Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

awanturnica

Zamieszcza historie od: 1 grudnia 2012 - 13:57
Ostatnio: 30 kwietnia 2018 - 5:23
  • Historii na głównej: 5 z 13
  • Punktów za historie: 3148
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 194
 
zarchiwizowany

#68593

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz się dzieje za granicą, gdzie pracowałam sezonowo. Do dyspozycji pracowników, w miejscu gdzie pracowałam, były kilkunastoosobowe vany. Pewnego dnia postanowiłam wybrać się ze swoim chłopakiem na zakupy właśnie takim "służbowym" autem. Ładujemy się, ja za kółkiem, zapinamy pasy, już prawie odpalam, wtem mój facet inicjuje taki oto dialog:
-V: "kochanie, proszę nie panikuj, cokolwiek powiem nie ruszaj się, dobrze?".
Kiwnęłam tylko głową, zaufałam, ale od razu spokojnie zapytałam o co chodzi.
-V: "Mamy w aucie węża."
W tym momencie, mimo że węży się specjalnie nie boję, zaczęłam się trząść ze strachu, wzięłam głęboki oddech i zapytałam:
J: "gdzie? Jak duży?"
V: "Deska rozdzielcza, wyłazi z wentylacji"
Szybkie spojrzenie na wentylację, rzeczywiście, widzę czarnego, cienkiego wężyka, o mało nie odskoczyłam, bo był jakieś 10 cm od mojej nogi. Ale nie ruszam się, ufam chłopakowi, oboje wpatrujemy się w węża jakąś minutę. Ani drgnie. Po 2 minutach (wierzcie, liczyłam sekundy!) wąż nadal nie rusza się. Tak. To był gumowy wąż. Który do złudzenia przypominał prawdziwego. Ktoś umieścił go umyślnie w tym akurat miejscu, aby kogoś nastraszyć, spoko. Tylko co jesli ktoś, kto prowadziłby akurat to auto, ma poważny lęk przed wężami i zauważyłby go w trakcie jazdy? Ja omal nie zemdlałam za strachu stojąc w miejscu, a nie uważam się za osobę jakoś przesadnie lękliwą. Kto wie jak ja sama zareagowałabym w trakcie jazdy... Jak dla mnie skrajnie nieodpowiedzialne i mało śmieszne, na szczęście dobrze się skończyło. Jak uwielbiam pranki, tak ten był wyjątkowo piekielny...

"Zagranica"

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (236)
zarchiwizowany

#62793

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem palaczem. Mój ojciec też, od ponad 30 lat. W wakacje nie było mnie ponad 3 miesiące w domu i wtedy ponoć rzucił. Ponoć, bo od kiedy wróciłam, on znowu pali. Zaczęło się niewinnie od poproszenia mnie o fajeczkę "do kawki". Dałam mu, czemu nie. Prośby były coraz częstsze, po jakimś czasie zasugerowałam, żeby może się określił czy pali, czy nie. Zbył mnie jakimś głupim żartem. Kiedy było mu już chyba głupio prosić mnie o papierosa, poczuł się na tyle swobodnie, że sam sobie "pożyczał", albo raczej kradł. Z mojej torebki. Kiedy spałam, kiedy nie było mnie w pokoju, kiedy moja czujność była uśpiona. Jakiś czas temu kupiłam sobie cały karton i schowałam go za łóżko. Po kilku dniach brakowało paczki, ale jako że nie złapałam go na gorącym uczynku, nie zwróciłam mu uwagi. Karton schowałam w bezpieczniejsze miejsce. Zaczęłam chować też napoczętą w danej chwili paczkę. Wtedy Pan Spryciarz wymyślił taki "myk", że włazi mi do pokoju i prosi o fajkę, patrzy skąd wyciągam i znowu buszuje jak mnie nie ma. Skrytki za każdym razem zmieniam, ale zaczyna mnie to powoli śmieszyć/męczyć, że w swoim rodzinnym domu bawię się w kotka i myszkę z własnym ojcem, który zachowuje się jak dziecko. Nie nakryłam go nigdy bezpośrednio, ale jak wybiegał z mojego pokoju lub udawał, że robi coś innego. Np. Wczoraj robiłam kolację. Zwykle jem w kuchni, ale chciałam sobie obejrzeć film więc zabrałam talerz na górę. Wchodzę do pokoju, a tam ojciec zasuwa sprintem z jednego końca pokoju na taras i zaczyna zbierać pranie. Tu małe wyjaśnienie: mój ojciec NIGDY nie zbiera ani nie rozwiesza prania. Albo z dzisiaj. Robię obiad w kuchni, ojciec wiedząc że nie mogę oderwać się od garów bierze mojego brata na górę pod pretekstem pokazania mu czegoś, po czym zbiega od razu do piwnicy (tam zwykle jara), pod pretekstem napalenia w piecu. Potem podchodzi do mnie, a ja czuję od niego, że przed chwilą palił.
Piekielna jestem ja. Mam tego świadomość, bo mimo, że widzę problem i mam jakieś tam dowody, to nic mu nie powiedziałam, tylko wciągnęłam się w jakąś głupią grę. Może dlatego, że mój ojciec w życiu nie przyznał się do winy i nikogo nie przeprosił, może dlatego, że jestem tchórzem i boję się jego reakcji (jest wybuchowym człowiekiem), a może dlatego, że po prostu nie lubię się kłócić. Jednak faktem jest, że już mi to zaczyna przeszkadzać. Mieszkam z rodzicami, mimo, iż jestem już dorosła, ale to tylko przez kilka miesięcy przed planowaną wyprowadzką za granicę.

Miał ktoś w domu złodzieja?

Dom rodzinny dom

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (26)
zarchiwizowany

#62399

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stoję sobie dzisiaj w banku w kolejce do "kasy", by wpłacić na konto pieniądze. "Kasy" znajdują się od razu po wejściu do oddziału a dalej jest tzw. Strefa klienta indywidualnego, która składa się z kilku poprzedzielanych ściankami "boksów" z biurkami i konsultantami obsługującymi klientów. Mniej więcej pomiędzy obiema strefami stoi malutki stolik z jakimiś malowankami i dwa krzesełka dla dzieci. Kolejka do "kas" dość długa, ja słuchawki w uszach, muzyczka puszczona cichutko, trochę się zamyśliłam. Moje zamyślenie przerywa głośne "łup". Jakby ktoś rzucił ziemniakiem w podłogę. Mój wzrok padł na stolik dla dzieci i, na oko, 2-letniego chłopczyka leżącego na ziemi. Przewrócone było także jedno z krzesełek i jakieś klocki. Po chwili lekkiego szoku dziecko zaczęło płakać i z jednego z boksów wybiegli rodzice roku. Bałwany siedli sobie z panią i omawiali jakieś swoje sprawy a dwulatka posadzili przy stoliku. Chłopiec prawdopodobnie stanął na krzesełku i nie utrzymał równowagi. Gruchnął nieźle o ziemię, ale poza kilkoma minutami płaczu i strachu myślę, że nic mu się nie stało. Od razu uprzedzę, że nie widziałam dziecka wcześniej, była spora kolejka i jakoś nie rozglądałam się poza strefę "kas". Nie jestem w stanie zrozumieć zachowania rodzica nawet kiedy jest sam w jakimś miejscu, gdzie musi coś załatwić i dziecko zostawia samo sobie, a co dopiero dwoje rodziców. Ludzie mnie zadziwiają brakiem wyobraźni. Może liczyli że obsługa banku ma dziecko na oku?

Bank

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (21)
zarchiwizowany

#61990

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lotnisko w Amsterdamie, czekam na przesiadkę w drugi samolot, po drodze na terminal wstępuję do palarni na dymka. W środku jak to w palarni, chmury dymu, smród i masa ludzi. Jednak moją uwagę przyciąga dwóch Polaków komentujących dość głośno:
-Boże co za smród, chyba ktoś ruskiego fajka odpalił albo jakieś inne wschodnie gówno.
-ja stawiam na tego kitajca (wskazał na starszego Azjatę) a ty Sławek co myślisz?
-no bez kitu jaki smierdziuch


I w ten deseń kilka minut, do tego śmiechy i hihy. Zgasiłam fajka, wzięłam torbę w rękę i rzeklam na odchodne: ojciec mi dał na drogę paczkę ruskich mentoli, przepraszam, od teraz powinno już pachnieć normalnie.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (30)
zarchiwizowany

#61267

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie krótko. Przypomniało mi się ostatnio, jak to kilka lat temu zwierzyłam się z czegoś rodzicom. Mianowicie, od trzeciego roku życia uczęszczałam do przedszkola. W przedszkolu tym, do piątego roku życia dzieci musiały w trakcie dnia odbyć tzw. "leżakowanie". Jako dziecko byłam dość ruchliwa i niepokorna, toteż bardzo nie lubiłam tego zajęcia. Zatem, jako cztero czy pięciolatka w trakcie leżakowania próbowałam robić wszystko, aby nie uciąć sobie drzemki. Często z nudów szukałam sobie jakiegoś zajęcia czyli np. uśmiechałam się do innych dzieci, próbowałam przemycić na leżaczek jakąś zabaweczkę, jak to dziecko. Pani przedszkolanka kilka razy zwracała mi uwagę, ale często nie docierało do mnie. Postanowiła zatem ukrócić raz na zawsze moje wybryki i... przy wszystkich dzieciach zdjęła mi majtki i pokazała pupę i "przód". Pani zrobiła to 2 razy. Dla mnie, jako takiego malucha, był to tak potworny wstyd, że z wesołego i ruchliwego dziecka zamknęłam się w sobie totalnie, dzieci śmiały się ze mnie i wytykały palcami. Rodzicom przyznałam się dopiero jakieś 2 lata temu, czyli jakieś 18 lat po tym zdarzeniu, ponieważ zwyczajnie było mi wcześniej wstyd. Niestety przedszkole już nie istnieje a ja dokładnie nie pamiętam tej pani, poza tym że miała na imię Marlena. Mam mało wspomnień z tak wczesnego dzieciństwa, ale to jedno utkwiło mi w pamięci do dziś...

przedszkole

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (319)
zarchiwizowany

#59828

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam i z gory przepraszam za brak polskich znakow. Historia lolachan o chciwym taksowkarzu przypomniala mi sytuacje ktora miala miejsce niecaly rok temu na warszawskim lotnisku Okecie. Ale od poczatku.
1 pazdziernika zeszlego roku wracalam sobie radosnie z wakacji, ktore spedzalam w USA, a dokladnie na Florydzie. Co istotne, mialam za soba ok. 20-godzinna podroz trzema roznymi samolotami, wobec tego bylam mocno zmeczona i marzylam jedynie o cieplej kapieli i lozku. W Warszawie postanowilam zatrzymac sie u kolezanki na Ochocie i dopiero na drugi dzien wyjechac do rodzinnej miejscowosci oddalonej od stolicy jakies 150km. Musze przyznac, ze raz na jakis czas bywam w Warszawie i wiem mniej wiecej jak sie po niej poruszac, wiadomo, ze nie jestem az tak "oblatana" jak rodowity Warszawiak, ale mniej wiecej ogarniam ile wyniesie mnie taksowka z lotniska na Ochote a ile na Prage. To tyle slowem wstepu.
Po wyladowaniu na Okeciu i odbiorze bagazu skierowalam sie do wyjscia w celu zlapania taksowki do kolezanki. Z powodu wczesnej pory nie chcialam jej bowiem ciagnac na lotnisko tylko po to aby pomoc mi zapakowac walizki do auta. Niech sobie pospi bidula :) mocno zmeczona, zaspana i obladowana po pachy sunelam powolutku w strone wyjscia, kiedy przypomniala mi sie ze w portfelu z gotowki posiadam jedynie obca walute. Zaczelam wiec rozgladac sie za jakims bankomatem, poniewaz w kantorze lotniskowym mieli dosc niekorzystny kurs. Wtedy podszedl do mnie ON. Pan mniej-wiecej 50 letni zapytal czy nie potrzebuje pomocy w postaci taksowki. Nawet sie ucieszylam, wszak tego wlasnie potrzebowalam, ale poinformowalam pana, ze najpierw musze znalezc bankomat, gdyz posiadam tylko $ i nie bede miala czym mu zaplacic no I ogolnie potrzebuje gotowki. Pan powiedzial wtedy ze nie ma sprawy on moze po drodze znalezc jakis kantor lub bankomat, bo tu na lotnisku to niestety bankomatu nie ma. Wtedy zapalila mi sie czerwona lampka po raz pierwszy. Mowie mu zatem ze to niemozliwe, na lotnisku musi byc bankomat, sama s niego korzystalam, ale z uwagi na zmeczenie nie pamietam gdzie. Na to pan mi odpowiada, ze to po drugiej stronie lotniska, ze daleko, ze on pomoze, a w ogole to umowmy sie tak (?) ze ja mu zaplace w $. Spytalam wobec tego ile by chcial tych $, na co on uslyszywszy adres stwierdzil, ze 30$ bedzie spoko. Ja mimo rozespania robie szybki rachunek i w sekunde zapala mi sie druga czerwona lampka. Zaraz. Hola. 90zl za przejazd na Ochote? Jeszcze mnie nie pogielo, jestem serio w Warszawie czy jeszcze w NYC? Cos mnie tknelo i podeszlam do stojacej nieopodal pani bedacej pracownikiem lotniska ispytalam o najblizszy bankomat. Byl po drugiej stronie korytarza. Panu oczywiscie podziekowalam. Ta sytuacja obudzila mnie bardziej niz pora na kawa. Po wyplaceniu gotowki te sama pania poprosilam o skierowanie do lotniskowych taksowek, co powinnam byla zrobic na samym poczatku, Jednak moja uspiona czujnosc spowodowana wyczerpaniem omal nie wpedzila mnie w male co prawda, ale Jednak straty finansowe. Powiedzcie mi Kim trzeba byc aby w taki sposob wykorzystywac ludzi? Nie mowie, ze takie rzeczy tylko w Polsce, Bo za granica tez wiele razy chciano mnie oszukac, ale do czego czlowiek moze sie posunac zeby tylko zdobyc kase? Brak slow.

Za taksowke lotniskowa zaplacilam 40zl razem z 25% napiwkiem

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (217)
zarchiwizowany

#58950

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą przedstawię, jest po części piekielna, a po części zabawna. Miała ona miejsce ok. 8 lat temu w ośrodku jeździeckim, do którego uczęszczałam na jazdy, a który swego czasu był moim drugim domem.

W ośrodku była, poza innymi końmi, zimnokrwista (pogrubiana) klacz, którą właściciel kupił za małe pieniądze od jakiegoś chłopka, z uwagi na fakt, iż była bezpłodna. Nazwijmy ją Fiona. Fiona została przyuczona do jazdy wierzchem, ale głównie sprawdzała się w zaprzęgu, a zimą na kuligach. Mieliśmy w stajni również ogiera. Dajmy mu Shrek. Shrek był niezwykle temperamentny, wypuszczano go na wybieg tylko samego. Na widok innego konia, a nawet swego własnego odbicia w lustrze dostawał totalnego świra, toteż wykorzystywany był głównie do krycia. To tak słowem wstępu.

Historia właściwa wydarzyła się pewną śnieżną zimą. Moja koleżanka, z którą przychodziłam na jazdy, przyjmijmy, że Ania, bardzo lubiła Fionę. Pewnego zimowego poranka wybrałyśmy się w teren. Ania jechała na Fionie. Po dość długim i wyczerpującym terenie, Ania stwierdziła, że z Fioną jest coś nie tak, że ciężko oddycha, nie ma siły dotrzymywać mi kroku i coś chyba jej jest. Powiedziałyśmy o tym instruktorce. Fiona została wyłączona z pracy na kilka dni,a jej zachowanie tłumaczono przepracowaniem związanym z licznymi kuligami, które ciągała w ostatnim czasie. Po kilku dniach Fiona musiała jednak wrócić do pracy. Wydawało by się, że czuła się lepiej, ale niestety było to jedynie złudne wrażenie. W trakcie jednego z kuligów Fiona zwyczajnie zatrzymała się i nie chciała dalej iść. Została doprowadzona do stajni i wstawiona do boksu. Wezwano weterynarza. Wszyscy zachodzili w głowę, co może dolegać naszej biednej Fionie. Prawda okazała się być zadziwiająca...

Weterynarz przyjechał dość szybko. Zanim jednak się pojawił,jedna z dziewczyn uczęszczających do stajni zażartowała, że Fiona ostatnio coś chyba przytyła, może jest źrebna? Wszyscy ją jednak wyśmiali, wiadomym było, że Fiona nie może mieć dzieci, a nawet jeśli by mogła, to kiedy miałaby zajść w ciążę, jeśli nie była kryta? Niestety, bądź stety, weterynarz potwierdził przypuszczenia koleżanki, które zostały wyśmiane. Fiona była w 11, czyli ostatnim miesiącu ciąży i po 2 dniach urodziła swojego 1 w życiu źrebaka. Maleństwo było zdrowe i piękne. Pozostało pytanie: skąd ta ciąża?
Odpowiedź przyszła sama. Chłopcy stajenni przyznali się, że czasem żal robiło im się Shreka i wyprowadzali go nocą na wybieg razem z Fioną. Wiedzieli bowiem, że była ona bezpłodna i nawet jeśli "do czegoś między nimi dojdzie" to bez "konsekwencji". I Shrek i Fiona zdawali się lubić te nocne spotkania. Jakiś czas po takiej całonocnej "randce" oba konie były spokojniejsze i jakby szczęśliwsze. Jako, że Fiona była zimnokrwista i zawsze "przy kości", to ciężko było zauważyć u niej ciążę, której zresztą nikt się nie spodziewał. Stajenni mieli zostać ukarani, ale jako że wszystko dobrze się skończyło i każdy pokochał małą "niespodziankę", to wybryk im podarowano... Mimo wszystko według mnie zachowanie stajennych było nieodpowiedzialne, ponieważ zagrażało życiu Fiony, która do końca ciąży była eksploatowana jak w pełni zdrowy koń, a jej ciąża nie była od początku monitorowana.

stajnia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (47)
zarchiwizowany

#58428

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam piekielnych z moją debiutancką historią :)
Sprzed chwili.
Siedzę sama w domu wykorzystując ostatnie godziny przed egzaminem na prawo jazdy na rozwiązywanie testów, gdy błogą ciszę przerywa mi dźwięk telefonu stacjonarnego. Podniosłam się leniwie z kanapy ciągle w głowie mając "zasadę prawej ręki". Odbieram. W słuchawce miły kobiecy głos zaczyna prawie że wyśpiewywać swój monolog:
-Piekielna Telefonistka: Dzień dobry! Dzwonię z firmy "jdsbchdbchd bchbchds"! Chciałabym zaprosić Państwa na niesamowite spotkanie! Spotkanie to odbędzie się w hotelu "bardzofajnyhotel" w dniu jutrzejszym o godzinie 16:00......

Tu postanowiłam Pani przerwać. Nie tylko dlatego, że o tej porze wszyscy domownicy są zwykle w pracy, nie dlatego, że nie chciało mi się z nią gadać, ale dlatego, że domyśliłam się o jakie "spotkanie" może chodzić (kołdry/garnki/leczące wszystkie choroby lampy itp.). Jednak wyznając zasadę "żadna praca nie chańbi" wysłuchałam Pani do końca zdania po czym uprzejmie poinformowałam, iż: "Dziękuję, nie jesteśmy zainteresowani".

Nim skończyłam swoje zdanie w słuchawce rozległa się głucha cisza i sygnał "pip pip pip".


Grunt to szacunek do potencjalnego klienta.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (25)

1