Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lift_man

Zamieszcza historie od: 20 stycznia 2015 - 11:58
Ostatnio: 9 grudnia 2018 - 7:35
O sobie:

Jestem osobą o wielu zainteresowaniach, jednak z tych największych mogę wymienić: - nurkowanie, strzelectwo, pożarnictwo i elektronikę. Można powiedzieć że to na nich jestem skupiony ^^

  • Historii na głównej: 10 z 10
  • Punktów za historie: 3971
  • Komentarzy: 86
  • Punktów za komentarze: 630
 

#82969

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak się złożyło, że przez jakieś dwa lata pracowałem w zgoła innej branży (powodów było sporo, ale zmiana na złe mi nie wyszła), teraz gdy wróciłem już do swojej starej branży, pragnę podzielić się z wami historią Piekielnego Józka (imię zmienione).

Otóż dwa lata pracowałem przy klimatyzacji-chłodnictwie, serwis, montaż, od prostych systemów do bardziej skomplikowanych. Czasem pracowałem sam, czasem z właścicielem lub jego wspólnikiem (malutka firma), jednak na sezon wakacyjny właściciel organizował "wsparcie" różnych ludzi, mających brać na siebie ciężar robót fizycznych, do których wiedza chłodnicza nie była specjalnie wymagana (ot, kilka instrukcji, np. żeby woda spływała, musi być spadek itp., żadnej fizyki kwantowej :) ).

Na jeden sezon trafiłem na Pana Józia Złotą Piekielną Rączkę :). Otóż Pan Józio był znajomkiem wspólnika, zresztą doświadczonym bogato (od budowlanki po, bodajże, gastronomię). Przy pierwszym spotkaniu już wiedziałem, że będzie grubo, bowiem Pan Józio zaczął strasznie gwiazdorzyć i mówić, jaki to ze mnie będzie jego pomocnik... (miało być wstępnie zupełnie na odwrót), bo on robi w tym biznesie dłużej, no ale może to było pierwsze wrażenie...

Zacząłem z Józiem spędzać więcej czasu (sporo montaży, na serwis nie jeździł, bo szukanie usterek to nuda :) ), mentalnie > człowiek światowiec-bajkopisarz-erotoman-gawędziarz. I choć bywało śmiesznie, dość szybko okazało się, że Józio jest piekielnikiem do potęgi. Notorycznie coś psuł, przerabiał, łatał, w dodatku nie byłoby to takie złe (skoro się coś popsuło, trzeba naprawić, szczególnie jeśli to zepsute należy do klienta…), ale robił to tak "na sztukę”, w dodatku bez słowa, tak że o problemie zazwyczaj dowiadywał się dopiero szef, w dodatku od klienta.

To i tak było mało, otóż cały czas było to wszystko zwalane na mnie, szef już nawet myślał o zwolnieniu mnie i zatrudnieniu Józia na etat (co później nastąpiło, ale bez tej pierwszej części, na szczęście).

By nieco skrócić, Józio:
- często oszukiwał klienta, potem ja bądź szefowie musieli to wszystko odkręcać,
- montaż 8-godzinny robił w godzin 5, gdzie po jakimś czasie trzeba było spędzić 5-7 godzin na poprawkach*,
- potrafił spóźnić się dwa dni na montaż lub nie przyjechać wcale (oczywiście po co dzwonić do klienta z informacją),
- tak "oszczędzał" na przewodach, że trzeba było pruć ściany i przedłużać,
- w 8-godzinnym dniu pracy potrafił 4 godziny spędzić u chińczyka lub w kebabie, mówiąc, że robi montaż,
- gdy coś nie szło po jego myśli, stosował rozwiązania siłowe, np. domykał plastikowe obudowy młotkiem,
- wziął pożyczkę (znaczną) od szefa i ulotnił się, nie stawiając się w następnym dniu w pracy (z tego, co wiem, pożyczki do tej pory nie oddał).

*Poprawki po Józiu zajęły mnie i mojemu szefowi ok. czterech miesięcy po "zniknięciu" Józia - niektóre problemy pewnie jeszcze czekają na ujawnienie.

Pracował dwa miesiące, jako "fachowiec" dostawał więcej niż ja. Po wszystkim szef przeprosił mnie za to, że to słowo Józia traktował jako to pewniejsze (w pewien sposób zrozumiałe, "znał" go dłużej).

Obecnie Józio wciąż montuje klimatyzacje, ale w zgoła innej firmie, gdzieś na Mazowszu.

Warszawa okolica_stolicy usługi klimatyzacja znajomi

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (128)

#71018

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu dorabiałem jako instalator sieci teleinformatycznych. Praca ograniczała się do pociągnięcia nowych przewodów i wycięcia starych + zarobienie końcówek (przygotowanie gniazd i wtyczek). Tak więc praca była zasadniczo prosta.

Z racji tego, że pracowaliśmy również w godzinach urzędowania biura, ograniczaliśmy się wtedy do przeciągania przewodów i zarabiania końcówek. Po godzinach pracy zajmowaliśmy się podłączaniem gniazd i wtyczek.

Jednak z racji tego, że życie nie rozpieszcza, mój kolega musiał zrezygnować z części godzin. W ten oto sposób poznałem "Romeczka". Z racji tego, że u nas nie było możliwości kontroli, mieliśmy pracować równolegle (ważne!) a z pracy byliśmy rozliczani osobno (na szczęście).

Romeczek był studentem politechniki (na kierunku elektrotechnika), mówię był, pracę zaczął po tym, jak wyleciał, z uwagi na niemożność pisania czterech egzaminów komisyjnych naraz.
Tak więc miałem do pomocy niedoszłego inżyniera, ale przynajmniej (z tego co mówił) z dużym doświadczeniem jako instalator.
By było ciekawiej, uwalił przedmioty związane z teleinformatyką, ale przecież mieliśmy mieć tylko pracę mięśniową, bez zbędnego projektowania.

Pierwszego dnia wyjaśniłem co i jak, drugiego widziałem, że jako tako sobie radzi. Jednak z racji tego, iż pracy była masa, nie mogłem go pilnować. Zresztą mój bezpośredni przełożony wypowiadał się o nim tylko w pozytywach.

I tak po przepracowanym weekendzie dostaję telefon od kolegi (za którego przyszedł Romeczek). Myślałem, że padnę trupem na miejscu, z kolei szef pewnie musiał usiąść i złapać się za serducho.

Dwa dni Romeczka to:

- uszkodzone kable sieci 230V (bo mu się wiertarka wkręciła za daleko w ścianę, jak robił uchwyty pod przewody)
- naderwany sufit podwieszany (bo się oparł, jak montował nowe uchwyty; jak zobaczył, co zrobił - połatał kawałkiem skrętki...)
- zniszczone dwa wiertła (jak wyłączył mu się udar, to nie wiedział jak włączyć)


Ale najlepsze na koniec.
Przewody, które kładliśmy były kategorii 6, wyżej (i drożej) jest już tylko kategoria 7. Nasz as teleinformatyki pomylił się przy wycince starych przewodów i przeciął siedem nowych, nim zauważył co zrobił. Jednak nie był w ciemię bity, oskórował przecięte końcówki, a potem połączył je WAGO® (zaciskami łączącymi). Być może by to nawet przeszło, może nie byłoby z tego powodu zakłóceń przy testach, ale idiota zostawił odsłonięty w tym miejscu "wafel" od sufitu podwieszanego i sprawa się rypła w poniedziałek, jak szef biura z ciekawości zerknął na postęp prac.

I tak Romeczek ("doświadczony instalator teleinformatyki") z pracy wyszedł z długiem, zaś ja musiałem wieczorami usuwać uszkodzone przewody i kłaść nowe w pojedynkę. 7x140 m przewodów, ciachniętych gdzieś w okolicach 60 m (czyli 60 m i 80 m) może jeszcze się kiedyś komuś przyda.

Z kolei szef już odgraża się, że nie będzie przyjmował więcej studentów z "doświadczeniem" na gębę.

Czy można mu się dziwić?

uslugi WarSaw specjalista

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 318 (326)

#69773

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z wykształcenia jestem elektronikiem, przy okazji studiów na politechnice ogarnąłem nieco programowanie i inne podobne.
W związku z tym, że bywają miesiące w których mam dużo czasu wolnego, zdarza mi się pracować jako serwisant komputerowy czy innego rodzaju pomoc teleinformatyczna.

Z racji powyższego, nawet w pracy zajmuję się czasem rzeczami wychodzącymi poza mój zakres obowiązków (na szczęście, zazwyczaj są to pierdoły) acz bywa tak, że za coś ekstra zarobię kilka dodatkowych stówek.

Do tego momentu nie ma nic piekielnego, ot dobry układ z szefem etc. Wszystko było pięknie do czasu jak nie zacząłem pomagać "kolegom" z pracy z ich maszynami.

Jednemu poskładałem komputer.
Drugiemu sformatowałem i zainstalowałem windę 7 (sam nie umiał :x ).
Trzeciemu naprawiłem szufladkę cd-dvd w laptopie... i tak dalej i dalej. Ogólnie chyba większej ilości osobom z pracy pomogłem z komputerami, tabletami, komórkami, niż nie pomogłem.
I chociaż zawsze miałem coś za to (przysłowiowy czteropak chociażby), tak jeden pan obrzydził mi cały workmate help desk...

Ta osoba umówiła się ze mną na czyszczenie kompa z pierdół (bo nie chciał formata) z racji że system mu koszmarnie zwolnił. Zgodziłem się, ustaliliśmy wynagrodzenie w postaci dwóch butelek piwa, o nazwie jednego z samolotów Bitwy o Anglię (uwielbiam) i dwa dni później miał odmulony (na tyle ile się dało) laptop.
Z racji tego że nie miałem czasu jechać na "bazę", a w chwili przekazania "pacjenta", "wynagrodzenia" nie było, czekałem do pierwszej lepszej okazji.
W końcu dostałem od niego czteropak górskiego piwa (którego wręcz nie trawię), no ale trudno. Różnie to bywa finansowo, więc się nie czepiałem, w końcu "kumpel".

Nie mijają dwa tygodnie jak odzywa się ponownie, inna akcja, muli mu przeglądarka. Instruuję go przez telefon co i jak, nie ogarnia. Przyjeżdża do mnie w sobotę, robię mu kompa w 15 min i go nie ma. Nawet "Dziękuję" nie usłyszałem. No ale jestem cierpliwym człowiekiem, zaś on zmuszony do zmiany pracy może być w stresie itp. Wiec olałem i żyje się dalej.

Kilka miesięcy temu dzwoni, że mu się jakaś aktualizacja włączyła, nic nie rozumie i nie może filmów w internecie oglądać... Tłumaczę krok po kroku, nic. Czy może przyjechać? Nie ma mnie w domu bo się urlopuję. Kończy się na tym, że piszę mu instrukcję (z obrazkami) i wysyłam na maila.
Jednak coś mu nie pasowało, "daj znać jak wrócisz".
Umówiliśmy się, "naprawione". Żyje się dalej.

Dzwoni do mnie w sobotę wieczorem... chce format, zmianę systemu na win 10 i coś tam jeszcze. Z miejsca tłumaczę że po pierwsze, nie mam czasu, po drugie za darmo mu tego nie zrobię, a po trzecie mogę mu polecić serwis gdzie zrobią mu to porządnie i tanio.
Co usłyszałem? Że współpraca ze mą nie jest warta tych czterech piw, że się nie znam, że gównianą robotę robię jak on ma cały czas syf na kompie itp.

Witki opadają po prostu.

Zastanawiam się czy niektórzy są świadomi ile kosztuje normalny przegląd czy inne czynności serwisowe. Jakbym podliczył go ze zniżką nawet, wedle przykładowego cennika to nie kupiłbym sobie za to jednego czteropaka sikacza, a kilkanaście butelek ulubionego piwa.

I bądź tu dobry dla ludzi.

usługi workmate_help_desk

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 358 (418)

#69685

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Całkiem niedawno mieliśmy święto narodowe, dość udany (w końcu!) marsz bez większych zamieszek. Piękną paradę wojska, grup rekonstrukcyjnych itp. Z racji tego iż czuję się patriotą, lubię mundury i pompatyczną otoczkę, praktycznie co roku jestem na salwie honorowej (uwielbiam ten przeszywający ciało huk) i paradzie.

Jednak do święta narodowego, kombatantów i żołnierzy, dodajmy autobus. No i już pięknie nie jest.

Otóż z racji tego iż mieszkam poza Warszawą, a tego dnia samochód przestaje być wygodnym sposobem na przemieszczanie się, korzystam z komunikacji miejskiej (ot, czasem się zdarzy). I choć wiele widziałem: babć, mam z pieluszkowym zapaleniem mózgu, młodego motłochu, czy wszelakiej, innej komunikacyjnej mieszanki chamstwa i groteski, nie byłem przygotowany na to co, me patrzałki widziały.

Otóż poza mną, moją lubą oraz resztą typowych pasażerów, w autobusie była para kombatantów, sympatyczna starsza pani i podobnie uśmiechnięty kombatant. Oboje obwieszeni medalami, odznaczeniami... Prawdziwi bohaterowie (w mych przynajmniej oczach) którzy przeżyli co przeżyli i widzieli co widzieli.

By sytuacja była jaśniejsza, z racji tego że było jedno wolne miejsce (o dziwo większość była "obsadzona" przez starszych ludzi, młodzi kulturalnie stali) pan ustąpił miejsca pani i stał obok. Wspominali sobie starsze czasy ot aż miło było sobie podsłuchać.
Kilka przystanków dalej dosiadł się kolejny kombatant, też obwieszony, też uśmiechnięty. Przywitał się z nimi (choć dało się wyczuć jakiś dystans) i stał milcząc niedaleko nich. Niedługo później zwolniło się miejsce obok siedzącej kombatantki i to rozpętało burzę.

Obaj panowie skoczyli chyżo ku wolnemu miejscu, z racji tego że prawie się zderzyli przy tym szturmie z dwóch stron, zaczęli się kłócić o to komu to miejsce się bardziej należy...
Zmiana postawy z godnego kombatanta w totalnego chama, najgorszego sortu służby zasadniczej. Po prostu żenada w wykonaniu ludzi o których myślałem do tej pory górnolotnie (już wiem, mój błąd).

Otóż panowie licytowali się swymi osiągnięciami dla ojczyzny (jakby to było wymierne), wyższością odznaczeń, starszeństwem stopnia, a nawet to kto kogo znał itp. itd. Ogólnie masakra, jazgot i oburzenie.
Ich koleżanka dała sobie spokój z ich uspokajaniem dość szybko. Efekt walki o miejsce był taki że do samego końca żaden nie usiadł, miejsce było wolne, z odciętym dostępem, ludzie patrzyli w szyby by nie widzieć tego upadku.

Powiem szczerze że po czymś takim święto zbladło, chyba bym wolał widzieć burdy na marszu i niż to co widziałem w autobusie. Jakoś byłoby to dla mnie bardziej zrozumiałe...

komunikacja_miejska WarSaw

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (343)

#68732

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Otóż jak powszechnie wiadomo, pracuję jako konserwator urządzeń dźwigowych (wind).
Poza zwykłymi obowiązkami (konserwacja, naprawy, modernizacja itp. itd.), muszę raz na jakiś czas brać dyżur (pogotowie dźwigowe).
Polega to na tym że po skończeniu swojej normalnej pracy (po godzinie 16), jestem pod telefonem. Czyli w razie poważniejszej usterki czy uwięzienia człowieka w windzie, mam się tym zająć po godzinach. System jest taki, że stojące windy "robi się" do ok. 23, a po tej godzinie jeździ się już tylko do uwięzionych, stojącymi windami zajmując się z rana (aczkolwiek od tej reguły również są różne odstępstwa).

Po urlopie z miejsca dostał mi się dyżur. W środę ok. 24 dostałem wezwanie do kobiety uwięzionej w windzie. Tak więc sprawdzam adres, grzeję do fury. Okazuje się, że są to świeżo przez nas przejęte urządzenia i nie do końca wiem czego się spodziewać (jakie sterowanie, część budowy, marka itp.), ale adres znam, no to grzejemy.

Po drodze rozbudziłem się już zupełnie, biorę narzędzia, wchodzę na klatkę. I tu pojawia się pierwszy problem, nie mam ani kodu do klatki, ani klucza, a po kumplach nie będę dzwonił bo godzina nie najlepsza. No to tradycyjnie, trzeba obrać numer na domofonie i wejść po formułce "Witam, konserwator do windy."
Pięknie nie ma, pierwsze dwie próby - wyzwiska (w sumie sam bym człowieka o 24 zwymyślał, ale taki zawód), do trzech razy sztuka, trafiam na starszą panią, którą po zapewnieniu że nie jestem żadnym złodziejem i może zerknąć na samochód z nadrukiem przez okno, zostaję w końcu wpuszczony.

Od zgłoszenia do wejścia na właściwą część klatki minęło 25 minut. Nasza norma dojazdu uwięzionego to maks 45 minut.
I nagle zamieram, winda jeździ. Już klnę że pomyliłem klatki i znów czeka mnie akcja domofonowa (nie lubię ludziom krwi psuć). Dzwonię, potwierdzam adres zgłoszenia, dostaję przy okazji numer do zgłaszającej. Dzwonię, pytam jak pani sama wyszła. Ta prosi bym poczekał, rozłącza się i schodzi na dół (nawet nie zdążyłem spytać po co).

PaniPiekielna: - Długo to panu zajęło (sic!)! -
Ja: - Musi pani wiedzieć że to i tak było ekspresem, swoją drogą jak pani wyszła z windy? Sama zaczęła jeździć?

Zaczynam czuć jakiś wałek, bo kobieta zero stresu, poza wyrzutem w głosie ciężko stwierdzić, że rzeczywiście zacięła się w windzie.

PP: - Jakoś sama wyszłam ze środka, a potem winda ruszyła..
No rzecz praktycznie niemożliwa, ale co ja tam, patrzę na drzwi od windy, znam ten rodzaj, może jakiś zanik napięcia czy coś. Ale to i tak mało prawdopodobne.
Ja: - W takim razie nic tu po mnie.

Chcę już zrobić przysłowiowe w tył zwrot i jechać spać.

PP: - Poczeka pan, skoro już pan jest to może mi pan klucze wyjmie? Bo jak wychodziłam to mi wpadły... -
No i nagle przychodzi olśnienie, już wiem co ta babka chce.
Ja: - Prawdopodobnie pani nie poinformowali, bo dzwoniła pani w innej sprawie. Ale za przyjazd do wyciągnięcia kluczy będzie 50zł za dojazd. -

Było trochę krzyku, odgrażania się. Ale nienawidzę takiego cwaniakowania, kosztem mojego czasu, nocnych pobudek bogu ducha winnych ludzi.

A teraz o co chodzi konkretnie. Nie każdy wie, ale dojazd pogotowia dźwigowego do uwięzionego (z racji usterki windy > czytaj z racji złej konserwacji etc.) jest darmowy, po prostu tak wypada, zazwyczaj się jeszcze człowieka uspokaja i przeprasza (wszak duży stres).
Dojazd po zgubione klucze, karty dostępu, dziecięce zabawki etc. jest płatny. Stawki są różne, u mnie jest to 50zł zarówno w dzień jak i w nocy (a w nocy powinno być 100zł jak nic), dlaczego? Pierwszy przypadek to nasza wina, drugi to gapiostwo, przypadek czy pech użytkownika. Traktowane więc jest jako usługa dodatkowa.
Piekielna o tym wiedziała, dlatego zgłosiła uwięzienie (czas dojazdu do uwięzienia też mamy ograniczony, trzeba się spieszyć, do kluczy bym mógł jechać nawet rano), by było szybko, za darmo, być może jeszcze oczekiwała przeprosin że jej klucze wpadły.

Wczoraj udało mi się porozmawiać z kolegą który pracuje w firmie, od której przejęliśmy te dźwigi, otóż babce co i rusz coś wpada, a oni posiadając tablety i system elektroniczny nie mogli zmienić przyjazdu do uwięzienia na coś innego. Babsko na tym korzystało, a dyżurni wnerwieni jeździli po klucze, książki i zabawki w naprawdę piekielnych godzinach.

My jeszcze systemu nie mamy, być może się Pani tego złego zwyczaju oduczy :)

WojennaPiła City

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (499)

#67822

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracując przy windach, muszę czasem wyłączać je z ogólnego użytku nawet na kilka godzin. I ogólnie jeśli ludzie nie mają problemu z: samochodami stojącymi na awaryjnych, okresowych przeglądach samochodu etc., czy radzą sobie z awarią automatu do kawy, tak z windami jest zgoła inaczej.
Jako że poniższe scenki są krótkie (poza ostatnią), zrobimy taką małą kompilację.

Sytuacja I.

Winda stojąca "na usterce" w połowie trzeciego piętra. Drzwi do szybu otwarte, ja w połowie na dachu kabiny w połowie na zewnątrz. Walczę z usterką.
Z góry słyszę jazgot, spowodowany tłuczeniem ręką w drzwi windy gdzieś na wyższym piętrze.
Ja: (głośno) - Winda nieczynna!
Kobieta(K): - Panie, pan ją puści. Śpieszy mi się, z dzieckiem jestem!
Rozglądam się, połowa napędu drzwi rozebrana, nie ma szans.
Ja: - Da mi pani dziesięć minut i sobie pani zjedzie!
K: - Ja nie mam dziesięciu minut! Choć pan tu i mi wózek znieś!
Facepalm... Gdybym usłyszał jeszcze proszę... to może..

Sytuacja II.

Dołożenie nowego podzespołu, wymagające jednak wiercenia w żelbecie.
Wiercę więc, niezbyt szczęśliwy (awaryjny wciąż szwankujący sprzęt). Przy którejś pauzie słyszę łupanie w drzwi. Otwieram, wyglądam na korytarz.
Stoi... wielka kobieta z wyraźnie jeszcze większymi pretensjami. Myślę sobie, czy aby nie trąciłem wiertłem jakiegoś kafelka etc...
WK: - Panie, tak pan borujesz, że serialu nie można oglądać!
Ja: - Za pół godziny kończę, będzie miała pani upragnioną ciszę.
WK: - Za pół godziny to stary wróci i obiad będę robić...

"Staremu" współczuję małżonki :)

Sytuacja III.

Usterka związana z burzą dnia poprzedniego, ślęczę nad windą, wymieniam kolejną spaloną płytę, sprawdzam, podłączam.
Facet podszedł tak cicho, że podejrzewam go o bycie co najmniej byłym specjalsem...
I jak mi nie ryknie do ucha! Normalnie podskoczyłem, dobrze że nie robiłem nic z płytą, bo kilka tysięcy ojro mogło by polecieć w szyb... Nie mówiąc o moim tłukącym, jak stara pompa, serduchu...
F: - Ogłoszenie dawajcie jak macie coś z windą robić! -
I obrażony poszedł sobie w dół... A ja wyraźnie mam zostać wróżką.

Sytuacja IV.

Usterka układu napędu (elektronika), dźwig wyłączony, moduł zdjęty. Kartka o usterce wywieszona w newralgicznych punktach. Ja wyruszyłem na drugi koniec miasta po części. Dojeżdżam i mam telefon od szefa.
S: - Skarga na ciebie jest...
Ja: (wtf?) - Tak?
S: - Pani z ul. Piekielnej dzwoniła, powiedziała że widziała jak wychodzisz z szybu, gadasz z elektrykiem, a potem poszliście pić... (tutaj załącza się śmiech - otóż szef wie, że alkohol tykam rzadko, nawet na "uroczystościach" w pracy nie piję).

Sytuacja V (ostatnia).

Wymiana wykładziny w kabinie starego typu (ruchoma podłoga), zdzieramy wykładzinę, następnie powoli i dokładnie czyścimy drewno. Kleimy nową wykładzinę. Klej by dobrze związać musi ok. 15 min być pod jakimś obciążeniem, kładziemy więc na podłogę narzędzia, torbę, siadamy sobie i robimy przerwę na kanapkę. Wchodzi starowinka, chuda, niziutka, wydawałoby się sympatyczna.

Starowinka: - Oj, zepsuta winda?
Kolega: - Niee, tylko podłogę wymieniamy.
S: - A długo to ponowie potrwa? Bo ja lata swoje mam, na ostatnim mieszkam, a koleżanka ma niedługo przyjść...
Ja: - Dziesięć minut i pojedzie pani na górę, obiecuję...
S: - Oj, ale panowie, ja stać nie mogę długo, możecie przerwać jedzenie i zrobić to od razu... -
K: - Proszę pani, jakby to tylko o to chodziło, podłoga się klei, musi dobrze złapać... - kolega pokazuje to na czym siedzimy by lepiej związało. Starowinka rzuca "Aha" już widocznie obrażona i czeka.

Kończymy jeść, sprawdzamy ile leży. No ok. 13 min, więc w sumie można kłaść. Kładziemy, przykręcamy, wszystko dość sprawnie. Zostają nam do zainstalowania tylko listwy. Ale, winda może jeździć, panią puszczamy.
Gdy winda zjeżdża z powrotem, widzimy kałużę i po chwili dociera smród. Pani w ramach zemsty zostawiła prezent, z głębi siebie... Listwy założyliśmy dzień później.

Winda

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 558 (598)

#67777

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako dźwigowiec (windziarz). Wczoraj dostałem wezwanie do dwóch uszkodzonych i stojących wind w pewnym warszawskim bloku. Dodam, że nie tak dawno, bo z pół roku temu dźwigi te przechodziły gruntowną modernizację (ok. 11 tysięcy za jedną). Ogólnie cud, miód, majonez.

Zajeżdżam na miejsce, idę święcie przekonany że strzelił bezpiecznik, nie ma fazy, ot szybka robótka i do domu (praca w godzinach po 16).

Zastany widok wywołał jednak we mnie rozpacz, otóż jedna z kabin stała opuszczona poniżej progu piętra (ot, osiadła na takim słupku w szybie). Drzwi (nowe, teleskopowe automaty bez szybki), pogięte, prawie że wyrwane. Zerknięcie na drugą, ta stoi z otwartymi drzwiami i nie chce jechać, próg (a zarazem dolna prowadnica drzwi) wygięty smutno ku dołowi, drzwi majtają się na górnym mocowaniu.

Na szczęście tą udało mi się naprawić i mieszkańcy (głównie starsi ludzie) mogli już jeździć (10 pięter). W taki upał sam się zdyszałem idąc na górę.
W międzyczasie podszedł do mnie ochroniarz(o) (starszy pan, któremu zapewne się nudziło więc chciał sobie pogadać).

Tak więc umilam sobie pracę rozmową, patrzę w kabinę i widzę czarne kopułki kamer. Jako że nie przypominam sobie bym przyjeżdżał ciągać dodatkowe kable w szybie mówię do niego:
Ja: - Oj, szkoda że administracja się nie wykosztowała, tak by przynajmniej mieli pieniądze z dewastacji, a tak części (ponad 3 tysiące) będą z remontówki. Atrapy już nie straszą.
O: - Jakie atrapy, toć to takie bez kabli, mąż pani z ostatniego piętra instalował, drogie były...
Ja: - A to się u pana nagrywa? Ma pan to u siebie?
O: - Niee, ja tu tylko zaglądam, w sumie to tylko parkingu doglądam, ale ta pani ma te nagrania, jak włamanie było, to policja do niej chodziła.

Dziś byłem u administracji w biurze, z kosztami naprawy (3200zł, a części dopiero w piątek, tak więc naprawa w przyszłym tygodniu, bo części są u nas zazwyczaj ok. 15). Pytam przy okazji czy wiedzą o nagraniu. Przy okazji wyrażam ciekawość skąd w ogóle takie uszkodzenia.
I tu doznałem szoku po raz drugi.

Obie kabinki są wyliczone na 500kg udźwigu. Na pierwszym piętrze wprowadzili się nowi lokatorzy i robią sobie remont. Ekipa którą zatrudnili próbowała wwieźć płytki, kleje, karton-gipsy i inne windą. Problem, że wrzucili w nią wszystko na raz i wcisnęli guzik (dla nich nie było miejsca), widna pod ciężarem ładunku opadła w dół, zamiast odjechać, wyłączyła się (zabezpieczenie na taki wypadek) i zamarła. Tutaj panowie powinni wezwać kogoś od nas z firmy, dojazd trwa mniej niż 30 min zazwyczaj.

Ale nie. Oni chcieli swój towar. Łomami i jakimiś rurami otworzyli drzwi (mocno je uszkadzając), wyjęli towar, załadowali na paletę (na paleciaku) i przeciągnęli do drugiej windy. Nacisk przekraczający 200kg (kółka paleciaka) wygiął próg w drugiej windzie (osobowej, towarowe są specjalnie wzmacniane) i ot cała historia. Panowie wnieśli towar na górę i pojechali. Do nas zadzwonił dopiero ktoś z mieszkańców.

A wystarczyło załadować mniej i pojechać na kilka razy...

Winda

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 638 (660)

#67522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio w mediach (głównie YT) odczuwam letnią nagonkę na pieszych, chodzi tutaj o pieszych ładujących się/stojących na drogach rowerowych. O ile do samej akcji za bardzo nie ma się co czepiać (wręcz zachwalać edukację społeczeństwa), tak niektóre metody "rowerzystów"* są zgoła piekielne.

Moje top 3 metod "rowerzystów":

3. Dzwonienie dzwonkiem/trąbką etc. niecały metr od przejścia dla pieszych przez DR (bo przecież ani zatrzymać się nie da, ani zadzwonić wcześniej, tylko tak na ostatnią chwilę).
2. Darcie twarzy na ludzi przy przejściu/przejeździe że tutaj jest przejazd i tylko dla rowerów (niby zrozumiałe, ale po co od razu chamsko, wulgarnie. Agresja rodzi agresję).
1. Używanie syreny (ręcznej, zasilanej sprężonym powietrzem). Widziałem już dwa przypadki... Ludzie, naprawdę? Ja wiem że ponoć chamstwo najlepiej chamstwem zwalczać, ale czy nie trzeba się liczyć z innymi? To ma zazwyczaj ok. 105dB idzie tym wystraszyć kogoś na śmierć. Ja sam jadąc rowerem, nie widząc co się dzieje z tyłu i słysząc taki dźwięk, pewnie bym się ratował skokiem w bok bo bym myślał że to jakaś służba na bombach jedzie. W tym roku już dwa razy widziałem zastosowanie takiego wątpliwego gadżetu, raz na Bielanach, raz na Mokotowie.

Projekty dróg rowerowych w Polsce to inna kwestia, ale przy takich miejscach jak skrzyżowanie Marszałkowskiej z Świętokrzyską z zasady załącza u mnie wyższą ostrożność. Podobnie Tamka która potrafi zaskoczyć dostawczakiem tuż przy słupkach (czyli zajmującego całą szerokość pasa rowerowego), szczególnie niebezpieczne w drodze w dół.

Skoro już jesteśmy w ogóle przy rowerach, najczęstsze grzechy rowerzystów jakie widzę:

1. Przecinanie przejścia dla pieszych** (nie przejazdu rowerowego, przejścia, zwykłej zebry), rowerem na dość dużej prędkości. Czyżby kamikadze boski wiatr, mnie nikt nie strzeli? Mało to wypadków tego typu było? Zresztą na tyle ile się orientuję to za to grozi mandat, bo z roweru powinno się zejść i go przeprowadzić, no chyba że coś się pozmieniało, wtedy mnie poprawcie :)
2. Lawirowanie pomiędzy pieszymi na chodniku jadąc dość szybko. Może i masz refleks, może i masz oko, może i masz świetną koordynację ruchową. Ale umysłu innego człowieka nie przenikniesz. Ktoś Ci nagle skręci, zatrzyma się, mały krasnal zdjęty z rąk mamy, znajdzie się nagle przed kołem a Ty zostaniesz bez drogi ucieczki bo wpakowałeś się w tłum...
3. Jazda w przejściach podziemnych. Tu dość podobnie jak wyżej, ja mam przyjętą zasadę że tam gdzie wielu pieszych, zwyczajnie zsiadam z dwóch kółek.
4. Jazda złomem, bez hamulców, oświetlenia... No ja niby wiem że rower póki jeździ to jeździ, no ale jednak hamulce się przydają, a oświetlenie nawet odblaskowe może już sporo dać.
5. I coś co mnie strasznie irytuje, wolna, niczym nie zastawiona ścieżka rowerowa, obok zakorkowana np. Marszałkowska. A zgadnijcie gdzie "rowerzysta"? Lawiruje przy samochodach wnerwiając kierowców... Ja wiem że część DR to kostka, ja wiem że średnio wygodna. No ale ludzie, po co ryzykować. Sam wolę jechać asfaltem, ale skoro domagamy się z jednej strony więcej DR, a z drugiej na nie lejemy i ciśniemy czarną nawierzchnią, to jak tu się dziwić że ludzie traktują drogi rowerowe jako przedłużenie chodnika?

*celowo wzięte w "", nie mam zamiaru tutaj nikogo obrażać, chcę zwrócić uwagę na problem.
**Przypadek z życia, sam jestem strażakiem ochotnikiem, zdarza się cisnąć czterema kółkami na syrenę, bo czas goni, mam jedno skrzyżowanie na którym muszę SZCZEGÓLNIE uważać (bo jak się jedzie to trzeba uważać wszędzie, niezależnie CZYM jedziesz), obok chodnika biegnie żywopłot (wysoki-czubka głowy wysokiego rowerzysty nie uświadczysz), zdarza się że inny strażak albo zgoła inna osoba, wypada zza zieleni na rozpędzie. Trzeba uważać, bo o katastrofę nietrudno.

Nom, swoje powiedziałem :]
Życzę udanych wycieczek, bezpiecznych wakacji i szerokiej bezpiecznej drogi :)

WojennaPiła city

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (353)

#67329

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o nadgorliwości.

Otóż, mam szwagra który obecnie uczy się na maszynistę (trochę to trwa i czasu zajmuje). Jego małżonka pracuje jako księgowa i zwyczajnie czasem z braku laku i czasu, nie ma kto, z tej przeuroczej dwójki, zająć się ich dziećmi (sztuk 3).

Jak to u mnie w rodzinie bywa, szwagier jest od wszystkiego, więc nianią też może zostać :D
Na szczęście nie dali mi w opiekę całej trójki, bo dwójkę mogli dłużej zostawić w przedszkolu czy jakiejś świetlicy.

Tak więc po swojej pracy (16), odebrałem dzieciaka od szwagra i miałem się nim zająć mniej więcej do 18, tj. powrotu rodziców wraz z resztą wesołej hałastry.

Pociągałem małego po mieście z godzinkę (szwagier dał zalecenie by go zmęczyć by jeść chciał), a na koniec zabrałem małego pod blok, na taki osiedlowy plac zabaw, by wyhulał się do końca (po prawdzie to mi już witki opadły :)).

Mniej więcej po pół godzinie, zaczepia mnie dwójka panów z Policji i kulturalnie, i grzecznie pyta kim jestem, co ja tu robię itp. Naturalnie dla mnie rzecz strasznie dziwna, no bo chyba każdy ma prawo przesiadywać na placu zabaw (żadnego browara nie miałem :P).
Nie wiem co by było, gdybym miał władzy wyjaśniać co i jak, bo ledwo zacząłem się tłumaczyć, a już pojawił się (na szczęście) szwagier z jedną z pociech. Oczywiście on już sprawę wyjaśnił jak należy, dzieciak ojcostwo potwierdził, dość entuzjastycznie rzucając się mu na szyję (ot stęskniona pociecha po dwóch godzinach nieobecności rodziciela).

O co chodziło? Otóż jedna z sąsiadek szwagra zadzwoniła na Policję, jakoby pedofil miał dzieciaka sąsiada porwać. Cóż, sąsiadki nie znam, ale skoro siedzi w tym oknie całymi dniami to myślałem że może mnie kojarzyć (szczególnie że wychodziłem ze szwagrem i z małym).

Sprawa skończyła się miło, wręcz zabawnie, bo sobie jeszcze pożartowaliśmy z policjantami. Ale nie powiem że przeraziła mnie myśl, co mogłoby się wydarzyć gdyby szwagier akurat się nie pojawił na czas.
Dołek i izba dziecka? Aż do ustalenia kim są rodzice?

Serdecznie pozdrawiam też ultra czujną sąsiadkę. Pytanie czy pochwalić ją za obywatelską postawę, czy też zganić za nadgorliwość.

Plac zabaw

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (409)

#64039

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Otóż, wyjaśniając, jestem konserwatorem urządzeń dźwigowych, zwanych powszechnie windami. Że jest to dość skomplikowane urządzenie, rządzące się swoimi prawami i zasadami, nie muszę wam wyjaśniać.
Jak każde urządzenie mechaniczne wymaga troski, usuwania usterek itp. itd.

Ale do brzegu. Pracuję w dużym mieście w centrum Polski, miasto znacie na 100%. Jest tu sporo snobistycznych bogatych osiedli i właśnie na jednym z nich pracuję.

Czasem bywa tak że mam masę roboty, to był jeden z takich dni i byłem już na kolejnej awarii windy, na szczęście nie było upalnie, bo niebo przysłonięte było chmurami, i dało się jeszcze wytrzymać. Tak więc po telefonie od administracji o kolejnym problemie, udałem się tam niezwłocznie by po raz wtóry tego dnia, pokonać 500m osiedla z narzędziami i rozłożyć się, z całym majdanem, obok protestującej windy.

Budynek ten miał -1 (garaż), 0 i jeszcze 3 piętra, tak więc niezbyt wysoki. Ja rozłożyłem się na 0, a ludziom z garażu powiesiłem tabliczkę o tym że winda jest obecnie nieczynna.

Walczyłem sobie tak z windą, po czym usłyszałem walenie w drzwi, z początku myślałem że to coś innego, wszak tabliczka była. Dlatego pracowałem dalej nic nie mówiąc. Z garażu po schodach wdrapał się jegomość, 190cm gdzieś z 80kg na oko. Widoczny karnet na siłkę w bicepsie, siateczka z dwoma chlebkami, soczkiem i jakieś szpargały, może wszystkiego z 3kg. Na oko.
Widać facet sprawny, w moim wieku albo i nawet młodszy. Myślałem że chce się poprzyglądać (wielu ludzi nie wie jak wygląda winda od góry) ale nie, postał może z 10 sekund cicho, po czym zaczął... O tym że on mieszka wysoko 3p... że z siatami(sic!) musi z garażu z buta iść. Że to chamstwo że pracuję o tej porze i nie wywieszam kartki kilka dni wcześniej, że będę coś robił (bo przecież wiem kiedy coś walnie). Bo przecież ktoś się może spieszyć. A już najgorsze jest to, że nie napisałem ile potrwa moja praca (skoro widział tabliczkę to po co walił?).

Gościa olałem, bo co mam się z nim kłócić. Czasu nie podam, bo może się okazać że prosta usterka to tylko wstęp do ogólnej katastrofy, obecnie windy to więcej elektroniki niż pc, a ta jest zawodna. Koleś pogadał z 5min, odpowiadałem mu spokojnie, półsłówkami bo już raz miałem "donos" do szefa, że nie odpowiadam na pytania.

Zastanawiam się co kieruje takimi ludźmi, gorszy dzień? Stanie 5min nad kimś kto próbuje pracować (jak najszybciej, bo miałem jeszcze 2-3 zgłoszenia) i truć mu? Po co walić w drzwi jak winda nie jeździ? Nagle zacznie? Wiecie ile drzwi już musiałem wymieniać ze względu na wgniecenia? A potem te krzyki że wandale -.- jasne...

uslugi

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (588)

1