Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

siemiek11

Zamieszcza historie od: 18 maja 2011 - 16:22
Ostatnio: 5 stycznia 2012 - 19:13
O sobie:

Obserwatorka (nieraz interweniuję) piekielnych sytuacji :)

  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 1677
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 20
 

#21954

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dość duży sklep. Przedświąteczny szał zakupów. Stoję sobie przy stoisku do mięsnego, właściwie to po rybę, którą też tam można dostać. Jakieś 2 osoby przede mną stoi panienka ok. 20-stki. Nie żaden plastik czy coś, ale miałam przeczucie, że będą "kłopoty". Otóż [P]aniusia staje przy kasie i mówi do [E]kspedientki:
P: Daj mi fileta z łosia. - wypaliła.
E: Chyba chodziło pani o łososia, tak?
P: K...wa, nie słyszałaś?! Łosia, a nie łososia.

Ekspedientka trochę się zmieszała, jej koleżanka zaczęła się uśmiechać pod nosem. Swoją drogą, to nie wiem po co ta kobieta zaczynała rozmowę z paniusią, ale cóż.
E: Proszę pani, łoś to ssak, a łosoś to ryba. Tutaj nie można dostać łosia.

P: Nie słyszysz? Chcę łosia!

Ludzie w kolejce również się zaczęli uśmiechać, co lekko zdenerwowało paniusię.

P: Miiiichał!
Zaraz przybiegł zdyszany chłopaczek, tachający ze sobą dużo toreb i wózek wypchany różnymi produktami, m.in piwem.
P: [M]ichałku, wytłumacz pani, że łoś to ryba.
M: Proszę pani, słyszała pani? Chcemy dostać łososia. Jeden filet proszę.

Paniusia strzeliła karpika, jeśli o rybach już mowa. :) Zawstydzona odeszła w głąb sklepu. Jej śniada cera w 5 minut zaczęła przybierać barwy w odcieniach czerwieni.
Wiem, ludzie często mylą "łosia" z "łososiem", ale żeby się tak denerwować i zabiegać o swoje racje?

sklepy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 463 (553)

#14845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dosyć popularny sklep z obuwiem na literę "C". Właśnie weszła nowa kolekcja, toteż osób było całkiem sporo. Zauważyłam bardzo fajne buty, akurat te "na wierzchu" w moim rozmiarze. Postanowiłam przymierzyć.
Przymierzyłam jednego, poszłam do lustra. Wszystko ok,cena też, no to kupuję. Ale nagle zwraca się do mnie kobietka może 30-letnia, nieco pełniejsza:

[Kobietka] Jezu! Jak pani wygląda, źle na pani leży ten bucik i tak krzywi pani nogę! Odradzam zakup bardzo stanowczo! Takie nieładne, brzydki kolor i w ogóle, głupi fason.
[Ja] Jednak kupuję, bo mnie się one podobają.
[Kobietka] Ale jakież pani głupstwo robi! Takie też drogie i takie...Nie, nie, niech pani zrezygnuje. I jaki to rozmiar? No?
[Ja] To rozmiar 37, jeśli to panią interesuje.

Kobietka słyszała tylko pierwsze zdanie i od razu zaświeciło jej się w oczach. Dorwała do pudełek z większymi rozmiarami, poszukała chyba właściwego dla siebie, przymierzyła i kupiła.
Ja dopiero po niej, ponieważ stałam tak jak wryta przez ten cały czas.

Z obuwiem na "C"...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 492 (580)
zarchiwizowany

#14847

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuację znam z opowiadań znajomej ekspedientki. Na potrzeby tej historii, niech będzie się nazywała Ania.
Ania pracuje w zwykłym sklepie osiedlowym. W nim jest taki mały kosz. Rano, po wymianie wczorajszych śmieci, kosz był pusty. Jeden klient kupił kartę-doładowanie, wbił już w sklepie, a zużytą wyrzucił do właśnie tego kosza. Ale mniejsza z tym.
Po tym kliencie, wpadł kolejny. Kupił również doładowanie bodajże za 20 zł (tamten klient kupował poprzednie za 50 złotych). Kupił i został w sklepie, by zdrapać. W tym momencie Ania schyliła się niżej lady po coś tam, a on niby zdrapał, poklikał na telefonie i z pretensjami do Ani:
- P..Pani jest chyba stuknięta! Jak pani mogła mi dać zdrapaną kartę? I kod nie działa! Domagam się zwrotu tych 50 (!) złotych!
- Proszę pana, jak karta mogła być zdrapana, jeśli dałam panu ją w tej specjalnej folii. I po pierwsze kupował pan ją za 20, nie 50 zł! Proszę mi ją pokazać - i faktycznie jest za 50 zł.
Ale facet dalej swoje, Ania już nie wytrzymuje, zagląda do kosza, a tam zużytej karty nie ma! Tak się wszystko wyjaśniło, facet myślał, że blondynka (Ania jest blondynką:)
się nabierze i on jej to wciśnie. I nie udało mu się. Myślał, że sobie zgarnie dodatkowe 50 zł "odszkodowania". Później facet podobno wstydził się iść do tego sklepu przez pół roku

Typowy osiedlak

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (220)
zarchiwizowany

#11891

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W moim regionie ostatnio trochę popadało, także tego feralnego dnia, więc ubrałam się nieco cieplej, bo trochę ze mnie zimoluch...Nawet przy małym deszczu. Ale mniejsza z tym.
Wracałam od cioci (mieszka w tej samej miejscowości). I tu mój ubiór (ważne!) zwężane spodnie, tzw. rurki, adidasy i bluza, na głowę założony kaptur od niej. Ten kaptur lekko zasłonił mi twarz, tym bardziej, że szłam pochylona, żeby się uchronić przed deszczem, bo zapomniałam parasola. Idę sobie, i nagle od tyłu słyszę kroki. Nagle przede mnie (już widziałam z przodu) wylatuje dziewczyna, nie plastik całkowity, ale zmierzająca w tym kierunku. Miała białą, dosyć wypełnioną torebkę i nagle...zaczęła mnie ją okładać po twarzy, z całej siły, krzycząc:
- A masz, ty idiotko! To przez ciebie Marcin ode mnie odszedł! Zobacz, Aśka, jak to dobrze, jak to boli, jak ktoś cię zostawi! I odwal się od Marcinka, on jest mój, rozumiesz?
Padły oprócz tego jeszcze przekleństwa, wyzwiska itp.
Kiedy zatrzymałam jej rękę przed kolejnym uderzeniem, ona zaczęła krzyczeć:
- Pomocy! Aaaa! Moje paznokcie, dopiero byłam u kosmetyczki! Jeszcze za to zapłacisz, i za Marcina też!
Wtedy nie wytrzymałam, odchyliłam kaptur i popatrzyłam na nią, jak wy to mówicie, morderczym wzrokiem, ale przepełnionym wewnętrzną ironią.
Ona:
- Eee. Aśka?
- Nie, Julita (imię zmienione). Czy to już wszystko, co ma pani do powiedzenia? Jakbym była upierdliwa, wezwałabym policję (wiem, że za takie to by nawet ją nie ukarali chyba, ale chciałam ją tylko postraszyć).
Potem dziewczyna uciekła zdezorientowana i zmieszana, pełna wstydu.

Ulica

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (153)

#11387

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam sobie w restauracji w Olsztynie. Głód mi dawał popalić, także zamówiłam sycącą, tradycyjną polską zupkę - rosół. Czekałam krótko, jakieś 5 minut. Dostałam rosołek, ale od początku zupa wydawała mi się jakaś dziwna.
Co prawda była w niej marchewka i natka pietruszki, makaron, ale jej zapach wydawał mi się jakiś dziwny. Gdy tylko spróbowałam, normalnie mnie odrzuciło. To nie był rosół, na pewno to wiedziałam.

Zawołałam kelnerkę i zapytałam, czy nie pomylono mi zamówień. Mi ta zupa zalatywała kukurydzą. Ta jednak, że to na pewno rosół. Ja lekko poddenerwowana mówię, że to nie jest rosół, bo tak nie smakuje. Ona tłumaczy, że tu jest przecież marchewka, makaron, zioła i to normalny rosół.
Mówię:
[J] W takim razie proszę spróbować.
Ona przyniosła sobie łyżkę z kuchni i skosztowała.
[K] Faktycznie, coś jest nie tak. Już odnoszę do kuchni, zobaczę, o co chodzi.

Z kuchni słyszałam, jak zadarła się:
[K] Te, Hanka! Chodź no tu! Spróbuj rosolicha, bo taka pani mówi, że to nie rosół.
[jakaś Hanka] Józia! Józia! (chyba do innej kucharki) Gdzie jest woda po gotowaniu kukurydzy?

I tak się wyjaśniło, że zamiast rosołu zostałam uraczona wodą po gotowaniu kukurydzy... Ale bardzo wykwintnie podaną!
W ramach przeprosin dostałam swój rosół, tym razem bardzo pyszny i jeszcze drugie danie gratis. Również pyszne. W sumie pomyłka mi się opłaciła. :)

Restauracja w Olsztynie

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 798 (852)

#10753

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz dzieje się miesiąc temu w znanej sieci sklepów wielobranżowych na literkę "T".
Kto był, a raczej dużo osób było, ten wie, że od czasu do czasu są tam małe degustacje produktów, np. jakichś serów, słodyczy, płatków śniadaniowych i wielu innych. Jak to wygląda? 1-2 dziewczyny stoją na dziale z owym produktem z tacką, zachęcając klientów do skonsumowania i ewentualnie zachęcenia do zakupu owej rzeczy.

Kiedyś na dziale ze słodyczami stała właśnie taka dziewczyna i tym razem "reklamowała" na korzyść sklepu czekoladki na swojej tacy. Miała je w 3 smakach. Że akurat weszłam w ów dział w celu zakupu żelków (bardzo je lubię), dziewczyna zachęciła mnie do spróbowania. Tak też zrobiłam, czekoladka bardzo mi smakowała, więc i ją zakupiłam, akurat dla siostrzeńca, pomyślałam ;] Jeszcze chwilę byłam na tym dziale, wtem pojawiła się piekielna z mężem.

Kobieta podeszła do dziewczyny, która zachęciła do konsumpcji produktu. Pani zjadła czekoladkę je, pyta się:
P(Pani): A mogę drugą i trzecią? Te, no inne smaki, tak?
Dziewczyna pokiwała głową. I tu nagle zaczął się teatr. Owa pani (czekoladek było na tacy ok. 20) zaczęła zabierać czekoladki z tacy! Zostawiła jedną, a resztę spakowała do reklamówki.
P: Widzisz, Heniu (imię męża tej pani zmienione)! I wcale nie musieliśmy kupować czekolady, jak tamta (tu wzrok na mnie), żeby pojeść takich pysznych czekoladek... Chodź już, muszę jeszcze coś kupić.

Widać, u dziewczyny nastąpiła głęboka konsternacja, jak i u mnie. Potem zaśmiałyśmy się obie widząc, jak pani z mężem odchodzi na chemikalia. No, tam już konsumpcji raczej nie będzie...

Market na T****

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (559)

1