Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

elda24

Zamieszcza historie od: 6 maja 2011 - 19:50
Ostatnio: 18 lutego 2020 - 7:43
  • Historii na głównej: 6 z 8
  • Punktów za historie: 5565
  • Komentarzy: 1505
  • Punktów za komentarze: 12540
 
zarchiwizowany

#46123

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracaliśmy ze świąt z Polski do domu. Droga długa, 1300 km, ale do ogarnięcia "na raz" przy posiadaniu prawie 1,5 rocznego dziecka i psów - sztuk 2. W sumie to cała trasa, to jedna długa autostrada przecież :) Zwykle przy dobrych wiatrach zajmuje nam to 13 godzin. Tym razem zajęła nam 24. Nie, nie przez śnieg, deszcz, grad, powódź, huragan, tsunami czy inne zjawisko pogodowe. Nie mieliśmy również wypadku czy stłuczki.
Za to mieliśmy polskich kierowców wracających do Anglii czy innej Irlandii, Francji, Belgii czy Holandii, którzy chyba prawo jazdy kupowali u ruskich na targu a do auta wsiadają tylko przy okazji "trasy". A jak dużo Polaków na trasie - to i "biznes is biznes" drogówka niemiecka co chwile. Dzięki temu mieliśmy jeszcze na gratisie 5 czy 6 kontroli. Niemieckich kontroli. W sumie bez powodu, bo ani nie przekraczaliśmy prędkości, ani nie zachowywaliśmy się jak te buraki z nalepką GB na zderzaku. Ale mamy jedno auto nadal na polskich tablicach. Powód więc do zatrzymań dobry.

Ja się pytam - KTO WAS PATAŁACHY NA DROGĘ WYPUSZCZA?

1.Jak można rozpędzać się do 160 km/h i nagle, bez powodu hamować do 80km/h, na lewym pasie. Jechać tak przez kolejne 10-15 minut, nagle znów się rozpędzać i znów hamować? Przez was kolejne 50 aut, jadących za wami, zwalnia w końcu do 40 km/h i robi się korek. Taki korek, który przez kolejną godzinę jedzie ślimaczym tempem na drodze, która nie ma ograniczeń prędkości.

2. Jechać sobie prawym pasem, swoim ślimaczym tempem, wlekąc się za tirem, a gdy inne auto zbliża się z lewej do takiego delikwenta (mówmy otwarcie - z prędkością dużo wyższą, niż wskazywałyby ograniczenia np w Polsce), debil taki bez kierunkowskazu nagle sobie zjeżdża na lewy pas i zadowolony, że zajechał drogę innemu autu, wyprzedza tego nieszczęsnego tira z prędkością jemu równą (90-95km/h).

3. To samo tyczy się polskich tirowców (choć równie często są to litwini czy inni ruscy). Jedzie kilka tirów pod rząd, 4-5, widzieliśmy kolumnę 8, wszystkie tej samej firmy. Nie zostawiają żadnych przerw między sobą, jadą upakowani jak sardynki.
Zbliżam się z lewej do tej kolumny, czysta moja przezorność, zwalniam trochę. I bardzo dobrze, bo ni stąd, ni zowąd ostatnia ciężarówka zjeżdża sobie na mój pas, gdy jestem już prawie na jej wysokości i kolejne 40 minut zajmuje jej wyprzedzenie całej tej kolumny. A wyprzeda ją tylko po to, aby na kolejnym parkingu zjechać.

4. Auta GB, widok powszechny. Nie jechałam nigdy autem z kierownicą z prawej strony, ale wydaje mi się, że po to są w aucie lusterka, aby zobaczyć, czy coś za wami nie jedzie. Innego powodu nie znajduje do tego zjeżdżania autem do środka drogi, częściowo wjeżdżając na nie swój pas, chyba nie sprawdzają tacy czy coś z naprzeciwka nie jedzie, nie? :| na 3 pasmowej autostradzie.

5. Powiedzmy, że ostatni punkt, bo takich dziwacznych zachowań jest wiecej. Stacja benzynowa i dystrybutory. Wpychanie się w kolejki, kłótnie, powszechnie słyszana "kur**", obrażanie innych ludzi (no serio ludzie, na stacji gdzie 3/4 aut w tym momencie stoi z tablicami PL, GB) i wyzywanie ich od śmierdzących niemieckich świń czy innym epitetem. Miałam taką sytuację, że pokój do przewijania dzieci był zamknięty. Równocześnie ze mną podeszła para buców. Szarpią ta klamką, jakby im miała nagle ustąpić, burczą coś o niemieckim gównie, że specjalnie zamknięte. A na drzwiach tabliczka w 3 językach (niemieckim, angielskim i francuskim), że klucz przy kasach. Pani nawet tą tabliczkę studiowała mozolnie, ale zabluźniła tylko sobie, że ona nie rozumie (no serio? to co wy robicie w GB skoro angielski to dla was jakiś kosmos - tak, złośliwie zerknęłam które ich auto, bo wychodzili równoczenie ze mną prawie ze stacji). Poszłam po ten nieszczęsny klucz, naprawdę miła pani przyszła ze mną te drzwi otworzyć, wpuściła mnie pierwszą (byłam pierwsza i tak), zamknęłam drzwi i słyszę:
-Widziałaś? Widziałaś to ku**? Je** niemry. My staliśmy to nikt nie przylazł, a taka szma** idzie z bachorem to już jej lecą otwierać, ku**.
Śmiałam się z tego strasznie. A jeszcze bardziej jak pod kasą usłyszeli jak opowiadam o nich męzowi. Buraki.


A co do policji - żandarmi pierdzieleni. Większość panów oficerów to chyba połknęła coś wyjątkowo gorzkiego, bo zawsze mieli minę, jakby zaraz miało ich poskręcać. Oczywiście przejśc na jakiś inny język niż niemiecki to obraza majestatu stopnia wręcz globalnego. Dopiero jak ja z nimi rozmawiałam, a niemiecki znam, to trochę im ta duma odpuszczała. A na pytanie czemu zawsze zatrzymują tak namiętnie przed i po święach odpowiedział mi jeden "a bo wie pani, wy Polacy to lubicie sobie przemycać różne rzeczy, a jak nic nie przemycacie to i tak większość ma coś nie tak z autem, a po naszych drogach takim autem jeździć nie można". I ja się tak zastanawiam, po co wyjeżdżać na drogę niesprawnym autem, stwarzać tylko zagrożenie dla siebie i innych? Jak burak chce się zabić, to niech sobie z jakiegoś budynku skoczy, a nie naraża mnie np, czy moje dziecko.

kierowcy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (77)
zarchiwizowany

#14021

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W któreś wakacje wybraliśmy się ze znajomymi nad nasze piękne, choć kapryśne morze :) jako, że każde z nas mieszkało z innej części Polski, każdy transportował się na miejsce w tylko mu znany sposób. Ja, mój ówczesny narzeczony i moja osobista przyjaciółka skazani byliśmy na nasze kochane PKP - auto nawaliło nam tydzień przed wyjazdem, kasy na naprawdę brak :).

Jak może niektórym wiadomo, koleje robią wszystko aby swoim klientom w wakacje życie uprzykrzyć. Odwołują linie bezpośrednie, a przy przesiadkach jak nie 2 godziny oczekiwania, to 5 minut na przebiegnięcie 3 peronów, miliona schodów i jeszcze odnalezienie odpowiedniego wagonu, bo pod jeden pociąg potrafią podłączyć 5 różnych relacji, rozjeżdżających się w tylko sobie znanych kierunkach :]

Podróż z Łodzi do Warszawy to pestka. Wiadomo, pociągi średnio co godzinę, pełen luksus. Przesiadka na dworcu Wa-wa Wschód. Wg rozkładu czas oczekiwania na pociąg przesiadkę 1,5 godz., no to czekamy pełni nadziei, że wszystko pójdzie gładko. ALE NIE!

Najpierw okazało się, że pociąg, który miał być bezpośrednio podstawiony na peron spóźni się jedyne 40 minut ^.^, co jeszcze jest do przeżycia. Później jednak z 40 minut zrobiła się godzina, dwie... w informacji nikt nic nie wie "ale proszę się nie martwić, pociąg już jedzie". Ludzi na peronie pełno, bo wiadomo wakacje - pociągi pełne, każdy chce zająć jeszcze pusty przedział.

Po prawie 2,5 godz. coś zatrzeszczało w głośnikach, komunikatu o naszym pociągu brak, ale na peron wtacza się cały szereg niebieskich wagonów- kuszetek. Z wnętrza wyłania się pani konduktor, podbiegam do niej, może ona coś wie. Ona jednak "nie panimaju", a ja po rosyjsku ni w ząb, okazało się, że ten pociąg jedzie gdzieś do Rosji. No ok. Odchodzimy na bok niepocieszeni, każdy już troche wkur**, bo pociąg miał być a tu ani widu ani słychu, głośniki znów trzeszczą :

-Pociąg z XXX do ksszzzzszzzz stoi na peronie 3, tor 2. W przedniej części pociągu kszzzzzz, w tylnej części bzzzzz kszzzz oraz bzzzz ostatnie wagony do Międzyzdrojów.

I jest! Nasz pociąg! Nasz kierunek! Ale jakie ostatnie, jak nikt z nas kuszetek nie wykupował a tu jak pociąg długi wszystko to wagony sypialne. Patrzymy w prawo - lokomotywa, patrzymy w lewo - gdzieś z daleka majaczy do nas obraz zielonych wagonów klasy II. No to wszyscy jak na komendę, a było nas tam z 60 osób biegiem zająć sobie upragnione miejsca. PKP jednak zapewniło nam bieg z przeszkodami, bo okazało się, że nasze wagony nie zmieściły się jednak na peronie i najpierw trza było pokonać prawie półtorametrowy spadek. Potem dalszy wyścig do ostatnich wagonów, które wg mnie stały już na wysokości bocznicy stacji :]. Znaleźliśmy pusty przedział, bagaże na górę, czekamy na odjazd. Po kolejnych 30 minutach w końcu ruszyliśmy, zaraz pojawił się konduktor sprawdzić czy siedzimy tam gdzie powinniśmy, poszedł.

Ogólnie w pociągu nie działało nic. Światło nie zapaliło się przez całą noc nawet na sekundę, ogrzewania brak, choć na dworze było z 12 stopni, okno nie domykało się w prawie żadnym przedziale, brakowało także wszystkich zasłonek, w ubikacji wspomagałam się telefonem aby przypadkiem nie nalać sobie na nogi,bo nie było nawet widać otworu w toalecie. Konduktor chodząc po pociągu świecił każdemu latarką po oczach, a na nasze protesty mówił, że może na następnej stacji da się to naprawić, niestety nie dało do samego rana :) Taka szczęśliwa z jakiegokolwiek typu transportu lądowego wysiadłam tylko rok później, po 36 godzinach jazdy zdezelowanym autokarem do Bułgarii. Humor poprawiła mi jeszcze awantura, którą urządziłam pani w kasie, że za coś takiego to nie dość, że powinni mi zwrócić za bilety to jeszcze zapłacić coś ekstra (oj, byłam piekielna jak sam diabeł, bo pani sprzedająca i pani kierownik potulnie oddały nam za bilety, które zakupiliśmy wtedy w obie strony).

Była to chyba moja ostatnia daleka podróż PKP (jak nie urok to sraczka mnie tam spotyka - patrz. moja poprzednia historia), wróciliśmy PKSem :)

PKP

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (117)

1