Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

elda24

Zamieszcza historie od: 6 maja 2011 - 19:50
Ostatnio: 18 lutego 2020 - 7:43
  • Historii na głównej: 6 z 8
  • Punktów za historie: 5565
  • Komentarzy: 1505
  • Punktów za komentarze: 12540
 

#44361

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Teściowa na 102 - sto metrów od domu, dwa pod ziemią - świetnie opisuje to moją kochaną "mamusię". Kobieta mieszka 1300 km ode mnie, a krew zatruwa, jakby mieszkała po drugiej stronie jezdni...

Siedzę sobie wczoraj w domu, dziecko moje (13 miesięcy) bawi się gdzieś tam w kącie, jakoś południe było. Dzwoni domofon. Myślę sobie tak chwilę, kogo to niesie, znajomi wiedzą, że normalnie mnie w domu nie ma o tej porze, nawet listonosz się już dostosował. Olałam. No ale natręt to natręt, prawda? Domofon wyje drugi raz. Odbieram. Policja. WTF?! Wpuszczam, może coś z mężem, ja już tu snuję czarne wizje, że mu rękę urwało, nogę, głowę, co ja zrobię sama z dzieckiem (serio, wszystko w przeciągu 3 sekund mi przez myśl przeleciało). Dziecko moje dalej się bawi gdzieś w kącie.

Weszło dwóch panów. Ich powaga uderzyła we mnie taką falą, że gdyby nie okno za moimi plecami, to bym upadła. Panowie weszli dalej i tak sobie stoją, i chyba sami nie wiedzą co mają mówić, bo tak rozejrzeli się po mieszkaniu, spojrzeli na moje dziecko, które właśnie leciało do nich "na rączki", zadumali się i cisza zaległa.

A ja już prawie umieram ze strachu.

W końcu jeden z nich odchrząknął i rzekł.

- A bo my dostaliśmy informację, że tu melina, że same prostytutki, alfonsy i że dziecko jest bite, i poniewierane, i w ogóle najgorsza patologia, ale my chyba pod zły adres trafiliśmy...

A ja tak patrzę na nich i już mi świta, kto na święta dostanie rózgę zamiast prezentu. Moja teściowa.

A czemu? Bo:

1. Śmiałam namówić jej synusia, synunia, syniunieczka na wyprowadzkę z kraju. Nie ważne, że jej synuniuniunio wywiózł mnie z Polski, nie na odwrót. A potem zaciążyłam! I nadal nie chciałam wrócić do ojczyzny. Na dodatek urodziłam jej pierwszego wnuka i nie zaprosiłam jej od razu po porodzie do nas, za to przyjechała moja matka na koszt jej syneczka i żarła również na koszt synusia. Nieważne, że ja pracowałam przed ciążą i normalnie dostaje macierzyński czy tam wychowawczy. Kit z tym.

2. Księżna w końcu do nas przyjechała (miesiąc temu, na urodziny wnuka). Teoretycznie na dwa tygodnie, wywaliliśmy ją po 3 dniach. To, co odwalała w domu pominę, bo to nie jest nic ponad to, co już tu nieraz było pisane.

Moje dziecko chodzi do żłobka, bo mama się edukuje. Babcia się oburzyła, że nie chciałam małego z nią zostawić, tylko zabrałam go na świetlicę (uważam, że lepiej mu było tam przez te 3-4 godziny z dzieciakami, niż z tą wariatką w domu). No ale żeby babę udobruchać zabrałam ją ze soba, żeby zobaczyła ten nieszczęsny żłobek, że krzywda wnukowi się nie dzieje.
A w tym żłobku, jak to w żłobkach poza granicami Polski, mieszanka kulturowa. Jest Polak (syn mój), jest Fin (blade i blond), są 3 małe Filipinki, Tajka, są też dzieciaki z Turcji, Albanii, Iraku, Pakistanu, Maroko czy też z Ruandy, Burundi, Kongo, no i miejscowe dzieciaki.

Teściowa weszła na sale i w krzyk! Wręcz wrzask, że jak to jej wnuk bawi się z "tymi odmętami, tymi odpadami ludzkimi!" - cyt. dosłowny. "Ona się nie godzi na to, co ja wyprawiam. Z brudasami się bawić, to nieludzkie. Ona wszystko powie swojemu syniusiuniowi. On na pewno nie wie jak ja krzywdzę jej wnuka i on mi dopiero pokaże". W tej całej akcji szarpała moim dzieckiem, prawie pokopała te inne dzieciaczki, wstyd jak nie wiem. Jedyny plus, że nikt jej nie rozumiał. No, prawie, bo jednak krzyk to krzyk. Wypchnęłam ją z sali, uciekłam po postu. Wieczorem teściowa została przez męża spakowana, odwieziona na autokar do Polski i tak się wizyta skończyła.

A teraz nasłała na nas policję, bo wg niej znęcamy się nad dzieckiem pozwalając mu się bawić "z innymi dziećmi niż on". Nie wiem jak ona to zrobiła, mnie się wydaje, że ona chyba z samym diabłem to załatwiła, bo przecież języka miejscowego nie zna, ba, ona nawet angielskiego nie zna.

Zadzwoniłam do niej po tym, jak panowie policjanci wyszli ode mnie z domu. Zapytałam co jej się po miesiącu odwidziało.
A odwidziało jej się, bo - UWAGA - na facebooku mój mąż wrzucił zdjęcia z Mikołaja w żłobku, a tam nasz syn trzymał za jedną rękę małą Tajkę, a za drugą swojego małego kumpla z Burundi. To jest ta wielka patologia i znęcanie się nad dzieckiem.

Więc tak jak ktoś pisał - najlepsza teściowa to teściowa na 102.

zagranica rodzina

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 905 (1017)

#14279

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się właśnie dość zabawna (choć cholernie piekielna) historia związana oczywiście z PKP.

Moja siostra na czas studiów mieszka w Warszawie, więc raz na jakiś czas wpadałam do niej, żeby się nie czuła odsunięta od rodziny ;).
Nadszedł czas rozstania, idziemy na dworzec centralny, bilet kupiony, no to tylko czekać na pociąg :).

Dodam jeszcze, że była to godzina, o której dworzec centralny jest w miarę pusty. Żadnych podstawionych pociągów, nic innego nie ma być zapowiadane, ludzi tylko tyle co czekających na pociąg do Łodzi.

Godzina przyjazdu wybiła, cyferki na tablicy ogłaszają niedługi przyjazd naszego transportu, nawet pani ogłosiła "Pociąg z Warszawy-Wschodniej do Łodzi Fabrycznej wjedzie na tor...".
Wszyscy już się szykują i gniotą koło białej linii, zerkają w głąb torowiska czy może widać już wesołe światła lokomotywy, coś gdzieś zagwizdało za ścianą (dworzec centralny łączy się z dworcem śródmieście, oddzielone są tylko betonową ścianą), ALE pociągu brak :|

Konsternacja, bo cyferki na tablicy jak się pojawiły tak i zniknęły, więc teoretycznie pociąg właśnie odjechał. No cóż. Idziemy do informacji, gdzie "miła" pani z oburzeniem informuje nas, że przecież pociąg był i to na pewno przeoczenie z naszej strony! - powiedziane tonem "czego du** zawracają, ja tu serial oglądam".

No tak, jakieś 40 osób uległo zbiorowej halucynacji i nie zauważyło kolosa stojącego przed ich nosami :]

Wracamy na peron, może naprawdę zagadałam się czy co, a ci wszyscy ludzie czekają na inny pociąg, ale okazuje się, że jednak wszyscy ulegli temu złudzeniu, że pociąg był, ale jednocześnie go nie było :) Istny pociąg widmo!!

Było mi tak wesoło, że David Copperfield tym razem zamiast jednego wagonu zaczarował cały skład, że postanowiłam nie wykłócać się dalej z miłą panią, nie spieszyło mi się, a następny pociąg miał być za niecałą godzinę.

Już w Łodzi z czystej ciekawości poszłam zapytać, czy może rzeczony pociąg duch nie zmaterializował się u nich, bo niestety na Centralnym nie mogliśmy go odnaleźć, na co tym razem kompetentna pracownica powiedziała, że tak, dojechał i że to ich wina była, bo pomylili torowiska i zamiast wjechać na dworzec Centralny, pociąg wjechał na Śródmieście, a potem wg kierownika składu nie było już sensu cofać się po resztę ludu :] Ja się z tego strasznie wtedy śmiałam, ale sądzę, że niektórym pasażerom napsuto trochę nerwów naszym "pociągiem widmo".

PKP

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (626)

#14701

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnie będzie z każdej strony. Z mojej, dwóch panienek, pana kasjera i innych klientów marketu.

Uwielbiam Polaków za granicą :) Nie wiem czemu, ale w wielu przypadkach wydaje nam się, że nikt (poza osobą nam towarzyszącą) nas nie rozumie i że na 100% osoba kompletnie nam obca, stojąca obok, jest obcokrajowcem. A już nagminnie zdarza się to, gdy dany osobnik przebywa za granicą po raz pierwszy, od tygodnia czy dwóch :)

Mieszkam w Belgii już jakiś czas, w obecnym mieszkaniu od ponad 3 lat, więc w pobliskim markecie znamy się ze wszystkimi kasjerami/magazynierami na tyle dobrze, że zawsze wymieniamy między sobą jakieś uprzejmości. Ogólnie ludzie w Belgii są bardzo uprzejmi, mili, nigdy im się nie spieszy...

Wracając do właściwej historii:
Temat klepany tutaj wielokrotnie- jestem w 7 miesiącu ciąży (choć brzucha nie mam prawie w ogóle, ledwo co mi tam odstaje). Mąż mój pracuje chwilowo poza Brukselą, więc rządzę się sama w mym królestwie. Dziś musiałam iść na zakupy właśnie do tego marketu, o którym już wspominałam wyżej.

Zebrałam co mi tam było potrzebne, idę do kas, a tam jak zwykle megadługa kolejka. Mogłam iść na sam przód, wszyscy by mnie przepuścili bez problemu (taka mentalność), ale nie spieszyło mi się jakoś specjalnie do domu :).
W tym czasie przyuważył mnie jeden ze znajomych kasjerów (murzyn), który w tym czasie wykładał coś z palet. Podszedł, przywitał się, pogadał chwilę i zaprosił ze sobą do drugiej kasy (no bo jak to tak, że ty w ciąży i czekasz! tak nie wolno!!).

No to idę za nim, protesty na nic się tu nie zdają, gdy nagle z kolejki wyskakują dwie dziewczyny w mniej więcej moim wieku (ok.25 lat)[D1 i D2] i na siłę chcą się wepchnąć przede mnie. Przepuściłabym je nawet, choć koszyk miały wypchany po brzegi, ale pan znajomy zastąpił im przypadkiem drogę, więc do taśmy dotarłam pierwsza. Wyłożyłam swoje rzeczy, rozmawiam dalej po francusku z moim czarnym kasjerem, coś się śmiejemy, gdy słyszę wręcz wykrzyczane naszą piękną polszczyzną...

[d1]- Patrz co za belgijska kur**!! To szmata jeb**!! Co ona se myśli?! Że ledwo co w ciąży jest i może się wszędzie wpier**?! Ku**, w Polsce to by w pysk zarobiła, za takie coś.

Ja nie reaguję, bo i po co. Niech se wieśniara zrzędzi dalej. Będzie musiała się przyzwyczaić do tego, że już nie jest w Polsce i tu sklepy rządzą się innymi prawami ;]

[d2]-No widzę właśnie! Pewnie to dziecko tego czarnucha!! Brudas jeden, bleee! Patykiem bym go nie tknęła!! Nawrzucałabym tej dzi**, ale ku** nie umiem po tym francusku...

I tak rzucają inwektywami, w tej swojej słodkiej nieświadomości, że ja wszystko rozumiem. Dziewuchy stwierdziły jednak, że chyba na siłę chcą zwrócić moją uwagę na siebie, więc jedna z nich po chamsku wjechała we mnie swoim wózkiem.

Zdenerwowałam się, bo ich bezmyślność mogłaby doprowadzić np do tego, że walnęłabym brzuchem w kant przy kasie i cholera wie co by się stało dziecku. Odwróciłam się więc do nich i grzecznie po polsku zapytałam, czy chcą jeszcze coś ciekawego powiedzieć a jak wyczerpały swoje możliwości, to niech lepiej zamkną te swoje ryjki.

Panie tak się zdziwiły, zapowietrzyły i zmalały, że mi się ich żal zrobiło, więc odwróciłam się z powrotem do kasy i już chciałam zapłacić, ale pan kasjer pyta się mnie co one takiego mi powiedziały, że się aż tak zdenerwowałam i czy może ma wezwać ochronę, bo przecież widział jak ta jedna popchnęła mnie wózkiem. Uśmiechnęłam się tylko, powiedziałam, że nie trzeba wzywać ochrony, a z czystej złośliwości mojej powtórzyłam mu pierwszą część wypowiedzi owych panienek.

I mój czarny przyjaciel tak się wkurzył, że po oddaniu mi reszty, po prostu wstał od kasy i poszedł dalej rozkładać rzeczy na paletach kompletnie olewając dwie damy z wyłożonym już towarem :)

Panie z klasycznym WTF na licach stały tak jeszcze przez chwilę, ja w tym czasie poszłam na osobne stoisko mięsne nadal zerkając w stronę moich rodaczek. Te dopiero po jakimś czasie doszły do siebie, zebrały rzeczy z taśmy i (perfidnie) chciały sobie wrócić na swoje stare miejsce, no ale cóż... sądzę, że ludzie słyszeli ich wypowiedź a potem moje tłumaczenie a niestety tutaj chamstwa nikt nie toleruje. Panie musiały stanąć na końcu długaśnego wężyka i czekać posłusznie na swoją kolej... :) Może się nauczą na przyszłość, że nie są jedynymi polkami w całej Belgii i że nigdy nie powinno się głośno komentować swojego widzimisię, bo trafią na kogoś kto wdepcze je w ziemię, bo i takie sytuacje tu widywałam :)

Aldi - polki za granicą

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1108 (1198)

#14165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie o ludziach żebrzących przypomniały mi słodko- kwaśną historię sprzed paru lat. Było i miło, i smutno a na koniec dość piekielnie (choć nie wiem dla kogo najbardziej).

Razem z ówczesnym narzeczonym przeprowadziliśmy się do "własnego" mieszkania na ulicy Kilińskiego w Łodzi. Ogólnie nie jest to zbyt bezpieczna i czysta okolica, ale mieszkanie miało 70 metrów i było nasze, poza tym posiadanie dwóch dużych psów jakoś nas uspokoiło.

Z zajęć zawsze wracałam tą samą drogą, zawsze po drodze mijałam bramę, w której siedziały umorusane, ale na pierwszy rzut oka szczęśliwe dzieciaki. Często spotykałam dwoje z nich, gdy spacerowałam z psami, małą, może 4 letnią niunię i chłopczyka około 8-9 lat. Zawsze prowadzali się razem, więc domyśliłam się, że jest to rodzeństwo.

Któregoś dnia w trakcie takiego spaceru, dzieci podeszły i starszy z nich zapytał mnie, czy mogą się pobawić ze zwierzakami. Zgodziłam się, bo wiedziałam że krzywda im się nie stanie. Młody po chwili nieśmiało dodał, czy nie mam może jakiś pieniędzy, bo są głodni a od rana nic nie jedli. Jako, że i tak wracając miałam wejść do pizzerii zapytałam czy nie chcą iść ze mną. Radości i wdzięczności jaką okazała mi ta dwójka chyba nigdy nie widziałam. Dzieciaki wpałaszowały całą dużą pizzę, kupiłam im po soku i poszłam do domu.

Potem dość często je spotykałam, zawsze we dwójkę, zawsze pełnia szczęścia na mój widok. Jakoś się przyzwyczaiłam do nich, często zabierałam ze sobą na lody, z czasem z czystego lenistwa zapraszałam do siebie na ciastka lub obiad, Dawid (starszy chłopczyk) przybiegał do nas z lekcjami, ogólnie pełna sielanka, ale gdy chciałam coś podpytać na temat rodziców, zawsze dzieciaki robiły się markotne i mówiły, że mama dużo pracuje i rzadko ma dla nich czas. Dziwiło mnie, że nie ma nic przeciwko, że dzieci dość często są u mnie, ale one mówiły, że nie.

Parę dni później, gdy miałam wychodzić na zajęcia dzwonek do drzwi. Otwieram a tam Karolinka kuli się przy braciszku, ogólnie obraz nędzy i rozpaczy. Gdy mnie zobaczyła, wręcz rzuciła się w moją stronę z płaczem, że są sami w domu od paru dni i nie ma nic do jedzenia i nie wiedzą kiedy mama wróci... ręce mi opadły. Wpuściłam te kupki nieszczęścia do domu, nakarmiłam, włączyłam im jakąś bajkę i dzwonię do przyjaciółki, która pracuje w opiece społecznej, co mam teraz zrobić, bo nie wyrzucę ich na bruk. Ta oczywiście poleciła telefon na policję, bo trzeba może sprawdzić czy się matce nic nie stało. Policja przyjechała, wyciągnęła od dzieciaków nazwisko i adres i poszli sobie do radiowozu. Wrócili tylko po to, żeby oznajmić mi, że dzieciaki muszą być zabrane do pogotowia opiekuńczego, ponieważ nie jestem ich rodziną i nie mają prawa u mnie przebywać. No ok. Nie wiedziałam jak to dokładnie działa, dałam młodziakom na drogę jakieś cukierki, pojechali.

Kolejne dni mijały spokojnie, choć dzieciaków nie spotkałam ani razu, przykro mi było bo już się do nich w jakiś sposób przyzwyczaiłam. Któregoś wieczora walenie do drzwi. Nie dzwonek, walenie! Ja lekko wystraszona poszłam zamknąć psy, narzeczony poszedł otworzyć. Do domu wtoczyła się jakaś baba, ciągnęła za sobą dwójkę znajomych nam maluchów. Awanturę jaką nam urządziła słyszeli chyba wszyscy sąsiedzi, bo darła się przy otwartych drzwiach. Wyzwała nas od nieodpowiedzialnych gówniarzy, od śmieci i lumpów, dodała, że na ch** się wtrącamy w życie obcych ludzi, to jej sprawa co robi ze swoimi bachorami i gdzie je zostawia, poza tym skoro i tak je dokarmiałam to czemu potem robiłam problemy, jak przyszły do mnie, przecież to już w sumie był mój obowiązek. I dalej tak bluźni i rzuca inwektywami, dzieci płaczą, narzeczony próbuje ją przekrzyczeć, ale się nie da. Któraś sąsiadka wezwała patrol, ten przyjechał, a babka w jeszcze większy krzyk...

Okazało się, już po uspokojeniu owej pani, że ta kochana i oddana mamusia odnalazła się oczywiście narąbana w 3 d** u jakiegoś byłego narzeczonego, gdy doszła do siebie powiedziała, że dzieci przecież nie są niemowlakami, same sobie radę dają, poza tym gdzieś tam mieszka jakaś ku** (chyba ja) co je karmi i się z nimi bawi, ona ma ważniejsze zajęcia i plany życiowe niż ta dwójka. Panią i dzieci zabrano, nie wiem co się z nimi stało, żal miałam do samej siebie przez długi czas, że okazałam trochę serca a wyszło jak wyszło. Mam tylko nadzieję, ze te maluchy skończą lepiej niż ich pseudo matka.

menelus pospolitus

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 932 (1006)

#14000

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego lata postanowiłyśmy z koleżankami wybrać się na wakacje "bez zobowiązań", czyli zero chłopa, zero aut, góry, namioty, cisza i spokój. W trakcie przygotowań okazało się, że wyjścia nie mamy, musimy zabrać z nami nasze psy, bo nie miał kto się nimi zająć :]. Ja więc prócz plecaka i torby podróżnej na smyczy prowadziłam swojego amstaffa Thora, Magda [M] również obagażowana, wędrówkę rozpoczęła ze szczeniakiem beagla, a Ola [O] z mastifem hiszpańskim (bydle wielkości cielaka wabiące się Beria).

Wsiadłyśmy w pociąg relacji Warszawa-Sanok (podróż całonocna), zajęłyśmy cały przedział klasy I (o dziwo nikt nie chciał się dosiadać do nas, gdy widział nasze bydlęta rozłożone na podłodze lub siedzeniach:)) i wymęczone poszłyśmy jakoś spać.

Dygresja: w wagonie I klasy raczej mało kto podróżuje, druga klasa wypchana była po brzegi, z jednego z wagonów dało się słyszeć jakąś grubszą imprezę typu alkohol + muzyka z boomboxa typu umcyk umcyk (właśnie ci imprezowicze dali nam się we znaki).

Jakoś w środku nocy przycisnęła mnie potrzeba nr 1, więc zebrałam się niechętnie do ubikacji, na co bardzo chętnie zareagowały nasze psy. Wyjścia nie miałam, zabrałam ze sobą Thora i Berię i poszłam za potrzebą. Nie było mnie może z 10-15 minut, bo przy okazji pospacerowałam trochę z kundlami po pociągu co by nogi sobie rozprostowały. Wracam do naszego wagonu i słyszę jakieś krzyki, piski i psie jęki, domyśliłam się, że to z naszego przedziału, biegiem więc sprawdzić co się dzieje, kudłacze biegną za mną.

Wpadam do przedziału, a tam Sajgon :] Jakichś 4 łepków władowało się do środka, jeden trzyma szczeniaka za kark nad ziemią i nim potrząsa śmiejąc się przy tym złośliwie, dwóch trzyma moje koleżanki (lub inaczej uwalili się na nich swoimi cielskami), czwarty przekopuje przedział w poszukiwaniu chyba szczęścia. Nawet nie zwrócili uwagi na mnie. Dziewczyny piszczą, tamci coś bluźnią i bełkoczą, nikt z jadących w przedziałach obok nie reaguje (znieczulica pospolita - póki nie mnie dotyczy mam to gdzieś). Wkur** się z deczka, instynktownie rzuciłam się na tego co męczył szczeniaka i zaczęła się szamotanina. Gówniarz psa puścił, młody uciekł jęcząc z przedziału. Pominę to, co działo się przez kolejną minutę, bo gdyby nie reakcja naszych pozostałych psów, pewnie byśmy dostały manto.

A teraz wyobraźcie sobie tą ciszę i spokój która zapanowała po chwili... mój napastnik puścił mnie z przerażeniem w oczach, kolejny prawie wcisnął się na tą półkę na bagaże, pozostali zamarli i skurczyli się ze strachu jak małe dzieci. Okazało się, że Beria złapał tego pierwszego za spodnie, Thor z kolei stanął w drzwiach przedziału i zaczął gardłowo warczeć. Jakoś wyminęłam psy wcale ich nie odwołując i pognałam po konduktora. Po powrocie niewiele się zmieniło, tylko dziewczyny czekały przed przedziałem, chłopcy z wielkich kozaczków nagle stali się małymi krasnalami.

Na kolejnej stacji oczywiście wezwana została policja, pociąg miał przez to 1,5 godz opóźnienia, bo jeszcze zrobiłyśmy awanturę, że mamy to w głębokim poważaniu, że musi jechać dalej, złożyłyśmy jakieś krótkie zeznania, dałyśmy dane kontaktowe, panowie zawinęli gówniarstwo do radiowozu. Pierwsze dni urlopu minęły nam trochę ponuro, powrót do Łodzi też minął nam nerwowo.

Sprawa oczywiście zakończyła się w sądzie dla nieletnich, bo okazało się, że owi panowie nie mieli ukończonych 16 lat, do tego jeden już miał jakiś wyrok za rozboje i pobicia. No cóż :) pewnie gdyby nie nasze psy pewnie sprawa miałaby o wiele gorszy przebieg...

PKP/gówniarstwo pospolite po alkoholu

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 785 (873)

#12718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odziedziczyłam po bracie 9 letniego amstaffa. Każdy na pewno wiele o tych psach słyszał i wielu ma z góry wyrobioną opinię, ale wiadomo, że zachowanie zwierzaka w 90% zależy od jego właściciela i sposobu w jaki psiak jest wychowywany :).
Moje psisko jest przesłodkim i przekochanym stworzeniem, w które włożyłam dużo wysiłku aby zachowywał się poprawnie. Thor nie atakuje ludzi i innych zwierząt, ale dla świętego spokoju zawsze wyprowadzam go na smyczy i w kagańcu.
Pewnego dnia postanowiłam przejść się z nim do parku, towarzyszył mi wtedy mój przyjaciel.

Idziemy, gadamy o wszystkim i o niczym, pies niucha w najlepsze wśród zarośli, gdy znikąd pojawia się szczuropodobne coś, co wydaje dzwięki podobne do szczekania ( tak, jakaś mieszanka Szitsu lub innego ratlerka) i rzuca się w stronę Thora z wyraźnym zamiarem ataku. Ściągnęłam smycz na krótko, stanęłam pomiędzy psami, czuje już lekkie rozdrażnienie mojego, który ogólnie toleruje takie rozszczekane maluchy, zawsze wystarczy krótkie warknięcie i małe ucieka w stronę właściciela. Jednak ten nie odpuszczał i na siłę próbował mnie ominąć, aby tylko dostać się do Thora. Gdzieś z daleka widzę 3 babiny [b1,b2,b3] idące spacerkiem w naszą stronę, więc krzyczę do nich czy ta bestia skacząca koło mnie to ich i czy z łaski mogą go zawołać do siebie.
[b1]- Ale dziecko! Przecież on tylko chce się pobawić!! - krzyczy jedna z nich i dalej jak gdyby nigdy nic poruszają się swoim żółwim tempem w naszą stronę.

Zabawa moim zdaniem wygląda inaczej między psami, na pewno nie opiera się na szczerzeniu kłów, bulgotaniu i doskocznych atakach. Thor coraz bardziej zdenerwowany miota się na smyczy próbując uciec przed popierdółką, popierdółka nie wiedząc już jak dostać się do Thora postanowiła przyatakować MNIE! Panie stanęły w bezpiecznej odległości, śmieją się coś między sobą ale psa nie wołają. Gdy moje psisko zauważyło, że popierdółka złapała mnie za spodnie, wyrwał w jej stronę i skotłował między łapami. Pisk, jęk, skomlenie. Babcie w krzyk, popierdółka jednak się nie poddaje, wydostaje się spomiędzy łap Thora, ja cały czas bezskutecznie próbuję odciągnąć 35 kilowego kloca od mniejszego psa, bo to jednak nadal żywe stworzenie choć głupie jak but (pewnie miał to po właścicielce). 3 baby nadal coś tam krzyczą o tym, że psa zabiłam (??), że policja... kolega stoi z boku i nie wie co robić.

Popierdółka przystąpiła do ponownego ataku i dziabnęła Thora w łapę. Tego było dla mnie za wiele.
[ja] Pani zawoła tego psa w tej chwili, bo zaraz zdejmę mojemu kaganiec!!
[b1] Ty morderczynio ty! Ty diable wcielony!! Ja policje wzywam!! Pewnie nieszczepiony!! .... itd itp. (koleżanki wtórują jak mogą, jednak żadna się nie ruszy aby kundla zabrać, jedna za to ostro próbuje wezwać policję)
[ja] Byle zabrała pani to szczekające ścierwo od mojego psa, bo zaraz się szanse wyrównają!! - naprawdę miałam już zamiar puścić mojego luzem, bo to dziadostwo podgryzało go jak mogło, odgonić się nie dało, a mój z kagańcem na pysku miał niewielkie pole manewru, niestety nie jest łatwo poruszyć się z szalejącym amstaffem skaczącym w koło nóg. Nie wiem jak to się stało, ale nagle ścierwolec przeleciał 2 metry i padł gdzieś w krzakach jęcząc niemiłosiernie. Thor jednak dalej stał w kagańcu oszołomiony. Okazało się, że mój kolega w akcie desperacji złapał go i rzucił gdzieś w bok mając nadzieję, że ten odpuści. Baby w jeszcze większy krzyk (ale nadal stoją święte krowy w tym samym miejscu), ja nie wiem co mam robić. Przyjechała policja i zaczęło się tłumaczenie.

Jak wiadomo 3 panie obarczyły mnie całą winą, że pies mój to bestia, która biega bez smyczy i kagańca po osiedlu i atakuje inne psy (chyba im się pomyliło z ich kundlem) i że na pewno wściekły. Do tego nie omieszkały bardzo obrazowo opisać zachowania kolegi. Thor krwawi z łapy i skamle, popierdółka u której nagle znalazła się smycz wyje na rękach właścicielki, panowie policjanci główkują ostro, widzą jednak, że mój zapięty i w kagańcu, słyszeli moją wersję, kolega był świadkiem (potem znalazł się jeszcze jakiś, który potwierdził naszą wersję) ja wyjmuję książeczkę mojego psiaka, że szczepiony i zdrowy i się pytam jednej z pań czy takową również posiadają... i tu ZONK! Babka do mnie z ryjem, że jakie szczepienia?! Jej pies tego nie potrzebuje, poza tym nie stać jej na takie wymysły... Znów zaczęła krzyczeć i na mnie i na mojego psa i na panów policjantów i na kolegę, że my wszyscy spiskujemy i że Bóg nas wszystkich ukarze...

Sprawa skończyła się całkiem niemiło dla starszej pani, bo musiała zapłacić mandat, za mojego weta i za kwarantanne swojego psa (bo może on był wściekły wyskakując z zarośli i atakując inne zwierze i człowieka).
I wracając do początku historii... duży i "groźny" pies nie zawsze jest tym najgorszym, a małe popierdółki to bardzo często prowokatorzy bójek :)

moher/ pies/ policjanci

Skomentuj (119) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 864 (1002)

1