową, dostępną w każdej aptece bez recepty...

Gabinet weterynarza

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (572)
zarchiwizowany

#34754

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed kilku dni.
Koleżanka z pracy ma 12-letniego syna. Ten z kolei ma koleżankę z podwórka, dajmy na to Martynę, młodszą o dwa lata. Martyna niedawno zaczęła zbierać chętnych na wycieczkę 20km za miasto. Jej wujek miał busa, miał ich zabrać do siedziby jakiejś gry internetowej, mieli porobić sobie zdjęcia w strojach z tej gry, a w drodze powrotnej zajechać do KFC. Potrzebni tylko chetni na wyjazd. I tu zaczyna się cała litania podejrzeń.
1. Na prośbę mojej koleżanki syn miał wziąć nr teefonu do wujka Martyny, ale ten nie pozwolił.
2. Jedyna siedziba tej gry w Polsce mieści się w Warszawie.
3. Wujek nie przyjedzie po dzieci pod blok (przypominam - dzieciaki z jednego podwórka), zabierze je z innej części miasta.
4. Nie chciał zdradzić do jakiej miejscowości pojadą.
5. Wyjazd miał być o 17.00 w środku tygodnia, gdy jeszcze trwał rok szkolny.
6. Dzieci nie musiały płacić ani za dojazd, ani zdjęcia ani KFC. Wujek najwyraźniej śpi na pieniądzach.
A teraz uwaga, wisienka na torcie:
7. Okazało się, że Martyna nie ma wujka, że to tylko jeden z graczy tej gry internetowej, poznany na czacie w trakcie grania.
Najbardziej piekielne jest jednak to, że żaden z rodziców nie zgłosił inie zgłosi tego na policję, bo przecież ich dzieciom nic się nie stało, więc po xo mają sobie kłopot robić bo to przecież później zeznania trzeba składać. Dlaczego ja nie zgloszę tego na policję. Bo nawet nie wiem jak ta dziewczyna się nazywa, więc policja nawet nie będzie mogła sprawdzić zapisu rozmów na tym czacie. I tym właśnie sposobem jakiś zboczeniec dalej chodzi sobie wolny po tym mieście...

więte miasto

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (167)

#32211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Leczę zwierzęta. Piekielnych nie brakuje. Ludzi naturalnie, bo z czworonogami zwykle łatwiej się dogadać.

Kilka dni temu pewna dziewczyna przyniosła do gabinetu kota. Kot jakiś dziwny, na jakiekolwiek dźwięki aż się kuli, dotknięty dostaje spazmów, przy zaświeceniu w oczy reaguje jak polany wodą. Nadreaktywność nerwowa - takie ładne sformułowanie, które doskonale oddawało jego stan. No tylko skąd się wzięła?

Dziewczyna mówi, że takiego go znalazła jak wróciła do domu, rano nic mu nie było. Pierwsza czerwona lampka włączona. Na karku jakaś tłusta plama, pytam skąd się wzięła. Odpowiedź włącza drugą czerwoną lampkę - mama miała dzisiaj go posmarować preparatem na kleszcze. Pytam się jakim. Widzę, że w międzyczasie kotu się pogarsza. Dziewczyna nie wie, co to było, ale mieszka zaraz obok, więc może sprawdzić. Poleciała, a ja zajęłam się wstępnie kotem, wenflon, grzanie kroplówki, itp. Kot nagle dostaje ataku drgawek jak w padaczce. Zaraz potem drugiego. Dziewczyna chwilę później wraca z pudełkiem. Preparat zawiera permetrynę, która jest śmiertelnie toksyczna dla kotów. Następnie walka o życie kota, niestety bez powodzenia. Kota ostatecznie uśpiłam, z dwojga złego lepiej tak, niż żeby konał w męczarniach.
Po tym jak już dziewczyna jakoś się uspokoiła i poszła do domu, spojrzałam na ulotkę preparatu. Wielkimi, wytłuszczonymi literami zostało na niej napisane: NIE STOSOWAĆ U KOTÓW.

Tak więc moi mili, czytajmy ulotki preparatów, nawet tych dla zwierząt, bo czasem może to uratować czyjeś życie...

gabinet weterynarza

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 850 (894)

#32879

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeprowadzce do pewnego dość sporego miasta, dostałam zadanie odwiedzić grób siostry mojej babci, celem zapalenia tam świeczki.
Sprawa niby prosta, ale trzeba ustalić, na którym cmentarzu spoczęły szczątki doczesne krewniaczki. Dzwonię więc do biura kolejnego cmentarza na liście.

- Dzień dobry. Nazywam się Piekielna. Chciałabym się dowiedzieć czy znajduje się na państwa cmentarzu grób pani XYZ?
- Chwileczkę, sprawdzę (słyszę jakieś klikanie na klawiaturze, po chwili pani znów się odzywa). Niestety, jej szczątki zostały przeniesione na inny cmentarz cztery lata temu.
- A nie wie pani przypadkiem na jaki?
- A to bym musiała w kartotekach poszukać.
- Byłaby pani taka miła? Obiecałam babci, że odwiedzę grób jej siostry, ona sama nigdy nie mogła, nawet na pogrzeb nie dała rady dojechać, bo za słaba już jest. Bardzo by mi pani ułatwiła sprawę.
- A to niech pani babci zapyta, gdzie siostrę przenieśli.
- Proszę pani, moja babcia nie pamięta w tej chwili nawet, na którym cmentarzu siostrę pochowali, zresztą, gdyby wiedziała, to bym przecież nie musiała szukać, prawda?
- No to powie jej pani, że była, pomnik ładny, że świeczkę pani zapaliła, przecież i tak się nie dowie...

Pani podziękowałam, miejsce spoczynku ustaliłam po dwóch godzinach dzwonienia. Świeczka dziś zapalona, a babcia (według relacji wujka) aż się popłakała. Musiałabym nie mieć sumienia, żeby tak okłamać 90-letnią kobietę...

cmentarz w wielkim mieście

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1045 (1111)

#29159

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielności systemu.

Ojciec miał niedawno zawał. Po badaniach okazało się, że ma niedrożne naczynie wieńcowe, dwa kolejne drożne są tylko częściowo. Czeka go operacja zakładania bajpasów.

Komentarz lekarza:
- Ma pan szczęście, że miał pan zawał teraz, a nie za pół roku, mamy jeszcze wolne terminy w tym roku...

służba_zdrowia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (747)

#26192

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez doświadczonego weterynarza z czasów, kiedy był świeżo upieczonym lekarzem, a w Polsce nie było jeszcze laboratoriów weterynaryjnych, więc wszystkie próbki oddawane były do laboratoriów ludzkich pod nazwiskiem właściciela.

Do weterynarza przyszła zakonnica. Przyprowadziła zakonnego psa. Biedaczysko miał problemy z sikaniem. Weterynarz pobrał mocz, wytłumaczył zakonnicy, że ta próbkę musi oddać do laboratorium jako mocz ludzki.

Jakiś czas później zakonnica wróciła z wynikami. Weterynarz po dziś dzień twierdzi, że była to największa awantura, jaką mu kiedykolwiek urządzono. Otóż nie przyszło mu do głowy, żeby zakonnicę uprzedzić, że w moczu psa-samca fizjologicznie można stwierdzić niewielką ilość plemników.

Zakonnica oddała mocz jako własny...
Wyniki odbierała w habicie...

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak musiała się czuć wychodząc z tymi wynikami z laboratorium.

Gabinet weterynarza

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 732 (806)

#25259

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Eingraudenzer przypomniał mi moją własną, absurdalną przygodę w tramwaju we Wrocławiu.

Lato. Słońce. Upał, że pot strumieniami się leje. Siadłam więc po zacienionej stronie tramwaju, miejsc wolnych ile dusza zapragnie, ale wszystkie po nasłonecznionej stronie. Ze słuchawkami na uszach przyglądam się jak żar leje się na ludzi i samochody, gdy nagle, pomiędzy piosenkami usłyszałam odległe, oburzone, niemal wykrzyczane "przepraszam". Podnoszę głowę, a nade mną stoi mocno już zaawansowany w latach [P]an, w dodatku o lasce. Głupio mi się niezmiernie zrobiło, bo zawsze ustępuje starszym, no zagapiło się zmęczonemu studentowi, zdarza się.

Podnoszę swoje cztery litery, gdy dotarło do mnie, że po drugiej stronie wszystkie miejsca są wolne, co zresztą zaraz oznajmiłam staruszkowi.

[P]: Tak?! To spier...j na to słońce!
Zatkało mnie, zatrzymałam się z tyłkiem wiszącym w półprzysiadzie nad siedzeniem...
[Ja]: Proszę?
[P]: Słyszałaś, szmato, won stąd!
Patrzę jak zaczarowana, no chyba mam zwidy od tego słońca.
[P]: Won stąd, szmato, bo ci laską przyłożę!!

I wtedy moja i tak skromna cierpliwość uległa wyczerpaniu.
[Ja]: Nie, proszę pana, w taki sposób nie będziemy rozmawiać.
I posadziłam z powrotem cztery litery na siedzeniu z ostentacyjnym fochem, wywołując jednocześnie erupcję wulkanu, jaką był gniew starszego pana.
[P]: Co za szmata! Won mi stąd, szmato! ...
Stos inwektyw, z których, co druga dotyczyła przepustowości dróg rodnych potrwałby pewnie dość długo, gdyby nie [M]ężczyna, który siedział kilka siedzeń dalej.

[M]: Jak pan się do kobiety odzywa? Żąda pan kultury, a sobą co reprezentuje?
[P]: A ciebie, ch...u nikt nie pyta!! Co za chamstwo!! Co za ludzie!! Ja w AK byłem!! Ja snajperem byłem!! Ja was wszystkich powystrzelam!!

W tym momencie skończyła się również cierpliwość motorniczego, który zatrzymał tramwaj, wyszedł ze swojej kabiny i oznajmił najspokojniej jak zdołał, że starszy pan na najbliższym przystanku ma opuścić tramwaj albo usunie go policja. Poskutkowało to nową falą inwektyw, ale starszy pan w obłoku swej furii wysiadł ku uciesze wszystkich pasażerów.

Ja rozumiem, że starszy człowiek nie zawsze może siedzieć na słońcu (są leki, przy których jest to wręcz bardzo niebezpieczne), ale można to przecież spokojnie wytłumaczyć. A jako osoba młoda i zdrowa, też przecież nie mam obowiązku wpatrywać się w drzwi na każdym przystanku czy aby nie pojawia się na horyzoncie ktoś starszy...

komunikacja_miejska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 685 (757)

#24137

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Praktyka w gabinecie weterynaryjnym.

Na parking podjeżdża samochód. Wypada z niego przerażona kobieta. Z tylnego siedzenia wyciąga psa. Czy raczej coś, co psa przypomina. Po chwili jest już w poczekalni, ledwo niesie coś, co jeszcze niedawno było młodą sunią boksera. Za panią ścieżka krwi, z psiaka kapie mały deszczyk...

Pomimo całości obrażeń, które (poza kilkoma zębami - trzeba było je usunąć) udało się jakoś połatać, przyklepać, zaszyć, usztywnić, żeby kości się zrosły, po kilku tygodniach psina znów była tą samą, radosną, młodą sunią, może tylko bogatszą o wiele blizn (bokser ma bardzo krótką sierść, więc nie zasłoni ona blizn), w tym skalp na pół czoła.

Pewnie się zastanawiacie, czemu ta opowieść trafia tutaj a nie na wspaniałych, żeby opiewać kunszt weterynarza? Chodzi o to w jaki sposób sunia nabawiła się tych wszystkich blizn.

Otóż pani jechała samochodem, pies nieśmiało zaczął popiskiwać za potrzebą. Pani więc zjechała na pobocze. Wysiadła, otworzyła pieskowi drzwi, żeby bidula mogła skoczyć za krzaczek i opróżnić pęcherz. A wszystko to od strony ruchliwej drogi ekspresowej, bez smyczy, bez żadnej kontroli, najwyraźniej również bez mózgu. Pies przestraszył się pędzącej ciężarówki i wpadł prosto pod pędzący samochód... Dziw, że przeżył, cud, że biega...

A pani tylko zapłakana tłumaczyła, że przecież to taka mądra psina, że powinna wiedzieć, żeby nie wbiegać na ulicę...

To tak ku przestrodze: nigdy nie wypuszczajcie psa z samochodu dopóki nie zapniecie go na smycz, nawet na parkingu. Nigdy od strony szosy...

gabinet weterynarza

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 685 (731)