Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kociamber

Zamieszcza historie od: 16 października 2015 - 23:57
Ostatnio: 29 maja 2016 - 8:26
O sobie:

Złośliwa, szczera, brzydka - a tak serio, dwudziesto-kilku-letnia, nie za młoda nie za stara. Na stałe zamieszkuję zieloną wyspę (bez Tuska na szczęście). Dwa koty kwalifikują mnie już do bycia starą kociarą? :)))

  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 1625
  • Komentarzy: 66
  • Punktów za komentarze: 376
 

#71532

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moj tato zmarł 20 lat temu, na nasze i jego nieszczęście dopadł go rak. Glejak umiejscowiony w płacie skroniowym.

Operacja nie gwarantowała, że wszystko zostanie wycięte (ciężko dostępny, wielkości kurzego jaja), jednak na coraz gorszy wzrok, bóle głowy, niekontrolowane ruchy itp. była wręcz nakazana przez doktora prowadzącego.

Ojciec po wielu kłótniach z mamą zgodę podpisał, dwa miesiące później zmarł.

Podczas pierwszej operacji doszło do niedotlenienia mózgu, tata przestał widzieć, mówić, rozpoznawać, chodzić. Wszyscy musieliśmy pomagać w podstawowych czynnościach, ja jako dzieciak miałam pozwolenie tylko go karmić, aczkolwiek miło to wspominam, bo byłam jedną z niewielu osób, do których mówił po imieniu.

Mama przez dwa miesiące jeździła na oddział, żeby go kąpać i karmić. Tata miał dalej niekontrolowany ruch prawą ręką, którą miał przywiązaną do ściany. Pielęgniarki miały go totalnie w rzyci, obiady podawały i kazały jeść (człowiekowi, który nie potrafi chodzić, nie widzi, prawdopodobnie wielu rzeczy nie rozumie). Kiedy mama nie jechała na oddział, bo nie mogła, albo jechała rano, oglądała tatę zasikanego, bez pampersa, albo z totalnie zafajdanym. Do czasu drugiej operacji.

Drugie niedotlenienie mózgu, krwotok wewnętrzny. Niestety, tata po operacji trafił na intensywną terapię, ostatni raz widzę go w listopadową sobotę - godzina 22:10, telefon, "przykro mi, pani mąż zmarł". Mama kupiła kwiaty dla pielęgniarki, która całe serce włożyła w to, żebyśmy mogli go ostatni raz zobaczyć (nie chcieli wpuścić mamy z całą gromadą dzieci). Pani się ogólnie popłakała bo wiedziała, że osierocił dzieci, w tym najmłodsze, 7-letnie.

Teraz tylko sobie myślę, i serce mi ściska, jak można obedrzeć człowieka kompletnie z godności, wiedząc, że sam sobie nie poradzi. O obiadach mama by się nie dowiedziała, ale pan z tego samego oddziału powiedział, ze tatę karmi, bo mu go szkoda, bo widział, że ma małe dzieci i że tak po prostu, z dobrego serca, bo one wszystkie tak traktują tych, którzy się nie poskarżą.

Kim trzeba być? Jakim człowiekiem, jak bardzo okrutnym, żeby bezbronną istotę zostawić samej sobie?


A czemu o tym piszę? Bo nie chciałam wierzyć koleżance, która poszła do sądu, bo jej mama przebywająca w szpitalu ma pełno siniaków, i jeżeli koleżanka do niej wieczorem nie pojedzie, to jej nie umyją - wówczas mama mi powiedziała, że jest jej przykro, że od 20 lat wciąż jest tam tak samo i że kolejna Bogu ducha winna osoba na tym cierpi. Po dwudziestu latach dowiedziałam się, jaką paskudną ostatnią drogę miał mój tata, a najgorsze jest to, że nadal ma to miejsce.

Chyba nawet dobrze, że nie wiedziałam, bo serce mi ściska na samą myśl.


PS. Mama nie chodziła po sądach, bo były inne czasy, a druga sprawa, że nie było nas na to stać. Wolała nam o tym nie mówić, bo wiedziała, że nastolatkowie (moje rodzeństwo) przyjmą to ciężko i tak jakoś już to zostało schowane.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (376)

#70670

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Irlandii spadł śnieg. Utrzymał się może dwa dni, niemniej jednak przymroziło.

Odśnieżarki? Brak.
Piaskarki? Leżakują w rowie.
Panika? Pełną parą.

A mnie zastanawia, jakim trzeba być debilem za kierownicą, żeby nie wiedzieć jak reagować w cięższych warunkach atmosferycznych, a tłumaczenia, że oni tutaj śniegu prawie w ogóle nie mają (mrozi co roku odkąd jestem, jakoś gołoledź im wówczas nie przeszkadza) do mnie nie docierają. Czy naprawdę ciężko pojąć, ze trzeba zwolnić nieco wcześniej przed światłami, bo zamarznięte wszystko i droga hamowania dłuższa? Nie, lepiej komuś skasować samochód.

Nie wierzę, że ludziom dają prawo jazdy z takimi umiejętnościami. Już pominę fakt niewłączania kierunkowskazów, a lusterka to fikcja, czy chociażby rozglądanie się. Śnieg, niestety, to kompletna tragedia tutaj, i może serio, lepiej było słuchać ludzi w radiu, którzy proszą o pozostanie w domach (przypominam, niecałe 8cm śniegu na dwa dni)...

Mój fiacik dopiero wrócił od lakiernika na koszt rumuńskich sąsiadów, tak wraca z powrotem, tym razem z potłuczoną pupą.

Tłumaczenia baby (bez obrazy, sama jestem kobietą) za kierownicą, na pytanie czemu do jasnej anielki nie jechała wolniej, czemu nie zaczęła hamować wcześniej niż 3 metry ode mnie?

- Skąd ja miałam wiedzieć, że się nie zatrzymam?! Myślałam, że światła się zmienią!

Przede mną sznur samochodów, obydwie byśmy stanęły na czerwonym raz jeszcze.

Dziękuje, dobranoc, zatkało mnie kompletnie, niedzielne zakupy odkładam na następną niedzielę, może nikt we mnie nie przywali z "niewiedzy". Cóż mam się gniewać, przecież specjalnie tego nie zrobiła, a przytup nóżką (taki wiecie, jak małe dzieci mają foszka, to tupią kopytkami, komiczne wygląda u dorosłej kobiety) przy tłumaczeniu panu policjantowi, chyba będzie mnie bawił do końca życia.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (206)

#70378

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Canarinios dodał historię na temat karmienia kotów i ładnego futerka, a ja jako posiadaczka dwóch mruczków wyjątkowej urody natknęłam się na mniejsze i większe piekielności. Dodam tylko, że rasowe nie są, za to białe, puszyste i niebieskooke - i wbrew powszechnej opinii - słyszą bardzo dokładnie, chociaż wybiórczo :)

Podpunktów nie lubię, to jednak będą tutaj najwygodniejsze.

- Ludzie "kociamber, ja wiem lepiej, mimo, że zwierzęta znam tylko z obrazków". Uwielbiam takich. Ileż ja się nasłuchałam, że jestem okrutna bo moje koty są... kąpane. Tak, co trzy miesiące. Bo mają dłuższe futerko, bo to lubią (za to z czesaniem witają się fuczeniem), bo gubią szybciej sierść i mam spokój na kilka tygodni. Nie dociera, bo dla nich kot nie lubi wody i koniec kropka.

- Czy tylko ja uważam, że koty można tez wychować? Bo ludzie są w szoku, że moje mruczki są... Grzeczne. Nie będę przecież dostosowywać życia do zachcianek kota, mamy być dla siebie nawzajem, a nie, że kot jest panem, bo jak nie to nasika, zniszczy, ugryzie. Jak jest tak olbrzymi problem z agresją, to polecam behawiorystę bądź weterynarza.. Albo więcej uwagi i miłości.

- Kociamber, a czym karmisz, bo mój puszek/łaciatek/niunius itd. po kastracji to się okropnie roztył? Tym co przed kastracją, bo weterynarz dał zielone światło na zdrową dietę. I tłumaczenie, że każdy kot jest inny, że może inaczej zareagować nic nie da. Będzie foch, bo mój niuniuś zwrócił mi na dywan z włosia, nie wiem no, wielbłąda. Bądź po prostu odchorował.

- Kastracja. Znowu jestem okrutna, znowu skrzywdziłam moje koty! Ło Jezusicku jaka ja jestem zła kobieta! A tak serio, nie śmierdzi w domu, terenu nie znaczą i nie wyją po nocach do okna.

- Jeżdżą ze mną na wycieczki. Nauczyłam ich chodzenia na smyczy, z racji mieszkania w centrum miasta. Kiedy mam tylko okazję pojechać na spacery po górach to jadę i biorę moje zwierzaki ze sobą - bo czemu nie? Góry tutaj to raczej pagórki, a i po kotach sprzątam. Wariatka to najlżejszy epitet wobec mojej osoby.

Jednak najgorsze co spotyka moje koty (i mnie przy okazji) to wiecznie dotykanie. (Nie zabieram ich do centrum, raczej spacery po parkach, gdzie mogą poganiać na rozciąganej smyczy). To, że ładne i puszyste nie znaczy, że miłe. Chociaż moje koty są bardzo grzeczne, to nie ręczę, że w geście obronnym nie ugryzą. Szczególne małego berbecia, który pomimo ostrzeżenia, że głasku-głasku jest ok, to jednak szarpanie i wycie do ucha już nie - nadal to robi, a rodzice ucieszeni, bo dziecko ma frajdę. Serio? Może ja wam powyje do ucha, to dzieci na zaś będziecie szacunku do istoty żywej uczyć? Bo dzieciaka nie winię, jak rodzic głupi, to skąd ma się nauczyć...

I tak na koniec, koty chcieli mi ukraść. Włamali się do mieszkania, myśleli, że rasowe. Jak były kociętami to wyglądały jak puchate piłki albo pluszaczki, bardzo "atrakcyjne" z wyglądu :)
...Oddali na drugi dzień, bo pani, toto mi nasrało do buta! Ano nasrało, bo do złych ludzi, zło wraca w śmierdzącej postaci, ot co.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (386)

#69374

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, może jakieś fatum na mnie spadło, jestem na nowym mieszkaniu od niecałego roku, w pięknej i spokojnej dzielnicy - a sąsiedzi znowu z piekła rodem i tylko po jednej stronie, reszta osiedla jest przekochana!

Zaczęło się niewinnie, od imprez nocnych - ja nie mam nic, a nic przeciwko, pracuję na nocki, a weekendami kończyli zabawę kolo 23.. No ale, zaczęło się pukanie w okna, w drzwi, niosło się do nas przez kominek (na ścianie, od której oni mają korytarz wejściowy, ja mam salon z kominkiem, i rozmowy czy właśnie walenie w drzwi się niesie, nie tylko na pokój ale i w pionie do sypialni) o godzinie 5-6 rano, pijackie bełkoty i tym podobne. Sprawę załatwiłam, kupiłam im dzwonek do drzwi, bo niestety dogadać się nie szło, nikt po angielsku z rodzinki nie mówi..

Spokój na dwa, może trzy miesiące, o tyle o ile późno nocne/wczesno poranne walenie (to nie było pukanie, to było walenie dwoma pięściami w drzwi) się skończyło. Tak sąsiedzi chyba się zemścić chcieli za ten zbawienny prezent w postaci dzwonka do drzwi.

Znowu niewinnie, wrzucanie śmieci do ogrodu. Ogrody mamy oddzielone od siebie wysokim murem, szerokim na niecały metr (moje koty nie umieją na niego wskoczyć, albo są nieumiejętne, albo faktycznie mur wysoki). Dobra, zbierałam, dzieci mają różne zabawy, póki to nie jest nic trującego - nie interweniuję, bo i tak się nie dogadam. W takim razie trzeba zacząć rzucać kamieniami. Dwie wizyty u weterynarza z rozcięciami, odratowane oko kota. Za rękę nie złapałam, zgłosiłam do właścicieli mieszkania i osiedlowego nadzoru, spokój na dokładnie dwa tygodnie. Bratanica wpada z płaczem. Głowa rozwalona, na szczęście skończyło się na siniaku i zadrapaniach, no to mówię sobie - koniec tego dobrego.

Portfel w rękę, kamerka kupiona, akurat z pokoju jednego mam piękny widok na obydwa ogrody (przydatne kiedy dzieci odwiedzają ciocię:)), zainstalowana na oknie, i mam! Zgłoszone na policje, stwarzają zagrożenie życia dla mnie i zwierząt, właściciel posesji powiadomiony... I na tym koniec, do dnia wczorajszego.

*Przyszło do mnie pismo, że ich prawnik próbuje mnie zaskarżyć o nagrywanie. Na ich nieszczęście pani policjant kazała mi zebrać całą historie leczenia kota (kosztownej, i to cholernie), zdjęcia śmieci + zdjęcia mojej bratanicy zaraz po tym jak dostała kamieniem żeby udowodnić iż miałam podstawy do założenia "monitoringu". Oczywiście właściciel mojego mieszkania był powiadomiony, sam przyklasnął mi kiedy kupiłam kamerkę, więc "podobno" mam nie mieć problemów.

A teraz mi powiedzcie, dlaczego? Nie ma mnie w domu od poniedziałku do piątku, w dzień śpię, później wychodzę na siłownię, myślałam, że może koty hałasują, ale nagrane dźwięki na to nie wskazują, w domu była cisza, od czasu do czasu słychać biegi czworonogów. I to nie dzieci rzucały kamienie, tylko dorośli i pomyśleć by - odpowiedzialni ludzie. Zawzięłam się tym razem i nie odpuszczę, z ostatniego mieszkania uciekłam po roku - w tym mi jest idealnie i wynosić się nie zamierzam.

Ja wiem, że mój prezent był niemiły, ale chodzenie i próby dogadania się kończyły się kiwaniem głową, a w nocy albo nad ranem kolejna pijana osoba próbowała się dostać do domu poprzez krzyki i walenie w drzwi bądź okna. Musiałam wyjaśnić łopatologocznie.

Ja nikomu krzywdy nie próbowałam zrobić, a oni skrzywdzili bogu ducha winne stworzonka, i po co? Zemsta? Zabawa? Głupota?

*wybaczcie jeżeli pomieszałam jakiekolwiek kroki prawne, nie znam się na słownictwie, opisuje z mojego punktu widzenia, ale jeżeli mam się stawić na policję, to mnie zaskarżyli chyba? Sen mi spędzili z powiek, mam wielką nadzieję, że wszystko zakończy się na moja korzyść.

Sąsiedzi

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 375 (413)

#69104

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałam historię na temat nauczycielki, która za fraki do góry pociągnęła cwaniaczka klasowego..

Szkołę opuściłam wiele lat temu, a chodziłam do placówki łączonej - podstawówka z gimnazjum. Czy chciałam czy nie, dziesięć lat z jedna klasą spędziłam i przy okazji z mamą u boku, która do dzisiaj w owym przybytku pracuje, a i wszyscy wszystkich znają, bo mała miejscowość.

Rozmawiałam właśnie ostatnio z rodzicielką na skype, i mówi mi, że jak stoję to mam usiąść bo takie jaja się w szkole podziały. Otóż, pamiętam moją cudowną polonistkę - kobieta do tańca i różańca, z zapałem do pracy.. Ale i wielkim temperamentem. Nie raz, nie dwa wyszła z klasy trzaskając drzwiami, używając wulgaryzmów na naszą głupotę, ale nigdy nie posunęła się do rękoczynów, nieważne jak bardzo klasowi cwaniacy zaszliby jej za skórę. Widocznie jednak zbyt dużo takich ludzi w swojej karierze spotkała, mama sama mówi, co rocznik to gorszy (chociażby 11-latkowie pytający o papierosa, bo im się skończyły!).

Ale do rzeczy, gimnazjalista wyjął fajkę, e-cygareta, a, że przepisy są wciąż niesprecyzowane to się poczuł jak król. Po kilkukrotnym zwróceniu uwagi, polonistka po prostu nie wytrzymała i strzeliła młodzieniaszka w twarz. Szok! Niedowierzanie! On dzwoni do rodziców, na policję! Kuratorium oświaty jej na karku siądzie! - moja mama słysząc na holu krzyki, poleciała po dyrekcję, za chwilę przyleciał i pedagog, i rodzice.

Cóż, po całodniowej batalii z chłopcem, matka wyprowadziła go za uszy do samochodu, na drugi dzień nauczycielka dostała olbrzymi bukiet kwiatów i biżuterię, a ja tak tylko myślę, a jakby trafiło na innych rodziców? Kobieta miałaby karierę spisaną na straty, a gówniarz czułby się nietykalny, a z kolei inni nauczyciele z obawy przed konsekwencjami ułatwili by mu drogę do takiego samopoczucia...

szkoła

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 258 (392)

1