Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

fursik

Zamieszcza historie od: 9 listopada 2010 - 16:12
Ostatnio: 24 kwietnia 2024 - 18:18
  • Historii na głównej: 3 z 5
  • Punktów za historie: 622
  • Komentarzy: 822
  • Punktów za komentarze: 6702
 

#87647

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali dzieci, ciąż i wychowania.

Moja mama ma koleżankę-sąsiadkę, która często do niej przychodzi, więc i ja co jakiś czas ją widywałam.

Kiedy byłam w pierwszej ciąży, wiadomo, przeżywałam, martwiłam się, czy wszystko będzie dobrze, czytałam poradniki, radość mieszała się z paniką, ogólnie gorączka pierwszego dziecka. Chętnie też rozmawiałam z innymi na temat swojego stanu i przyszłego macierzyństwa, cieszyło mnie, kiedy ktoś się moją ciążą interesował, zadawał pytania, udzielał rad czy dzielił się wspomnieniami ze swojej ciąży.
No chyba że była to ta sąsiadka. Dlaczego? Kilka przykładów.

- No, jak Ci tam ciąża przebiega? Lekarz coś mówił?

- Na badaniach wszystko w porządku, wygląda na to, że dziecko urodzi się zdrowe i silne – odpowiadam z uśmiechem.

- A to nigdy nie wiadomo. Mojej kuzynce też tak lekarz do samego końca mówił, że wszystko w porządku, a dziecko urodziło się ciężko chore, do dziś niepełnosprawne.

- A jak się czujesz w tej ciąży?

- Ogólnie dobrze, tylko strasznie szybko się męczę i trochę mnie plecy bolą.

- Córka mojej koleżanki też tak miała. Potem w czasie porodu wpadła w śpiączkę i już się nie obudziła.

- A zachcianki jakieś masz?

- Ogólnie nie jest źle, trochę bardziej mnie ciągnie do słodyczy i jogurtów, za to na kiełbasę patrzeć nie mogę.

- O, sąsiadka też taka miała, dokładnie tak samo, i potem urodziła martwe dziecko!

I podobne mądrości co spotkanie. Było dość irytujące, jednak na szczęście nie przejmowałam się tym jakoś szczególnie, bo kobieta była, jest i do śmierci będzie, cóż, specyficzna. :-)

dziecko ciąża

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (171)

#70564

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem nauczycielką. Pracuję w małej szkole, która mieści się w małej wiosce.

Małe szkoły mają więcej zalet niż wad, ale niestety i te się znajdą – m.in. utrudniony dostęp do osiągnięć kultury. Najbliższy teatr jest prawie 50 km od nas, o operze czy filharmonii możecie zapomnieć (prawie 120 km). W związku z tym szkoła organizuje wszystko tak, aby artyści przyjeżdżali do nas – mamy koncerty muzyki klasycznej na sali gimnastycznej, spotkania ze znanymi ludźmi itp.

Jako polonistka staram się też zadbać o edukację teatralną (zresztą nawet jakbym nie chciała, to muszę, bo wymaga tego ode mnie podstawa programowa). Jestem w kontakcie z kilkoma teatrami, które organizują spektakle wyjazdowe – przyjeżdżają do pobliskiego miasteczka, gdzie grają dla kilku szkół. Z reguły nauczyciel odpowiedzialny za takie wyjście podpisuje umowę z teatrem ok. pół roku wcześniej, aby zarezerwować miejsca. Bilety też są wtedy dość tanie, bo 16-17 zł od osoby. Zawsze byłam zadowolona – było niedrogo, porządnie, ciekawie, a dla dzieci z wioski na końcu świata często jest to jedyna możliwość zobaczenia widowiska teatralnego na żywo.

W tym roku szkolnym zaklepałam uczniom trzy przedstawienia – w listopadzie, w grudniu i w lutym. Tytuły, daty i koszt został przedstawiony rodzicom i dzieciom na początku września z zastrzeżeniem, że są to wycieczki obowiązkowe. Bardzo dobrze, nikt nie protestował. No, może znalazła się dwójka niezadowolonych dzieci, że oni nie chcą do teatru, wolą do kina albo na kręgle.

Jednak po dwóch pierwszych spektaklach dotarły do mnie niezadowolone głosy kilkorga rodziców – że czemu tak drogo, że szkoła powinna zapłacić, że przedstawienia są dla dzieci niezrozumiałe, a tak w ogóle to szkoła powinna organizować ciekawsze wycieczki, oni chętniej zapłacą za wyjazd do... centrum handlowego. Bo to się dzieciom bardziej spodoba.

Na szczęście są to tylko pojedyncze osoby, ale krew się we mnie burzy, kiedy widzę, jakie wartości są przekazywane młodemu pokoleniu. Bardzo trudno jest zachęcić dzieci do czytania książek w wolnym czasie czy interesowania się kulturą, kiedy w domu słyszą, że książki są dla frajerów, a najlepsza rozrywka to zakupy. Drodzy Rodzice, nie wińcie wtedy nauczyciela, że słabo uczy, a Wasze dziecko nie jest w stanie zrozumieć fabuły "Sposobu na Alcybiadesa"...

szkoła rodzice

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (418)
zarchiwizowany

#8755

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiaj, jeszcze ciepła:)
Przez moją rodzinną wieś od jakiegoś czasu kursują tzw. szynobusy. Dzisiaj potrzebowałam dostać się z jednej wioski do drugiej, wybrałam więc ów szynobus jako najdogodniejszy (i co tu dużo mówić - jedyny) dostępny mi środek transportu.
Na większości stacji nie ma kas biletowych - przejazd opłaca się u pana w pociągu. Wsiadam więc, a już przy drzwiach powitał mnie przemiły młody człowiek, oferując sprzedaż biletu, roześmiany przy tym co nie miara. Już otwieram usta, by potwierdzić chęć nabycia owego magicznego papierka, na co on:
- Nie, panienka sobie usiądzie, o tu proszę jest wolne miejsce!
Nawiasem mówiąc - prawie cały pociąg był wolny, jednak nalegał, bym zajęła miejsce na przodzie. Tam też odkryłam, że źródłem wesołości u tego pana był kolega, również uchachany, z którym wymieniali się opowieściami.
- No więc dokąd?
- Studencki do Z.
-Do Z?
-Tak, do Z.
On coś wystukuje na tej swojej maszynce. Po chwili:
- No ok... A to jaka była stacja?
- G.
- Aha. G?
- Tak, G. - Już sama byłam rozbawiona. Zaraził mnie ów pan swoim dobrym humorem.
-Ok...Ok... A nie, to studencki miał być!
-A owszem.
-No dobra... Ale dokąd?
-Do Z.
-Już, już... Ale żeby wystawić bilet potrzebne mi jeszcze imię, nazwisko i adres.
Tu już zarówno ja, jak i kolega tego pana, zaczęliśmy się śmiać. Na co on:
-Nie? To numer telefonu?
Odpowiedziawszy odmownie, śmiałam się dalej. Usiadłam na miejscu obok i, trochę się zawstydziwszy, patrzyłam przez okno (a trasa jest doprawdy urokliwa). Po chwili obróciłam się, gdyż panowie dalej się śmiali. Tym razem ze mnie, bo miły pan od ok. trzech minut trzymał w wyciągniętej ręce mój bilet, o którym zupełnie zapomniałam.
Potem przez całą trasę udawałam, że wcale nie przysłuchuję się ich rozmowie na temat ostatniej imprezy, więc aby nie wybuchać śmiechem przy każdej anegdocie, starałam się myśleć o martwych chomiczkach. Niestety - przy jednej nie wytrzymałam i aż się skuliłam z radości. Pozdrawiam obu panów:)

Autobus szynowy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (144)

#7599

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Call Center.
Wracając z przerwy spojrzałam na oblicze koleżanki obok mnie. Już po wyrazie jej twarzy wiedziałam, że ma do czynienia z "piekielnym". Tak to już jest, że niektórzy są albo chamscy, albo "dowcipni", jednak tylko we własnym mniemaniu.
Nie myliłam się. Po kilku minutach usłyszałam jej wściekły niemal krzyk, niosący się przez całą salę:
- Po raz ostatni powtarzam - to nie ja jestem tania, tylko oferta!!!

Call Center

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 440 (644)
zarchiwizowany

#7486

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z czasu, gdy pracowałam w Call Center. Komputer wybierał nam, do kogo dzwonimy i zdarzało się, że numer należał np. do osoby słabo słyszącej. Oto jedna z moich rozmów z taką klientką:
Ja - Dzień dobry, XX z tej strony, telefonia YY, czy mam przyjemność z właścicielem telefonu?
Klientka - (cisza)
Ja - Dzień dobry, XX z tej strony, telefonia YY, czy mam przyjemność z właścicielem telefonu?
Klientka (niepewnie)- Henia?
Ja (odrobinę zbita z tropu) - Nie, to telefonia YY...
K - Heńka, to ty, bo słabo słyszę?
J - Postaram się mówić głośniej...
K - Heńka, bo ty masz do mnie w czwartek przyjść,co nie?
J - Chyba zaszła pomyłka.
K - No to przyjdź w ten czwartek... Albo w piątek, jak ci wygodnie.
J- Przepraszam, ale...
K - No to jak chcesz, do czwartku. Pa.
[Bip bip bip]

Call Center

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (197)

1