Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

martusia119

Zamieszcza historie od: 27 grudnia 2012 - 17:18
Ostatnio: 25 lutego 2013 - 16:43
  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 1244
  • Komentarzy: 6
  • Punktów za komentarze: 90
 

#46659

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj o piekielnym ginekologu.

Wiadomo jakim stresem jest dla młodej dziewczyny pierwsza wizyta u takiego właśnie lekarza. Nie bardzo wiadomo co on tam będzie robił, nie mówiąc już o jego "instrumentach do badania". Działo się to kilka lat temu, jednak na samo wspomnienie czuje jak mnie palą policzki.

Idę po raz pierwszy. Mamusia jako wsparcie cierpliwie będzie na mnie czekać w poczekalni.
Starszy Pan z szelmowskim uśmiechem w sumie sprawiał sympatyczne wrażenie.

Najpierw jakaś gadka szmatka, jak samopoczucie, czy pierwsza wizyta i takie tam.

Przechodzimy na fotel i tu się zaczęło.

Idę za zasłonkę się rozebrać, Doktor wstaje od biurka i bezczelnie się na mnie patrzy... O.K. Może to tak ma być, może to forma jakiś oględzin, wstępnego badania?

Siadam na fotelu, ale troszkę za wysoko.
Pan Doktor na to:
- No mam panią złapać za CHWYTAK ROZKOSZY i przesunąć niżej, czy zrobi to pani sama? - Tu pokazuje kciukiem i palcem wskazującym jakby to wyglądało (bardziej tłumaczyć chyba nie muszę...)

Doktor przystępuje do badania i już widzę jak mu się ten jego uśmieszek zamienia w szeroki uśmiech.
Słowa Doktora do zestresowanej nastolatki w trakcie badania bez użycia sprzętów?
- O widzę, że się pani podnieciła! Tak tu ślisko.

Cóż miałam zrobić? Spaliłam buraka tylko, ale obiecałam sobie, że już nigdy do niego nie wrócę.

Po wyjściu z gabinetu zorientowałam się, że w poczekalni nie ma ani jednej pani w wieku poniżej 40 roku życia. Szczerze? Wcale się nie dziwię.

lekarze...

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 977 (1079)
zarchiwizowany

#45245

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Szukałam swojego czasu mieszkania, żeby ze swym Chłopem wreszcie razem zamieszkać.
Oto kilka kwiatków, które znaleźliśmy:

1. "Osobne mieszkanie w domku jednorodzinnym"
W rzeczywistości wyglądało to tak, że wejście i dla nas i dla właścicieli było jedno. "Mieszkanie" to tak naprawdę były 3 pokoje przeznaczone dla lokatorów w piwnicy, reszta pokoi to pomieszczenia gospodarce, korytarz wspólny.
Pani otwiera nam pokoje po kolei.
Najpierw łazienka. Przecieram oczy ze zdumienia, bo wyglądała jak w hotelu *****. Wielki prysznic, wanna z hydromasażem, dwie umywalki, ubikacja, bidet, wszystko czego dusza zapragnie. Naiwna pomyślałam "Oni na prawdę chcą takie pieniądze za TAKIE mieszkanie?"
kolejny pokój. Kuchnia. Tu już szału nie było, duża i przestronna, ale meble do najświeższych nie należały.
Ostatni pokój. Sypialnia. Tu też przecierałam oczy ze zdumienia, ale już nie w tym dobrym sensie. Pokój narożny, mniejszy od kuchni. Dwa małe lufciki jako okna, kafelki na podłodze i HIT: wielka rura, której nie byłabym w stanie dwiema rękami objąć, biegnąca przez dwie ściany na wysokości bioder.

2. "Mieszkanie dla 4 osób"
Działo sie to jak jeszcze szukaliśmy mieszkania dla dwóch par. Mieszkanie w centrum miasta, blisko uczelni. Mieszkanie duże, ale miało być tak, że w jednym są jakby dwa osobne. Jedno dla 4 osób, a drugie dla 3 z osobnym wejściem, każde miało mieć swoją kuchnię i łazienkę.
Rzeczywistość była inna oczywiście. Osobne wejście było faktycznie, ale zdziwił nas widok lodówki obok drzwi.
Pokoje nawet znośne, z piecami kaflowymi przerobionymi na ogrzewanie, jeden nawet balkon miał, a co najważniejsze były równej wielkości. Problem był w kuchni i łazience przylegającej do tej części mieszkania i tu okazało sie, dlaczego lodówka stała za drzwiami, po prostu nie mieściła sie do kuchni 1x2 [m] z której wchodziło sie do "łazienki", tzn od razu do wanny, bo tu też nic innego sie nie mieściło. Duża łazienka i duża kuchnia należały do tej części mieszkania z pokojem 3 osobowym.

3. "Śliczna kawalerka"
Kawalerka położona troszkę dalej, ale miałam stamtąd bezpośredni autobus na uczelnie, wiec oglądamy.
Mała kuchnia położona w środku mieszkania, oddzielona od pokoju ścianą z wielkim oknem z firaneczką, lodówka sie nie mieści, musi stać w pokoju. W łazience stara wanna, która szorowania nie widziała chyba z 10 lat i do tego "Frania" (którą swoja drogą widziałam pierwszy raz w życiu). Sam pokój pomalowany w paskudny odblaskowy zgniło-zielonkawo-sino-koperkowy kolor. I do tego wszystkiego właścicielka wyjęta rodem sprzed 15 lat w niebieskim makijażu i namalowanymi brwiami.

4. "Stan studencki"
Przyznaje sie do winy. Chciałam oglądnąć to mieszkanie, bo nie bardzo wiedziałam co to znaczy "stan studencki"
Mieszkanie nie zamieszkane od kilku miesięcy, więc śmierdzi dosłownie kiszonym ogórkiem i czymś innym zniezidentyfikowanym, ciężko sie przyzwyczaić do tego smrodu. Dwa duże pokoje pomalowane na mój znienawidzony kolor, na dodatek bardzo ciemny. Meble sprzed Gierka, rozwalające sie, na kanapie brzydziłabym sie usiąść. Łazienka PRL-owska, stara wanna, obskórna ubikacja, brak umywalki i lustra. W kuchni brak normalnej zabudowy kuchennej, jest tylko zlew przemysłowy, stara zardzewiała kuchenka polowa na kiwającym sie stoliku, na którym też by sie jadło, dwa taboreciki i "zabytkowy antyk" (oczywiście tylko wg właściciela). Antyk owy to stara, rozpadająca sie komoda, pomalowana niedbale na biało i z wypadającymi drzwiczkami.

Nie wiem czy wszystkie mieszkania "w stanie studenckim" tak wyglądają. Może wy macie jakieś inne doświadczenia z takim statusem mieszkania? Ciekawa jestem jakie :)

Własny kąt

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (181)
zarchiwizowany

#45066

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracowałam swojego czasu na stoisku z biżuterią. Praca była bardzo przyjemna dla mnie, bo sroka jestem straszna :)
Od razu przepraszam za długość, ale nie umiem opowiadać krótko i zwięźle.

Dzisiaj chciałam powiedzieć o dwóch paniach, które reklamowały/wymieniały u mnie towar.

Generalnie zasada była taka, że towaru nie można zwracać, tylko wymienić na inny (oczywiście pod warunkiem, że był nie zniszczony).

Pani nr 1 "Świdrujące oczka"

Pani w okolicach wieku późno średniego, bardzo elegancka zakupiła u mnie korale za astronomiczną kwotę 39 zł.

Po jakimś czasie przyszła do mnie, że emalia z dwóch koralików jej sie zdarła i chciałaby te korale reklamować.
Biorę korale do ręki i co widzę? Moim zdaniem potraktowane były jakimś papierem ściernym.

Tutaj popełniłam błąd, którego już nigdy więcej nie powtórzę w życiu.

Poinformowałam Panią, że ja owszem tą reklamację przyjmę, lecz moim zdaniem oni ją odrzucą, ze względu na to, iż jest to zwyczajne "zużycie mechaniczne". Pani trochę się niemrawa zrobiła, ale papierki wypełniłyśmy i poszła sobie. Ponieważ to była sobota wieczorem paczka z reklamacjami poszła pocztą dopiero w poniedziałek rano.

Pani przyszła do mnie już w środę zapytać się czy przyszła decyzja. Po mojej negatywnej odpowiedzi rozpętał sie istny Armagedon przez wielkie A. Świdrujące Oczka zaczęła sie na mnie wydzierać, że:
a) ja jej tej paczki wcale nie wysłałam, tylko trzymam pod lada
b) ja jej już powiedziałam jaka jest decyzja dlatego paczki nie wysyłam
c) chcę ją okraść i oszukać
d) jestem wstrętną gówniarą bo sie na nią patrzę i szyderczo uśmiecham

Co do ostatniego punktu, to chyba była prawda, ponieważ zamurowało mnie to, że Pani może robić tak WIELKĄ awanturę o głupie korale za 39 zł, zwłaszcza że wyglądała na taką, co ją stać na prawdziwe perły. Tak sobie stałam i sie na nią patrzyłam jak na idiotkę a ta sobie rzucała różnymi przymiotnikami i zawodami w moim kierunku. Swoją drogą dobrze, że dzieliła nas lada, bo Pani niechybnie by mi sie do gardła rzuciła.

Takich akcji jak ta Pani zrobiła mi i współpracowniczce kilka, bo rzeczoznawca ma dwa tygodnie czasu na decyzje w sprawie reklamacji.

Finał tej historii jest taki, że reklamacja była składana przez Panią i odrzucana przez rzeczoznawcę kilka razy.
Panią w firmie znał już chyba każdy, bo wyszperała skądś nr telefonu do firmy i wydzwaniała tam przynajmniej raz dziennie. Szefowa w drodze wyjątku zgodziła sie oddać Pani te pieniądze, zaznaczając, żebym "rzuciła te pieniądze o ladę tak mocno by poleciały we wszystkie kąty galerii handlowej, żeby na kolanach zbierała" a korale mogłam sobie wziąć ja :)
Pani po całym tym czasie już ani razu nie widziałam. (I dobrze, bo nadane jej imię nie wzięło się z kosmosu)

Pani nr 2 "Ruda biurokratka"

Pani Kupowała u mnie zegarek dla córki i od razu zapytała o ewentualny zwrot. Poinformowałam ją jak jest i na zakup sie zdecydowała. Zegarek jednak córce do gustu nie przypadł, wiec chciała go oddać, ponieważ zasada jest u nas taka a nie inna zaproponowałam wymianę. Dobrze, to Pani wróci z córką by ta sobie coś wybrała.

(wszystkie podejścia jednego dnia)
Podejście nr 1. Córce sie nic nie podoba, nie można jednak oddać? Nie, nie można. Poszły.

Podejście nr 2. Mama poogląda, coś dla siebie może wybierze. Mamie też sie nic nie podoba (w tej cenie oczywiście, bo Pani dopłacać 300 zł do pereł nie będzie). Nie można jednak oddać? Nie, nie można. Poszły.

Podejście nr 3. Pani sobie poogląda, coś dla siebie wybierze. Wszystko co miałam przymierzyła. Nic sie nie podoba. Nie można jednak oddać? Nie, nie można. Poszła.

Podejście nr 4. Dlaczego u nas nie można zwracać towaru? Mówię, że to przecież nie moja decyzja, że takie prawo, że szefostwo, ple ple ple. Pani sie oburzyła i zażądała spisania dokumentu, w którym napisze, że u mnie na stoisku nie ma nigdzie informacji, ze nie można zwracać towaru.

Zgodziłam się pod warunkiem, ze od siebie tez coś dopiszę.
Treść mniej więcej brzmiała tak:

pierwsza część pisana przeze mnie "Dnia xx.xx.xxxx Pani Ruda Biurokratka zakupiła u mnie zegarek YY za kwotę ZZ. Pani Przed zakupem została poinformowana przez sprzedawcę ustnie o braku możliwości zwrotu towaru przed sfinalizowaniem transakcji"

część druga pisana przez Panią "Do dnia dzisiejszego na stoisku nr ...(nie mamy numerów wiec pani zostawiła wolne miejsce) prowadzonym przez firmę XYZ (Pani wpisała nazwę z błędem) w galerii nr ...(pani sie pyta o nr galerii, mówię, ze tylko nr na jakiej ulicy znajduje sie galeria mogę jej podać, Pani zostawia wolne miejsce) Nie znajduje się informacja o braku możliwości zwrotu towaru"
Podpisałam, ale ze śmiechu zaczęła mi sie ręka trząść. Poszła.

Finał. Ruda Biurokratka widocznie poczytała w domu, że faktycznie nie przysługuje jej żadne prawo zwrotu i przyszła do koleżanki i wymieniała towar bez najmniejszego problemu, nawet wzięła więcej i dopłaciła.

THE END

stoisko z błyskotkami

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (160)

1