Profil użytkownika
Deska
Zamieszcza historie od: | 14 marca 2016 - 15:00 |
Ostatnio: | 7 listopada 2017 - 9:41 |
- Historii na głównej: 5 z 5
- Punktów za historie: 1221
- Komentarzy: 37
- Punktów za komentarze: 423
Historia o mojej przyjaciółce, tegorocznej maturzystce.
Poznałyśmy się z Dorotą w pierwszej klasie liceum. Chodziłyśmy do jednej dwuprofilowej klasy; ona na rozszerzenie mat-inf-ang. Szybko jednak przepisała się na profil humanistyczny z zamiarem pójścia na psychologię (z zamiłowania i chęci, a nie z braku umiejętności matematycznych).
W drugiej klasie Dorota wzięła udział w Olimpiadzie Filozoficznej i Turnieju Psychologicznym. Z OF została finalistką (co jest równe 100% na maturze z filozofii), a z TP laureatką. Dostała stypendia, a nawet list gratulacyjny z Uniwersytetu Jagielońskiego z zaproszeniem na studia.
Miała niemal 100% pewność, że dostała się na wymarzone studia psychologiczne na UJ. Myślała, że wystarczy tylko zdać maturę.
Rok 2017, klasa trzecia liceum, maturalna. Koniec września, za 7 miesięcy matura. UJ podaje informację o zmianie przedmiotów branych pod uwagę na przyjęcie na studia. Filozofia? Gdzie tam. UJ wymaga historii, matematyki i biologii.
Dorota dowiaduje się, że Olimpiada Filozoficzna i Turniej Psychologiczny były na nic. Właściwie bardziej opłacałoby się jej zostać na mat-inf-ang i przygotować się do rozszerzonej z matury z matematyki, niż przenosić się na humana z zamiarem pójścia na psychologię.
Dorota dzwoniła nawet na UJ z pytaniem, czy nic się nie da zrobić. Czy naprawdę ostatnie 2 lata nauki zdały się na nic i nawet jako laureatka i finalistka nie zostanie przyjęta. Nie, decyzja została podjęta.
Teraz Dorota zastanawia się, czy da radę w 7 miesięcy przygotować się do rozszerzonej matury z matematyki.
Poznałyśmy się z Dorotą w pierwszej klasie liceum. Chodziłyśmy do jednej dwuprofilowej klasy; ona na rozszerzenie mat-inf-ang. Szybko jednak przepisała się na profil humanistyczny z zamiarem pójścia na psychologię (z zamiłowania i chęci, a nie z braku umiejętności matematycznych).
W drugiej klasie Dorota wzięła udział w Olimpiadzie Filozoficznej i Turnieju Psychologicznym. Z OF została finalistką (co jest równe 100% na maturze z filozofii), a z TP laureatką. Dostała stypendia, a nawet list gratulacyjny z Uniwersytetu Jagielońskiego z zaproszeniem na studia.
Miała niemal 100% pewność, że dostała się na wymarzone studia psychologiczne na UJ. Myślała, że wystarczy tylko zdać maturę.
Rok 2017, klasa trzecia liceum, maturalna. Koniec września, za 7 miesięcy matura. UJ podaje informację o zmianie przedmiotów branych pod uwagę na przyjęcie na studia. Filozofia? Gdzie tam. UJ wymaga historii, matematyki i biologii.
Dorota dowiaduje się, że Olimpiada Filozoficzna i Turniej Psychologiczny były na nic. Właściwie bardziej opłacałoby się jej zostać na mat-inf-ang i przygotować się do rozszerzonej z matury z matematyki, niż przenosić się na humana z zamiarem pójścia na psychologię.
Dorota dzwoniła nawet na UJ z pytaniem, czy nic się nie da zrobić. Czy naprawdę ostatnie 2 lata nauki zdały się na nic i nawet jako laureatka i finalistka nie zostanie przyjęta. Nie, decyzja została podjęta.
Teraz Dorota zastanawia się, czy da radę w 7 miesięcy przygotować się do rozszerzonej matury z matematyki.
szkoła
Ocena:
156
(204)
Drobna piekielność lub raczej brak wychowania.
Dziś wieczorem zadzwonił telefon stacjonarny. Odebrałam go.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór, czy to Hania?
Nie rozpoznaję głosu. Nawet nie umiem stwierdzić czy to pan, czy pani.
- Nie, to nie Hania. Kto dzwoni?
- A kto pyta?
- A kto dzwoni?
- Z kim rozmawiam?
- Przepraszam, ale to pan-pani dzwoni do mnie, więc to pan-pani powinien się przedstawić.
- ... Czy to Hania?
- Nie, to nie Hania. Z kim rozmawiam?
- A jak się pani nazywa?
- Z kim rozmawiam?
- ... Zhkra z Hhatow.
- Przepraszam, nie usłyszałam dobrze.
- Zosia z Krakowa.
- W porządku. Podam Hanię.
Może od razu powinnam podać Hanię? Nie wiem. Wychodzę jednak z założenia, ze kto pierwszy dzwoni, ten powinien się pierwszy przedstawić.
Taka ot, drobna piekielność.
Dziś wieczorem zadzwonił telefon stacjonarny. Odebrałam go.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór, czy to Hania?
Nie rozpoznaję głosu. Nawet nie umiem stwierdzić czy to pan, czy pani.
- Nie, to nie Hania. Kto dzwoni?
- A kto pyta?
- A kto dzwoni?
- Z kim rozmawiam?
- Przepraszam, ale to pan-pani dzwoni do mnie, więc to pan-pani powinien się przedstawić.
- ... Czy to Hania?
- Nie, to nie Hania. Z kim rozmawiam?
- A jak się pani nazywa?
- Z kim rozmawiam?
- ... Zhkra z Hhatow.
- Przepraszam, nie usłyszałam dobrze.
- Zosia z Krakowa.
- W porządku. Podam Hanię.
Może od razu powinnam podać Hanię? Nie wiem. Wychodzę jednak z założenia, ze kto pierwszy dzwoni, ten powinien się pierwszy przedstawić.
Taka ot, drobna piekielność.
Dom
Ocena:
176
(260)
Tydzień temu, kiedy wracałam do domu, znalazłam kota. Jeszcze mały pulpet, grubszy niż wyższy, a nogi ledwo wystawały z miękkiego futerka.
Kocię samo do mnie podbiegło, kiedy tylko przystanęłam obok krzaka, pod którym się schował. Bał się każdego auta, które nas mijało, był zmarznięty i jak się później okazało głodny.
Wzięłam go do domu, gdzie czuł się całkiem rozluźniony. Szybko zauważyłam, że pazurki ma obcięte i żadnego człowieka się nie boi.
Porozwieszałam ogłoszenia i zamieściłam je na różnych portalach społecznościowych. Znalazło się kilku chętnych, by go wziąć, jednak prawowitego właściciela ni widu ni słuchu.
Pochodziłam po sąsiadach (w okolicy jest mało domów) i żaden nie kojarzył kota.
Przez półtorej tygodnia polubiłam go, a nawet mój (już dorosły) kot się przyzwyczaił do niego (i całkiem sam się rozruszał). Decyzja podjęta, młody zostaje z nami.
Wczoraj usłyszałam, że ktoś przerzucił sąsiadowi małe kocie przez płot. Kropkę w kropkę jak to, które ja znalazłam.
Teraz tylko się zastanawiam ile kotów z tego samego miotu ktoś ma na zbyciu i ile jeszcze pojawi się u nas w okolicy w ciągu najbliższych dni.
Kocię samo do mnie podbiegło, kiedy tylko przystanęłam obok krzaka, pod którym się schował. Bał się każdego auta, które nas mijało, był zmarznięty i jak się później okazało głodny.
Wzięłam go do domu, gdzie czuł się całkiem rozluźniony. Szybko zauważyłam, że pazurki ma obcięte i żadnego człowieka się nie boi.
Porozwieszałam ogłoszenia i zamieściłam je na różnych portalach społecznościowych. Znalazło się kilku chętnych, by go wziąć, jednak prawowitego właściciela ni widu ni słuchu.
Pochodziłam po sąsiadach (w okolicy jest mało domów) i żaden nie kojarzył kota.
Przez półtorej tygodnia polubiłam go, a nawet mój (już dorosły) kot się przyzwyczaił do niego (i całkiem sam się rozruszał). Decyzja podjęta, młody zostaje z nami.
Wczoraj usłyszałam, że ktoś przerzucił sąsiadowi małe kocie przez płot. Kropkę w kropkę jak to, które ja znalazłam.
Teraz tylko się zastanawiam ile kotów z tego samego miotu ktoś ma na zbyciu i ile jeszcze pojawi się u nas w okolicy w ciągu najbliższych dni.
Zwierzęta
Ocena:
228
(248)
Jedno z większych spotkań rodzinnych. Sama nie przepadam za takimi uroczystościami, gdzie wszyscy jedzą i piją bez umiaru, a wieczorem każdy z wujków jest cały czerwony na twarzy z upojenia.
Sama więc szybko stamtąd uciekam, a że dzieciom również nudzi się siedzenie przy stole z dorosłymi, biegną za mną do mojego pokoju. Oświadczyłam dawno, że nie biorę za nie odpowiedzialności, w końcu nie jestem opiekunką, ale zawsze mogą się pobawić w jakieś gry czy puszczę im film.
Rozmawiam z jedną dziewczynką. Późniejsza podstawówka, więc wydaje się być w miarę ogarnięta, chociaż w stylu "ą, ę, co to ja nie jestem, mam nowego smartfona".
- Ooooo... a gdzie twój kot? Miałaś kooota, nie? - szczebiocze.
- Nom. Ale teraz jest gdzieś na zewnątrz pewnie - odpowiadam. Jasne, dam go bandzie dzieciaków, która nawet z dobrymi intencjami go zamęczy.
- Aaaa ja miałam chomika! Tata mi kupił.
- Czemu miałaś? - podnoszę wzrok znad książki zainteresowana.
- Zdechł - powiedziała z uśmiechem.
- Chory był...?
- Niee! - mówi z dumą w głosie. - Na początku był fajny, ale później zapomniałam o nim i nie chciało mi się dawać mu wody - zaśmiała się, nadymając wręcz z dumy. - Tata się zainteresował dopiero po dwóch tygodniach, jak trup zaczął śmierdzieć w pokoju.
Cóż. Puenty nie ma. Nie wiem, czy takowy chomik istniał. Jakoś rodziców nie pytałam, czy to może wymyślona historia przez dziecko, czy prawda. Jednak już sam fakt, że dziewczyna uznaje zagłodzenie chomika za coś, czym może zaimponować, jest piekielne.
Tym bardziej jeśli naprawdę miała tego chomika. Zabicie go z czystego lenistwa... a zachowanie rodziców również wzorowe, nie powiem.
Sama więc szybko stamtąd uciekam, a że dzieciom również nudzi się siedzenie przy stole z dorosłymi, biegną za mną do mojego pokoju. Oświadczyłam dawno, że nie biorę za nie odpowiedzialności, w końcu nie jestem opiekunką, ale zawsze mogą się pobawić w jakieś gry czy puszczę im film.
Rozmawiam z jedną dziewczynką. Późniejsza podstawówka, więc wydaje się być w miarę ogarnięta, chociaż w stylu "ą, ę, co to ja nie jestem, mam nowego smartfona".
- Ooooo... a gdzie twój kot? Miałaś kooota, nie? - szczebiocze.
- Nom. Ale teraz jest gdzieś na zewnątrz pewnie - odpowiadam. Jasne, dam go bandzie dzieciaków, która nawet z dobrymi intencjami go zamęczy.
- Aaaa ja miałam chomika! Tata mi kupił.
- Czemu miałaś? - podnoszę wzrok znad książki zainteresowana.
- Zdechł - powiedziała z uśmiechem.
- Chory był...?
- Niee! - mówi z dumą w głosie. - Na początku był fajny, ale później zapomniałam o nim i nie chciało mi się dawać mu wody - zaśmiała się, nadymając wręcz z dumy. - Tata się zainteresował dopiero po dwóch tygodniach, jak trup zaczął śmierdzieć w pokoju.
Cóż. Puenty nie ma. Nie wiem, czy takowy chomik istniał. Jakoś rodziców nie pytałam, czy to może wymyślona historia przez dziecko, czy prawda. Jednak już sam fakt, że dziewczyna uznaje zagłodzenie chomika za coś, czym może zaimponować, jest piekielne.
Tym bardziej jeśli naprawdę miała tego chomika. Zabicie go z czystego lenistwa... a zachowanie rodziców również wzorowe, nie powiem.
Ocena:
323
(341)
Twoja znajoma/koleżanka/dziewczyna/siostra/przedstawicielka płci żeńskiej skarży się na ból brzucha, ale OK, zdarza się, to nic dziwnego.
Zażywa więc leki rozkurczowe, lecz po półgodzinie okazuje się, że to nie pomaga, ba! Ból rośnie, a dziewczyna więdnie w oczach. Podajesz więc kolejne leki, tym razem przeciwbólowe i mówisz, by się położyła.
Mija kilka minut, dziewczyna wymiotuje. Nie przyjmuje nic, wody, jedzenia ani leków. Robi się coraz bledsza, poci się, a po chwili mdleje. Kiedy udaje ci się przywrócić jej przytomność, ona zwija się z bólu, ponownie wymiotuje, mdleje.
Nic nie możesz już więcej zrobić, więc dzwonisz na pogotowie. Podajesz wszystkie objawy. Co słyszysz?
- Och, a czy dziewczyna ma miesiączkę? Tak, rozumiem, jednak bóle w czasie okresu są całkowicie normalne. Proszę podać coś rozkurczowego i powinno minąć. Natura sama się tym zajmie.
Zażywa więc leki rozkurczowe, lecz po półgodzinie okazuje się, że to nie pomaga, ba! Ból rośnie, a dziewczyna więdnie w oczach. Podajesz więc kolejne leki, tym razem przeciwbólowe i mówisz, by się położyła.
Mija kilka minut, dziewczyna wymiotuje. Nie przyjmuje nic, wody, jedzenia ani leków. Robi się coraz bledsza, poci się, a po chwili mdleje. Kiedy udaje ci się przywrócić jej przytomność, ona zwija się z bólu, ponownie wymiotuje, mdleje.
Nic nie możesz już więcej zrobić, więc dzwonisz na pogotowie. Podajesz wszystkie objawy. Co słyszysz?
- Och, a czy dziewczyna ma miesiączkę? Tak, rozumiem, jednak bóle w czasie okresu są całkowicie normalne. Proszę podać coś rozkurczowego i powinno minąć. Natura sama się tym zajmie.
Ocena:
262
(308)
1
« poprzednia 1 następna »