Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

astra

Zamieszcza historie od: 6 marca 2011 - 23:41
Ostatnio: 10 września 2011 - 18:32
  • Historii na głównej: 1 z 7
  • Punktów za historie: 315
  • Komentarzy: 11
  • Punktów za komentarze: 19
 
zarchiwizowany

#17262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wraz z mężem mieszkamy na przedmieściach i posiadamy 3 samochody - Peugeota 206, Hummera oraz czarne (istotne!) Audi A8 z 2011r. Peugeot został kupiony 3 lata temu z myślą o mnie - początkującym kierowcy. Miałam się na nim nauczyć jeździć. I faktycznie, przez 3 lata jeździłam TYLKO nim. Hummerem bałabym się ruszyć, a Audi nie ruszam z wiadomych przyczyn ;)
Akcja na początku roku. Mój mąż wrócił do pływania, więc często go nie ma w domu. I tak było tym razem. Miał wrócić za dwa tygodnie. Może ze 3 tygodnie przed rejsem zakupił ww. Audi. Zdążył zapłacić tylko podatek KFZ i ubezpieczenie podstawowe. Po powrócie miał wykupić Vollkasko. Peugeota zostawiłam w Polsce u rodziców (miałam duuużo bagaży w jedną stronę), chciałam odebrać przy następnej okazji, już odciążona wolałam wrócić samolotem. Jako, że w mieście i na przedmieściach mamy dobrą komunikację miejską, nie było problemów w przemieszczaniu się.
Nieszczęśliwie jednak pewnego dnia córeczka obudziła się ze straszną wysypką. Płakała i drapała się do krwi na zmianę. Pierwsza myśl - szpital. Nie chciałam dzwonić po Ambulans, ktoś inny mógł w tym czasie umierać. Autobus odpada - dziecko męczyłoby się 40 minut i mogłoby kogoś zarazić (nie wiedziałam co to może być). O Taxi nie pomyślałam, mój błąd. Do Hummera nie wsiądę, zabiję siebie i dziecko. Zostało Audi. I kolejny błąd. ;) Dojechaliśmy na parking szpitalny, miejsca odgradzają słupki vel. filary. Dziecko płacze, ja zestresowana - ŁUP! Klamka na prawych drzwiach wgnieciona, biała szrama, nie chce się otworzyć. Próbuję zamknąć drzwi pilotem - zamykają się i natychmiast otwierają (czyli auto uważa, że drzwi nie są domknięte). Zamykam kluczykiem manualnie. Wszystko super, oprócz tego, że bagażnik się nie chce zamknąć na klucz... No nic - biorę papiery, dziecko pod pachę i biegnę z nadzieją, że nikt mnei nie okradnie.
Kiedy już wróciłyśmy do domu, zaczęłam się zastanawiać co teraz. Mąż mnie zabije. Przywiąże, wygłodzi, wrzuci w worku foliowym do wody z rekinami. Nieważne, wezmę na klatę - dzwonię - brak zasięgu. No tak. Lepiej dla mnie. Dzwonię do przyjaciółki - ′Keine Panik auf der Titanic! Jedź, wymień drzwi, udawaj, że żadne spotkanie z filarem nie miało miejsca′. No okej, więc wsiadam do Audi, ręcę mi się trzęsą, ale dojeżdżam do celu. Hala ze sztucznym światłem, zero okien, ale niby najlepiej w mieście. Mechanik upiera się na prostowanie blachy, wymianę klamki, naprawę centralnego i malowanie drzwi. Nie, nie, nie, żadnych śladów zbrodni. Mówi, że ciężko drzwi sprowadzić, że drogie, że nie opłaca się. Jestem nieugięta - mają być nowe. Okej - mam przyjechać za 9 dni. Uspokojona wracam do domu i do normalnego życia.
Po 9 dniach zjawiam się po Auto. Wszytko okej, odbieram, wracam do domu. Wysiadam i... płaczę. Drzwi granatowe. Żeby było lepiej - te od strony kierowcy też. Daltonistką nie jestem - miałam testy na kursach. Wsiadam znowu mimo, że nie chcę, i jadę do serwisu. Słyszę, że są czarne przecież! Po jakimś czasie kłótni zaczynają lecieć argumenty, że reklamacje przy odbiorze tylko (ciekawe jak, skoro w zaciemnonej hali odróżnić można było ewentualnie czarny od białego). Zapłakana wracam do domu, auto chowam do garażu.
Nadchodzi dzień sądu ostatecznego - powrót męża. Wraca, wita się, następnego dnia jedzie Audi do centrum. Wraca - nic. I tak przez miesiąc. Dopiero któregoś wieczoru wchodzi do mnie i pyta się o auto. Bo jego mama stwierdziła, że auto ładne i fajnie, że dwukolorowe :) Prawda wyszła na jaw, na początku złość, potem śmiech. Z serwisem wygraliśmy sprawę w sądzie - dostaliśmy tyle, że spokojnie moglibyśmy wymienić całą karoserię.

Wnioski: Każde kłamstwo wyjdzie na jaw. I nie płukać pościeli w przecenionych proszkach do prania, bo łatwo o uczulenie i wysypkę ;)

auto naprawa

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (77)
zarchiwizowany

#11766

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Akcja dziala się x lat temu, kiedy mieszkalam jeszcze w Szczecinie w Hotelu Asystenta (moi rodzice sie rozwiedli, czekalam z mama na mieszkanie z urzedu i to bylo takie zastepcze od niej z pracy - nie mozna bylo tam miec stalego zameldowania). Bylam wtedy dzieciakiem, mialam moze maksymalnie z 12 lat. Jechalam wtedy do przyjaciolki - przy przepakowywaniu torby zostawilam portfel z dokumentami w domu. Skonczyla mi sie tez sieciowka (czy tam 'bilet miesieczny' ;)) i musialam kupic bilet. Linie autobusowe dzielily sie na zwykle i pospieszne (bilet 2x drozszy). Ulgowy bilet na 20 minut na zwykle linie kosztowal 95groszy, wiec logicznie na pospieszny 1,90zł. I tak mozna było kasowac 2 bilety i wychodzilo na jedno.
Tak wiec byla niedziela, wszystko pozamykane. Mialam 1 bilet za 95groszy, wiec niezwlocznie po wejsciu do pojazdu udalam sie zakupic drugi u kierowcy. No i kupuje (a troche to trwa!), dalam pieniazki, a tu z ziemi wyrasta kanar i z rak kierowcy zabiera wydrukowany bilet (takiego juz sie nie kasuje ;)).
[j]a, [k]anar
[k] - Zditm, kontrola biletow. Masz bilet za 95groszy, a powinien byc za 1,90zl.
[j] - Dzien dobry, chcialam skasowac drugi bilet (tu wyjelam z kieszeni).
[k] - Najpierw sie kasuje, a potem kupuje.
[j] - Z tego co wiem, najpierw kupuje sie bilet u kierowcy, kiedy autobus stoi, bo w czasie jazdy nie za bardzo...
[k] - W takim razie prosze o dokument upowazniajacy do znizek.
Niestety tu mnie mial, bo nie mialam ZADNYCH dokumentow. Ale jak pisalam, mialam moze z 12 lat, wiec po prostu bylo po mnie widac, ze chodze do szkoly. W kazdym badz razie wysiedlismy z autobusu, wraz z nami 2 innych kanarow. I tu sie zaczal cyrk. Bowiem podalam imie i nazwisko oraz adres, na ktorym obecnie mieszkalam. Niestety nie zgadzalo sie z baza danych (przez telefon sie dowiadywal autentycznosci). Potem dalam adres babci, taty. Nic sie nie zgadzalo. Chcialam zadzwonic do mamy, ale wtedy nie mialam jeszcze komorki, wiec zapytalam sie kontrolera, czy moge zadzwonic od niego. Uslyszalam krotkie 'nie'. W duszy panikowalam. Zostalam zabrana na komisariat (!!!). Po drodze uroczy pan kupowal zupki Amino do domu. Staral sie nawet podjac pewna rozmowe, gdzie jade etc. Bylam juz taka zla i zbuntowana, ze odpowiedzialam tylko 'gowno cie to obchodzi'. Na komisariacie, gdy czekalismy na swoja kolej mowil tylko, zebym lepiej od razu powiedziala swoj adres, ze po co dalej klamac. W koncu pan na komendzie ponownie przejrzal podane przeze mnie adresy i dalej nic. Zadzwonil do mojej mamy, ktora podala adres Hotelu Asystenta, w ktorym mieszkalysmy. Okazalo sie, ze mam zameldowanie TYMCZASOWE. Nastepne 2h czekalam na nia z 'milym', lysym policjantem w bialym pokoiku.

Opowiedzialam wszystko mamie, ktora sie zdenerwowala. Napisala odwolanie od mandatu. Odpowiedz byla dluuuga, ze nie chcialam podac danych (!), nie chcialam podac telefonu do mamy (a o co ja prosilam kanara na przystanku?), ze nie mialam ZADNEGO biletu (swoja droga - kanar zabral mi ten bilet wydrukowany przez kierowce, czego robic nie powinien).
Mama sama przeszla sie na rozmowe do zarzadcy ZDITM (szczecinskiego MZK :)), ktory okazal sie bardzo milym czlowiekiem i za nic nie musialysmy placic.

Teraz sie z tego smieje, ze zostalam potraktowana jak kryminalistka za 95groszy, ktore chcialam skasowac. Ale to byla taka trauma dla dziecka w wieku 12 lat, ze od razu po 18stce zrobilam prawko i przesiadlam sie w auto :) Z drugiej strony, innym razem zapomnialam skasowac biletu, a mily pan kontroler pogrozil tylko palcem 'zeby mi to bylo ostatni raz'. O dziwo pierwszy pan byl niskim, grubawym misiem, a ten drugi wysokim, napompowanym 'lysolem'. Nie warto oceniac ludzi po wygladzie, w czym z kazdym dniem sie utwierdzam :)

zditm

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (152)

#10394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od razu po wyprowadzce do Niemiec dostałam prace w ekskluzywnej drogerii z wyłącznie 'górnopółkowymi' firmami - ceny były kosmiczne. Szefowa była z Turcji, wiec była otwarta na pracowników z zagranicy. No i tak pewnego dnia dołączył do nas nowy ochroniarz - również Polak. Młodziutki, miał może z 19-20 lat. Była to jego pierwsza praca tego typu, wiec przykładał się do niej, nawet aż za bardzo :) Niemiecki miał dość slaby - raczej nauczył się pewnych zdań na pamięć. Angielski za to perfekcyjny. W razie czego językowo ekspedientki miały mu pomóc.

No i pewnego razu przyszła pewna pani, która nie raz już u nas była - ubrana w dresy, torbę miała szmacianą, na nogach adidasy. Z doświadczenia wiedziałam, że tacy klienci zostawiają w sklepie najwięcej pieniędzy - przyszli na zakupy, a zrobione kobiety zwykle (oczywiście, nie wszystkie!) wchodziły by się pokazać i wyjść. No i pani chodzi, ogląda, patrzy na testery. A kolega z ochrony niemal chodzi krok w krok za nią.

Ta w końcu zirytowana podchodzi do mnie i ze nie życzy sobie takiego zachowania ze strony ochroniarza. Ja się jej nie dziwiłam, sama nie lubię być traktowana jak potencjalna złodziejka w sklepie. No to podchodzę do kolegi i mówię (po polsku :)), żeby tak nie robił, bo to płoszy klientów. A ten na głos:
- Przecież widać, że ta łachmaniara chce coś ukraść!
Owa klientka podeszła i piękną polszczyzną, spokojnym tonem rzekła:
- A po tobie widać, ch*ju, że chcesz stracić pracę. - Po czym wyszła ze sklepu.

Po godzinie wróciła i chciała złożyć pisemna skargę (nie było kierowniczki akurat), ale dala się udobruchać kilkunastoma próbkami kosmetyków i przeprosinami kolegi. Następnego dnia przyszła jak gdyby nigdy nic i zrobiła zakupy za, bagatela, ok. 500eu.

drogeria

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 671 (735)
zarchiwizowany

#10395

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od razu po wyprowadzce do Niemiec dostalam prace w ekskluzywnej drogerii z wylacznie gornopolkowymi firmami. Pewnego dnia, kilka dni przed Wigilią przyszla kobieta z nastoletnia corka. Dziewczyna miala brwi wymalowane na niebiesko i zarowiasta, pomaranczowa szminke. Matka widac, ze poirytowana, rzucila do corki 'idz i wez'. Nastolatka przyniosla kosmetyki za laczna sume 100-120eu (dokladnie nie pamietam, ale cos kolo tego). Skasowalam produkty, ktore corka natychmiast zabrala i wyszla. Matka podala mi karte i w koncu wybuchla:
- Wie pani co, przezyje jej szantaze w postaci tygodniowych glodowek, ale w kosciele to ja sie z takim klaunem nie pokaze!
Po czym wyszla ze sklepu. Chwile mi zajelo, zeby zrozumiec o co chodzi. Ale przy nastepnej wizycie klientek (w tym corki z umalowana twarza na pomaranczowo :)) zrozumialam - nastolatka oszpecala sie makijazem jak tylko mogla, by cos dostac, a mama - elegantka kupowala to, zeby nie wstydzic sie przed ludzmi. Ech, chyba nie chce byc rodzicem :)

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (225)
zarchiwizowany

#9474

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiadomo do konca, kto tu byl piekielny. Kasjer, ochroniarz, czy moze klientka :)
Moj ex chlopak pracował dla znanej sieci sklepów. Pewnego dnia okropnie zle się czul, ale co zrobic - isc trzeba. Siedzial na kasie, robil swoje. Podeszla kobieta z niemalymi zakupami i na koniec prosi o papierosy. Nie miala ani tipsow, ani nie wygladala na 'stara jedze'. Zwykla, niewyrozniajaca sie kobieta. Jako, ze chlopak niepalacy, nie znal sie na papierosach, a pani tez do konca nie umiala sie sprecyzowac. Jakieś tam w końcu wybrała. W kazdym badz razie klientka zostala obsluzona, odeszla od kasy, chlopak dalej kasuje innych.
Po kilku minutach pani wraca z ochroniarzem. I krzyczy, ze ten jej NIE skasowal papierosow! Chlopak w szoku - bo ani nie zrobil tego umyslnie, moze przez zle samopoczucie, moze produkt sie 'nie nabil' (co sie zdarza), a poza tym, jaka normalna osoba robi awanture z takiego powodu? Ochroniarz nie lepszy, dzwoni przez swoja krotkofalowke, czy co tam on ma, do kierownictwa i ze 'chlopak z agencji xxx (agencja pracy) OKRADA sklep'. Na szczescie kierowniczka byla w porzadku - dala 'pouczenie' i na tym sie skonczylo. A za papierosy zostalo zaplacone.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (160)
zarchiwizowany

#8784

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bylo to 'pare' ladnych lat temu, kiedy chodzilam jeszcze do technikum. Na jednej z przerw pobieglysmy z kolezanka do Netto po cos do picia. Po wejsciu okazalo sie, ze kolejki jak stad do Krakowa, wiec postanowilysmy sobie odpuscic, a jedyne wyjscie to przejscie przez kasy. Ide pierwsza, a facet z kolejki nic. Mowie 'przepraszam', zero reakcji. Powtorzylam to 3 razy, az w koncu sama przesunelam jego wozek, do ktorego pakowal zakupy. Przechodzac przez drzwi rzucilam do kolezanki 'ale ci ludzie mnie wkuurwiaja' i zaczelo sie ;)Stara, ponad 80cioletnia babulenka idaca przed nami odwrocila sie i do mnie na caly glos 'jak ci nie wstyd kuurwowac ty szmato'. Doslownie, jest to cytat :) Nie powiem, zatkalo nas, ale przeciez nic nie powiem. Chce isc dalej, a slysze 'mala gnojowa'. No to ja sie odwracam, zeby powiedziec co-nie-co, nic nie zdarzylam powiedziec, a ona do mnie 'nie zblizaj sie, bo cie gazem pierdoolne' (tak, to tez jest cytat :)). Ludzie przez netto tylko sie obracali i smiali. Ja rowniez, dalam spokoj i wrocilysmy z kolezanka do szkoly.

I tu wyjasnienie: owa pania znalam z wczesnego dziecinstwa, kiedy to bawilam sie u przyjaciolki na podworku (a ona tam mieszkala i mieszka dalej). Juz wtedy chodzila i darla sie, rzucala wszystkim czym miala w dzieciaki :) 'Pracowala' kiedys jako prostytutka przez wiele lat, a dodatkowo jeszcze 10 lat temu sponsorowala 20 lat mlodszego mezczyzne. Ostatnio przy odwiedzinach przyjaciolki widzialam ja pod blokiem. Nie pamietala mnie :)

Netto na Bramie Portowej w Szczecinie

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (40)
zarchiwizowany

#7583

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w Niemczech od kilku ladnych lat. Mam prace papierkowa, ktora bez problemu moge wykonywac w domu. Moj maz za to prowadzi restauracje, w ktorej platnosc dokonuje sie juz przy zamowieniu (byly przypadki, ze ludzie odchodzili nie placac, szczegolnie jesli zajmowali miejsca przy stolikach na dworze).
Pewnego dnia zadzwonila do meza kelnerka, ze nie da rady przyjechac. Jako ze sobota, a wiec ruch spory (przynajmniej po poludniu i wieczorem), a restauracja 2 minuty od naszego domu nie bylo problemu, zebym ja zastapila. No wiec praca jak praca - chodze, zbieram zamowienia, podaje. Dosc wczesne godziny jak na restauracje, wiec tlumow nie ma. No wiec kiedy wszystkich mialam z glowy, usiadlam sobie za lada i uslyszalam rozmowe 3 mezczyzn z pobliskiego stolika. Mowili, ze z jednej kelnerki "niezla s*ka, wyglada jakby dobrze obrabiala, etc." i ze jeden wezmie od niej numer, a potem wiadomo. Oczywiscie - wszystko po polsku. Od razu udalam sie na kuchnie, gdzie szepnelam kucharzowi, zeby zaserwowal im potrawy o jakich nie snili. :) Polegalo to na tym, ze do kazdej z potraw dosypal ostrych przypraw tak, ze sie nie dalo tego zjesc.
Osobiscie zanioslam gosciom posilki. Po kilku minutach oczywiscie jeden z nich mnie wola i tlumaczy angielskim na poziomie kali byc, ze tego sie nie da jesc. Odpowiedzialam (rowniez po angielsku), ze przykro mi, ale wybrali takie danie. Po chwili rozmowa nabrala juz takiego tempa, ze chyba zabraklo im angielskich slow, bo jeden z nich rzucil: 'glupia dziwko oddawaj kase!' po polsku :) Odpowiedzialam rowniez w naszym jezyku, ze za chamstwo sie placi i ze nie oddam pieniedzy, bo jak juz tlumaczylam - sami wybrali danie. Wtedy jeden z nich kazal zawolac szefa. Jakiez bylo ich zdziwienie gdy odpowiedzialam, ze maz jest chwilowo zajety, ale za jakies 10 minut bedzie wolny :)
W koncu zrezygnowani - odpuscili i wyszli.

Restauracja w Oberhausen

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (242)

1