Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anndab7

Zamieszcza historie od: 30 marca 2012 - 20:58
Ostatnio: 28 września 2018 - 12:04
  • Historii na głównej: 4 z 10
  • Punktów za historie: 3487
  • Komentarzy: 198
  • Punktów za komentarze: 2673
 

#55368

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie trafiłam na taki artykuł: http://www.sport.pl/mundial2014/1,128351,14778701,MS_2014__Trzech_polskich_kibicow_zatrzymanych_na_Stansted.html

I wcale nie jestem zdziwiona. Sama czekałam wczoraj 4h na mój opóźniony lot z Katowic do UK. Zachowanie tych osób lecących na mecz w hali odlotów było żenujące - piwo i wódka lały się strumieniami. Kosze zapełniały się w tempie ekspresowym, piwo schodziło z półek sklepów w tempie szybszym niż personel był w stanie uzupełnić braki, podłoga była lepka od rozlanych trunków, miejscami leżało potłuczone szkło.

Mniej więcej po 2h oczekiwania, zaczęły się krzyki i wyzwiska - sami na siebie całe szczęście - od pierd...nych żydów po jeb...ych cweli.
Wykrzykiwanie pijackim głosem okrzyków stadionowych, przechwalanie się pijackimi rekordami, głośne pijackie rozmowy.

Po 3h oczekiwania, co poniektórzy z nich już bełkotali. O smrodzie nie wspomnę - pot z trawionym już alkoholem. No lodzio miodzio.

Mój samolot podstawili prędzej, więc co działo się potem nie wiem.

Aż dziw, że ich wpuścili do samolotu. I aż dziw, że tylko troje zostało zatrzymanych.

lotnisko Katowice-Pyrzowice

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 446 (554)

#55113

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od prawie 3 lat nie mieszkam w Polsce.

Przed wakacjami napisał do mnie ex, z którym na żywo widziałam się ostatni raz 7 lat temu, jak się rozstawaliśmy. Marny i mierny, prawie zerowy kontakt mamy na fb.
No bo on szuka taniego, najlepiej darmowego transportu z Luton do Londynu.
Ani me, ani be, ani cześć co u ciebie słychać. Od razu z grubej rury.
Na moją informacje, że domyślam się, iż chce abym go odebrała z tego lotniska i zapewniła mu ten transport, tylko potwierdził. O nocleg się bałam zapytać, ale chyba w sumie wiadomo.
Informacją, że od prawie 2 lat mieszkam 200km od Londynu jakoś niespecjalnie się przejął. No pewnie, co za problem. A na moją chęć pomocy i wskazanie, że najszybszym i najtańszym transportem to będzie pociąg, ba! ja mu nawet podałam gdzie sobie może sprawdzić rozkład jazdy i kupić bilet - po prostu się obraził. No foch i ch*j.

Miesiąc temu moja mama mówi mi, iż na zakupach zaczepiła ją mama mojego kolegi z klasy, z podstawówki. Kolegi, z którym ja ostatnio w biegu zamieniłam parę zdań 5 lat temu, w markecie. No bo ona wie, że ja jestem w Anglii i na pewno sobie już wszystko poukładałam, i mam gdzie mieszkać i pracuję na pewno i w ogóle cud miód i orzeszki. A no jej Łukaszek to jakoś nie może znaleźć dobrej pracy, no skończył te studia, ale tak im, z żoną, ciężko, cały czas pod górkę.
W domyśle pewnie, że ja to tutaj od rana do wieczora leżę i pachnę, tylko mnie wachlują i winogrona podają.
No bo ona ma taki plan, żebym ja załatwiła Łukaszkowi i jego żonie mieszkanie, albo dom nawet. I jakąś pracę, ale taką dobrą. Oni sobie przylecą i będzie im już lepiej. Jeszcze pewnie mam im sprzątać i gotować, bo pewnie będą zmęczeni.

Moja mama przyznała się potem, że to już 3 czy 4 osoba, która tak coś chce ode mnie, na gotowe. I obiecała, że jeszcze jedna i po prostu powie, że jestem wyrodną córką i nie ma ze mną żadnego kontaktu.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 756 (846)

#32295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego maja kilka lat wstecz, po 8-miu miesiącach nauczania j. angielskiego na zastępstwo stwierdziłam, że wszystko pięknie i świetnie, tylko cała ta otoczka mi nie pasuje. Zamiast uczyć języka, miałam przykaz uczenia "pod maturę", czyli nie praktycznie, a tylko tak, by było zdane. Nie ukrywam też, że strona finansowa miała tu wielkie znaczenie.

Postanowiłam więc się przebranżowić i poszukać pracy gdzieś indziej. Z racji nabywanego wykształcenia (filologia) i dotychczasowej pracy (szkoły językowe plus liceum), miałam dość ograniczony wybór pod względem spełnianych wymagań i doświadczenia.

Nie poddawałam się jednak i pewnego dnia natrafiłam na ogłoszenie pewnego wydawnictwa czasopism branżowych (czyli dla lekarzy, weterynarzy, budowlańców, kosmetyczek itp.) Pozycja - specjalista ds. marketingu. Wymagania w miarę spełniałam, w ogłoszeniu było podane, iż doświadczenie nie jest konieczne. CV wysłane, przyszło zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną.

I się zaczęło.

Wszystko grzecznie i cacy, pytania ogólne, sprawdzenie mojego CV, dotychczasowe doświadczenie, zainteresowania i... na koniec perełka - test psychologiczny. No ok, udaję, że rozumiem dlaczego na to stanowisko jest wymagany. I dostałam 125 pytań (tak/nie) w stylu (prawie dokładne cytaty, ciężko to zapomnieć):
- wchodząc do pomieszczenia od razu czuję jego charakterystyczny zapach
- po schodach wchodzę szybko
- wakacje uwielbiam spędzać na opalaniu
- weekend to dla mnie jedna wielka impreza
- wolę windę
i tak w ten absurdalny deseń.

Przy 20-tym pytaniu zaczęłam wątpić, przy 90-tym już się tylko uśmiechałam. Dojechałam do końca, oddałam i postawiłam na tym krzyżyk.

Parę dni później - telefon z gratulacjami, bo przeszłam do drugiego etapu (wow) i zaproszenie na 2-gą rozmowę.
No ok, termin dograny, jadę.
To było jedno z najciekawszych spotkań jakie miałam - pani, która je przeprowadzała w pełni zdawała sobie sprawę z mojego braku doświadczenia, a jednak nie dawała mi odczuć, że przez to jestem gorsza, tylko tak prowadziła rozmowę i zadawała pytania, że wszystko wydawało się bardziej na logikę, niż wiedzę i doświadczenie z zakresu marketingu (bo tego nie miałam).

Po tygodniu telefon z gratulacjami zaproszeniem na kolejną rozmowę. Hmmm, żeby nie było praca miała być za podstawowe wynagrodzenie plus premia od sprzedanej powierzchni reklamowej w magazynach (taaaa, tego się dowiedziałam na 2 spotkaniu), ale cały przebieg rekrutacji wyglądał jakbym co najmniej aplikowała na głównodowodzącego sił zbrojnych.

No ok, termin dograny, jadę.
Przede mną komisja złożona z trzech kierowników różnych magazynów (dwóch panów i jedna małpa w czerwonym - serio, nic na to nie poradzę). Cała trójca zaczęła naprzemiennie udowadniać mi, iż się nie nadaję bo nie mam doświadczenia i wiedzy z marketingu. Małpa w czerwonym posunęła się nawet do zadania mi pytania w stylu - proszę wymienić przynajmniej sześć znanych i dużych firm budowlanych. Ja w myślach do siebie - spokojnie, spokojnie, wdech i wydech, trzymaj język za zębami + a ile ty małpo znasz branżowych czasopism dla nauczycieli j. ang?? Po godzinie nie wytrzymałam i grzecznie powiedziałam, że doświadczenia w marketingu nie mam, wszystko jest ładnie napisane w moim cv, które leży na stole i o ile kojarzę to nie było takowe doświadczenie wymagane.
Koniec przesłuchania.

Na całości postawiłam krzyżyk. W międzyczasie byłam na rozmowie w międzynarodowej firmie, gdzie przynajmniej wymagany był biegły j. angielski, a na którą to dyrektor się spóźnił pół godziny, wszedł bez ani me ani be ani przepraszam, po czym zaczął się chwalić, jaki to on nie jest ważny, na jakich spotkaniach on nie bywa i w ogóle to czułam się nie na miejscu siedząc, bo pewnie powinnam stać i bić mu brawo.

Po ok. tygodniu kolejny telefon z wydawnictwa z zaproszeniem na CZWARTĄ !! rozmowę kwalifikacyjną. Ponieważ całość dyndała mi już luźno koło pasa, spytałam się pana czy tym razem będzie to poważna rozmowa czy znowu mi ktoś będzie udowadniał, iż nie nadaję się i nie mam odpowiedniego (niewymaganego) doświadczenia do tej pracy za najniższą krajową? Pan, z lekka urażony, odparł, iż oczywiście będzie to wszystko na poważnie i będzie to już ostatnia rozmowa.
No ok, termin dograny, jadę.

Dzień dobry, srutu tutu, ble ble ble i pierwsze "poważne" pytanie pana:
- Proszę sprzedać mi ten długopis. - i pan wyjmuje z kieszeni koszuli pogryziony, stary długopis. Nie wytrzymałam. Ciśnienie mi skoczyło, poziom jednostek wkur*u w krwi również i oczywiście "sprzedałam" mu ten długopis, cały czas w myślach wymyślając se od kretynek.

Po tygodniu telefon. Dostałam pracę! Odmówiłam. Pani nie potrafiła zrozumieć dlaczego.

rozmowy kwalifikacyjne

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 598 (784)

#28764

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia miała miejsce dość dawno temu, kiedy moja mama jeszcze chodziła do szkoły. A właściwie dojeżdżała z małej wioski B. do małego miasta D. Autobusy jeździły rzadko, więc zawsze był w nich tłok.

Pewnego dnia moja mama wracała ze szkoły, pełno ludzi w autobusie, ścisk, ciepło i parno. Na środku autobusu stał pewien pan bardzo słusznej postury z jeszcze większym brzuchem. Autobus co chwilę stawał, ruszał, skręcał itp, więc ludzi obijali się jeden od drugiego.

Jak tylko ktoś wpadł na tego pana, on grzecznie i spokojnie odpowiadał "Proszę na mnie nie wpadać". Sytuacja powtarzała się kilka razy.

Nagle autobus gwałtownie zahamował, ludzie polecieli do przodu, nieuniknionym więc było, że parę osób wpadło dość mocno na owego pana.

I nagle zaczęło nieprzyjemnie pachnieć, ba śmierdziało tak, że łzy same ciekły. A śmierdziało g*wnem.

Na co pan spokojnym głosem ze stoickim spokojem powiedział:
- Ostrzegałem.

komunikacja_miejska

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 769 (837)

1