Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

koszka

Zamieszcza historie od: 30 sierpnia 2011 - 12:56
Ostatnio: 18 maja 2015 - 22:30
  • Historii na głównej: 4 z 11
  • Punktów za historie: 3434
  • Komentarzy: 87
  • Punktów za komentarze: 396
 
zarchiwizowany

#50901

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka miesięcy temu mój facet kupił na allegro kable do gitary - 2 sztuki. Przesyłka szybko dotarła - w dwóch paczkach (ale z jednym numerem nadania) a w każdej z nich było to samo zamówienie. Jako, że przesyłka była wysłana na adres rodziców mojego chłopaka to nie odebrał on przesyłki osobiście. Zrobiła to za niego jego mama, która pokwitowała odbiór. Jak się później okazało - zamówienie było zdublowane. Co dziwne, raczej nic nie wskazywało na pomyłkę pakującego, tylko na celowe działanie (ponieważ przesyłka przyszła w dwóch paczkach). Jako, ze mój chłopak nie miał czasu się tym zajmować kolokwialnie pisząc "olał" tę sprawę a "nadprogramowe" kable leżały dalej w domu jego rodziców. Kilka dni temu dostał maila z wiadomością, że ma zapłacić za kable, których nie zamawiał. Oczywiście odmówił i napisał, że oczywiście może odesłać oryginalnie zapakowany i nieużywany towar, ale na ich koszt. Dzisiaj dostał też przedsądowe wezwanie do zapłaty - 60 zł. Co dziwne, dzisiaj też ma się zgłosić po te kable kurier. Niestety, wydaje mi się, że sprzedawca po prostu chciał komuś wcisnąć kable, które pewnie słabo schodzą a są drogie. Gdyby pomylił się przy pakowaniu to raczej po kilku miesiącach by nie doszedł do kogo wysłał zdublowane zamówienie. Zresztą, gdyby faktycznie było zdublowane to przesyłka przyszłaby albo w jednej paczce, albo osobno - każdorazowo z innym numerem nadania. Wygląda mi to niestety na celowe działanie.

guitarcenter

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (55)
zarchiwizowany

#44304

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o dziadzie z wąsem. Byłam dzisiaj w zusie i nawet się nie zdążyłam na nikogo zdenerwować. No, ale żeby nie było tak miło to gdy podjechałam pod dom zauważyłam (ciężko było nie zauważyć) duży, biały samochód... zaparkowany prosto przed bramą. Oczywiście nie jestem z tych, którzy od razu wyciągają telefon i dzwonią na straż miejską... dlatego wspaniałomyślnie odczekałam 2 minuty, wybrałam numer straży miejskiej i poinformowałam dyżurnego o moim znalezisku. Wysłał patrol. Patrol okazał się chyba pieszy i to w dodatku niepełnosprawny, bo czekałam na niego 20 minut i się (o zdziwko!) nie doczekałam. Pojawił się natomiast gruby, obleśny dziad z wąsem. Otworzył drzwi do dziadowozu i zaczął szukać jakichś papierów. Podeszłam więc do niego i się zaczęło:

Ja: Przepraszam..
Dziad:....
Ja: Przepraszam..
Dziad: ....
Ja: Haloo...słyszy mnie pan?? (głuchy czy co?)
Dziad:....
Ja: Może pan mnie posłuchać??
Dziad: Co jest?
Ja: niech pan przestawi auto, bo zastawił pan bramę...
Dziad (rozgląda się, patrzy na bramę - błysk w oku sugeruje, że włączył tryb myślenia, niestety ciut powolnego): ALE TUTAJ NIE JEST NAPISANE, ŻE NIE WOLNO ZASTAWIAĆ.
Ja: no, ale to chyba oczywiste!
Dziad: Nie było napisane, czego pani ode mnie chce??
Ja: żeby pan przestawił samochód, bo stoi pan na bramie i nie mogę wjechać na podwórze.
Dziad:Nie było napisane to mogłem stanąć!
Ja: skoro ma pan jakieś wątpliwości to może je pan skonsultować ze strażą miejską :D

Zamamrotał coś pod nosem, ze mam na niego nie krzyczeć, wsiadł do auta i odjechał... kilka metrów dalej - zastawiając drzwi banku :D Szczęśliwi klienci wychodzili ze środka wprost na zaparkowany samochód :)

Ten pan trafił na moją listę idiotów. Napomknę jeszcze, że samochód, którym przyjechał należał do firmy naprawiającej windy - aż strach pomyśleć, że tacy ludzie montują tak skomplikowane urządzenia. Ja bym się bała dać mu otwieracza do konserw, pewnie by sobie nim oko wydłubał - bo "nigdzie nie było napisane żeby nie wyciągać nim porannych śpioszków".

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (199)
zarchiwizowany

#42223

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Godziny poranne, sobota rano. Idę do sklepu a tu nagle nie-wiadomo-skąd pojawiła się pani [B]aba w wieku mocno nieokreślonym.. Limo pod okiem, włos rozwiany, odrost na dwa palce, ciuchy jakieś ciut znoszone i trochę nieadekwatnie do pogody dobrane. Kobiecina spytała się czy mogę jej dać 2 zł. Poprosiłam, żeby w jakiś sposób umotywowała swoją prośbę.


Baba: okradli mnie, okradli! pobili... nie mam nawet na bilet, nie mam jak do domu wrócić..

Ja: kto panią pobił?

Baba: były mąż!

Ja: to niech pani to zgłosi na policję.

Baba: tszeba, tszeba... tak zrobię... kiedyś... ale dwa złote na bilet, dwa złote


Tu zapaliła mi się w głowie żółta ostrzegawcza lampka więc powiedziałam:

- Dobrze, kupię pani bilet osobiście.



Idę z nią w stronę kiosku i próbuję jej wytłumaczyć, żeby zgłosiła pobicie na policję. Jednak nie była do tego pomysłu przekonana...stale mamrała coś pod nosem, momentami zupełnie bez sensu...

Baba: ... i leczyć też się w końcu czeba zacząć..

(tutaj zapaliła się już pomarańczowa lampa)

Ja: a gdzie pani mieszka?

Baba: na ******* (czyli kilka kilometrów dalej)

Ja: to co pani robi tutaj o tej godzinie?? (przypominam: sobota przed godz. 9:00 a pani wyglądała tak, jakby przed chwilą wróciła z grzybobrania.. ewentualnie ze śmietnika ;p )

Baba:.....

No nic, idziemy dalej... po chwili jednak się zatrzymała i wypaliła:

- czy to jest otwarte??

Ja: kiosk?

Baba: nie, nie... to...

Ja: ???? (alarm - czerwona lampka)

Baba: Niech mi pani kupi piwo...

Ja: Nie ma mowy..

Baba: to ostatni raz...

Ja: jak się pani nie zacznie leczyć to będzie tysiąc takich ostatnich razów...

Baba: ale proszę, niech się pani nade mną zlituje...

Nie zlitowałam się... i tylko widziałam, jak Baba-podróżniczka zaczepiła kolejnych przechodniów. Pewnie znów brakowało jej drobnych na bilet.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 33 (157)

#36691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie długie.

Jakiś czas temu zaginął mi portfel a wraz z nim m.in. legitymacja studencka.

Wszystkie dokumenty wyrobiłam.
Po jakimś czasie okazało się, że portfel się odnalazł w jednym z barów.

Legitymację postanowiłam w wolnej chwili oddać do dziekanatu.

Jako, że w tak zwanym "międzyczasie" zdążyłam kupić sobie drugi portfel - nosiłam ze sobą dwa (pojemność kobiecej torebki jest nieoceniona).

Pewnego dnia (a było to 1 czerwca) śpieszyłam się na uczelnię. Miałam załatwić pewną bardzo-ważną-sprawę.
Wsiadłam do autobusu, skasowałam bilet... udało mi się nawet znaleźć miejsce siedzące.

W pewnym momencie podszedł do mnie (Ja) pan kontroler, powszechnie zwany kanarem [K]. Był w towarzystwie swojego kolegi - kanara nr 2 [K2].

K: Bilecik do kontroli.
Ja:(podałam bilet)
K: Legitymacja (kanar oddał mi bilet).
Ja: Proszę... (wyjmuję i podaję legitymację, przy okazji schowałam bilet z powrotem do torebki).
K: Ta legitymacja nie jest podbita (zabrał ją i zaczął biegać po autobusie sprawdzając bilety pozostałym osobom).

Minutę później:

K: Proszę bilet.
Ja: Już panu go dałam.
K: Ale muszę wpisać nr biletu na mandacie. Jak pani zgubiła bilet, to wypiszę pani mandat za brak biletu (kilkadziesiąt złotych droższy).

W momencie, w którym szukałam biletu, znalazłam też drugą, podbitą legitymację. Cała uradowana mówię do kanarów:

Ja: Proszę to bilet a to... podbita legitymacja! :)
K2: Teraz to jest już za późno!
Ja: Jak za późno, przecież nadal jedziemy autobusem... skasowałam bilet, mam legitymację.
K2: Musi pani podpisać mandat, już za późno.
Ja: Nic nie muszę, zapłaciłam za przejazd i mam przy sobie dokument uprawniający do zniżki.

Jako, że ta wymiana zdań trwała dobrych kilka przystanków, wzbudziła ona zainteresowanie współpasażerów. Jakiś pan powiedział żeby zostawili mnie w spokoju, a dziewczyna obok mnie stwierdziła, że powinnam wezwać straż miejską, bo to próba wyłudzenia. Gdy kontrolerzy to usłyszeli, próbowali jej słowa obrócić w żart:

K2: Taaak... i jeszcze wojsko niech wezwie!

Śpieszyłam się na Uczelnię, więc na swoim przystanku wysiadłam.

Dwie godziny później szłam już w wielkim deszczu do siedziby firmy Aspekt S.C. aby złożyć skargę na kontrolerów. Prosiłam o jej rozpatrzenie, aby upewnić się, że firma ta nie podpisuje się pod taktyką obraną przez swoich pracowników. Pani przyjmująca skargę zadzwoniła do kontrolera ("Mieciu... przyszła tutaj pani, która podobno miała ze sobą dwie legitymacje...) i po krótkiej rozmowie, poinformowała mnie, że okazałam podbitą legitymację już po opuszczeniu autobusu. Ciekawe komu miałabym ją pokazać, skoro kontrolerzy pojechali dalej, a ja wysiadłam na moim docelowym przystanku?

Odpowiedź od Aspektu dotarła do mnie listem zwykłym 16 lipca 2012 r. (Po 1,5 miesiąca).

Moja prośba została rozpatrzona negatywnie, ponieważ "z raportu złożonego przez kontrolerów wynika, iż okazała pani tylko i wyłącznie legitymację, która byłą nieważna. Po przeanalizowaniu dokumentacji w sprawie i przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego informuję, iż reklamacja została rozpatrzona negatywnie. (...) Łączna kwota na dzień 29 czerwca to 162,20 zł".

Podróżny ma obowiązek okazać bilet i dokument uprawniający do zniżki w czasie jazdy środkiem komunikacji. Zrobiłam to. Dostałam mandat.

Nie zamierzam go płacić. Może ktoś z Was ma pomysł na rozwiązanie tej sytuacji (skądinąd absurdalnej)?

Przy okazji: może ktoś widział opisaną sytuację i chciałby być świadkiem w ewentualnej sprawie?

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 719 (761)
zarchiwizowany

#37100

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lekarz pierwszego kontaktu skierował mnie na gastroskopię.
Niestety - we wszystkich przychodniach, albo nie było możliwości zapisania się na to badanie, albo najbliższy wolny termin był za 2 lata. Postanowiłam pójść na wizytę prywatnie (do tej samej przychodni, w której chcieli mnie zapisać na 2014 rok). Nie minęło kilka dni od rejestracji a ja już czekałam pod drzwiami gabinetu. Mimo, że płaciłam ok. 350 zł i byłam umówiona na konkretną godzinę to i tak musiałam odsiedzieć w przychodni prawie 2 godziny.

Samo badanie polega na wkładaniu dużej, długiej rury do żołądka. Ci, którzy gastroskopię przechodzili wiedzą jak bardzo jest nieprzyjemna. Z jednej strony czułam się tak, jakbym się dusiła a z drugiej miałam odruchy wymiotne. W trakcie badania stwierdziłam, ze już dłużej nie wytrzymam, bo zaraz się uduszę (potworne uczucie). Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam, bo miałam rurę w ustach i w przełyku. Zaczęłam wydawać z siebie nieartykułowane, stłumione odgłosy. To był prawdziwy koszmar. Naprawdę czułam się tak, jakbym za chwilę miała się udusić. Coś okropnego.

Gdy po badaniu rura została ze mnie wyjęta, poleciały mi łzy. Zupełnie mimowolnie... nie panowałam nad tym... czysta fizjologia.

Co usłyszałam od pani doktor:
- niech pani w tej chwili się uspokoi, bo wystraszy pani pozostałych pacjentów!!!!!!!!! Jak tak można się zachowywać?!


Mam nadzieję, że nie zraziłam tym opisem tych, których czeka to badanie - bo choć nieprzyjemne to trwa krótko (mimo tego, że czas ten wydaje się wiecznością). No i jeśli jest konieczne to po prostu trzeba się na nie udać.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 43 (125)
zarchiwizowany

#36787

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu zaginął mi portfel, w którym miałam karteczkę z datą wizyty i numerem karty założonej w poradni alergologicznej.
W związku z tym poszłam do poradni zasięgnąć pewnych informacji. Piekielna okazała się pani recepcjonistka [R].

[Ja]: dzień dobry, chciałabym się dowiedzieć kiedy mam datę najbliższej wizyty? (podaję imię i nazwisko)
[R]: czego to pani ode mnie oczekuje, że ja będę pani sprawdzała datę wizyty?
[Ja]: tak, właśnie tego oczekuję, bardzo proszę żeby pani to zrobiła. Zaginął mi portfel wraz z kartką na której miałam napisany numer karty i datę wizyty.
[R]: co sobie pani myśli! wie pani ile to czasu zajmuje? numer karty proszę!
[Ja]: Mówiłam już, że nie pamiętam numeru karty (podałam jeszcze raz imię i nazwisko).

2 minuty później...

[R]: wizytę miała pani wyznaczoną na wczoraj!
[Ja]: w takim razie proszę mnie zapisać na najbliższy wolny termin.
[R]: do końca roku już nie rejestrujemy dorosłych, jak się chce pani zapisać to niech sobie pani otworzy własną poradnię!!!!

....

Rozumiem - brak wolnych miejsc.
Rozumiem - sfrustrowanie. Sama też nie chciałabym być panią z okienka.
Ale u licha - chyba można pewne informacje przekazywać nieco przyjemniejszym tonem (po co od razu krzyczeć?). Nie wspominając już o tym, że informowanie pacjentów o dacie wizyty należy do zakresu jej obowiązków. Przecież nie przyszłam tam aby sprawdziła mi cenę wczasów na Majorce o_O

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (157)

#28365

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu szukałam pracy. Na jednej z szyb popularnego sklepu spożywczego w centrum miasta wisiało ogłoszenie "zatrudnię młodą panią". Postanowiłam złożyć tam CV.
Od razu zostałam zaprowadzona do Wielmożnego Pana Kierownika [WP] - właściciela sklepu. Człowieka "na oko" stuletniego, którego długie, siwo-żółte tłuste włosy zaczesane były gustownie ku tyłowi. W zatęchłej kanciapie na zapleczu sklepu, miał ze mną przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną.

Po wymienieniu krótkich przywitań, uprzejmości - przeszliśmy do konkretów. Pan poinformował mnie o godzinach pracy, oraz podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami. Opowiedział mi o historii firmy "z dziada pradziada". Nie omieszkał się też pochwalić, że czerpie duże profity ze swojej działalności, oraz tym, że już od dziecka był piękny i bogaty, a gdy dorósł to dziewoje ustawiały się do niego w kolejkach. Bardzo długo opowiadał mi o swoim luksusowym życiu. Na koniec naszej rozmowy powiedział..

[WP]: ... Daję pani swój numer telefonu i niech pani do mnie jutro zadzwoni i powie mi czy chce pani pracować w moim sklepie. To nie ja będę do pani dzwonił - tylko pani do mnie - bo to właśnie pani zależy na tej pracy. Widzi pani... mimo tego, że pani jest TAKA BIEDNA (tu mój przysłowiowy karpik) a ja jestem TAKI BOGATY, to do każdego podchodzę jak do człowieka, nawet do takiej biednej dziewczyny. (Nie wiem czego oczekiwał wypowiadając to zdanie - może tego, że uklęknę, zaleję się łzami i ucałuję jego dłoń).

Gwoli ścisłości - nie zadzwoniłam ani nazajutrz, ani nigdy. Jakiś czas później dowiedziałam się, że nie bez powodu ogłoszenie brzmiało "zatrudnię MŁODĄ panią". Wieść gminna niesie, że Wielmożny Pan nie tylko lubił sobie popatrzeć, ale czasami i dotknąć co nieco.

piekielny sklep spożywczy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (575)
zarchiwizowany

#28397

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka słów o piekielnej mamusi mojego lubego.
Nie poznałyśmy się jeszcze, ale wiem, że wspomniana Diablica nie pała do mnie sympatią.

Jestem z moim facetem od kilku miesięcy. Poznałam go prawie rok temu. Studiujemy w tym samym mieście i swego czasu, na tym samym kierunku.

Gdy piekielna rodzicielka dowiedziała się, że jej ukochany syneczek ma dziewczynę, stwierdziła, że z pewnością wstrętna paskuda będzie chciała go złapać na dziecko. Na początku myślałam, że miałabym to uczynić w celu zatrzymania go u swego boku... Skądże! Ja po prostu chcę go zostawić, zostać sama z dzieckiem i ciągnąć od niego alimenty! To chyba jakaś logika szaleńca ;) Ale mama Połówka dużo wie o życiu, bo jak sama mówi - słyszała takie historie w TV i czytała w gazetach.

Mamie Połówka nie spodobało się również to, że podczas związku ze mną przeszedł na wegetarianizm i zrzucił kilkanaście nadprogramowych kilogramów. "Dzisiaj wegetarianizm - a jutro co? hinduizm?!" - grzmiała :)

Ciotka Połówka znalazła mój profil na facebooku. Obejrzała wszystkie zdjęcia, statusy, komentarze. Następnie wraz ze swoją piekielną siostrą - mamusią Połówka stwierdziły, że wpakował się w "niezłe bagno"..

Ponadto, również na podstawie zdjęć - wywnioskowała, że "jestem dziewczyną, która potrzebuje faceta do tego aby zarabiał i jej usługiwał". Jak to miło, gdy ktoś wystawia taką opinie jedynie na podstawie tego, co zobaczył na portalu społecznościowym. Gwoli wyjaśnienia - mam o wiele większe dochody niż mój facet i często to ja mu sprawiam jakieś drobne upominki. Niestety - po raz kolejny - Piekielna trafiła kulą w płot.

Prawdziwe piekło rozpętało się wtedy, gdy mamuśka dowiedziała się, że jej synuś u mnie kilkakrotnie przenocował (gdyby wiedziała, że robi to notorycznie - chciałabym widzieć jej minę).
Połówek dowiedział się, że skalał imię rodziny (!).
To nie przystoi. Żadna normalna dziewczyna nie pozwoliłaby spać chłopakowi u siebie przed ślubem. Powinien skończyć te orgie (!!!).

Mamusia chciała go wcisnąć na stancję u "miłej starszej pani", aby miała na niego oko. No, a najlepiej, aby na studia magisterskie poszedł do zupełnie innego miasta, jak najdalej ode mnie. Może nawet studiować zaocznie, byleby nie mieszkał w moim mieście.

Na początku całą sytuacja mnie śmieszyła. Później przestała - gdy mamusia wydzwaniała do Połówka po kilka/kilkanaście razy dziennie. Teraz się już uspokoiła, ale podejrzewam, ze to tylko cisza przed burzą.

rodzinka

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (333)
zarchiwizowany

#27623

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama ma psa. Taki tam - zwykły kundelek. Dba o niego bardzo, toteż w zimie zakłada mu kubraczki, aby nie podupadł na zdrowiu.
Tak też było pewnego popołudnia, gdy mama wybrała się do sklepu, zostawiając go przywiązanego przed budynkiem.

Zrobiła szybkie zakupy po czym udała się do kasy. Gdy miała płacić usłyszała szczekanie. Spojrzała co się dzieje (drzwi do sklepu były przeszkolone - takie rozsuwane)... a tam - jakaś [B]ABA odwiązuje psa i pośpiesznie z nim odchodzi! Mama zostawiła zakupy, powiedziała kasjerce, że zaraz wróci i pobiegła za babsztylem (napomknę, że moja mama nie jest młódką - jest już po 60tce, więc bieganie to dla niej sport ekstremalny).
W końcu dorwała kobietę, wyrwała jej smycz i zaczęła się dyskusja:
[M]ama: Co pani robi? Czemu pani kradnie mi psa?
[B]aba: A bo ja myślałam, że to mój pies... (wtf?)

Jasne. Pomyliła psa :) Pewnie jej był IDENTYCZNY, w tym samym - szytym przez moją mamę kubraczku... miał taką smycz... i zostawiła go w tym samym miejscu i czasie, co moja mama Tofika...

Dodam jeszcze, że to nie pierwszy raz, kiedy ktoś chce uprowadzić tego zwierzaka...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (42)

#16965

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed kilkoma laty, pracowałam w jednej z toruńskich pizzerii. Tam właśnie toczy się akcja całej historii.
Pewnego dnia byłam na zmianie z samymi dziewczynami. Zostałyśmy poinformowane przez szefa, że odwiedzi nas pani z sanepidu. Miałyśmy być dla niej bardzo miłe i gościnne, ze względów oczywistych. Jako, że w lokalu było kilka niedociągnięć a pani nie była zachwycona tym co zastała, zażądała rozmowy z szefem. Niestety, ten musiał dojechać, bo nie było go na miejscu. Aby umilić kobiecie czekanie, [K]oleżanka postanowiła poczęstować ją herbatą. Gdy tylko [P]aniusia zdążyła wziąć pierwszy łyk, zaczęło się:

[P]: Co też pani mi tu dała?
[K]: Herbatę...
[P]: To jest OB-RZY-DLI-WE!

Koleżanka nie wiedząc, co takiego obrzydliwego mogło być w zwykłej herbacie, przyniosła całe opakowanie i razem z panią z sanepidu zaczęła studiować etykietę w celu znalezienia daty ważności. Okazało się, że termin długi i napój nadaje się do spożycia. Mimo wszystko "obrzydliwa" herbata wylądowała w zlewie a znajoma postanowiła zaparzyć kolejną torebkę.

Kilka minut później kobieta dostała nową filiżankę herbaty, ale i tym razem sytuacja się powtórzyła. Babka wściekła, mamrotała coś pod nosem. Chyba przypuszczała, że chciałyśmy ją otruć.

W końcu przyjechał szef i załagodził sytuację. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałyśmy się, czemu herbata zawdzięczała swój OBRZYDLIWY smak. Otóż, dzień wcześniej, pizzerię odwiedziła osiedlowa klientela, składająca się z chłopców z blokowiska. Owi młodzieńcy, uznali za bardzo zabawne dodanie do cukiernicy dużej ilości soli. Pech chciał, że nasza bohaterka za każdym razem próbowała sobie osłodzić herbatę :)

Piekielna pizzeria

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 500 (602)