Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

greenlady

Zamieszcza historie od: 27 czerwca 2011 - 22:38
Ostatnio: 15 czerwca 2016 - 8:21
  • Historii na głównej: 1 z 5
  • Punktów za historie: 1110
  • Komentarzy: 378
  • Punktów za komentarze: 1993
 
zarchiwizowany

#71087

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
I ja i moja mama cierpimy na nerwice, polaczana z objawami depresji.

Zyjemy w troche innym srodowisku, ale w obu naszych przypadkach pewne niemile dowiadczenia przyczynily sie do choroby.

Co mnie denerwuje i razi to kiedy lekarze latwo przypisuja psychotropy i wszelakie leki antydepresyjne.

Sa one naprawde niebezpieczne i nie wiem czy istnieje ktokolwiek, kto mial z nimi dobre doswiadczenia. Zaczynajac od czesto wystepujacych efektow ubocznych do mozliwego uzalezenia az do efektow ubocznych po odstawieniu, kiedy wszystko powraca, bo generalnie leki niczego nie lecza. Moga regulowac ilosc serotoniny, ale nie na dluzsza mete. A to wszystko dosc duzym kosztem.

Moja mama skarzyla sie na brak motywacji, poczucie bezsensu zycia, bardzo zle samopoczucie. Lekarka zaproponowala jej antydepresanty + psychiatra. O ile psychiatra to nie jest zly pomysl (chociaz nie udalo mi sie mojej mamy namowic by poszla) to ten drugi jest bardzo pochopny. W rezultacie udalo sie namowic lekarke na szczegolowe badania krwi, gdzie okazalo sie ze moja mama nie przyswaja witaminy B12 i teraz chodzi na comiesieczne zastrzyki czujac sie o niebo lepiej.

Ja nie znalazlam swojego zlotego srodka, ale tez przepisano mi antydepresanty. O ile moje samopoczucie bylo naprawde kiepskie, mialam mysli samobojcze, rowniez o bezsensie zycia i nerwowe reakcje organizmu na nic, to pierwsza rzecza ktora dostalam to recepta na antydepresanty. Bylo to zanim dowiedzialam sie o nich wiecej i wlasciwie wzielabym na tamta chwile cokolwiek, byle by pomoglo. Po kilku tygodniach mialam zwiekszyc dawke a ta wywolala u mnie bardzo zla reakcje. Postanowilam ze nie tkne wiecej zadnych antydepresantow (jedynie tabletki uspokajajace na gorsze momenty). W kazdym razie po kilku wizytach u psychologa i moja upartoscia by leczyc sie suplementami, byl/jest pewien postep. Lekarka jednak skwitowala to slowami "z lekami bylby szybszy".

Mozliwe, ze sa tutaj osoby ktore twierdza ze antydepresanty sa konieczne, i nie bede sie z tym klocic, bo mozliwe ze w pewnych ciezkich przypadkach sa. Chcialam jednak zwrocic uwage, ze lekarze powinni troszke wiecej uwagi poswiecic temu, co moze byc przyczyna i podejsc do pacjenta od troche bezpieczniejszej i "naturalnej" strony. Rozmowy, terapia, suplementy, rozwiazywanie problemow, balans w zyciu - u wiekszosci chorych kilka z tych rzeczy by wystarczylo. W innym przypadku leki sprawia, ze zadne z nich nie bedzie mialo juz znaczenia, bo zmiany w mozgu beda bardzo ciezko odwracalne albo nieodwracalne.

Wybaczcie brak polskich znakow.

Skomentuj (109) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 22 (124)
zarchiwizowany

#65841

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia będzie o moim nieszczęsnym kuzynostwie. Rodzinę mam dość małą i tak się składa, ze właściwie jedyny w miarę dobry kontakt mam tylko z rodzicami. Szczególnie teraz, kiedy dzieli mnie dość spora odległość.

Mam dwóch dorosłych kuzynów. Jeden 35, drugi 37 lat. Ich matka po 60-tce. Cala trojka jest dla mnie wcieleniem tego, czego sama omijam z daleka.

Kuzyn 1.
Mieszka z matka, od zawsze.
Żadnych dziewczyn. Nigdy.
Pracuje owszem, od 12 lat w tym samym miejscu, jednak od czasu do czasu, tak troszeczkę, przyjdzie pijany lub na kacu do pracy. Stanowisko niezbyt wysokie, bo magazynier poczty polskiej, więc czemu nie?
Podzielić się wyplata z matka? Nie. Lepiej co weekend pić z kolegami i bez przerwy palić. I kupić wypasiony komputer. Za jakiekolwiek zużycie prądu czy wody nie dokładać się.
Nie garnie się do jakiejkolwiek pomocy w domu.
Gdy się upija na mieście wali w środku nocy w drzwi, bo zamknięte od środka. Po otworzeniu, jest agresywny i pada na twarz.
Raz będąc pijany był głodny i postanowił w środku nocy podgrzać zapiekanki w piekarniku. Zasnął na stole kuchennym. Jego matkę obudził intensywny zapach spalenizny.
Matka w szpitalu? Po co odwiedzać?

Kuzyn 2.
Mieszka z matka, od zawsze.
Prawdopodobnie nigdy w związku, aczkolwiek nie do końca wiadomo, gdyż...
...Do nikogo (ani matki ani brata) się nie odzywa od 4 lat. Ciotka podejrzewała ze stracił mowę, ale w rezultacie odpuściła jakiekolwiek teorie i też się w ogóle nie odzywa.
Nie pracuje w ogóle. Miał krotki okres, gdzie pracował na czarno, ale się skończyło. Jednocześnie, też się do niczego nie dokłada.
Nie pomaga w domu.
Podczas jednego z małych buntów ciotki, gdzie postanowiła nie gotować, zamiast sam coś zrobić, wszedł w swój bunt pt. "to ja będę głodować". W ten sposób zasłabł kilka razy i bardzo schudł. W rezultacie ciotka pękła i zaczęła znów gotować.
Obecnie nie ma go całymi dniami w domu. Nikt nie wie gdzie jest. Prawdopodobnie u ojca alkoholika (rozwiedzeni z ciotka).
Nie pije, ale również dużo pali i mieszkanie nigdy nie jest wietrzone. Możecie sobie wyobrazić ten zapach.
Matka w szpitalu? Prawdopodobnie nawet nie zauważył nieobecności.

Ciotka?
Uważam, ze to głównie jej wina. Zawsze wszystko robiła za nich, nigdy nie naganiała do pomocy czy samodzielności. W rezultacie często jest teraz na nich zła, ale wciąż im gotuje obiadki (swoje droga nie gotuje zbyt dobrze), pozwala z nią mieszkać, "sprząta", pierze ich gacie i płaci rachunki za troje. Wiele razy zarzekała się ze ich wygoni, chciała popełnić samobójstwo jak i również sama się wyprowadzić. Kobieta jednocześnie chorowita, szczególnie ostatnio, ale zajmuje się wciąż dziećmi (opiekunka) po 10 godzin dziennie (+ emerytura). Również niestety niezaradna i najchętniej to wzięłaby pieniądze od innych. Na szczęście wszyscy przestali pomagać finansowo i teraz nie ma wyboru.

Dzieci nie są z cukru, mają rączki i nóżki. Rączki by coś w życiu robić, nóżki by pójść na swoje.

rodzina kuzynostwo

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (254)
zarchiwizowany

#35929

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia o tym, jak zostałam wybrańcem, który nie spełnił oczekiwań.

Stoję i czekam na tramwaj. Co dość istotne, wśród około 20 innych ludzi. Na przystanek wchodzi [p]an. Szczupły, trochę zarośnięty, koło 50tki, raczej trzeźwy i niewyglądający na zaniedbanego. Idzie, idzie przed siebie i podchodzi prosto do mnie.
[P] Poratowała by pani bezdomnego... pieniążków potrzebuję.
Mam tak, że nie daję. Po prostu. Jedzenie jeszcze kupię, jak mam z czego, ale prośba o pieniądze zawsze spotyka się z moją odmową.
[Ja] Y-y
I potrząsam głową.
[P] No chociaż 20 groszy, no Pani rozumie...
[Ja] Nie.
[P] Nic a nic?
Nagle do faceta podchodzi dwóch [d]resów juniorów (z wyglądu i mowy podwórkowej, którą wcześniej miałam okazję usłyszeć).
[D] Proszę Pana, proszę...
I jeden z nich chce podać facetowi kilka monet.
Na co ten spojrzał na monety i powiedział:
[P] Nie chłopaki, od was nie chcę.
Rzucił mi pogardliwe spojrzenie i poszedł z przystanku.

Chyba tak bardzo pieniędzy nie potrzebował. Albo jakiś kodeks bezdomnych zabrania przyjmowania pieniędzy od nieletnich chłopców.

Gdańsk

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (141)

#20001

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnie opowieści o służbie zdrowia przypomniały mi pewną, o której opowiadała mi mama, a dotyczy dziedziny stomatologii i wydarzyła się całkiem niedawno.

Mama [M] mimo swojego dość sędziwego wieku (jak na matkę) ma wszystkie swoje zęby. Mniej i bardziej zdrowe. Kilka miesięcy temu jeden z zębów ją trochę pobolewał więc zapisała się do dentystki [D]. Nadszedł termin wizyty. Okazało się, że dziura tak więc borowanie. Standardowa procedura, która nie powinna być trudna dla dentysty. No, ale jednak.

Po wizycie mamę ten ząb zaczął strasznie boleć. Kilka dni brała tabletki przeciwbólowe aż w trybie "nagłym" poszła do tej samej dentystki, by naprawiła co schrzaniła. Tak więc poszła i usiadła na fotelu. I wywiązuje się taki oto dialog:

D: Oj oj, coś nam się tu porobiło...
M: Samo się porobiło?
D: No... możliwe że przeze mnie. Bo wie pani, ostatnio taka roztargniona jestem... I do tego ten zabieg...
M: Jaki zabieg?
D: No mój, miałam niedawno...
M: Ojej, a na co?
D: No, na oczy...

Mama uciekła z fotela i naprawiła ząb u innej dentystki. Tym razem takiej, która WIDZI.

Stomatolog

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 559 (617)
zarchiwizowany

#12782

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja pierwsza i mam nadzieję nie ostatnia historia.
A działa się ostatniej późnej jesieni lub wczesnej zimy, kiedy po 21:00 już było ciemno i żadnego śniegu.

Był dość późny wieczór a mnie napadło coś na jajecznicę, a że jajek nie miałam to postanowiłam wybrać się do pobliskiego sklepu. Ubieram buty, kurtkę i tak patrzę na mojego psa co siedzi przy drzwiach. A co mi tam, wezmę go. Co prawda mój ojciec był już z nim na wieczornym spacerze ale pomyślałam, że nie zaszkodzi by się jeszcze przewietrzył.

Do sklepu miałam zaledwie 2 minuty pieszo. Mój pies dobrze zna ten sklep; zazwyczaj chodzę z nim inną trasą i wie że jak wybiorę tą to właśnie dlatego, że mam ochotę wejść tam na chwilę, więc wyruszył przede mnie i od razu skręcił i wszedł po odpowiednich schodach. Na dole zaś stała grupa "dresów", na oko 20letnich. Nie odzywali się jak przyszłam, wyglądali jakby na kogoś czekali. Gdy jednak weszłam na górę by przywiązać mojego psa do poręczy zaczęli coś do siebie szeptać i na mnie zerkać. Włączyła mi się w głowie jakaś czerwona lampka, gdyż bywam nieufna i automatycznie źle interpretuje takie rzeczy. No ale co miałam zrobić, przecież nagle nie wycofam się i nie pójdę gdzie indziej przez moją chwilową paranoję. Tak więc powoli przywiązywałam psa wykorzystując chyba połowę 5metrowej smyczy do tego po cichu licząc, że niejacy chłopacy sobie pójdą. Ale nie poszli. Więc weszłam do sklepu.
W drzwiach minęłam prawdopodobnie jednego z nich, gdyż ubrany był podobnie no i niósł piwo. Pomyślałam, że pewnie na niego czekali i zaraz sobie pójdą. Weszłam więc, wzięłam jajka i stanęłam w niewielkiej kolejce. Wyszłam po dosłownie 3 minutach i co? Tak, psa nie ma.

"Wiedziałam" pomyślałam i natychmiast zaczęłam go wołać starając się zachować spokój chociaż serce biło mi szybciej niż gdybym przebiegła 10 kilometrów. A że mój pies jest czarny i niewielki to ciężko go było dostrzec w czeluściach ciemności. Wyszukiwałam więc niejakich dresów myśląc że go zabrali. Ale nic. Rozejrzałam się po okolicy. Przecież nie mogli pójść daleko, zważając też na to że trochę im musiało zejść na odwiązywaniu smyczy. Chyba z minutę latałam po okolicy gdy zauważyłam w światłach jadącego samochodu małą czarną zwiniętą kulkę na drodze. Wcześniej mimo iż patrzałam w tamtą stronę, jej zupełnie nie zauważyłam w tej czerni. Od razu pobiegłam na ulicę ile sił w nogach i zaczęłam machać i krzyczeć by auto się zatrzymało. Tak, na drodze był mój pies który siedział pochylony i ze skulonym ogonem jakby go ktoś właśnie pobił. Auto się zatrzymało, ja wzięłam psa na chodnik, zobaczyłam czy jest cały i zaczęłam go głaskać żeby się trochę rozweselił. Na nic to było, bo poczuł się swobodniej dopiero w domu. Niejakich dresów nie znalazłam, zresztą co bym im mogła zrobić. Wiem tyle, że następnym razem będę ufać intuicji.

okoliczny sklep

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (167)

1