Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pomarina

Zamieszcza historie od: 29 października 2011 - 23:02
Ostatnio: 18 stycznia 2024 - 17:44
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 3042
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 765
 

#70795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w ogrodzie zoologicznym, zanim jednak do niego trafiłam na stałe, to odbyłam kilka staży i praktyk w innych ogrodach (także tych zagranicznych) i (jeżeli historia się przyjmie) to tych właśnie miejsc będą dotyczyć historie.

Dzisiaj garstka piekielności polskiego prawa. W jednym z ogrodów zoologicznych została przeprowadzona inspekcja weterynaryjna. Wiadomo, dobrze, że jest organ, który sprawdza, czy zwierzaki mają dobre warunki i czy wszystko jest w porządku. Natomiast wyniki tej inspekcji są nieco dziwne... Zoo "oberwało" między innymi za:

- brak podgrzewanego pawilonu dla żubrów (nie, one wcale nie żyją w stanie dzikim w Polsce i wcale nie mają grubego futra... wszyscy wiemy, że Puszcza Białowieska jest usiana ocieplanymi domkami dla żubrów ;) )

- brak pomieszczenia zimowego dla fok (nie, foka wcale nie kojarzy się z tłustym i obłym zwierzaczkiem leżącym na krze... )

- brak domków dla kaczek na stawie (co z tego, że to dzikie kaczki krzyżówki, które nie należą do zoo i zimą gromadzą się na stawie, bo nie ma na nim lodu, a i do jedzenia coś się znajdzie)

Ponadto za nieprawidłowości uznano:
- brak klatki na wyspie lemurów katta, czyli "królów Julianów" (one nie potrafią pływać, dlatego bardzo często trzyma się je na wyspach)

- podawanie wielu zwierzakom pokarmu w wielu miejscach na wybiegu, a nie w jednym wyznaczonym (specjalnie pokarm się chowa w różnych zakamarkach, aby zwierzaki, tak jak w naturze, musiały trochę wysilić się, aby go zdobyć)


Rozumiem, że nie każdy jest znawcą zwierząt, ale jeżeli ktoś przeprowadza kontrolę, to wypadałoby aby wiedział jakie wymagania mają konkretne gatunki. Od tych bzdur zoo oczywiście się odwołało.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 435 (449)

#19068

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta miała miejsce w styczniu tego roku.

Wraz z początkiem nowego roku postanowiłam przygarnąć psa. W tym celu udałam się do najbliższego schroniska dla zwierząt. Jako, iż był to termin poświąteczny, a nieudane prezenty zamiast ładnie wyglądać na dywanie to sikały na niego i trzeba było z nimi wychodzić, to schronisko pękało w szwach od szczeniaków.
Był też piesek, który nie dość, że się komuś nie spodobał, to ta osoba nie miała nawet odwagi go oddać do schroniska, tylko przerzuciła przez płot. Zrobiła to tak niefortunnie, że szczeniak spadł z dużej wysokości na jakieś metalowe śmieci, które uszkodziły mu tylną łapę. W efekcie czego w wieku 3 miesięcy psu amputowaną tą kończynę.
Mam dobre serce, taki defekt mi w niczym nie przeszkadza, no i oczywiście standardowe ′nikt by go nie wziął, jak nie ja to kto?′. Jedynym mankamentem była konieczność regularnych wizyt u weterynarza, w celu kontroli rany pooperacyjnej. Tyle wstępu.

Pewnego dnia poszłam z psem do lecznicy na jedną z ostatnich wizyt. Jak zwykle ludzi sporo, jestem ostatnia. W tej lecznicy jest jedno wspólne wejście dla sklepu zoologicznego i poczekalni. Oba te pomieszczenia oddziela korytarz i z poczekalni nie widać kto wchodzi i wychodzi.

Nagle wchodzi do poczekalni starsza babka z psem na smyczy (też starszym). Pani jest dość charakterystyczna, ma na nosie jakąś dużą brodawkę, która rzuca się w oczy. Pani się mnie pyta:
- Czy mogłaby pani potrzymać mi psa, ja do sklepu muszę iść kupić mu karmę, a z nim to niewygodnie. Zaraz wrócę.
No ok, nie ma problemu, piesek grzeczny, więc czemu nie.

Mija 10 minut, 15, 20... a pani od psa nie ma. Przede mną jeszcze 1 osoba i moja kolej. Biorę więc dwa psy i idę z nimi do sklepu ponaglić troszkę babkę. Kto wie, może nie zauważyła upływu czasu. Wchodzę do sklepu (jest naprawdę niewielki) a tam nikogo poza sprzedawczynią nie ma. Pytam się o tą babkę, sprzedawczyni mówi, że tak była taka jakieś 20 minut temu ale nic nie kupiła i wyszła. Ki diabeł?

Wracam do poczekalni, po chwili moja kolej. Mówię znajomej weterynarz jaka sytuacja, że babka mi psa podrzuciła i co ja mam zrobić? Rozważamy, ze może zapomniała, że z psem przyszła, albo co... W końcu ustalamy, że pies zostanie w lecznicy (jest całodobowa) może babka się po niego zgłosi.

Następnego dnia podjechałam (już bez psa) do lecznicy po odbiór wyników jego krwi. Weterynarz mówi mi, że ten pies całą noc u nich spędził i nikt się nie zgłosił. Muszą go oddać do schroniska, bo mieszkać tam nie może. Pies w typie owczarka niemieckiego, wetka określiła go na jakieś 10-11 lat. W tym wieku schronisko (i to zimą) to dla niego wyrok śmierci. Oczami wyobraźni widzę zabiedzonego i pogryzionego psiego staruszka leżącego w kącie boksu...

No więc chcąc nie chcąc, biorę go do siebie, poszukam mu domu wśród znajomych. Przecież go tak nie zostawię.

I od tego czasu minęło 9 miesięcy. O psa w lecznicy nikt się nie dopytywał. Zamieszkał u mnie na stałe, jest bardzo miłym, grzecznym i posłusznym psim seniorem, zupełnie niekłopotliwy, nie to co mój schroniskowy wariat.

Jakiś miesiąc temu spotkałam się ze znajomą weterynarz na gruncie prywatnym (kiedyś chodziłyśmy do tej samej szkoły) i przypominamy sobie tą historię psa. Wetka powiedziała mi, że była u niej niedawno starsza babka z naroślą na nosie - najprawdopodobniej to była ta ′nasza′. Kobietą zajmował się kierownik lecznicy, który o hotelowaniu psa przez jedną dobę (nieodpłatnie!) nawet nie wiedział. Pani przyniosła młodego yorka na odrobaczenie.

Zdaje się, że kobieta pozbyła się starego psa i sprawiła sobie nowszy, modniejszy model. Trzeba mieć tupet aby wrócić do tego samego weterynarza. Mam nadzieję, że jej dzieci czy wnuki na starość zrobią jej dokładnie to samo.

weterynarz

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 612 (660)