Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

theaneczka120

Zamieszcza historie od: 1 lutego 2016 - 14:14
Ostatnio: 30 grudnia 2017 - 21:06
  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 1569
  • Komentarzy: 25
  • Punktów za komentarze: 211
 

#77746

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś dostałam opierdziel za to, że nie zatrzymałam autobusu.

Wracałam do domu rzeczonym autobusem. Spotkałam w nim koleżankę, okazało się, że wysiada na tym samym przystanku.

Podczas jazdy troszkę poplotkowałyśmy, po dojechaniu na przystanek pożegnaliśmy się i rozeszłyśmy się. Wtedy zobaczyłam biegnącego w moją stronę faceta, który machał rękami i krzyczał coś w stylu „KU.WA AUTOBUS MI MIAŁYŚCIE ZATRZYMAĆ A NIE GADAJĄ I MNIE NIE SŁYSZĄ!!! DZ.WKI KU.WA!!!”

Tak mnie zdziwił, że nawet nie zareagowałam, patrzyłam tylko jak dobiega do autobusu w momencie, kiedy ten już ruszał z przystanku. Niestety nie zdążył... Tak mi przykro...

facet z autobusu

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (235)

#77097

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio głośno zrobiło się z powodu reformy edukacji. Moim zdaniem ma ona swoje plusy i minusy, ale nie o tym dzisiaj. Chciałabym po prostu przybliżyć Wam jak wygląda dzisiejsza szkoła i system nauki.

Sama uczyłam się w gimnazjum, potem poszłam do liceum i jakiś czas temu zdawałam maturę. Powiem Wam tak: obecny system jest ZŁY. Tak po prostu. Jest źle skonstruowany, źle zaplanowany i źle prowadzony. Ani gimnazjum ani liceum nie spełnia swojej roli.

To pierwsze to była dla mnie strata czasu i wylęgarnia patologii (pewnie nie wszędzie, ale na pewno w większości szkół jednak tak to wygląda), połowa mojej klasy ćpała, druga połowa chlała.

Program nauki? Błagam was. Weźmy pierwszy przedmiot z brzegu np. historia. Na lekcjach tego przedmiotu trzy razy uczyłam się jak wyglądało miasto w starożytnej Grecji (w podstawówce, gimnazjum i liceum) i ani razu nie usłyszałam nic o powojennej historii Polski (oprócz tego jak wygląda Unia Europejska, ale to było na WOS-ie). Czyli wiem jak wyglądał rynek w Sparcie, ale nie mam zielonego pojęcia co działo się w moim kraju 30 lat temu. No cudownie. I żeby nie było: to nie jest tak, że nie było tego w podręczniku. Było. Tylko w żadnej ze szkół nie wyrobiliśmy się z materiałem przed końcem roku szkolnego. Pewnie powiecie, że to wina nauczycieli, ale historyka w każdej szkole miałam innego, więc to raczej źle przygotowany program.

Egzamin szóstoklasisty jeszcze rozumiem (bo jego wynik o niczym nie decyduje, jest tylko informacją ile dziecko wyniosło z podstawówki i nawet nie chodzi o wiedzę z książki, tylko o sposób jej przetwarzania, tok logicznego myślenia itp), ale egzamin gimnazjalny to jakaś pomyłka. Nie mam zielonego pojęcia po co on w ogóle istnieje. Chyba tylko po to, żeby pogłębić stres u nastolatków i zmusić ich do wyścigu szczurów. Panuje opinia, że tylko po liceum w pierwszej 50 dostaniesz się na studia. To oczywista bzdura, bo w każdej szkole jest taki sam program nauki. Różnią się tylko nauczyciele, ale naprawdę nawet najlepszy polonista nie sprawi, że analfabeta dostanie się na prawo. A o przyjęciu do liceum decydują czasami setne punktu, nawet nie wiecie jakie cyrki się odwala, żeby zdobyć o te 2 punkty więcej, np za wolontariat.

Kpiną jest też nauka w liceum. Już pomijam fakt, że już idąc do tej szkoły musisz wiedzieć co chcesz robić w życiu (po biol-chemie trudno iść na prawo). Ja byłam w klasie biologiczno-chemicznej. W czasie 2,5 roku nauki biologii, musieliśmy przerobić 4 podręczniki (jeden z podstawy, każda klasa musi go przerobić, i trzy z rozszerzenia). Czy muszę mówić, że przylecieliśmy to po łebkach, a i tak skończyliśmy tylko trzy tygodnie przed maturą? Wyłączając Wielkanoc, na powtórki zostały nam dwa tygodnie. Dwa tygodnie na przygotowania do matury z najważniejszego dla nas przedmiotu. Fajnie, prawda?

Sama formuła matury też jest tragiczna. Na takiej biologii nie chodzi o wiedzę, tylko o umiejętność pisania pod klucz. W odpowiedzi trzeba zawrzeć konkretne słowa i zwroty, ich synonimy sprawiają, że tracisz punkty. Możesz napisać wszystko prawidłowo, a potem masz zero za użycie słowa "granatowy" zamiast "ciemnoniebieski" (prawdziwa historia, koleżanka się od tego oczywiście odwoływała, ale pan egzaminator powiedział że w książkach polecanych przez CKE jest określenie "ciemnoniebieski", więc jego trzeba używać. A poza tym on nie wie jak wygląda granatowy i uznaje tylko odpowiedzi z klucza). I taka dziewczyna uczy się przez 3 lata, żeby dostać się na medycynę, a potem przez takiego wrednego chama, musi zadowolić innym kierunkiem, którego szczerze nie znosi. Ja sama straciłam punkty za użycie słowa "produkuje" a nie "wytwarza". Sens zdania i wartość merytoryczna jest zachowana, ale takiego słowa nie było w kluczu, więc niestety. I jasne: można maturę poprawiać, ale czy naprawdę taka sytuacja powinna mieć miejsce?

Żeby nie było: obecna reforma nie jest idealna. Ale po moich przeżyciach szkolnych uważam, że każda zmiana jest dobra, bo gorzej niż jest już być nie może.

Reforma edukacji

Skomentuj (102) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (362)

#74666

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja kuzynka jest z zawodu genetykiem.

Kiedy miała naście lat, wyjechała z rodzicami za granicę. Tam zaczęła też studia, a że system edukacyjny w tym kraju jest troszkę inny niż u nas, to wcześnie zdobyła doktorat. Gdyby studiowała w Polsce, to zajęłoby jej to jakieś 3 lata dłużej. Po studiach odbyła jakieś staże w dużych koncernach, firmach farmaceutycznych czy czymś podobnym (nie wiem dokładnie gdzie, ale wiem, że było międzynarodowo), zaczęła nawet prace w jednej z tych firm.

Niestety jej rodzice zmarli nagle, w bardzo małym odstępie czasu. Dziewczyna postanowiła wrócić na jakiś czas do Polski, do jedynej rodziny jaka jej została. Po powrocie do rodzinnego miasta, zaczęła (od "niechcenia" - nie była pewna czy chce zostać na stałe, wiedziała że za granicą ma lepsze perspektywy na rozwój) szukać pracy w zawodzie.
Jedna z polskich wytworni leków szukała pracownika do badań genetycznych w nowo otwartej filii. Zgłosiła się i od razu została zaproszona na rozmowę. Para, która się z nią spotkała nawet nie zajrzała do CV. Powiedzieli, że kuzynka będzie mogła prowadzić własne badania, że będzie miała liczne premie i nagrody, że będzie miała świetne warunki do pracy badawczej itp.

Kiedy kuzynka zapytała się co z dojazdem (laboratorium było połączone z fabryką i do jej rodzinnego miasta było 80 km, żadne autobusy czy pociągi nie kursowały, ogólnie kompletne zadupie), dowiedziała się, że firma gwarantuje dojazd dla pracowników. Czyli cud, miód, malina.
Kiedy przyszło do podpisywania umowy okazało się, że jej wynagrodzenie to jakaś 1/3 tego co dostawała NA STAŻU, kiedy pracowała za granicą, dodatkowo nie dostawałaby nawet tyle, ponieważ firma planowała zatrudnić ją na pół etatu. Dojazd na koszt firmy owszem jest, ale tylko dla pracowników na cały etat. Premie i nagrody tak samo.

"Świetne warunki do pracy" okazały się malutkim laboratorium, bez okien i wentylacji gdzie miałyby pracować jeszcze dwie osoby: dziewczyny zaraz po studiach. Kuzynka twierdziła, że blat roboczy miałby problemy z pomieszczeniem trzech mikroskopów, nie mówiąc już o innych przyrządach.
Kiedy powiedziała tej miłej parze, że nie jest zainteresowana i na zdziwione spojrzenia wprost powiedziała, że to jej się po prostu nie opłaca (na sama benzynę wydawałaby miesięcznie prawie równowartość swojej pensji), usłyszała że jest pannicą z wygórowanymi oczekiwaniami, że przecież nikt jej zaraz po studiach (jak by było, gdyby uczyła się w Polsce) nie zatrudni za cały etat, że co ona sobie myśli, przecież to niepowtarzalna okazja na rozwój i zdobycie niezbędnego doświadczenia w zawodzie. Odpowiedziała zgodnie z prawdą, że doświadczenie to ona już ma i gdyby para łaskawie zajrzała do CV to by sama zobaczyła, że nie jest to jej pierwsza praca.

W rozmowie ze mną kuzynka powiedziała, że tak naprawdę szukali kogoś kto mógłby dać im "cudowne lekarstwo na raka" i potem, gdy ta osoba spełni oczekiwania ją zwolnić, bo już im się nie przyda. Stwierdziła, że z jej rozmów z kolegami wynikało, że dla niektórych polskich firm jest to norma: szukać świeżo upieczonego, zdolnego studenta genetyki/farmacji/biotechnologii/informatyki itp., który ma głowę pełną nowatorskich pomysłów, dać mu jakąś minimalną pensję i kiedy tylko student ("nabuzowany" tym, że ma pierwszą pracę i to od razu w dużej firmie) da im coś, co mogą sprzedawać z wielkimi zyskami, od razu go zwalniają, żeby przypadkiem nie zażądał podwyżki.

Puenty nie ma- pomimo, że usłyszałam tą historię jakiś miesiąc temu, nadal nie wiem co powinnam myśleć o polskich Januszach biznesu.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (284)

#73080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze raz o służbie zdrowia. Historia zdarzyła się jakieś dwa lata temu, kiedy miałam około 2 miesiące do osiągnięcia pełnoletności. Z powodu bólu pleców musiałam udać się do ortopedy. I teraz scenka z przychodni:

- Dzień dobry, mam tu skierowanie do ortopedy, kiedy jest najbliższy dostępny termin wizyty?
- Na marzec (rzecz działa się w lutym, więc nie tak źle).
- Dobrze, to chciałabym się zapisać.
- Imię, nazwisko, pesel...
(po usłyszeniu mojej daty urodzenia)
- O, ale 18 lat jeszcze nie ma! To musi do dziecięcego iść, bo ta wizyta to dla dorosłych.
-(typowy karpik) Ale 18 będzie skończona dwa tygodnie przed tą wizytą.
- Ale tera jeszcze nie ma i ja nie mogę do dorosłych wpisać, bo system nie pozwala.
- No dobrze, to do dziecięcego.
- Do dziecięcego to w czerwcu.
-(hmmmm...) No niech będzie.
- Ale to też mi system nie pozwala. Bo wtedy już 18 będzie, a do dziecięcego można tylko do 18.

Kurtyna.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 369 (397)

#71479

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znieczulica ludzka mnie czasami poraża. Mam koleżankę (bardzo bliską). Pewnego dnia omówiłam się z nią do kina.
Nasza rozmowa gdy się spotkałyśmy ([J]a, [K]oleżanka):

[J]- No to co tam u ciebie?
[K]- A wiesz, jak dziś szłam na to nasze spotkanie i wyszłam z domu, to patrzę że pod blokiem ktoś leży.
[J]- Jak to KTOŚ?
[K]- No podchodzę i patrzę że to facet, taki skulony, leży na chodniku, nie rusza się.
[J]- No i co zrobiłaś?
[K]- (patrzy się na mnie dziwnym wzrokiem) No nic. A co niby miałam zrobić?
[J]- No może chociaż sprawdzić czy wszystko w porządku, czy oddycha itp? Nie pomyślałaś o tym?
[K]- A JAKBY SIĘ NA MNIE RZUCIŁ??? No powiedz no! JAKBY SIĘ NA MNIE RZUCIŁ TO CO BYM ZROBIŁA???
Zabrakło mi słów.

PS. Gwoli wyjaśnienia. Koleżanka nie jest ani drobnym chucherkiem, ani nie mieszka na odludziu tylko w ruchliwej okolicy, zawsze ktoś po tym chodniku chodzi.

człowiek_na_ulicy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (196)

1