Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wielkiINFORMATYK

Zamieszcza historie od: 19 marca 2013 - 13:23
Ostatnio: 10 kwietnia 2013 - 22:02
  • Historii na głównej: 2 z 7
  • Punktów za historie: 2227
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 18
 
zarchiwizowany

#49248

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia z życia serwisanta

Tym razem o zjawisku zwanym "nieuziemiony komputer".

Przypadków takich miałem kilka, często wiązały się z moim poprzednim elaboratem o Neostradzie. Chodzi głównie o to, że gniazdko składa się z dwóch otworów i "bolca" (tzw. przewód uziemienia ochronnego PE). Niestety, większość starych (i część nowych) instalacji elektrycznych jest poprowadzona delikatnie mówiąc źle. Chodzi o to, że podłączane są otwory, a pomija się bolec czyli uziemienie. W przypadku np. ładowarki do telefonu nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ nawet nie korzysta z uziemienia, tak samo sprawa tyczy się innych podobnych urządzeń.

Problem zaczyna się kiedy podłączamy do prądu urządzenie o dosyć sporym poborze mocy (a komputer o poborze kilkuset watów do takiego właśnie się zalicza) i gniazdko nie będzie właściwie uziemione. Wtedy "nadmiar" prądu nie ma gdzie uciec i zostaje uwięziony w urządzeniu. W pralce raczej problemu nie ma, ponieważ nie podłącza się do niej urządzeń zewnętrznych tj. Neostrada. Niestety komputer jest ciut bardziej skomplikowany. Dodatkowo do Neostrady prąd dopływa z centrali. Jeśli nadmiar nie ma gdzie uciec to zaczyna robić "drugie okrążenie", i elektronika musi przyjąć go na swoje barki. Niestety często nie daje rady i wtedy coś zostaje uszkodzone(najczęściej spalone) np. płyta główna albo Neostrada. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z systemem, konieczna jest wymiana spalonych podzespołów/urządzeń i klient jest sam sobie winny, że nie ma sprawnej instalacji w domu. Tutaj się w sumie zaczyna część właściwa.

Pan nr. 1

Dzwoni do mnie, że internet mu padł i żebym przyjechał. Jestem na miejscu, pytam kto jest dostawcą internetu, słyszę że TP i już wiem co się dzieje. Patrzę na modem, faktycznie ma problem z połączeniem (norma w przypadku nieuziemionego komputera, modem jest słabszy i szybciej zostaje uszkodzony) pytam pana, czy coś robił, odpowiada, że nic, teraz kluczowe pytanie: CZY MA PAN UZIEMIONY KOMPUTER i tutaj dosyć standardowa odpowiedź: nie wiem, to stary dom. Czyli idąc tym tropem, kupuję stary samochód, nie robię przeglądu bo po co, wsiadam i jadę, najwyżej się zabiję bo hamulce nie działają. Na jego szczęście TP była w tamtym okresie bardzo łaskawa i wymieniała modemy jak leci.

Pan nr. 2

Też komputer nie żyje, trzeba go ratować bo on musi, już natychmiast (tacy się często zdarzają). Po dotarciu na miejsce poczułem znajomy swąd spalonej elektroniki. Tutaj pan tyle szczęścia nie miał. Niestety modem okazał się wytrzymalszy, a płyta główna słabsza, w wyniku czego ona uległa spaleniu. Kiedy tylko pan o tym usłyszał wpadł w szał, bo przecież kable (a precyzyjniej mówiąc przewody) to mu wujek Józek co go wszyscy znają kładł, i nie ma mowy że to zrobił źle.

Pan nr. 3

Ten przebił wszystkich poprzednich. Niestety w wyniku złego uziemienia uszkodzeniu uległ nie tylko modem, ale także jego pendrive. Nic w tym niezwykłego, gdyby nie fakt, że facet tego pendrive przywiózł rzekomo z Anglii z jakiegoś spotkania biznesowego. Niestety pan sobie ubzdurał, że ja go zepsułem, bo jemu przestał tylko komputer działać, a teraz pendrive też nie działa, dlatego to moja wina i już zaczął mnie podliczać za straty i sumować ile mnie to będzie kosztować. Kiedy dowiedział się, że mnie nie nabierze, stwierdził, że zepsułem jego perski dywan (który wyglądał raczej na tani bazarowy) i zapłacę mu za to.
Już to widzę.

Podsumowując, klienci raczej nie wiedzą o czym rozmawiam, nie mają pojęcia dlaczego nie działa coś co tyle czasu działało, chcą mi udowodnić że to ja zepsułem (no bo działało jeszcze przed chwilą), znają się na robocie lepiej ode mnie.

Dlatego, jeśli nie chcecie się ze mną zetknąć, to sprawdzajcie jak tam wasze "bolce".

informatyka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (102)

#48790

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oto kolejna historia serwisanta. Tym razem ze zwierzętami.

Pewnego dnia dostałem prośbę od kolegi kolegi, że jego komputer działa, ale wydaje dziwne dźwięku po kilku godzinach pracy i zaczyna śmierdzieć.
Przyjechałem na miejsce, włączam, sprawdzam, szukam i nic. W systemie żadnej usterki. W międzyczasie faktycznie zaczęło coś piszczeć, ale nie był to żaden dźwięk znany z komputera, więc albo kolega miał komputer o jakiejś super konstrukcji piszczący inaczej, albo to nie komputer tworzył te piski. Doszedłem do wniosku, że nie można zrobić nic innego jak rozkręcić komputer.

Po rozkręceniu komputera, moim oczom oprócz podzespołów, ukazał się mały "coś". Ciężko stwierdzić co to było, na pierwszy rzut oka była to mysz, niestety dalsza identyfikacja nie była możliwa, bo to coś się zawinęło w kulkę i nie chciało wyjść, dopiero wyciągnięcie "cosia" "za szmaty" sprawiło, że mogliśmy go wyciągnąć i zidentyfikować. "Coś" okazała się być myszą, niestety strasznie brudną i poobdzieraną, bo komputer się kurzy także w środku, dlatego "coś" wtarł w futro sporą część komputerowego brudu (swoją drogą zastanawiałem się jak nie wpadł w wentylator), pohaczył futro o luty wystające z karty graficznej i płyty głównej, ponadgryzał kable i tak dalej, dlatego tak ciężko było zidentyfikować to "coś". Niestety to czego nie mógł się pozbyć w sposób naturalny zostawił w komputerze, przez co w środku obudowy czuć było siekierę w powietrzu.

Pytanie nasuwa się samo, jakim cudem mysz się znalazła w komputerze? Otóż brat kolegi, mały i wredny, chciał zrobić mu dowcip i dlatego zamknął mysz w komputerze, która zaczynała piszczeć gdy ten się nagrzewał, w dodatku gryźć kable i tak dalej. W efekcie komputer trzeba było rozebrać do ostatniej śrubki, dokładnie wymyć, odkazić i poskładać z powrotem. O bracie się dowiedzieliśmy, dlatego, że wchodząc do pokoju zobaczył nas przy komputerze i triumfalnie oznajmił, że to za zabranie mu zabawki. Oczywiście zabawkę kolega mu zabrał, bo bił nią kolegów, a miał dopiero 9 lat. Żeby było sprawiedliwie jego mama chcąc go ukarać kazała mu sprzątać cały dom, a pieniądze które by zarobił, jego mama oddawała mojemu koledze aby zadośćuczynić jego krzywdzie. Dodatkowo brat miał zająć się "cosiem", którego wsadził do komputera.

Taki kolejny zwykły dzień z pracy serwisanta sprzętu komputerowego.

informatyka

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (746)
zarchiwizowany

#48842

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem o koledze serwisanta sprzętu.

Gość nie jest do końca moim kolegą, spotkałem go parę razy i mamy wspólnego znajomego. Może ta historia już gdzieś była, jednak nie wydaję mi się, że chodziło o tego samego mężczyznę.

Otóż pewnego dnia kolega zaprosił mnie na taką małą imprezę. Tam spotkaliśmy jeszcze jednego kolegę o którym właśnie mowa. Facet ładnych kilka lat temu kupił sobie aparat cyfrowy. Taki prosty aparat cyfrowy - kompakt(kilka lat temu aparat cyfrowy przypominał raczej cegłę niż współczesny aparat a kosztował tyle co dobry telewizor). Zaczął się chwalić w towarzystwie czego ten aparat nie potrafi, jaki jest cudowny, że nie trzeba zmieniać kliszy, że podgląd mam na "monitorku" (wielkości znaczka pocztowego, ale co tam) i mogę te zdjęcia od razu zgrać na komputer bez wywoływania. No i jak się tak reklamował to ludzie zaczęli od niego pożyczać ten aparat bo jeździli na wakacje, na różne wyjazdy i tak dalej. Ten kolega najpierw zaczął pożyczać tylko zaufanym osobom, za przysłowiową flaszkę, później za jakieś grosze, ale nie bał się o kradzież, bo wiedział, że wtedy taki sprzęt łatwo byłoby odnaleźć. Pytacie gdzie tu piekielność ?

Ano właśnie. Wraz z kartą pamięci facet za dopłatą dostał program do odzyskiwania danych z karty pamięci (wtedy kosztował ładnych parę złotych). Kiedy oddawano mu aparat on odpalał program, odzyskiwał dane i cieszył się kolekcją porno "homemade". Oczywiście, żeby nie było pewnego razu zyskałem wgląd do jego "bazy danych". Jak na tamte czasy była naprawdę imponująca, ale zatrważające było to, że nikt nie pomyślał, że jeśli robi zdjęcia swoich gołych pośladków (i nie tylko) to zdjęcie da się odzyskać. Nie wiem do dzisiaj co robił z tymi zdjęciami i powiem szczerze jakoś mnie to nie interesuje.

Niestety niektórzy lubią żerować na cudzej głupocie i naiwności.

informatyka

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (236)

#48579

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oto kolejny zwykły dzień w pracy serwisanta sprzętu komputerowego:

Pewien pan (nazwijmy go U) zadzwonił do mnie bo założył firmę i zapytał czy nie zainstaluje mu systemu operacyjnego, skonfiguruję serwera i jeszcze parę innych rzeczy.

Pełen nadziei na szybki zarobek (ale mając w świadomości problemy które mogą wyjść "w praniu") poszedłem na spotkanie. Kiedy dotarłem na miejsce okazało się, że pan U ma 20 komputerów, serwer, drukarki i coś tam jeszcze. Trzeba to wszystko podłączyć i skonfigurować. W ciągu naszej rozmowy zaczął mówić coś o 200 złotych (wydawało mi się, że to cena za jedno stanowisko, chociaż wydawało mi się coś za dużo, ale to nic) i spytał czy się zgadzam. Szczerze mówiąc, ciężko byłoby odmówić tak kuszącej jak się wydawało propozycji.

Wtedy się zaczęło. Pan U wręczył mi banknot stuzłotowy i stwierdził, że druga połowa po skończonej pracy. Osobiście stwierdziłem, że to raczej dowcip, więc powiedziałem, że odmawiam. Wtedy powiedział, że będę płacił karę, bo tak mówi umowa. Tutaj zaczyna się ta "gorsza" część opowieści.

Zdziwiłem się o jaką umowę chodzi, bo nie zdjąłem dobrze kurtki, nie mówiąc nic o czytaniu jakiejkolwiek umowy, ani jej podpisywaniu. Wtedy pan U, grożąc mi znajomościami w urzędzie miasta i bratem policjantem* z łaską równą królowi, a na pewno księciu WRĘCZYŁ mi "umowę" (chociaż to obraza dla wszystkich umów, bo była pomięta jak wyciągnięta psu z gardła). Punkt bodajże trzeci tejże "umowy" mówił że "Wyrażenie ustnej zgody na realizację usługi jest jednoznaczne z zapoznaniem się i akceptacją poniższej umowy". Nie wiem jak chorą psychikę trzeba mieć, aby napisać coś takiego, ale jeszcze lepszy jest punkt następny który mówi, że "Odstąpienie lub opóźnienie w realizacji usługi jest zagrożone karą 600 złotych od stanowiska". W tej "umowie" jeszcze kilka punktów było równie ciekawych, ale te dwa są kluczowe.

Po takiej lekturze, nie wiedziałem jakie trzeba mieć problemy psychiczne by móc coś takiego wymyślić. Wtedy grzecznie odmówiłem. Pan U zaczął się wykłócać, że z tym do sądu pójdzie, bo tak jest w "umowie". Widocznie zapomniał o jednym bardzo ważnym fakcie, a mianowicie, że tylko podpisana umowa jest ważna (chociaż niektórzy kombinują żeby to ominąć). Jeszcze żeby było ciekawiej, złapał za telefon stacjonarny i zaczął dzwonić do swojego brata. Niestety nie wiedział, że zauważyłem, że telefon nie jest podłączony do sieci telefonicznej i zrobił z siebie jeszcze większego debila (może myślał, że zrobię mu to w gratisie). Pożegnałem się z nim w krótkich żołnierskich słowach i wyszedłem nie wiedząc czy mam się śmiać czy płakać.

Taki zwykły dzień w pracy serwisanta sprzętu komputerowego.

*jego znajomości w urzędzie miasta okazały się być znajomością z panią w okienku, z którą pokłócił się w okienku w urzędzie miasta zakładając firmę, a brat policjant pracuje owszem w policji, ale w sekcji ruchu drogowego zwanej potocznie "drogówką" i zamknął by go gdyby mógł, bo to oszust i krętacz.

uslugi

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (732)
zarchiwizowany
Ciąg dalszy przygód z panem U z historii http://piekielni.pl/48579

Po zakończeniu współpracy z panem U, nie słyszałem o nim przez ładnym kilka lat i raczej mnie to nie obchodziło. Niestety niedawno usłyszałem o tym co jeszcze zdążył zrobić.

Otóż pan U ma więcej szczęścia niż rozumu. Przez te kilka lat miał mnóstwo rozpraw w sądzie o różne rzeczy, niestety nijak nie można go skazać. Ludzie skarżyli się na niego że jest złym sąsiadem i utrudnia innym życie np. notorycznie parkując samochód na jedynym wyjeździe z osiedla. Kiedy ktoś go zdenerwował po prostu stawał w poprzek drogi tak, że nie dało się go ominąć, samochód parkował i wysiadał. Wiele razy przyjeżdżała policja, ale on twierdził, że nie zaciągnął ręcznego, i że ma słabą pamięć. Niestety tutaj nie można było nic zrobić.

Poza tym pan U nie wyrzucał śmieci do zsypu tylko stawiał przed mieszkaniem. Śmierdziało niemiłosiernie, a czasami różni ludzie rozwalali te torby i śmieci walały się po całej klatce. Tutaj administracja postanowiła coś z tym zrobić, niestety się odwołał, że wychodził z mieszkania z torbą śmieci i w tym momencie zapominał, że ją ma i wracał do środka. Znowu żadnej opcji ukarania sprawcy.

W końcu ktoś postanowił zrobić coś z tymi umowami, bo pewnie też się ktoś zirytował, ale nic nie można zrobić, bo zdaniem sądu tylko kiedy podpisałbym umowę, i zapłacił panu to dopiero wtedy mógłbym się domagać odszkodowania, że zostałem oszukany i umowa jest niekonstytucyjna i tak dalej. Samo napisanie takiej umowy przestępstwem nie jest, nakłanianie do podpisania jest, ale on nie nakłaniał :-)

Największym przestępstwem jakiego się dopuścił była próba przekupstwa urzędnika państwowego. Kiedy próbował coś załatwić w urzędzie, pani mu powiedziała, że nie może czegoś tam uzyskać bo nie przyniósł wszystkich wymaganych dokumentów. Wtedy on rzucił jej na "ladę" banknot stuzłotowy. Niby łapówka, ale sąd stwierdził, że nie bo dopóki on nie powie, że to łapówka, to łapówką to nie jest. I tyle. Można by rzec, że faceta ukarać legalnymi sposobami się nie da. Na szczęście temida jest ślepa i ręce ma zajęte, więc wyręczyli ją sąsiedzi. Pewnego wieczora, kiedy pan U zaparkował jak zwykle w poprzek drogi, jeden z sąsiadów wybił mu szybę, nawrzucał śmieci do auta, i podpalił. I sąsiad również został uniewinniony ponieważ nikt nie zeznawał na korzyść pana U, jedyne zeznania składał sam sprawca, według nich ktoś inny wybił szybę, on tylko podpalając papierosa, schylił się aby zawiązać buta, i położył papierosa na tej stercie śmieci która wystawała z samochodu i ZAPOMNIAŁ go zabrać.

Jednak istnieje sprawiedliwość na tym świecie.

informatyka

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 294 (376)
zarchiwizowany
Tym razem o ludziach którzy kupili Neostradę.

Jest kilka różnych przypadków, ponieważ TP S.A. wydawała różne urządzenia związane z Neostradą i technologią ADSL.

1)Ludzie odwrotnie podłączający filtr. Otóż na początku, kiedy tylko Neostrada zaczęła być masowo dostępna przez "plebs", ludzie się rzucili jak dziki na żołędzie. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że nie umieją czytać instrukcji. Nic by się nie stało, gdyby była to instrukcja
pisana, jakieś 100 stron ze specyfikacją. Nic bardziej mylnego. TP wydało obrazkową instrukcję, bardzo prostą. Chodziło o to, że jeśli na jednej linii mamy Neostradę i telefon, to wpinamy w gniazdko dwójnik i TELEFON przez filtr. Tutaj dostawałem mnóstwo (nawet nie zliczę) próśb o
interwencję, bo internet nie działa. Pół biedy gdy osoba która mnie zgłaszała była na miejscu. Najczęściej to faktycznie babcia zamawiała internet na siebie, żeby wnuczek miał i kiedy przychodziłem do domu faktycznie ona otwierała, niestety nie miała pojęcia jaki przebieg ma instalacja po całym domu, gdzie jest gniazdko telefoniczne i tak dalej. Po dokopaniu się do dwójnika, okazywało się, że co było podłączone przez filtr? Oczywiście Neostrada. Była to pierwsza plaga Neostradowa.

2)Za wolny internet. TP w swej nieskończonej łasce, kiedy uświadomił sobie, że pół polski korzysta z internetu stwierdził, że można ten internet przyspieszyć. Niestety nie wszystko wyszło tak jak powinno. Znowu fala klientów ze zbyt wolnym internetem. Niestety to wina po części TP bo pokazują w reklamach internet 10 i tutaj mega. Niestety nie wszyscy wiedzą czego, bo 10 Mb/s* czyli megabitów na sekundę, a nie megabajtów na sekundę. To jeden problem. Drugi jest taki, że TP sprzedaje ten internet w systemie Ekwador(czy jakoś tak) ale nie 10 Mb/s tylko DO 10 Mb/s. Tutaj się zaczęło. Posypała się lawina skarg, mnóstwo ludzi chciało, żeby im w sprzęt zajrzeć bo to na pewno dzieciak nagrzebał i im teraz wolniej działa. Niestety nie. Zgodnie z umową internet był do 10 Mb/s, ale od 1 Mb/s czyli 10 razy wolniej. Niestety zgodnie z umową i systemem, jeśli mamy podpisaną umowę na 10 Mb/s a mamy faktycznie 1 Mb/s to nic się nie stało bo TP ma nam dostarczyć minimum 1 Mb/s. Ludzie niestety nie byli tak wyrozumiali jak system Ekwador. Tutaj druga fala "fajnych" ludzi. Kupili internet np. 20 Mb/s i działał przez miesiąc i zwolnił. Czemu ? Bo się pochwalił kolegom/sąsiadom, którzy mieszkali obok niego. Byli podłączeni do jednej szafy i dlatego kiedy internet miał tylko on na całej wsi to było okej bo system i magistrala dawały radę, ale jak już 10 osób też taki kupiło to automatycznie system przydzielał im niższą prędkość żeby wszystkich na raz obsłużyć. O tym ludzie też nie wiedzieli.

3)Ludzie z Livebox-em. Tutaj dziać się dopiero zaczęło. Chodzi szczególnie o ten pierwszy livebox, "stojący". O ile w poprzednich przypadkach trzeba było czytać jakąś instrukcję, oglądać obrazki, tutaj trzeba było podłączyć kabel telefoniczny do gniazdka BEZ NALEPKI, takiej małej białej
nalepki obok gniazdka, bo były dwa telefoniczne obok siebie, z nalepką i bez. Niestety ludzie przestali dawać radę, bo wpiąć w odpowiednie gniazdko to już przewyższało ich możliwości. Oczywiście Livebox gniazdek miał więcej i można było się spotkać z kablem telefonicznym wpiętym w
gniazdko LAN, co już było sporym przegięciem, bo widać było, że po wpięciu zostaje sporo miejsca po bokach. Ale nic to. Ogólnie ludzie w powyższych historiach nie przejmowali się swoim postępowaniem, nawet po wykazaniu błędów nie okazywali "skruchy", najlepsi byli "informatycy" (wiem, że znów, ale nie mogę się powstrzymać). Otóż jeden jakiś kolega podłączył sobie Neostradę, albo raczej jemu podłączali, potem szpanował, że się zna, i pół wsi potem skargi na TP, że oni na pewno wszystko mają dobrze, bo był INFORMATYK i podłączył, a się zna bo połowie wsi podłączył.

Podsumowując, starcia z wyżej wymienionymi ludźmi były śmieszne, ale raczej na początku, bo kiedy człowiek dostaje 50 takich wezwań, to ma już dosyć powoli i się zastanawia czy test psychologiczny nie powinien być obowiązkowy dla wszystkich chcących mieć w domu Neostradę. Oczywiście, że jest jeszcze internet mobilny i inne takie, ale o tym innym razem. No i Babcie też były dosyć powszechne.

*wiem, że powinienem podawać prędkość w kb/s, ale się staram używać tej samej nomenklatury co reklamowcy.

informatyka

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (36)
zarchiwizowany

#48529

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem, a raczej byłem człowiekiem który zajmował się naprawą sprzętu komputerowego (broń boże nie mylić z informatykiem)

Będę opisywał tutaj historie z czasów kiedy miałem sporo klientów, jedne śmieszne, inne wręcz przeciwnie.

Często czułem się jak na pogotowiu ( i to dosłownie) ludzie żądali, żebym był już natychmiast, robił wszystko w 10 minut i najlepiej nie brał za to pieniędzy, pewnie dlatego zrezygnowałem i teraz zajmuję się czymś z innej branży.

Oto jedna z moich historii:

Dodam na początku, że działo się to kilka lat temu kiedy informatyka nie była tak szanowana jak dziś. :-)

Mój kolega (a wtedy miałem ich sporo) powiedział, że jego znajomemu zepsuł się komputer.
Pełen nadziei na szybki zarobek (taaa jasne, to się w sumie nigdy nie zdarzyło :-)) przyjeżdżam na miejsce.

Wtedy się zaczęło. Wita mnie pan, około 40-stki, słoma prawie wystaje z butów, i to dosłownie. Na początku zaczyna od tego, że niedawno kupił komputer i że nie działa. Ale nie jest to na pewno jego wina, bo nie korzystał jeszcze, musi to być wada fabryczna, bo składał to jego kolega "informatyk" (dodam, że informatyk to osoba pisząca programy, a nie znająca się na składaniu komputerów, więc radzę uważać na takich ludzi) więc na pewno, na 200% musi działać. Tak się zastanawiam po jaką cholerę zadzwonił po mnie, skoro jego kolega to drugi Bill Gates, ale nic. Włącza komputer (nie dał mi tego zrobić osobiście, bo jeszcze bym popsuł), i razem z ekranem BIOS ukazuje się napis "Keyboard not present", co znaczy że nie ma klawiatury, że jest nie podłączona, albo, że nie działa.

Mówię panu że muszę odsunąć komputer żeby się dostać do kabli. O mało mnie nie zabił wzrokiem. Powiedział, że to na pewno nie to, bo jego kolega "informatyk" (wiem, że się powtarzam, ale on też powtarzał to wiele razy) na pewno dobrze podłączył. Po chwili, do domu pana S (jak słomy) zadzwonił telefon (wtedy nie każdy miał telefon komórkowy), on poszedł odebrać. Wtedy spojrzałem za komputer. Okazało się że kable od myszki i klawiatury są zamienione. Wtedy jeszcze używało się portów PS/2, takie okrągłe, 6 drucików i plastik po środku. Dodatkowo producenci, specjalnie żeby nikt się nie pomylił, oznaczali wtyczki kolorami, myszka zielona, a klawiatura fioletowa. Niestety akuratnie tym razem pan "informatyk" się pomylił, zamieniając kable i wpiął wtyczkę od klawiatury do gniazda myszki,a myszkę do gniazda klawiatury. Efekt był taki, że komputer bez klawiatury nie mógł się uruchomić (typowe dla komputerów sprzed kilku lat) i wyświetlał nam wspomniany już komunikat. Niestety kiedy pan S usłyszał że kable są zamienione o mało co nie eksplodował i chwycił widły (ponieważ przyjmując mnie u siebie w domu wracał z pola i widły miał pod ręką), o mało nie zaczął mnie z nimi gonić po pokoju, rzucając w moją stronę niewybredne komentarze, że się nie znam, że chcę tylko wymusić pieniądze, że na koszty narażam (nie wiem na jakie koszty może narazić go przełączenie wtyczki do innego gniazdka), że nie ukończyłem studiów (ciekawe po co), i że zaraz zadzwoni na policję (co niestety w mojej pracy nie było rzadkie). Nie potrafiłem mu uświadomić, że jego kolega popełnił błąd. Stwierdziłem, że nie ma co narażać życia i po chwili kłótni opuściłem jego dom.

Jak się później okazało, ten "informatyk" celowo popełnił błąd ponieważ jego pan S potraktował w ten sam sposób, przez co jakoś musiał się na nim odegrać, a gdy pan S chciał się z nim skontaktować, udawał że wyjechał

I niech mi ktoś powie, że naprawa komputerów to łatwe zajęcie.

informatyka

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (286)

1