Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ogonkomara

Zamieszcza historie od: 10 marca 2011 - 21:50
Ostatnio: 2 września 2020 - 11:41
  • Historii na głównej: 3 z 8
  • Punktów za historie: 1701
  • Komentarzy: 170
  • Punktów za komentarze: 933
 

#24036

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawia się wiele historii, w których narzeka się na długie kolejki oczekiwania na wizytę do lekarzy specjalistów. Te refundowane przez Fundusz. To ja może naświetlę sytuację od strony poradni. W tym wypadku - psychiatrycznej.

Wszelkie dane odnoszą się do poradni wchodzących w skład naszego Zespołu, jest ich 12.

Czas oczekiwania na pierwszą wizytę do lekarza psychiatry: od 1 miesiąca do 6 miesięcy.

Czas oczekiwania na wizytę diagnostyczną u psychologa (testy, opinie): od 2 do 3 miesięcy (czasem krócej, ale rzadko się to zdarza).

Czas oczekiwania na terapię do psychologa: ...nieznany. Dostajemy od psychologów informację, że zwalnia im się miejsce na terapii i wtedy ono jest. Prowadzimy listę oczekujących i zawiadamiamy zainteresowanych, że mogą z terapii skorzystać. Czekają czasem 2 miesiące (wersja optymistyczna), a czasem 6-7 miesięcy (wersja realna).

Przypuśćmy zatem, że lekarz może przyjąć jednego dnia 4 pacjentów, tzw. pierwszorazowych. Przychodzi 1. Reszta nie dość, że nie zjawia się, to nie zadzwoni, żeby zawiadomić i zwolnić miejsce w kolejce, czyli skrócić czas oczekiwania innym pacjentom. Albo dzwoni tego dnia, kiedy ma wyznaczoną wizytę i mętnie się tłumaczy. Owszem, zdarzają się sytuacje losowe, które w pełni usprawiedliwiają to, że pacjent nie przyszedł, ale są naprawdę rzadkie. Za to, że kolejki są takie, a nie inne najczęściej obrywają rejestratorki, bo na kogo wylać żale? Lekarzowi się nie podskakuje, na Fundusz się nie nawrzeszczy, pacjentom blokującym kolejkę nie ma jak powiedzieć, co się o nich myśli...

Na badanie psychologiczne, często potrzebne do MOPS-u, ZUS-u, sądu czy innej instytucji też trzeba poczekać, ale w sytuacjach, kiedy pacjent ma krótki termin na zdobycie opinii i nóż na gardle, robimy co możemy. I co? I psycholog przychodzi do pracy na przykład od 9 do 15. Dla każdego pacjenta ma godzinę, umawia ich na konkretną. Wszystkie godziny ma zajęte, a jakże. Tylko, że wyłącznie teoretycznie, bo (piszę z autopsji i to wcale nie jest rzadka sytuacja) na 6 pacjentów przychodzi 4. Albo 2. Albo 1. Bo znaleźli wolny termin gdzie indziej? Może. Bo zrezygnowali? Zapomnieli? Też możliwe. Ale gdyby dali znać, kolejka zmniejszyłaby się i inni mogliby skorzystać z pomocy. Prosimy, piszemy karteczki, wzbudzamy empatię ("a jakby to Pan czekał na termin, a ktoś by go zarezerwował i nie zadzwonił, że rezygnuje?"), słowem staramy się. A pacjenci co? 90% ma to gdzieś.

Nie twierdzę, że w każdej poradni specjalistycznej tak jest, chociaż podejrzewam, że się tak zdarza. Nie chcę również stworzyć wrażenia, że wszyscy pacjenci lekceważą sobie terminy (które niejednokrotnie "wybłagali" i "tak strasznie im zależało"). Ale mam wrażenie, że czasem odrobina odpowiedzialności skutkująca wykonaniem jednego telefonu ułatwiłaby życie innym.

Nie będę o nic apelować, chciałam się tylko trochę wyżalić po pracy. Znowu nie przyszło 4...

psychiatria kraków

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 504 (566)
zarchiwizowany

#15762

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wyszłam sobie 15 minut temu na balkon, na fajkę. Mieszkam na 1 piętrze, więc wszystko co się dzieje na alejce pod balkonem widzę i słyszę doskonale, czasem nawet zbyt doskonale. Alejką szła Pani z psem na smyczy, pies dość duży, rasy nie rozpoznałam, bo ciemno już. Pies się wyrywa, żeby pobiegać, a że na smyczy, to nie bardzo może. Za każdą próbę dostawał smyczą Z CAŁEJ SIŁY od tej Pani po grzbiecie + bluzgi przez zaciśnięte zęby. Pies nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ja też nie, chociaż pewnie tak samo chciało nam się wyć - jemu z bólu i niezrozumienia, a mi z wściekłości i bezradności. Pani właścicielka spotkała jakąś koleżankę, która zaczęła ją uspokajać, bardzo delikatnie...niewiele to dało, bo pies dostał jeszcze ze dwa razy. Bo się wyrywał ze smyczy. Bo chciał pobiegać.

Chciałabym kiedyś wziąć na smycz właściciela psa, dużego psa, który mieszka w bloku, nie ma możliwości wybiegania się i żyje w sumie jak w klatce. Na spacer wziąć takiego właściciela. I nie dać mu się wybiegać. I lać go smyczą. I drzeć na niego ryja: "Nie rozumiesz co do Ciebie mówię?!". Ciekawe, czy by zrozumiał?

Ciśnienie będzie mi spadać jeszcze jakąś godzinę.

Wrrrr....

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (196)

#12266

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam jakieś 13 lat, czyli w sumie niewiele, ale byłam dość zaprawiona w bojach "o swoje". Jako dziecko często przebywałam w szpitalach, sanatoriach, bez rodziców i jeszcze jako najstarsze z rodzeństwa dziecko zawsze byłam "dorosła w porównaniu", to jakoś sobie radziłam.

Szpital, oddział laryngologiczny, salowa Baśka i ja. Kobieta miała zwyczaj korzystania z szamponów, mydeł, ręczników i innych rzeczy należących do pacjentów, bez pytania o pozwolenie (bo w większości były to dzieciaki). Tak się złożyło, że zajmowałam salę sama i była ona po przeciwnej stronie korytarza niż wszystkie inne, a to oznaczało, że Salowa Baśka sprzątała je wszystkie pod rząd, a na końcu moją, tą po drugiej stronie. I zawsze robiła tak: Myła podłogi, zlewy, wycierała powierzchnie, wykręcała ścierki...słowem sprzątała na całego. I dobrze. Ale po tym wszystkim, przychodziła do mojej sali, myła ręce moim mydłem i wycierała ręce w mój ręcznik, nie pytając, jakby mnie nie było.

Jedyne, co przyszło mi do głowy w tych trudnych czasach, bo otwarcie pogadać jakoś się nie odważyłam (różnica wieku i jej wyższość nade mną, pacjentem) to takie coś:
Pozbierałam wszystkie szpilki z oddziału, a przed każdą salą była taka tabliczka, na której szpilkami przypinano karteczkę z nazwiskiem pacjenta, zebrałam więc te, które nie były w użyciu i wbiłam je w ręcznik. Tak, żeby łebki były równo z materiałem. Sprawdziłam ręcznik jakieś 12 godzin później: szpilki na podłodze a te, które nie spadły były wysunięte.

Salowa Baśka więcej nie dotknęła mojego ręcznika i nigdy nie padło między nami żadne słowo o tym zdarzeniu ;)
Ale pomogło.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 753 (809)
zarchiwizowany

#12784

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w poradni zdrowia psychicznego, w administracji, ale jak zdarza się dyżur w rejestracji, to też bywam. Dziś tak było. Pacjentów bardzo wielu, lekarka sumienna i troskliwa, toteż wizyty niekrótkie, a w poczekalni sporo pacjentów. Pod koniec dnia (miałyśmy pracować do 19) wchodzi pacjent i pyta (a była jakaś 18.20):
(P) Pacjent
(J) Ja
(P) Przepraszam, ale przede mną jest jeszcze 5 osób a pani doktor przyjmuje do 19...czy ona zdąży?
(J) Przyjmie wszystkich zarejestrowanych pacjentów, proszę się nie martwić, najwyżej będzie przyjmować dłużej.
(P) Dobrze, dobrze, to czekam (rozmowa uprzejma i uśmiechnięta)

Minęła godzina, w trakcie której wszedł do lekarki pacjent, będący pierwszy raz, a tacy zawsze są dłużej z racji wywiadu itp.

Mija 20 minut, pacjent nie wychodzi.

Mija 40, nadal jest w gabinecie i słyszę, że rozmawiają żywo (nie słyszę na szczęście o czym, a tylko dochodzą do mnie ich głosy).

Po godzinie do rejestracji wchodzi z impetem wyżej wspomniany pacjent i uderza obiema rękami w ladę (ale wyraźnie się powstrzymując od jej rozwalenia, taka powstrzymywana furia) i mówi przez zęby:

(P) Niech mnie Pani przepisze za tydzień, bo dłużej nie wytrzymam. Cały się już trzęsę. Ile można tam siedzieć?!
(J) Rzeczywiście, wyjątkowo długa ta wizyta, ale widocznie pani doktor musi poświęcić tyle czasu pacjentowi, niech się Pan nie denerwuje (i słyszę szuranie krzeseł, przybijanie pieczątek) może Pan poczeka jednak chwilę? Chyba skończyli.
(P) Nie, ja już nie mogę, proszę mnie przepisać.
(J) Pana nazwisko? (on cały czas spięty, ale nie agresywny ani chamski)
(P) (łapie się za głowę) Kurde...(widzę, że zagubił się w tym momencie)zapomniałem z tych nerwów!

Zaczęliśmy się śmiać, sytuacja się rozładowała, nazwisko sobie przypomniał. W rezultacie nie poczekał, spotkamy się za tydzień, może nie będzie musiał tyle czekać.

Ti szczególna poradnia i tylko spokój może nas uratować :)



PZP

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (144)
zarchiwizowany

#11848

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Możliwe, że nie spodoba się to nikomu, ale po prostu muszę :D

To będzie synteza tego, co czytam namiętnie na Piekielnych od momentu powstania strony. Jest tu wiele historii, które w sumie opowiadają o tym samym, przeżytym przez różne osoby. Są problemy i konflikty się powielają, ale wiadomo: każdy ma swoje opowieści, którymi chce się podzielić. Po przeczytaniu wszystkiego co się tu ukazało (może umknęło mi jakieś kilka historii), bez nabijania się z ludzi i naprawdę bardzo życzliwie, chociaż trochę prześmiewczo, umieszczam historię:

A oto OWA (moje ulubione słowo, odmieniane na wszystkie sposoby :)), historia:

Otóż tego dnia wsiadłam do tramwaju (w którym nie wszystkie miejsca były zajęte) i usiadłam na wolnym, niejedynym w całym pojeździe. Dwa przystanki dalej dosiadła się owa Piekielna. Oczywiście babcia moherowa, dla której stacja Ojca R. jest potęgą i basta! I dawaj mi sapać nad głową, chociaż miała do wyboru wiele innych miejsc. Zdejmuję słuchawki (które zawsze mam na uszach) i słyszę: Ty k**** j***, to ja tu stoję, a Ty k*****siedzisz sobie, jakby nigdy nic? Tu zaczęłam się wkurzać, bo jakim prawem tak się na mnie drze? Nie zajęłam wszystkich siedzeń, ma do wyboru, więc mówię grzecznie: Ale o co Pani chodzi? Przecież jest tyle miejsc, które może Pani zająć...W tym momencie...(P), (J):

P: No złaź już z tego siedzenia gówniaro (dodam, że mam 35 lat, więc to był nawet komplement) bo to moje!
J: Gdyby się Pani rozejrzała, to by Pani ujrzała wiele owych innych wolnych miejsc (cały czas grzecznie)
(P): A Ch** mnie one obchodzą! Ja chcę tu siedzieć! Na owym!

W tym momencie dzwoni mój telefon, nie znam numeru, ale odbieram. Dzwoni ów Piekielna firma XXX z nową ofertą. Ja (J), Firma (F):

(J): Słucham?
(F): Dzień dobry, tu XXXX z firmy YYYY, czy mogę zająć chwilkę?
(J): No, nie bardzo, właśnie jestem w owym tramwaju, nie za dobrze Panią słyszę, czy może Pani zadzwonić później?
(F): Ale ja tak króciutko...otóż mamy właśnie wspaniałą promocję, która na pewno Panią zainteresuje....(tu jej głos zaczął być tylko melodią w tle tego, co się działo na żywo)

Otóż:

Do tramwaju wsiada następna grupa osób i OWYM kolejnym Piekielnym okazał się być Dziadek...widząc, że ja siedzę, a nade mną sapie (wciąż) Moherowa, postanowił ustawić mnie do pionu. Dialog: Ja (J), Dziadek(D):
(D): I widzi Pani? Człowiek stary a nie ma gdzie usiąść, a tu k**** młodzi się r********na siedzeniach, i nawet im k**** do łba nie przyjdzie, że ktoś chce usiąść i mu się należy....
(J)Przecież jest dużo miejsc wkoło, dlaczego Państwo nie usiądą na owych i nie dadzą w spokoju dojechać na miejsce?
(D) Bo, k****, zajmujesz nasze miejsca! Te, które nam się, k****,należą! (i tak dalej, w ten deseń)

Odpuściłam, słuchawki na uszy, żeby nie słyszeć wrzasków...a tam? Tak, Pani ze wspaniałą ofertą. Gada i gada i gada, nie daje sobie przerwać (ciekawe, że nie zauważyła przerwy w owej rozmowie, bo przecież nie słuchałam jej od dobrych kilku minut).

Powinno pojawić się też kilka opisów zakupów z próbą kradzieży, ale nie mam już dziś jakoś siły na owe historie :D

Proszę nie odbierać tego jako krytykę wpisów na stronie, nic z tych rzeczy. Dostarcza mi ona każdego dnia wielu chwil szczerego śmiechu lub niedowierzającego kręcenia głową i współczucia...
Fanką jestem i tyle :)



Nagle szarpnęło tramwajem jak cholera. U moich stóp wylądował ÓW Piekielny Dziadek. Patrzę, a on uderzając w coś, rozbił sobie głowę. Babcia Piekielna oczywiście w krzyk, ja za telefon, dzwonię po pogotowie. Ja (J), Pogotowie (P):

(J): Proszę przyjechać na przystanek XXXX, starszy Pan stracił przytomność, przewrócił się i krwawi!
(P): (streszczając): kto dzwoni, nr tel, co się stało, czy chory się rusza, proszę zapytać, czy wymaga pomocy...itd.
(J): (powiedziałam wszystko co chcieli, karetka rusza)

Odetchnęłam, słuchawki na uszy, a tam...Pani ze wspaniałą ofertą nawija dalej...


Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (47)
zarchiwizowany

#10612

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Taka mi się przypomniała historyjka:

To było na początku zmian w służbie zdrowia, kiedy gabinety prywatne zawierały umowy z Kasą Chorych. Lekarze wtedy otwierali (na spółkę z innymi) przychodnie i zatrudniali personel, zwykle im znany i sprawdzony i takie tam.

Chodzi o taką jedną Panią, która zawsze, od kiedy pamiętam, a dość często odwiedzałam przychodnię będąc dzieckiem a następnie młodzieżą, pracowała w rejestracji. Była wtedy Panią sytuacji za biurkiem, a nawet za dużą szklaną szybą, rozdawała numerki, decydowała o wizycie u lekarza. Po zmianach też została zatrudniona, ale oprócz rejestracji powierzono jej obowiązki związane z utrzymaniem czystości w przychodni. Taki awans w dół...

Jestem w gabinecie z panią doktor, właśnie zdobywam potrzebne mi zaświadczenie o zdolności do pracy, gdy wtem! otwierają się drzwi gabinetu (bez ostrzeżenia w formie pukania) i wjeżdża Pani rejestratorko-sprzątająca z wiadrem i szmatą na miotle (nie z mopem) i zaczyna myć podłogę, nie zamykając drzwi od gabinetu. Pacjenci na korytarzu i ja się widzimy, ale lekarka nie reaguje, więc ja też nie. Pani R-S umyła podłogę, starannie unikając miejsc, które zajęłyśmy krzesłami z lekarką i wyszła.

Osiągnęłyśmy wszystkie stan niewidzialności: ona nie widziała nas, a my jej. Mogę się domyślać, że nie odpowiadała jej nowa rola, ale gdybym siedziała wtedy np. bez bluzki, ze stetoskopem na nagiej piersi?

przychodnia dość dawno temu

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (168)

#9638

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co do kanarów...

Mieszkam w Krakowie i korzystam z komunikacji miejskiej codziennie, mam więc kartę miejską (odpowiednik miesięcznego). Któregoś dnia jechałam tramwajem, jak zawsze ze słuchawkami na uszach, nie słyszałam więc: "bilety do kontroli" ani nie widziałam, że ktoś je właśnie zaczął sprawdzać, bo patrzyłam w okno. Ktoś mnie puknął w ramię, więc szybko wyjęłam słuchawki i zaczęłam szukać portfela, w którym mam kartę. Wygrzebałam go po chwili i zaczęłam szukać właściwej karty (a jak chyba każdy teraz, mam ich sporo, jakieś rabatowe do sklepów, aptek, kredytowe, do bankomatu...) plątałam się w nich dłuższą chwilę, a Pan Kanar chyba miał już dość, bo z poważną miną przyłożył czytnik do karty rabatowej z apteki i... poszedł sobie.

Oni nie są tak do końca źli ;)

MPK Kraków

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (627)
zarchiwizowany

#7707

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkałam kiedyś w pobliżu delikatesów "Bomi"w Krakowie, w związku z czym traktowałam je jako miejsce swoich codziennych zakupów. Jest to sieć sklepów z towarami często z wyższej półki, niespotykanych gdzie indziej itd. Pewnego dnia postanowiłam ugotować sobie rosół (co za banał) i wstąpiłam do "Bomi" po potrzebne produkty (to ja jestem bohaterką tej historyjki, piekielną klientką...)
Przy stoisku z mięsem rozegrała się taka scena (ave dla Pani sprzedającej :)):
(J) - ja
(E) - ekspedientka
(J) - Proszę korpus z kurczaka
(E) - Który? (tu Pani wydała na siebie wyrok:D)
(J) - Lubię gotowaną skórę z kurczaka, więc taki z dużą ilością skóry (nie będę się z tego tłumaczyć, tak mam i już :))
(E) - (ubrała rękawiczkę foliową i zaczęła, biedactwo, łowić dla mnie korpus z jak największą ilością rzeczonej skóry...trwało to dłuższą chwilę, bo żaden nie spełniał moich, jakże wygórowanych, kryteriów i wymęczyłam biedną Panią kilka minut nie pomyślawszy nawet, że one wszystkie przecież są takie same i zachowuję się jak idiotka :D)
Pod dłuższej chwili łowienia:
(E) - (nieśmiało) Te korpusy są po 89 groszy za kilo (!)...może weźmie Pani dwa, to będzie Pani miała dużo skóry..?..
(J) - (wstrząśnięta swoją głupotą) Poproszę dwa, ma Pani rację...
Zachowywałam się, jakbym kupowała jakiś niezwykle luksusowy towar :D może uległam magii sklepu, nie wiem :D. W każdym razie kupiłam dwa korpusy, ugotowałam rosół i miałam dużo gotowanej skóry :D (nie będę się tłumaczyć:D) a Pani chyba była w podobnym wstrząsie, bo za wątróbkę drobiową w ilości pół kilo zapłaciłam 23 grosze (policzyła mi jak za korpusy, co okazało się dopiero w domu, jak sprawdzałam paragon...)Niniejszym oddaję hołd cierpliwym sprzedawcom :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (35)

1