Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

awanturnica

Zamieszcza historie od: 1 grudnia 2012 - 13:57
Ostatnio: 30 kwietnia 2018 - 5:23
  • Historii na głównej: 5 z 13
  • Punktów za historie: 3148
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 194
 

#61706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój młodszy brat rok temu poszedł do pierwszej klasy. Jako, że rodzice mieli prawo wyboru, puścili go, mimo iż miał dopiero 6 lat. Młody jest jak na swój wiek dość poważny i samodzielny, toteż od drugiej klasy rodzice pozwolili mu, razem z sąsiadem z jednej klasy, wracać do domu autobusem (3 przystanki). Mieszkamy na osiedlu, gdzie w otoczeniu domków jednorodzinnych wybudowano blokowisko dla ludzi, których przesiedlono z baraków z centrum miasta. Nie chciałabym tutaj ich wrzucać do jednego worka, ale większość z nich to tzw. margines społeczny, to znaczy alkoholicy, złodziejaszki i panie lekkich obyczajów. No i dużo tam dzieci, które z moim Młodym chodzą do szkoły i jeżdżą, siłą rzeczy, tym samym autobusem.

Jak Młody poszedł do drugiej klasy to zaczął się dziwnie zachowywać. Jakiś taki wycofany się zrobił, ale jak się go zapytało, to wszystko ok. No to ok. Przyszła jesień, liście z drzew. Młody wraca ze szkoły, czapka w liściach. Ok, jesień jest, dzieciaki się bawią. Ale po kilku (nie pamiętam dokładnie ilu) dniach, jak codziennie przynosił liście dosłownie powbijane w czapkę, rodzice zaczęli wypytywać gdzie tak lata po szkole, że tyle liści nałapał. Młody na to, że nigdzie i że nic nie wie. Ojciec za kolejnym razem trochę go przycisnął i Młody zmiękł. Okazało się, że po szkole na przystanku, koledzy "z bloków" ze starszej klasy się z niego śmieją, że dopiero jesień a on chodzi w czapce i jeden z nich codziennie zabiera mu ją i rzuca za ogrodzenie prosto w kupę liści. Młody musi naokoło zasuwać i ledwo wyrabia na autobus. Ojciec się wściekł. Na drugi dzień rano zapakował Młodego w samochód i przejeżdżając obok przystanku, gdzie dzieci wsiadają zapytał go, który to jeleń zabiera mu czapkę. Potem szybko odwiózł Młodego do szkoły, żeby zdążyć przed autobusem i zaczaił się na przystanku, gdzie dzieciaki wysiadają. Kiedy nasz delikwent wysiadł, ojciec zawołał go, podniósł jedną ręką do góry za kurtkę i powiedział mu, że jak jeszcze raz choćby podejdzie do Młodego, to mu powyrywa z tyłka ręce i nogi, tak że go własna matka nie pozna. Od tamtej pory spokój.

Żeby nie było, że pochwalam takie metody, ale mój ojciec to choleryk i zawsze jak nam działa się krzywda to brał sprawy w swoje ręce, jednak przemoc choć słowna to wciąż przemoc. Nikogo by nigdy nie uderzył, tylko tak straszył, ale może to właśnie jest jedyna skuteczna metoda na dzieciaki które czują się bezkarne i każą spadać na drzewo każdemu kto KULTURALNIE zwróci im uwagę?

podstawówka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 610 (674)

#61553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idzie kolega [K] do sklepu, po drodze pali papierosa. Mija przystanek autobusowy, na którym siedzi żulik [Ż].

[Ż]- Przepraszam, czy mógłby pan poczęstować papierosem?

Kolega skąpy nie jest i dobre serce ma, poczęstował.

[Ż]- A mogę dwa?

[K]- Proszę.

[Ż]- Dziękuję bardzo dobry człowieku!!!

Kolega wraca 20 minut później znowu z papierosem w ustach i mija te sam przystanek z tym samym żulikiem.

[Ż]- Przepraszam, czy mógłby pan poratować mnie papieroskiem?

[K]- Ale dopiero co dałem panu dwa?

[Ż]- A to spier.....

Cóż, od tamtej pory kolega nie częstuje...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 450 (538)

#61412

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od trzech lat jeżdżę na tzw. Work&Travel i pracuję na campie dla dzieci w jednym ze wschodnich stanów USA przez wakacje na stanowisku "laundry girl", czyli moim królestwem jest pralnia. Do moich codziennych obowiązków należy pranie ciuchów zarówno dzieciom, jak i ich opiekunom. Mam tu kilka piekielnych historyjek, które zdarzyły mi się przez okres mojego pobytu w "Hameryce". Ostrzegam, że będzie obrzydliwie.

Na początku może opiszę w skrócie jak wygląda mój tydzień. 3 razy w tygodniu, co 2 dni jedna grupa ok.50 osób (dzieci i ich opiekunów) przynosi nam pranie w podpisanych z imienia i nazwiska torbach. My mamy 2 dni żeby to wyprać. 1 dzień w tygodniu pozostali pracownicy campu przynoszą swoje pranie. To tak w skrócie.

Nie chciałabym absolutnie uogólniać, ale z mojego doświadczenia wynika, że Amerykanie to osoby, które najmniej uwagi przywiązują do higieny, a jeszcze mniej do tego, co na temat ich higieny myślą inni.

Przykładowo, brudne gacie. Strasznie głupio o tym pisać, ale wyobraźcie sobie sytuację, gdzie ktoś przynosi Wam torbę, w której znajduje się ok. 10 par brudnej od (nazwijmy rzeczy po imieniu) kupy bielizny. Mówię tu o takim szlaczku w okolicach tyłka, tzw. kleksie. I robi to za każdym razem... Paradoksalnie takie pranie należało zwykle nie do dzieci, a ich dorosłych opiekunów, których łatwo zidentyfikować, ponieważ, jak już pisałam, każda torba podpisana jest z imienia i nazwiska... Nie muszę chyba dodawać że na campie wszyscy się znają, wieczorami wychodzimy razem na piwo i ciężko potem patrząc na takiego gościa nie pamiętać o tym, że popuszcza w gacie. Co istotne, Europejczykom raczej się to nie zdarza, a i dzieciom raczej rzadko.

Skoro jesteśmy przy dzieciach. Rok temu robiłyśmy pranie grupie, w której było 3 czy 4 chłopców, których pranie zawsze zawierało jakąś niespodziankę. Najczęściej była to właśnie kupa albo nawet i dwie lub trzy zakręcone w gacie, spodnie i na koniec ręcznik... Ręce i cycki i wszystko opadało, bo chłopcy mieli po 13 lat!!! Nie muszę chyba opisywać odoru jaki niósł się z pralni po odkryciu takiej niespodzianki... Można o tym wszystkim pomyśleć, że przecież to dzieci i czasem może się zdarzyć, ale to się zdarzało co tydzień w tej samej grupie u tych samych dzieci! O ile pamiętam, ja w wieku 13 lat umiałam już korzystać z toalety od ładnych paru lat a jeśli nawet zdarzyłoby mi się coś takiego, to za żadne skarby świata nie chciałabym, aby ktoś to zobaczył i wolałabym już takie gacie wywalić niż nieść w podpisanej imiennie torbie do pralni. Szczególnie, że pobyt takiego dzieciaka na campie kosztuje rodzica 10 000 $, więc biedni oni nie są...

Housekeeping. Oprócz pracy w pralni czasem sprzątałam też domki. Raz zostałyśmy z koleżanką poproszone o posprzątanie jednego z domków, w domku obok mieszkali ok. 16 letni chłopcy którzy nazajutrz mieli wyjechać. W dniu ich wyjazdu poproszono nas aby posprzątać ich domek. Kiedy dotarłyśmy na miejsce moja koleżanka powiedziała, że musi skorzystać z toalety, więc poszła do domku, który sprzątałyśmy dzień wcześniej, bo wiedziałyśmy że jest tam czysto. Niestety nie było. W każdym kiblu kupsko zawalone po same brzegi, to samo pod prysznicami. Ja nie wiem co oni mają z tym, przepraszam za wyrażenie, gównianym ekshibicjonizmem. Na szczęście mamy super managera, który zajął się przepychaniem i czyszczeniem tych brudów, a chłopaki zostali nieźle opierniczeni.

Po chłopcach przyjechały dziewczynki, też na oko 15-16 lat. Co prawda nie zapychały toalet tym czym chłopcy, ale zużytymi tamponami/podpaskami i owszem. Oprócz tego tampony latające po całej łazience (???) to była norma, w pokojach taki syf, że czasem zastanawiałam się czy tam jakiś armagedon nie przeszedł, całe zgrzewki pustych butelek po napojach pod łóżkami, zalepione podłogi i ściany, nawet nie wiem czym. I wszystko Amerykanki...

W tym roku dwie Węgierki pracują w housekeepingu i mówią, że dziennie ok. 3-4 zapchane toalety to norma, kupy pod prysznicami to norma, ogólnie przesrana robota.
Ostatnia obrzydliwa anegdota. Kilka dni temu jak zwykle robiłam pranie jednej grupie, po czym opiekunowie zabrali je do domków dzieci. Po jakimś czasie przychodzi chłopak, ok. 13 letni i mówi że w jego torbie są jakieś mokre rzeczy ubrudzone czym??? ....oczywiście, że kupą. Jak się później okazało, cudowni koledzy z domku mu zgotowali "żart". Bardzo prześmieszny. Sprawcy zostali odpowiednio ukarani...

Może powiecie, że inni też tak robią, że nie mam porównania z innymi narodowościami, ale u nas na campie są ludzie z ok. 15 krajów, w tym Kanada, Meksyk, Nowa Zelandia, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania, Ukraina, Czechy, a to Amerykanie zawsze sprawiają takie niespodzianki.

HAMERYKA

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 621 (737)

#60543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie tak dawno odbywałam staż w pewnej firmie transportowej. Miałam pracować jako typowa pomoc biurowa: klepanie zleceń do systemu, kserowanie, korespondencja, ogólnie pomoc przy papierkach spedytorom. Na początku stażu przez miesiąc miałam "ofertować", czyli dzwonić po firmach i przedstawiać im naszą ofertę oraz prosić o wyceny i przekazywać "kontakty" do spedytorów. Było to zajęcie strasznie nudne i monotonne, ale powiedziano mi, że w taki sposób najlepiej poznam ofertę firmy i zapoznam się z jej specyfiką. No okej, jestem w stanie to zrozumieć. To, co jednak wyprawiało się w tej firmie przez 6 miesięcy mojej pracy, to istny cyrk na kółkach. Opowiem Wam dlaczego.

Po pierwszym miesiącu zaproponowano mi przeniesienie do działu planowania, który kontrolował kierowców, sprawdzał ich czasy pracy i planował dalsze trasy. Dostałam od groma obowiązków, zasuwałam jak mały samochodzik, ale po to jest staż aby się czegoś nauczyć, wobec tego nie narzekałam. Dział planowania i spedycji mieścił się w jednym wielkim pomieszczeniu i było tam bardzo głośno, cały czas miałam okazję przyglądać się jak wygląda praca spedytora. A wygląda ona tak:

1. Spedytor ma pod sobą kilka/Kilkanaście firm, w zależności od tego jak bardzo wchodzi w d*pę szefowi. Między spedytorami trwa nieustanny wyścig szczurów, każdy ma do wyrobienia limity sprzedaży ładunków oraz musi zadowolić swoje firmy obstawieniem ich kontraktowych szycht. Ze swojej pracy zdają codziennie raporty do 3 (!!!) kierowników plus prezesa. Spedytorów jest 8...

2. Prezes i kierownicy praktycznie codziennie piją w trakcie pracy, po czym wysyłają wszystkim kolejne maile o tym jak bardzo są beznadziejni i jak to wszystko jest ich winą, że nie ma wyników. Często gęsto zdarzało się że prezes wpadał nawalony jak meserszmit na spedycję i urządzał bez powodu awanturę.

3. Spedytorzy nie mieli pod sobą aut, ładunki rozdzielał dział planowania, często według swego widzimisię, wobec tego kto bardziej wchodził w d*pę planistom, ten miał więcej ładunków obstawionych. Można było się poskarżyć, ale rację miał zawsze ten, kto miał lepszy wynik.

4. Pozyskiwanie nowych firm i utrata ich po miesiącu współpracy. Prezes najpierw cisnął spedytorów żeby pozyskiwali nowe firmy, a kiedy się to udawało, to niestety nie mogliśmy ich obsłużyć, ponieważ brakowało nam aut. Zamiast skupić się na firmach które mieliśmy i usprawnić współpracę poprzez większe zaangażowanie, szefostwo narzekało, że za mało firm, w skutek czego podczas mojego stażu około 10 starych firm zakończyło z nami współpracę.

5. Okłamywanie klientów. Branie na siebie za dużo ładunków, za krótki czas na dostawę, kierowcy wściekli nie zjeżdżają do domu miesiąc, klient czeka na towar kilka dni. Co robi firma? Straszy kierowcę jakimiś kruczkami w umowie, a klientowi mówi, że auto się popsuło. Takie wciskanie kitu budzi u wszystkich na sali euforię, kto wciśnie lepszy wałek ten bardziej zajebisty. Szef przyklaskuje. Do momentu, aż za piątym czy dziesiątym razem klient się kapnie i zerwie kontrakt.

6. Raporty, raporty, raporciki... Tam gdzie pracowałam, trzeba było wysyłać prawie 3-stronicowy raport z tego ile i komu co się sprzedało, z kim się rozmawiało przez telefon i o czym oraz ile maili się wysłało. Do tego na sali był zamontowany monitoring i (!!!) podsłuch, a kierownikiem były policjant.

7. Psychiczne gnębienie. Jeśli coś ci nie wychodziło, miałeś gorszy dzień, albo po prostu chciałeś wyżalić się kierownictwu - pamiętaj - wszystko jest twoją winą. Wieczne porównywanie, co miesiąc nowe tabele z coraz wyższymi progami w raportach. Inni potrafią, ty nie. Co z tego, że ty masz 3 firmy a ktoś inny 15. Zawaliłeś i tyle.

Czemu o tym wszystkim piszę? Bo pod koniec stażu zaproponowano mi pracę. Jako spedytor. Zrobiono to w sposób na zasadzie: damy ci pracę, Przemyśl to, twoja koleżanka (także stażystka) powiedziała nam że ma nas gdzieś (co było nieprawdą) i nie chce u nas pracować. Ty masz jeszcze szansę. Nie zmarnuj jej. Zapytałam o warunki i charakter pracy. Nie uzyskałam odpowiedzi. Wobec tego i ja nie udzieliłam żadnej. I tak oto w milczeniu rozstałam się z tą firmą. W dniu naszego odejścia kierownictwo wzięło wolne...

Firma transportowa

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 337 (405)

#58429

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Natchniona historiami o piekielnych właścicielach mieszkań, postanowiłam opowiedzieć o pewnym Piekielnym Właścicielu (PW), który wynajmował mnie i mojemu współlokatorowi dwupokojowe lokum w centrum pewnego miasta wojewódzkiego. Zdecydowaliśmy się wynająć od PW mieszkanie ze względu na, jak na tę lokalizację, dość niski czynsz, opłaty również nie były wygórowane. Jako "studenciaki" nie oczekiwaliśmy w zamian wysokiego standardu. Ot, aby na głowę nie kapało, spać gdzie było, grzyba żadnego na ścianach nie było i podstawowe sprzęty, typu pralka i lodówka się w nim znajdowały. No i na uczelnie było blisko :) Mieszkanie warunki spełniało, toteż szczęśliwi i pełni nadziei rozpoczęliśmy współpracę z PW. Oczywiście nie mogło być tak pięknie, bo wtedy nie byłoby tej historii. Oto kilka piekielności, które zgotował nam PW:

1. Wizytacje.
PW wpadał kiedy miał na to ochotę. Nie raz się zdarzało, że kiedy zrobiłam sobie "dzień leniuszka", czyli w piżamach leżałam cały dzień pod kocem z paczką popcornu i colą, on wbijał sobie jak do siebie (bez pukania), bo on czegoś zapomniał/coś przyniósł/musi coś sprawdzić. Raz przyszedł z rzeczoznawcą oglądać ścianę w moim pokoju, kiedy tak właśnie sobie leżałam! Uprzedzając pytania: na początku byłam w zbyt wielkim szoku żeby zwrócić mu uwagę, późniejsze próby nie dawały absolutnie efektów.

2. Wtrącanie się w nasze życie.

Notoryczne pytania: co studiujemy, czy jesteśmy parą, kiedy ślub, kiedy dzieci, a czemu tu tyle butów, gdzie pracujecie, ile zarabiacie i tym podobne. Był to starszy człowiek, więc tłumaczyliśmy sobie, że po prostu tak ma, taki typ i właściwie jest nieszkodliwy, ale po jakimś czasie jak się "rozkręcił" to stało się nie do wytrzymania.

3. Pieniądze.

O nie konflikty były największe i przez nie niestety zakończyła się nasza współpraca.
Mieszkanie było w starej kamienicy, mimo, że odmalowane i odświeżone, to instalacja elektryczna była stara. Co chwila coś się psuło z tego względu. PW od razu powiedział, że jeśli chcemy coś w nim "ulepszać", to na swój koszt, ale za naprawy starego sprzętu płaci on. Zgodziliśmy się. Odmalowaliśmy wannę, wymieniliśmy dywaniki w łazience i kotarę. W kuchni też parę rzeczy wymieniliśmy. Pewnego razu, kiedy brałam kąpiel, nastawiłam w łazience taki malutki piecyk elektryczny, żeby było mi cieplej. Niestety, gniazdko do którego go podpięłam nie posiadało uziemienia i wtyczka, która była gumowa stopiła się i wtopiła w gniazdko. Trzeba było wyłączyć prąd w całym mieszkaniu, żeby wyjąć gniazdko. Powiedzieliśmy właścicielowi - obiecał wezwać kogoś do naprawy. Jak się możecie domyśleć nic z tym nie zrobił.

Przez nieprawidłowo zabezpieczone gniazdka popsuła nam się pralka. Wychodząc do pracy nastawiłam pranie, po powrocie zastałam całą kuchnię (tam stała pralka) w wodzie. Akcja zmywanie podłogi, wyrzynanie prania i wietrzenie łazienki trwała pół nocy. Na drugi dzień wezwaliśmy właściciela. Części wody niestety nie dało się z pralki usunąć i zaczęła ona po prostu śmierdzieć. PW stwierdził wtedy, że "któreś z nas ZESRAŁO się do pralki". Po tych słowach nie wytrzymałam i wyprosiłam go z mieszkania. Na drugi dzień PW przeprosił za swoje zachowanie i zobowiązał się przyprowadzić pana, który naprawi pralkę. Nie było mnie wtedy w domu, ale współlokator opowiadał, że przyjechali obaj (PW i naprawiacz pralki [NP]). NP po rozebraniu pralki stwierdził, że nastąpił w niej wybuch kondensatora, o ile dobrze pamiętam, choć nie znam się na tym i że spowodowane jest to źle zabezpieczonym gniazdkiem elektrycznym. Gdy przyszło do płacenia za usługę, PW stwierdził, że nie ma przy sobie gotówki. Poprosił więc mojego współlokatora o zapłacenie za naprawę, a on miał oddać pieniądze następnego dnia. Jak się domyślacie - nie pojawił się.

Parę tygodni później pralka znów wybuchła. Byłam wtedy sama w domu. Zadzwoniłam do PW, a on dał mi numer do NP. NP przyjechał tego samego dnia i po rozkręceniu pralki stwierdził, że wybuchł drugi kondensator. NP powiedział, żeby zadzwonić do PW i dać mu go do telefonu i żeby nie dać się wrobić w zapłatę za tę naprawę, bo to nie jest nasza wina, ale po pierwsze wieku pralki, a po 2 starej instalacji elektrycznej. PW przez telefon zobowiązał się odliczyć nam kwotę naprawy od czynszu, toteż zadowolona zapłaciłam NP jakieś 80zł i zapomniałam o sprawie.

Wtem nadszedł piekielny dzień zapłaty za czynsz. Przeczuwając co nastąpi, mój współlokator ulotnił się na piwo z kumplami, a ja zostałam oddelegowana na spotkanie z PW. Po przekazaniu mu pieniędzy za czynsz z odliczoną kwotą obu napraw pralki, PW dostał takiej piany, że bałam się, że zrobi mi krzywdę. Oczywiście skrzyczał mnie, że nie tak się umawialiśmy, że to wszystko zmyśliłam i za jedną naprawę mamy mu oddać, bo to my popsuliśmy pralkę. Po moim stanowczym "nie dostanie Pan więcej pieniędzy, umawialiśmy się tak jak mówię" i prośbie zadzwonienia do NP, PW zaczął krzyczeć, że przecież oboje pracujemy (dorywczo) i NAS STAĆ, więc czemu nagle wydziwiamy. Koniec końców ja też nie wytrzymałam, kazałam mu na siebie nie krzyczeć, z bezsilności się rozwyłam. Dziad dał nam 2 tygodnie na opuszczenie jego włości. Byliśmy wtedy młodzi i głupi, mogliśmy wcześniej się wynieść lub inaczej to rozegrać, ale to była jedna z pierwszych stancji, a poza tym jakoś zawsze uczono mnie szacunku dla starszych mimo wszystko...

P.S. Przyprowadzał sobie ludzi na oglądanie mieszkania kiedy chciał, podczas naszej obecności a my wtedy ich informowaliśmy jakie niespodzianki na nich czekają, jeśli zdecydują się je wynająć.

LUBLIN

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (466)

1