Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ArkadiuSS1985

Zamieszcza historie od: 4 lipca 2011 - 12:21
Ostatnio: 22 marca 2013 - 8:21
  • Historii na głównej: 3 z 5
  • Punktów za historie: 2349
  • Komentarzy: 24
  • Punktów za komentarze: 109
 

#41020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako dziecko ok. 7-letnie chciałem psiaka. Nie było łatwo rodziców przekonać (niezbyt duże mieszkanie w bloku). Ale się udało, dostałem małego, czarnego kundelka. Akurat w telewizji leciały Przychody Hucka Finna, gdzie spodobało mi się imię psa z filmu. Nazwałem go Lucky.

Tak sobie życie płynęło. Pies jak to pies, kochany ale czasami uciążliwy, a to kupka czy siki w mieszkaniu, a to pogryzione buty, itd. Standard. Ale się z nim bawiło, wyprowadzało na dwór, karmiło. Pewnej nocy, miałem ok 8 lat, mama wróciła sama z wieczornego spaceru bez Lucky’go. Z tego co pamiętam (trochę lat minęło) ktoś mamę zaczepił, mama się z typem szarpała, a pies wtedy uciekł. I go nie znaleziono.
Płakałem bo zwierzęta kocham, a tego psiaka wyjątkowo. Niestety psa nie odnaleziono.

Czas mijał, po kilku latach wzięliśmy ze schroniska innego kundelka, suczkę, Perełka miała na imię. Miała, gdyż rok temu odeszła, żyjąc z nami ponad 15 lat.

A czemu o tym wszystkim wspominam?
Jakiś czas temu pomagałem ojcu w ogródku. Opowiadał mi, że jak kopał dół na rury ściekowe, znalazł kości psa. Zaciekawiony spytałem jakiego psa. No Lucky’go... I wtedy się zacząłem dopytywać. Ojciec był pewny, że już kiedyś mi o tym opowiadał...

Tak więc po akcji z ucieczką psa, rodzice się wkurzyli, że nawet swojej pani nie próbował bronić. Do tego akurat dzień wcześniej zniszczył jakieś meble i postanowili się go pozbyć. Mama oponowała, ale tata był zdecydowany. Wywiózł psa na działkę, poprosił wujka o „załatwienie sprawy”. Ojciec psa trzymał, wujek użył siekiery. Psa zakopano w ogródku na działce.

Sam ojciec mocno to przeżył, aż się tego nie spodziewał. Powiedział że to pierwszy i ostatni raz na takie coś się zdecydował. Ten pisk, itd...

Kto był piekielny? Czy wujek, który jeśli chodzi o zwierzęta sumienia nie ma (stara szkoła ze wsi, nie ma problemu ubić czy to kurę, czy świnie, czy psa). Czy rodzice, którzy trzymali mnie w niewiedzy przez prawie 20 lat?

Oj, łza mi poleciała. Obcego człowieka tak mi nie jest szkoda, jak obcego zwierzęcia. A co dopiero swojego pierwszego psiaka... I do dziś wspominam Lucky’go (ironiczne imię patrząc z perspektywy czasu i na to jak skończył) myjąc zęby i patrząc na nierówne jedynki, gdzie jedną mi się skruszyła podczas zabawy z Luckym’.

Dawno temu...

Skomentuj (139) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 878 (1096)
zarchiwizowany

#18644

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawiązując do opowieści kasiak91 o autobusach...

Dwa lub trzy lata temu, ostatni weekend przed Świętami Bożego Narodzenia. Wyjazd: dworzec PKS we Wrocławiu, kierunek Radom, Tomaszów Lubelski. Przedostatni kurs o 21.45 bodajże - podjeżdza autobus, ogromny tłum próbuje się dostać. Niestety nie dałem rady, ja i sporo innych ludzi zostaliśmy na dworcu.
Na szczęście ostatni kurs miał być godzinę później, więc czekamy. Tym razem podjeżdzają dwa autobusy (uff), ale bardzo szybko zapełnione, więc miałem okazję doświadczyć jazdy 4 godzin w środku nocy. Stojąc. To był pierwszy i ostatni raz, gdy udało mi się zasnąć na stojąco :)

A gdzie piekielność?
1. Ostatni będą pierwszymi - powiadają... pierwsze 50 osób, które weszło do autokaru - siedzi na miejscach, kolejne 20 stoi pomiędzy siedzeniami z bagażami pomiędzy nogami, i na końcu facet (ok 30 lat) rozkłada sobie specjalny fotel dla przewodników i całą drogę jedzie wygodnie i z uśmiechem komentuje widoki, jaka droga, i narzeka czemu PKS tak mało autobusów wysyła, że ludzie stać muszą (wciąż siedząc). Zabić takiego(bardziej z zazdrości chyba) to mało...
2. Na którymś z przystanków "światłość nastała" - tuż przede mną zwolniło się miejsce. Ale pomyślałem "młody jestem, postoję, starsze osoby bardziej potrzebują". Zanim wykonałem jakikolwiek ruch - już z głebi autobusu rozpychając się łokciami leci jakaś babcina nie zważając na torby pod jej nogami i depcząc wszystko i wszystkich. Dostałem tylko z łokcia w brzuch i zostałem podeptany. Babcia podsiadła Panią, która jeszcze z rzędu nie zdąrzyła wyjść.
Ból na szczęście szybko minął, choć gdybym spróbował usiąść na tym miejscu - pewnie obudziłbym się na ostatnim przystanku z guzem na głowie.

PKS

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (138)

#18125

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po mieszkaniu na stancji, postanowiliśmy z moją lubą poszukać czegoś w centrum miasta w bloku. Na kawalerkę nie było nas stać, więc zostało wynająć pokój.

Udało nam się w świetnym miejscu znaleźć pokój w mieszkaniu dwupokojowym. Ogólnie stare budownictwo, trochę syf i mało miejsca, ale da się przeżyć.
Najważniejszym było to, że w drugim pokoju mieszkała para, którą spotkać w ciągu dnia było bardzo ciężko - wychodzili po nas do pracy, wracali późno, w każdy weekend wyjeżdżali do domu i spoko ludzie z charakteru - ogólnie idealni współlokatorzy.

Oczywiście idylla trwać wiecznie nie mogła.

Po dwóch tygodniach odezwała się właścicielka, którą znaliśmy tylko przez telefon. Nazwijmy ją Milka.

Milka z tego co się dowiedzieliśmy była samotną matką, która po rozstaniu z facetem wynajęła mieszkanie i wyprowadziła się do rodziców.
Niestety po naszej wprowadzce Milka pokłóciła się z rodzicami i postanowiła z synkiem (ok 4 lat) wrócić do mieszkania. Oczywiście trzeba było się pozbyć jednej pary. Niby to miało paść na nas, ale... nasi współlokatorzy zajmowali większy pokój i delikatnie mówiąc, nie lubili się z Milką. Więc (ku ich uldze) trafiło na nich.

Współlokatorzy się wyprowadzili, kilka dni po tym przyjechała Milka załadowanym autem i z dzieckiem. Przywitała się i od razu prośba by pomóc wnieść jej rzeczy. Nie ma problemu, ja człowiek pomocny. Tylko, że Milka z synkiem poszła do pokoju odpoczywać, a ja sam wnosiłem jej wszystkie rzeczy. Już nerw się włączył, ale przemilczałem, bo kobieta po przejściach, zmęczona, do tego właścicielka mieszkania, więc... pomogłem.

Kolejne dni spokojne, ustalanie reguł mieszkania, itd. No i się zaczęło.

Milka bez pracy, a z samego wynajmowania pokoju przeżyć się nie da - więc trzeba coś znaleźć. Oczywiście jako MAGISTER EKONOMII (nigdy bym nie powiedział) musi znaleźć coś na jej poziom. Chodziła na rozmowy, zostawiając dziecko koleżankom lub biorąc syna ze sobą. Ale już czuliśmy, że będzie coś nie tak. Chłopak non stop nam wchodził do pokoju i krzyczał jak był zamknięty, wszędzie rozwalały się jego zabawki, zbierała się kupka nieumytych naczyń i zrobił syf w łazience.
No i zaczęły się również prośby o pilnowanie dziecka "bo Milka musi gdzieś wyjść". Wiadomo że nie ma problemu, gdy się idzie do sklepu na 5 minut. Ale te zakupy trwały minimum pół godziny, czasami i półtora. A dzieciak był bardzo pobudliwy, lubił krzyczeć i płakać, bił i pluł - a to wszystko gdy człowiek zmęczony wraca po pracy...

Kolejna sprawa - będąc w domu rodzinnym wracamy w niedzielę wieczorem do Wrocławia. Otwieram lodówkę a tam co - śmierdzi masakrycznie. Okazało się, że lodówka się popsuła i nie chłodziła, a Milka postanowiła poczekać na nas, może ja coś wykombinuję (nie ruszając palcem by wyrzucić jedzenie, które w upalne letnie dni szybko się popsuło). Specjalistą żadnym nie jestem, więc przez telefon takowego specjalistę od lodówek poprosiłem o pomoc. Ten mówi, że się spaliła i decyzja - Milka kupuje nową. Oczywiście ona nie ma czasu bo roboty szuka, ja się samemu podjąć nie chciałem, więc brat Milki przyjechał pomóc.

Kupiłem z bratem Milki lodówkę, miała przyjechać następnego dnia. A że brat musiał jechać już do domu i nie mógł zostać, więc sam musiałem ją targać (na szczęście pan z dostawy pomógł). Wtedy padła decyzja że się wyprowadzamy, bo Milka nawet się nie zainteresowała, ciągle chodziła na imprezy kiedy mały spał (zostawiała go z nami), moja zadziorna luba często się z nią kłóciła, więc było tego dość. Decyzję przypieczętował fakt odkrycia przez moją lubą, że ktoś grzebał w naszych rzeczach. W rozmowie Milka mówiła, że pewnie syn chodził i oglądał nasze rzeczy (choć na pewno sam by zamkniętych drzwi nie otworzył).

Po ostrym opieprzu Milka pojechała na kilka dni do rodziców. My w tym czasie się wyprowadziliśmy do kawalerki niedaleko, w której następnie mieszkaliśmy ponad półtora roku. I postanowienie - jak już wynajmować to tylko sami!

Ogólnie sporo nerwów nam popsuł ten zaledwie miesięczny wynajem, choć opis tego może nie oddawać.

Złośliwy humor się poprawił w dniu wyprowadzki, kiedy to się zorientowałem, że nowiutka lodówka też przestała działać...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 520 (580)
zarchiwizowany

#18124

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Choć nie mam takich doświadczeń jak niektórzy tutaj, to i tak podzielę się z Wami moim doświadczeniem z wynajmowaniem stancji/mieszkania.

Po licencjacie przprowadziłem się z moją lubą do Wrocławia. Znaleźliśmy stancje za niezłą cenę (którą nota bene właściciel podniósł po dwóch miesiącach mieszkania "bo gaz poszedł górę"), w cichej i spokojnej okolicy.

Wyglądało to tak - dom i podwórko, gdzie na podwórku w przybudówce trzy pokoje do wynajmu, w piwnicy też kilka pokoi (ogólnie to tam z 15 osób musiało mieszkać poza nami i rodziną właściciela), na górze właściciel z rodziną, a parter mieliśmy cały dla siebie (nie licząc wspólnego wejścia), czyli duży pokój, duuuża kuchnia i łazienka. Było ok, choć bez luksusów.

Gdzie tu piekielność? Ano mianowicie właściciel (nazwijmy go Boguś) zarabiający na studentach, mocno pilnował rachunków (słusznie). Jak jeszcze niektóre prośby Bogusia można było zrozumieć i przyznac mu rację (np. używanie czajnika na gaz, a nie na prąd), to w niektórych kwestiach przesadzał:
1. By przenieść jedzenie z kuchni do pokoju było kilka metrów do pokonania, co zajmowało kilka sekund, by wrócić do kuchni po reszte. Te kilka sekund wystarczało, aby Boguś w błyskawicznym tempie schodził na dół, wyłączał światło w kuchni i wracał na góre. Nie raz się dziwiłem "ki czort" że światło same gasło, bo nawet nie zdążyłem usłyszeć chodzącego Bogusia po schodach.
2. Boguś od czasu do czasu chodził po pokojach wszystkich mieszkanców i sprawdzał czy nie ma zbyt dużo eletronicznych sprzętów. Gdy kogoś nie było, to wyłączał komputer/TV z wtyczki (co bezpieczne dla sprzętu nie było).
3. Dobrze mi się zapamiętała prośba Bogusia o "gdy sikacie, to spuszczajcie wodę krótko, a nie jak po grubszej sprawie-bo szkoda wody". Niby logiczne, ale sposób przekazania....
Podobnie z kąpaniem się i prośbą by brać prysznic w wannie albo kąpać się razem bo "i tak przecież razem mieszkacie...".
4. Najgorsze było to, że mimo posiadania swojej łazienki na górze - Boguś zawsze "z grubszą sprawą" przychodził do naszej. Pewnie chodziło mu o oszczędzaniu środków czystości. Pal licho kase, ale my nie mogliśmy wejść do łazienki jeszcze godzine po nim z wiadomych względów.

Mimo to człowiek miał łeb, czasami fajnie się z nim rozmawiało, nawet raz dla sportu drewno mu porąbałem na opał :)

Mimo tego po kolejnych jego odwiedzinach w naszej łazience i podwyżce czynszu - postanowiliśmy poszukać czegoś bliżej centrum... CDN

Stancja

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (182)

#15784

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmuję mieszkanie w bloku. Przy wejściu do klatki (z domofonem - co ważne) mamy specjalne pudło na różnego rodzaju ulotki i gazetki sklepowe z SUPER ofertami ;) Lecz mimo tego i tak zawsze wracając z pracy praktycznie codziennie muszę wyciągać ze skrzynki jakieś ulotki o wymianie drzwi, ubezpieczeniach, sprzedaży auta, pizze i gyrosy itd.

Przechodząc do meritum - pewnego dnia dzwoni domofon.
Spytałem w czym mogę pomóc. Pan po drugiej stronie "słuchawki" poprosił, by go wpuścić bo chce zostawić ulotki.
Z uwagi na to, że pozwalam ludziom zarabiać i szanuję każdą pracę, choć nie koniecznie lubię wciskania ludziom czegoś na siłę - powiedziałem w ten deseń:
- Wpuszczę Pana, tylko proszę nie zostawiać niczego w skrzynce pod numerem XX, dobrze?

Pan się zgodził i podziękował.

Wychodzę wieczorem do sklepu, wracając jak zawsze z przyzwyczajenia rzucam okiem na skrzynkę i widzę coś grubego. Otwieram i co widzę? Ze 100 upchniętych ulotek od sympatycznego dostawcy (gdzie inni mieli normalnie po jednej wkładane).

Pozdrawiam dowcipnisia :)

Ulotkarze

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (607)

1