Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bypek

Zamieszcza historie od: 6 maja 2011 - 21:43
Ostatnio: 12 lutego 2022 - 11:08
  • Historii na głównej: 4 z 12
  • Punktów za historie: 3207
  • Komentarzy: 237
  • Punktów za komentarze: 2012
 

#21413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie mieszkam w metropolii, więc do liceum dojeżdżałam autobusem linii należącej do prywatnego właściciela. Autobusy te kursowały średnio co trzy godziny (rano kursy były częstsze, wiadomo, ludzie do pracy i do szkoły musieli się dostać). Którejś zimy, kiedy mróz trzaskający na spółkę z ogromnym śniegiem opóźniał niejeden kurs, poranne autobusy stawiały się na przystankach zadziwiająco punktualnie.

Nie byłoby w tym nic piekielnego, gdyby nie to, że pewna kobieta postanowiła się poskarżyć na kierowców. Dokładnie nie zacytuję treści skargi, dawno to było, postaram się jednak oddać jej sens:

"Przyszłam dziś rano na przystanek tak jak zwykle, pięć minut przed planowanym odjazdem autobusu. Ale, że było mroźno, to byłam przekonana, że autobus przyjedzie opóźniony. Weszłam do sklepu, żeby się ogrzać. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego autobus przyjechał punktualnie?"

komunikacja wiejsko-miejska

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 834 (892)

#16067

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przepraszam za brak dialogów i rozwlekłość tekstu. Działo się to dość dawno temu, więc opisałam wszystko tak wiernie, jak zapamiętałam.

Każdy, kto uczęszczał do szkoły, może przywołać w pamięci nauczyciela, którego bez wahania mógłby nazwać piekielnym. Mnie przypadł w udziale piekielny geograf. Kończyłam wówczas szkołę, po której wybierałam się do liceum, które w mojej okolicy miało najlepszą renomę.

Piekielność pana geografa odzwierciedlała się tym, że miał swoich faworytów, jak i tych, którzy – choćby nie wiem, co zrobili – nigdy nie mogli mieć wyższej oceny niż trzy. Powiecie pewnie, że to powszechne? Owszem, pod warunkiem, że nauczyciel faktycznie zwraca uwagę na umiejętności ucznia. Pan geograf kierował się jedynie nazwiskiem. Moje nazwisko kojarzyło mu się nie najlepiej: z moim ojcem, z którym od lat pozostawali w niezgodzie . Mniejsza o to, skąd wzięła się wzajemna niechęć, dość powiedzieć, że mój o rok młodszy brat też miał z nim drogę przez mękę. Nie będę tu opisywać tego, co działo się przez całe trzy lata, kiedy mnie uczył, opiszę tylko ostatni, decydujący rok. Otóż od samego początku przy każdym sprawdzianie, przy każdej kartkówce brakowało mi dosłownie jednego punktu do wyższej oceny. Zatem przeważnie dostawałam dwóje, albo tróje, jeśli Piekielny miał lepszy humor. Na początku próbowałam się wykłócać, wynajdywać rzeczy, które innym uznał, a mnie nie; jednak po którymś tam razie odpuściłam. I tak nigdy mi tego punktu nie przyznał.

Tak więc zbliżał się koniec ostatniej klasy, a mnie wychodziła dwója na świadectwie. Pominę fakt, że byłaby jedyna dwója, jaką kiedykolwiek miałabym na świadectwie w tej szkole. Bardziej istotne jest, że największe klasowe obiboki, które cały rok kompletnie nic nie robiły i to nie tylko względem geografii, też miały mieć dwóję. Dlaczego? Ano, dlatego, że nie opłacało się ich w ostatniej klasie zatrzymywać na kolejny rok, skoro przez całą szkołę jakoś przechodzili z klasy do klasy.

Kiedy mój ojciec się o tym dowiedział, dostał niemal piany na ustach: kazał mi składać podanie o egzamin komisyjny. Posłuszne dziecko ze mnie było wówczas, więc napisałam i zaniosłam do pani dyrektor. Pani dyrektor, jako osoba do rany przyłóż, przyjęła podanie i jeszcze tego samego dnia miałam wyznaczony termin: dwa tygodnie później. Byłoby wcześniej, gdyby nie fakt, że egzaminatora trzeba było szukać w sąsiedniej gminie – żeby nie można było zarzucić stronniczości.

Przystąpiłam do egzaminu bez jakichś szczególnych przygotowań. Zadania rozwiązałam przed czasem, po czym dostałam jeszcze temat do napisania wypracowania. Miałam na to godzinę, nie pamiętam ile słów miało to wypracowanie zawierać, ale miało być na co najmniej dwie strony A4. Temat brzmiał: Wielkie odkrycia geograficzne zapoczątkowane przez Kolumba. Uporałam się z tym w 45 minut, po czym wyszłam z sali. Komisja egzaminacyjna w składzie: dyrektor szkoły, egzaminator główny i pan historyk mieli ocenić moje wypociny. Razem z komisją został mój tato i rzeczony piekielny geograf – obaj w charakterze świadków.

Po godzinie zawołano mnie z powrotem. Kiedy już usiadłam, pani dyrektor mi pogratulowała, a egzaminator powiedział, że gdybym składała podanie o egzamin na ocenę celującą, bez wahania by mi ją przyznał. Ale, że składałam o pięć, to on nie może mi wyższej oceny postawić. Zatem miałam swoją piątkę na świadectwie.

Najlepsze jednak opowiedział mi tato. Kiedy wyszłam z sali, egzaminator przejrzał moje odpowiedzi i wypracowanie, i wypowiedział się na ten temat mniej więcej tymi samymi słowami, które wyrzekł później do mnie. Piekielny geograf, kiedy to usłyszał, dostał szału, zaczął sypać uwagami, że to niemożliwe, bo w wypracowaniu nie uwzględniłam odkrycia Chin i Indii (zdawało mi się, że były już one wcześniej odkryte); że zacięłam się przy jednym pytaniu i zamiast nazwać jeden z półwyspów Jutlandzkim, nazwałam go Duńskim (obie nazwy są uznawane) oraz że… może i umiem geografię, ale co najwyżej na cztery! Skoro tak, to czemu, do kroćset, chciał mi dać dwa??? Zagadka nie została do dziś rozwiązana. Pan geograf w następnym roku zrezygnował z posady w tej szkole.

szkoła

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 616 (684)

#13915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czasach, kiedy moja siostra studiowała podróżowała ona dużo komunikacją miejską. Jak wiadomo, od czasu do czasu zdarzały się kontrole biletów. W tej historii główną bohaterką będzie koleżanka siostry [KS].

Otóż co jakiś czas bilety sprawdzał Kanar Złośliwy [KZ]. I za każdym razem, kiedy to on kontrolował ważność biletów, było przynajmniej kilku gapowiczów. Wszyscy zachodzili w głowę, o co chodzi: czy koleś szczęście miał takie, czy wyjątkowego nosa do nieuczciwych podróżników, a może ktoś (lub coś) mu w tym pomagał?

Któregoś dnia koleżanka siostry wsiadła do autobusu środkowymi drzwiami, skasowała bilet i jedzie sobie spokojnie. Wtem: kontrola! Koleżanka niewiele się przejmując, jako że miała czyste sumienie, podała kanarowi bilet, który trzymała dotąd w kieszeni. Kanar popatrzył, uśmiechnął się złośliwie i mówi:
[ZK] Ten bilet jest nieważny.
[KS] Ale jak to, przecież go skasowałam przy wsiadaniu!
[ZK] No, to chyba nie tym razem, bo ten bilet ma wczorajszą datę.
[KS] To niemożliwe, nie jechałam wczoraj autobusem...
[ZK] Ja tam nie wiem. A ten bilet jest nieważny i już.
No i wypisał koleżance mandat, który dziewczyna zapłaciła.

Kilka dni później znów jechała sobie autobusem, wsiadłszy tym razem drzwiami przednimi. Znów był ten sam kanar, tym razem jednak się do niej nie przyczepił. Za to bliżej środka autobusu złapał trzech chłopaków bez biletu. Scenariusz ten sam, co kilka dni wcześniej. Chłopaki coś tam pomruczeli pod nosami, zadowoleni nie byli. Koleżanka postanowiła poobserwować trochę tego kontrolera, więc, kiedy on wysiadł, wysiadła i ona, po czym wsiadła za nim do innego autobusu, oczywiście używając innych drzwi niż pan Złośliwy. Sytuacja z poprzedniego środka transportu powtórzyła się, to jest: kontroler zaczął sprawdzać bilety; wszyscy mieli ważne, poza kilkoma osobami stojącymi przy środkowych drzwiach.

Koleżance zaczęło coś świtać w głowie. A że miała trochę czasu, udała się za kontrolerem do kolejnego autobusu. Wsiadła środkowymi drzwiami, cały czas obserwując swój „obiekt”. Podeszła do kasownika, specjalnie trąciła łokciem stojącą najbliżej osobę, aby zwrócić na siebie jej uwagę, i, poświęcając trzeci bilet ze swojego zapasu, skasowała go w środkowym kasowniku, po czym przyjrzała się dokładnie temu, co odcisnął datownik. Okazało się, że kasownik wybił „wczorajszą” datę na bilecie! Wtedy koleżanka zwróciła się do osoby, którą uprzednio trąciła:
[KS] Widziała pani? Przed chwilą na pani oczach skasowałam ten bilet. A tu mam wybitą datę z wczoraj?
Kobieta spojrzała i rzeczywiście. Koleżanka zatem poprosiła kobietę, aby podeszła z nią „do pewnego pana”. Kiedy podeszły we dwie do kontrolera, koleżanka przestała być miłą:
[KS] Patrz, ch*ju, przed chwilą, na oczach tej pani, skasowałam bilet. I ty też to widziałeś, bo akurat cię obserwowałam. Tym razem ci się nie uda oszukać tych niewinnych ludzi!
[ZK] Co też pani mówi?
[KS] Widziałeś, ch*ju, jak kasowałam bilet, spróbuj mi teraz powiedzieć, że jest nieważny...
[ZK, podchodząc do kierowcy i zwracając się do niego] Dobra, tym razem nie wyszło, przestaw z powrotem ten datownik...
I najzwyczajniej w świecie wyszedł z autobusu.

autobusy miejskie

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (759)

#10841

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwadzieścia lat temu piekielną okazała się być moja rodzona siostra. Miała wówczas jakieś siedem, osiem lat. Mój tato pracował wówczas zawodowo i niektórych klientów przyjmował w domu. Oczywiście, aby móc przyjść do naszego domu, trzeba było się uprzednio umówić z moim tatą. My, jak to dzieci, nie przepadaliśmy za tymi klientami, bo wiadomo: zabierali nam, i tak już często nieobecnego tatę.
Któregoś wieczoru zadzwonił telefon, który odebrała [S]iostra:
[X] Dobry wieczór, X z tej strony, mogę rozmawiać z tatusiem?
[S] Tak, chwileczkę – po czym odsuwając słuchawkę od ucha i nieumiejętnie zasłaniając ręką mikrofon, mówi do taty – Tato, jakiś buc do ciebie!
Tato podszedł do telefonu, i odbył miłą pogawędkę z owym X, który zaczął od słów:
[X] Słyszałem, że córka mnie już przedstawiła...

telefon półsłużbowy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 628 (690)

1