Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

koktajl

Zamieszcza historie od: 1 listopada 2012 - 15:57
Ostatnio: 4 sierpnia 2016 - 5:50
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 1939
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 81
 
zarchiwizowany

#74385

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Combo z dzisiejszego dnia z zakupów z owadem w nazwie.

Rano.
Cena przy zapachach do samochodu: 2,49zł. Nazwa się zgadza, zastosowanie również. Jednak dla mnie za tanio, normalnie taki zapach kosztuje 6-10 zł. No ale Mamuśka moja woła Panią z obsługi. Ta przejeżdża skanerem i bam! 5,99zł!
J- ja
P- Pani z obsługi (w drugiej części historii ta sama)
J: Rozumiem, że mnie jako klienta obowiązuje najniższa zobaczona przeze mnie cena, która została wystawiona przy produkcie, czyli 2,49zł?
P: Już nie. [Zabiera cenówkę]
J: To co pani teraz zrobiła to już oszustwo.
P: Bo nam się ceny pomyliły. To nie cenówka od tego produktu.
J: A od którego? Bo z tego co widzę to macie państwo tutaj za przeproszeniem burdel.
P: Nooo, od tego... I sprawdza skanerem. Żaden produkt w pobliżu metra nie kosztował 2,49zł.
J: Dobrze proszę pani. Ja się z panią nie będę kłócić, ale sama pracuję w handlu i wiem, że klient ma zawsze rację a już na pewno obowiązuje go najniższa zauważona cena. A to co pani zrobiła było nieetyczne.

Idę z Mamą do kasy. W koszyku chusteczki (cena na metce 3,49), masło do ciała (6,99) i tonik. Płacimy. Sprawdzam paragon. W tył zwrot. Nie zgadza się nic.

J: Nie zgadza mi się cena.
Kasjer: gdzie?
J: wszędzie.
K: Już dzwonię po kierowniczkę.

Chwila czekania i tak! Pojawia się ta sama pani. Już bez czułości i uprzejmości.
J: Nie zgadza mi się cena. Masło miało kosztować 6,99 a wbite jest 8,79. Chusteczki 3,49 a są 4,49. Poproszę moje 2.8zł różnicy w cenie natychmiast. Inaczej będziemy rozmawiać o świadomym oszustwie.
P: Proszę do kasy.

Zwrot pieniędzy poszedł raz dwa.


Sytuacja z popołudnia, sklep na drugim końcu miasta.
W koszyku chipsy jabłkowe, bonsai i podróba WD40. Cena bonsaia: 24,99. Cena wbita: 32,99. Kasjerka przeszła po cenówkę, wbija kod z cenówki: 29,99.
J: Poproszę tego kwiatka w cenie z tej kartki.
K: Ale ja nie mogę.
J: Ale ja chcę tego kwiatka. Proszę zadzwonić po kierowniczkę jeśli Pani nie może, do Pani nie mam pretensji.
K: To Pani zapłaci normalnie a ja Pani z kasy te 5 zł różnicy oddam.

Ręce i cycki opadają.

Także drodzy Piekielni! Sprawdzajcie paragony!

biedronka

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (164)

#64967

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nie było piekielnie, ale się skończyło.

Jako, że jesteśmy z Narzeczonym świeżo po przeprowadzce, to stwierdziliśmy, że przydałaby nam się kuchenka mikrofalowa. Zaczęliśmy poszukiwania "tej wymarzonej". Patrzyliśmy w sklepach stacjonarnych no i internetowych. W końcu, po tygodniu rozglądania się - wybraliśmy i zamówiliśmy.

Zamówienie złożone w sklepie, którego reklama irytuje wszystkich.
Był to piątek, 06.02.15. Co ważne: odbiór osobisty w sklepie stacjonarnym, bo tak nam wygodniej.

Na stronie ładnie napisane, że czas realizacji 6-7 dni. Poczekamy, aż tak się nie spieszy, ten tydzień nie robi różnicy.
Mieliśmy dostać maila potwierdzającego zamówienie. Dostaliśmy.
Mieliśmy dostać maila potwierdzającego wysłanie sprzętu do sklepu stacjonarnego. Mija dziś 11 dzień. Nie dostaliśmy.
W piątek, 13.02 zaniepokojeni brakiem tego drugiego maila - dzwonimy na infolinię. Informacja uzyskana: kuchenka otrzymana od producenta, wysłana została do sklepu stacjonarnego. Fajnie, w poniedziałek będzie do odbioru.

Poniedziałek, 16.02.15 - cisza. No to łaps, drugi telefon. Co się okazało: kuchenka zaginęła w akcji, miła pani zaraz oddzwoni. Zaraz to było 3h. Bo im kuchenka z magazynu w piątek jednak nie wyszła, ale już wysłali ponaglenie i już-teraz-natentychmiast leci kurierem do stacjonarnego, będzie jutro, najpóźniej w środę rano do odbioru.

No spoko. Dzisiaj siedzimy, czekamy na tego maila potwierdzającego wysłanie do sklepu. Maila brak, no to dzwonimy. I.... tak! Kuchenka nie wyszła od producenta! Ba! Oni jej w ogóle nie dostali! Przypominam, że to już 11 dzień. Pani z infolinii informuje, że kuchenka przyjdzie od producenta w ciągu 7 dni. Czyli za tydzień, we wtorek byłaby na magazynie. Reasumując: z 7 dni oczekiwania robią się trzy tygodnie.

Wystarczyłoby, żeby napisali/powiedzieli, że dostawa kuchenki zajmie 2 tygodnie. Wtedy człowiek mógłby się zastanowić, czy może tyle czekać, czy nie. Bo nas ten tydzień by nie zbawił, ale trzy to już różnica.

Skarga napisana, wysłana. A szkoda, bo stracili stałych klientów.

Media expert

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (289)

#61747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Autoryzowany serwis polskiej marki cz I (i mam nadzieję, że ostatnia).

Na początku sierpnia oddałam do serwisu czajnik. Zakupiony w styczniu tego roku. Powód: z rączki cieknie. Niby bzdura, ale rączka kończy się tam, gdzie podstawka, więc jakby woda skapnęła na podstawkę podłączoną do prądu... No sami sobie wyobraźcie. No a poza tym nie po to kupuje się porządny czajnik, żeby ciekło z rączki jak z bubla z targu.

Pani z serwisu powiedziała, że czas naprawy do 01.09.2014, ale "będzie wcześniej". No to zadzwoniłam 25.08.14 i usłyszałam, że serwisant będzie dziś testował. O 14:00 dostałam telefon, że czajnik nie cieknie i mam go przyjechać odebrać. Byłam w serwisie około 16:45. I postawiłam sobie za punkt honoru, że udowodnię owej pani, że czajnik cieknie.

Ja: Proszę mi powiedzieć, gdzie mogę podpiąć czajnik.
Pani z serwisu: Ale my za 6 minut zamykamy.
J: Dobrze, w takim razie mam 6 minut.
Podała przedłużacz. Z niezbyt zadowoloną miną, w końcu musi posiedzieć do 17:00.
P: Ale ten czajnik nie cieknie.
J: (włączając czajnik) A ile razy serwisant go testował?
P: 5-6 razy.
J: A w jakich odstępach czasu?
P: Od 10 do 16.
Prosta matematyka. 5-6 razy, od 10 do 16, to jest 1 raz na godzinę. Gdzie czajnik stał w słońcu.

Biorę czajnik w ręce. Otwieram wieczko i próbuję domknąć. Nie domyka się. Noż kur... Oddawałam sprawny (prócz cieknięcia) czajnik. W oryginalnym kartonie, foliach etc. A tu jeszcze mi wieczko spartaczyli.
J: Proszę pani. To wieczko nie odstawało.
P: Normalne jest.
J: Nie, nie jest normalne. Pani zobaczy. Jak się wodę zagotuje to część pary ucieka przez tą szczelinę, której nie było.
P: Pani się do wszystkiego chce przyczepić! Dziury w całym szuka!
J: Nie szukam dziury w całym, tylko wiem, co oddawałam.

Po 5 minutach i kilku (około 10-15) zagotowaniach wody: ta-dam! Z rączki zaczęła wyciekać woda tworząc majestatyczną plamę na podstawionym kartonie. Myślałam, że dla pani będzie to wystarczający dowód na to, że usterka istnieje. O nie! Owa pani... twierdziła, że to moja wina, że czajnik cieknie, ale on tak naprawdę... nie cieknie.

J: Widzi Pani? Cieknie.
P: Ale to Pani wina!
J: Dlaczego?
P: Bo Pani wieczko podniosła!
J: A że tak zapytam: w jaki sposób chce Pani nalać wodę inaczej, niż podnosząc wieczko, które właśnie do tego służy, i jest nawet specjalny przycisk, który służy do otwierania?
W instrukcji jest napisane, aby lać przez wieczko, a nie przez dzióbek.
P: Ale nasz serwisant sprawdzał i czajnik nie ciekł. On ma 30 lat doświadczenia. To pani wina.
J: Proszę pani, ja może nie mam 30 lat doświadczenia, bo nawet tylu wiosen nie liczę, ale mam wykształcenie techniczne. Wystarczyłoby logicznie pomyśleć, że para z gotującej się wody osadza się na wieczku i skraplając trafia do rączki, przez jakąś nieszczelność.
P: Bo pani wodę zagotowała. Serwisantowi nie ciekło.
WTF. Zagięła mnie, to co się robi w czajniku? Jajecznicę smaży? Spróbuję na studiach tak zrobić, ciekawe czy mi wyjdzie ;)

Generalnie rozmowa z panią na temat tej wady czajnika przebiegała w takim "klimacie". Nie docierało jak pokazywałam, że kapie, i że z czajnika korzysta się częściej niż 5 razy na dzień (4 osoby w domu, każda wstaje o innej porze, to już macie 4 razy zagotowanie wody na samo śniadanie).

J: Wie pani co, ja czajnika nie odbieram, proszę naprawić usterkę, macie czas do 01.09.14, tak jak jest na pokwitowaniu.
P: Ale nie cieknie.
J: Pani imię i nazwisko poproszę.
P: Nie ma mowy!
J: Dlaczego?
P: Bo nie!
J: Z kierownikiem proszę.
P: Nie ma.
J: Kiedy będzie?
P: Nie wiem!
J: Będzie skarga na panią. I na cały państwa serwis. Do widzenia.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Nauczona sytuacją z sandałami i Waszymi poradami: rano napisałam pisemną skargę do siedziby głównej Producenta i jak tylko dowiem się, kiedy jest kierownik - udam się do niego ze skargą na ową panią. A w czwartek mam zamiar iść do Rzecznika, jeśli nie dostanę odpowiedzi od Producenta.

Podsumowując: oddałam czajnik z cieknącą rączką.
Po przyjeździe do serwisu: mym oczom ukazał się czajnik dalej cieknący, ze szczeliną między "ramą czajnika" a wieczkiem i chyboczący się na wszystkie strony podczas gotowania.

Elektro-Service Katowice

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 495 (577)

#60587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studia, sesja, taka sytuacja.

Jak wiadomo, studenci przechodzą teraz sesje, lub są na jej finiszu. Ja właśnie jestem na tym drugim.
Rzecz kręci się wokół przedmiotu ze starszym profesorem, zwanym pieszczotliwie "szefem".

I termin egzaminu z przedmiotu został ustalony odgórnie na ostatni dzień sesji letniej. Dogadaliśmy się i udało nam się ustalić tzw "zerówkę", tydzień wcześniej. Wszyscy dopuszczeni. Przychodzimy. Pierwsze "ale". Egzaminu nie prowadzi szef, ale jego doktor. No dobra, niby co to za zmiana. Okazało się, że mamy mieć własne kartki i o godzinę mniej czasu, niż było ustalane. No dobra. Pytań 14, trzeba rysować wykresy, wyprowadzać wzory i ogólnie cuda na kiju. Czasu nie starczyło. Ale nie to jest piekielne.

Profesor kazał przyjść następnego dnia po wyniki i ewentualny egzamin ustny. Na godzinę 9. Zjawiliśmy się. Na miejscu okazało się, że szef nie ma humoru i mamy przyjść jutro. No okej, zakwaterowanie w akademiku do końca czerwca, więc nocleg jeszcze jest. Przyszliśmy, wziął 3 osoby na ustny, nie zdali. Kolejny, I termin, 30.06, czyli kwaterunku już nie ma, za każdy dzień trzeba płacić. Egzamin napisany, idziemy się zapytać, kiedy wyniki i ustny. Otrzymujemy odpowiedź: jutro o 9.
Jako, że kwaterunku niet, trzeba dojechać. Dojazd 3h w jedną stronę, 25zł. Łatwe przeliczenie: jeden dzień 50 zł, 6h z życia.

Przychodzi "jutro", czyli dziś. Po dotarciu na miejsce... Tak! "profesor" nie ma humoru, macie przyjść jutro.
No cóż. Po wielkim wkurzeniu (skoro jestem na uczelni, nie mogę pracować, muszę wydać na niepotrzebny dojazd) zapytałam się sekretarki, czy jutro to na pewno- ona nie wie. Powiedziałam jej, że to co wyprawiają to po prostu brak kultury. Akurat wtedy wchodzili "goście" do "profesora". Jak mi przykro, że słyszeli jak się traktuje studentów. Ja za to usłyszałam od sekretarki, że postara się, bym dostała 2.
Ciekawe, czy na prywatnej uczelni też by się tak zachowali.

Podsumowując: student ma czas, pieniądze i chęć jeździć codziennie do odległego miasta, bo profesor nie ma ochoty.

Politechnika

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (547)

#53079

przez (PW) ·
| Do ulubionych
15 lipca zakupiłam w sklepie sandały ze skóry, kwota niemała, bo 160zł. Ubrałam je dopiero kolejnego dnia. I jakież było moje zdziwienie, gdy po jakiejś godzinie podróżowania w nich- zobaczyłam, że rozkleja się materiał między podeszwą a wyściółką. No to w te pędy do domu po paragon i do reklamacji. Myślałam, że z góry wymienią mi na nowy towar (w końcu sandały kupione wczoraj, porządny sklep etc), ale nie! "Proszę czekać dwa tygodnie, naprawimy". Myślę sobie, że w sumie trudno, wytrzymam, AŻ tak ciepło nie ma.

Po kilku dniach dostaję smsa, że buty naprawione i są do odbioru (27.07). Jadę, odbieram. Tego samego dnia zakładam buty. Okazuje się, że naprawa była źle wykonana - źle wszyli pasek, przez co but stał się luźny i stopa z niego wypadała. No to powtórka z rozrywki, wieczorem wracam po paragon i reklamuję reklamację, żądając wymiany na nowy albo zwrotu gotówki. Miła Pani ekspedientka powiedziała mi, że to niemożliwe. I tutaj następuje dialog: Ja (J), Ekspedientka (E), Kierownik (K).

J: Czy jest dzisiaj kierownik (w tym sklepie to normalne, że kierownik jest w określone dni)
E: Teoretycznie jest.
J: To jest czy go nie ma?
E: No jest...
J: To poproszę.
Po 5-10 min łaskawie przyszedł, i od razu tonem nieznoszącym sprzeciwu zapytał.
K: O co chodzi?
J: Widzi pan ten pasek? O, tutaj? Naprawa została źle wykonana, stopa wyślizguje się z buta przez to, że pasek jest za krótko wszyty. Jest to 2 naprawa pod rząd, więc żądam wymiany na nowy towar albo zwrotu gotówki.
K: Co pani wydziwia! Ja przy tym byłem! Te buty były przy mnie robione! One są dobrze sklejone! Pani marudzi! Pani jest młoda i się nie zna! (Warto dodać, że ja mam 20 lat, a kierownik wyglądał na 5 lat starszego.) Nie będzie żadnej wymiany! Ja to tylko mogę znowu naprawić!
J: Dobrze, to w takim razie niech to pan naprawi tak, żeby nic nie było widać.
K: Pani mi nie będzie rozkazywać! Ja wiem co mam robić!
J: Kiedy buty będą do odbioru?
K: W środę (31.07) przyjedzie szewc i naprawi przy mnie!
J: Dobrze, to czekam do środy.
K: Jak będzie gotowe to dostanie pani smsa!

Nadchodzi środa, 31.07. Smsa nie ma. 07.08 dzwonię do sklepu zapytać, czy buty są do odbioru, dialog wyglądał tak.
J: Dzień dobry, chciałabym zapytać czy moja reklamacja została już rozpatrzona?
E: Jak będzie rozpatrzona to panią poinformujemy! Niepotrzebnie pani dzwoni!
J: Nalegałabym jednak aby sprawdziła pani po nazwisku.
E: Nazwisko!
J: XYZ
E: Imię!
J: AAA
E: EEE. proszę zadzwonić za 10 minut.

Po 10 minutach nie odbiera. 20 min. To samo. Udało mi się dodzwonić po 30 min.
J: Dzień dobry po raz kolejny, kazała mi pani oddzwonić.
E: Tak, reklamacja uznana, zwrot gotówki.

Myślę sobie - no kurczę, fajnie. Pojadę, wezmę pieniądze i kupię nowe sandały. Przecież nie da się w taki gorąc chodzić w trampkach.
Pojechałam. Podaję kwit reklamacji. Pani rzuca do koleżanki, że "Wychodzę!". Mija 5 min. Pani nie ma. Mija 10 min. Pani dalej nie ma. Po 15 min przychodzi.
E: Źle pani powiedziałam, reklamacja jest nierozpatrzona.
J: Czyli jechałam na marne?
E: No tak.
J: Czy buty są w naprawie, lub są naprawione?
E: Chwila. (wychodzi na zaplecze, wraca z butami). Nie. Buty leżą od półtora tygodnia nieopisane.
J: Jak to?
E: No, pan kierownik jest położył, i leżą. My nawet nie wiedziałyśmy, że to reklamacja jest.
J: A, czyli sugeruje pani, że gdybym nie przyjechała dzisiaj, to buty leżałyby do mojej śmierci?
E: No tak...
J: Kierownik mówił, że sam je oddaje do szewca i naprawiane będą przy nim.
E: Kierownik tylko zawozi buty, i odbiera, nie asystuje przy żadnej naprawie.
J: Czyli szewca nie mają państwo na miejscu?
E: No nie, są zawożone.
J: Czyli kierownik mnie 2 razy okłamał. W tym momencie żądam zwrotu gotówki,bo to jest śmieszne. Kupiłam porządne sandały, aby mieć na lato. Jest już II połowa lata a moje buty od miesiąca są w naprawie.
E: Ma pani do tego prawo, ale wątpię czy poskutkuje. Może pani przyjechać w czwartek porozmawiać z kierownikiem.
J: Dziękuję, do widzenia.

PODSUMOWANIE:
1. Kierownik mówi, że jest przy każdej naprawie butów- nie jest.
2. Kierownik mówi, że szewca mają praktycznie na miejscu - nie mają.
3. Z kierownikiem się nie dogadasz, jest arogancki i bezczelny, z kolei ekspedientki nic nie wiedzą, a "przepraszam" się od nich nie usłyszy.
4. Buty zostały rzucone w kąt, gdyby nie moja interwencja to dalej by leżały (teraz tego żałuję, bo po 2ch tygodniach uznaje się w tej firmie, że brak odpowiedzi - wygrana klienta).
5. Firma naprawi Ci buty milion razy, byleby nie zwrócić pieniędzy.
6. Jest już II połowa lata, a buty od miesiąca są w reklamacji. Dziś jest 08.08- nie mam ani butów, ani pieniędzy.

Zastanawiam się czy nie mogę zgłosić sprawy do rzecznika praw konsumenta.

Rzecz działa się, i dzieje nadal, w sklepie Bata, w SCC Katowice.

Bata Katowice

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 506 (590)

1