Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KlonowyLisc

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2020 - 13:44
Ostatnio: 15 kwietnia 2024 - 8:57
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 536
  • Komentarzy: 36
  • Punktów za komentarze: 213
 

#91196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę niedawnych historii balkonowych przypomniało mi sytuację sprzed lat.

Mniej więcej 10 lat temu pracowałam w budynku przy jednej z bardziej ruchliwych ulic w mieście. Po drugiej stronie drogi był blok, taki zwykły, bodajże z lat 80, z szerokimi balkonami. Po tylu latach niestety nie pamiętam czy Pan Piekielny mieszkał na drugim czy na trzecim piętrze, ale nie jest to aż tak bardzo istotne. Pan Piekielny był w wieku około 50 lat, chodzący (nie inwalida), ot taki zwykły człowiek. Nie wiem czy gdzieś pracował. Nigdy nie zwracałam uwagi na sąsiedni blok ani na jego mieszkańców, nawet nie kojarzę go za bardzo jak wyglądał chociaż go chyba kiedyś na balkonie widziałam. Dopiero pewnego dnia kierowniczka zwróciła mi na niego uwagę:

- Niech Pani patrzy! Ten idiota znowu to robi!

Wyglądam przez okno na wskazany balkon: cały mokry, woda aż się przelewa i kapie na niższe balkony i chodnik.
Co się stało?

Kierowniczka wyjaśniła mi sytuację: otóż Pan Piekielny miał pieska, jakiegoś raczej małego (balkon zasłonięty więc tylko łapki było czasem widać). Tylko że Pan Piekielny nie wyprowadzał pieska na spacery, nawet takie celem załatwienia potrzeb fizjologicznych, trzymał go tylko w mieszkaniu i na balkonie. I właśnie na balkonie piesek się załatwiał. Pan Piekielny po takiej akcji spłukiwał cały balkon wodą żeby usunąć zanieczyszczenia...

Wszelkie próby wpłynięcia na Pana żeby zaprzestał tych praktyk były bezowocne, żadne skargi i zażalenia nie dawały efektów. Zrezygnowana sąsiadka z piętra niżej aż zamontowała sobie większy daszek, żeby uniknąć notorycznego zalewania. Najbardziej oczywiście było żal pieska, który świat zewnętrzny znał jedynie oglądając go z balkonu.

Czy coś się później zmieniło? Nie wiem, nie pracowałam w tamtym miejscu bardzo długo, a potem nawet jak przejeżdżałam tamtą ulicą to też o tym już nie myślałam.

Balkon

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (119)

#91066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia już sprzed ładnych paru miesięcy.

Jestem technikiem farmaceutycznym. Zdarzało się, że do pewnej apteki chodziłam jako pracownik dorywczy na godziny. Pewnego wieczoru dzwoni do mnie koleżanka z tej właśnie apteki (J):

- Cześć Liść, bo wiesz, jest u nas właśnie pacjentka, która twierdzi, że wydałaś jej za mało opakowań leków, miałaś dać 3, a dałaś 2, policzyłaś za całość i po to ostatnie opakowanie kazałaś jej przyjść kiedy indziej.
- Hmmm, to się kupy nie trzyma. Pamiętam, że wydawałam u Was kiedyś ten lek, ale ile dałam to teraz już nie. A stany grają?
- Stany się zgadzają. To było 2,5 tygodnia temu. I wiesz, ogólnie ponieważ stany się zgadzają to by nie było tematu, ale Ty tą receptę wbiłaś, a potem wycofałaś i wbiłaś jeszcze raz tak samo. Pamiętasz dlaczego?
- No nie bardzo pamiętam.... To już kilkanaście dni minęło i nie pamiętam każdego pacjenta. Wiem, że tamtego dnia cofałam jakąś transakcję ze względu na fakturę, ale czy to było to, to nie pamiętam. I nie pamiętam czy miałam w ręce 2 czy 3 opakowania. Ale na pewno nie zrobiłam takiej akcji, że świadomie dałam za mało opakowań, a policzyłam za całość, to jest nielogiczne!
- Dobra, powiem pacjentce żeby przyszła jutro rano jak będzie kierownik to sprawdzi monitoring. Swoją drogą kobieta bardzo nieprzyjemna...
- Ok, daj mi jutro znać jak to się skończyło.

Na drugi dzień wieczorem koleżanka zadzwoniła opowiedzieć co wyszło. Pacjentka przyszła rano do kierownika, który na monitoringu sprawdził iż widać, że podałam 3 opakowania, czyli wydano poprawnie. Co do wycofywania recepty, po analizie na spokojnie l wyszło, że faktycznie chodziło o fv (na pierwszej transakcji były recepty dwóch osób a fv można wypisać tylko imiennie dla jednej dlatego trzeba ją było zaksięgować na osobnym paragonie).

Co pacjentka zrobiła z trzecim opakowaniem nie wiadomo, czy po prostu zgubiła czy co innego.... Za to na pewno zrobiła szum i zamieszanie. Podobno na odchodnego nawet "przepraszam" nie było.

Apteka

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (117)

#90843

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja mało piekielna, bardziej jako apel.

Pracuję w aptece. Z e-receptami mamy do czynienia już dłuższy czas, dlatego można by myśleć że chyba większość obywateli przynajmniej raz musiała receptę wykupić, więc wiadomo że do realizacji recepty są potrzebne dwie rzeczy: 4-cyfrowy kod oraz numer PESEL. A jednak ciągle trafiają się osoby które są tym bardzo zaskoczone że trzeba PESEL.

Wczoraj miałam właśnie taki przypadek: apteka jest czynna do godziny 21. O 20.57 wchodzi Pan i pyta czy można płacić blikiem, bo on chce receptę wykupić. Ja: Tak, można płacić blikiem, proszę o kod recepty.
Pan podaje kod.
Ja: Proszę jeszcze pesel.
Pan: A to recepta żony, to ja muszę zadzwonić.
I Pan zaczyna dzwonić. I dzwoni. Nikt nie odbiera. Dalej dzwoni. Dalej nikt nie odbiera. W międzyczasie patrzy na zegarek
Pan: Mam jeszcze pół minuty, tak? Ja jeszcze spróbuję....
I dalej dzwoni. Jest 21. Pytam Pana czy to bardzo ważny lek, że musi być wybrany dzisiaj.
Pan - Tak, to antybiotyk na zęba, więc dobrze by go żona dzisiaj wzięła.
I dalej dzwoni. O 21.01 wreszcie Pani odebrała, podała szybko pesel, ja równie sprawnie przyjęłam receptę i wydałam lek. O 21.03 Pan wyszedł z apteki.

I uprzedzając - tak wiem że to sytuacja wyjątkowa bo lek potrzebny, Pan wpadł na ostatnią chwilę (chociaż sądząc po stroju wracał z pobliskiej siłowni), mi się żadna krzywda nie stała, że wyszłam ciut później, Panu też nie robiłam żadnych wyrzutów z tego powodu. I tak, wiem, że z mojej strony to oczywiste, że do wybrania recepty są niezbędne kod i pesel, ale taki system nie jest od wczoraj tylko już trzeci rok, a lekarz wypisując receptę też o tym mówi. I najczęstsze są właśnie sytuacje, że ktoś wybiera leki dla kogoś innego, i ma tylko kod. I dzwoni, i często nie może się dodzwonić, i tylko pozostali pacjenci się bardziej denerwują bo muszą czekać. To taka drobna sprawa, a ułatwi życie wszystkim zainteresowanym.

Apteka

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (125)

#90809

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sezon ślubów już się kończy, dodam i ja coś od siebie.

Postanowiliśmy z Moim wziąć ślub kościelny. Przyjęło się że ma on zwykłe odpowiednią oprawę, bo oprócz księdza pasowałoby się ugadać jeszcze z kościelnym, organistą oraz pomyśleć o wystroju kościoła. Więc do dzieła : z księdzem ustalone, pan kościelny i pan organista też ok. Co do wystroju kościoła księża nas poinformowali że parafia współpracuje z jedną konkretną panią (tytułowaną naprzemiennie dekoratorką/florystką), bo ona już wszystko wie co i jak, wszyscy zawsze zadowoleni, więc żebyśmy nikogo nie szukali tylko do niej zadzwonili.

No to ok, skontaktowaliśmy się z panią florystką, dogadaliśmy co i jak (nie jesteśmy wielkimi entuzjastami kwiatów dlatego zdecydowaliśmy się na wersję mini - tylko przybranie krzeseł i klęczników). Pani zażyczyła sobie płatność z góry tytułem kupna materiałów - żaden problem, wysłaliśmy - będzie z głowy.

Przyszedł nasz dzień. Z różnych względów zdecydowaliśmy że msza ślubna odbędzie się o godz 13, oraz że będzie bez wprowadzenia przez księdza (siedzimy już na swoich miejscach przed ołtarzem). Kwadrans przed 13 wchodzimy do kościoła i co? Stoją zwykłe krzesła i klęcznik. Niczym nie przybrane. Nawet nie te złote ozdobne które miały być tylko zwykłe drewniane. Ciśnienie mi od razu skoczyło że mimo chłodnego dnia gorąco mi się zrobiło. Pierwsza myśl - pani dekoratorka pomyliła godziny. Chwilę potem to się potwierdziło, bo o 12.53 pani wyszła nagle od drugiej strony zakrystii taszcząc złote krzesła : na nasz widok momentalnie cofnęła się z powrotem.

Potem pani napisała do mnie wiadomość, że pomyliły się jej godziny, myślała że ślub jest o godz 14, że ona przeprasza, a te pieniądze które jej wcześniej wysłaliśmy to przekażę proboszczowi jako ofiarę na kwiaty od nas. Na szczęście nasz proboszcz jest normalny, i odp pani żeby najpierw się nas zapytała czy może chcemy te pieniądze z powrotem. Obie wiadomości z oczywistych względów odczytałam po czasie, na drugi dzień tylko napisałam pani że z racji że nie wywiązała się z umowy chcemy zwrotu kosztów - nie miałam ochoty z nią rozmawiać.

Na szczęście to była jedyna wpadka podczas naszego dnia, cała reszta minęła świetnie, a nasi goście mówili że że i tak było ładnie.

Ślub

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (89)

#90640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kierowcach motocykli którym się wydaje, że skoro mają tylko dwa kółka to mogą jeździć jak im się chce.

Mój trzyletni syn od zawsze bał się motorów na drodze, ale nie wpadał w panikę tylko ściskał mocniej za rękę i czekał aż przejeździe. Niestety, niedawno przytrafiły nam się dwie sytuacje które mają bardzo przykre konsekwencje.

Sytuacja 1: idziemy chodnikiem wzdłuż niewielkiego pasażu handlowego, zaraz przy chodniku jest parking i zarazem droga dojazdowa. Nagle za nami na chodniku pojawia się motocykl! Dziecko w krzyk, ja odruchowo do ściany razem z dziećmi (była z nami jeszcze młodsza córka 2 lata) a szanowny pan motocyklista przejechał sobie po chodniku i pojechał dalej. Młody po chwili płaczu się uspokoił.

Sytuacja 2: kilka dni później idziemy w trójkę (ja z dziećmi) chodnikiem wzdłuż ulicy biegnącej przez osiedle. Nagle pan kierowca na skuterze skręca z ulicy dosłownie przed nami, bo jedzie zaparkować pod swoim blokiem który właśnie mijamy. Syn oczywiście w krzyk, na co panie siedzące pod blokiem zaczęły się podśmiewywać do sąsiada, że dziecko wystraszył.... Po chwili udało mi się syna uspokoić.

I niestety, ale to nie jest koniec historii. Od tamtej pory syn boi się panicznie otwartych przestrzeni. Boi się przejść od drzwi klatki schodowej do samochodu na parkingu. Boi się iść chodnikiem gdziekolwiek. Bezpiecznie czuje się w pomieszczeniach i miejscach ogrodzonych, typu plac zabaw czy podwórko, oraz w samochodzie. Próbujemy mu tłumaczyć, ale to jest małe dziecko, jest tak przerażony że nic do niego nie dociera. Sytuacja jest bardzo przykra, bo aż żal bierze jak dziecko się męczy. Znajomi i rodziną twierdzą, że takie rzeczy niestety się zdarzają, i musimy przeczekać aż mu przejdzie. Kiedyś przejdzie na pewno, na razie mija trzeci tydzień i jedynym postępem jest że spokojnie wychodzi z klatki na schodki, bo na początku nawet z mieszkania nie chciał wyjść. Dlatego serdecznie nie pozdrawiam motocyklistów, którym się wydaje, że są królami szos.

Ulica

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (136)

#90601

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po prostu muszę to opisać. Najwyżej wszyscy mnie zhejtują....

Remont mieszkania w bloku - bardzo ciężki temat. Zwłaszcza jeśli jest to remont generalny. Cóż, takie uroki mieszkania w bloku. Prawda, ale pytanie brzmi - ile taki remont może trwać?

7 stycznia rano, sąsiad zza ściany (sąsiednia klatka) rozpoczął generalny remont mieszkania. Taki z wymianą wszystkiego co można wymienić. Czyli zaczął od kucia tego wszystkiego. Młot pneumatyczny do cichych urządzeń nie należy, ale zagryźliśmy zęby i zajęliśmy się uspokajaniem dzieci (2 i 3 lata). Kucie (z przerwami oczywiście) trwało mniej więcej do marca. Przed Wielkanocą częstotliwość kucia i wiercenia się zmniejszyła, co przyjęliśmy z zadowoleniem - sąsiad przejdzie do wykończeniówki, a to już są cichsze prace. O my naiwni!

Różnie, czasem co kilka dni, czasem co parę tygodni, czasem codziennie, sąsiad dalej kuje.

Dzisiaj, 31 lipca, o godz 9.01 znowu była półgodzinna sesja kucia. I tak, wiem że sąsiad nie robi nam na złość, tylko ewidentnie robi remont samodzielnie i dlatego jest to czasochłonne. I wiem że takie uroki życia w bloku (nie, nie szłam do sąsiada pytać ile mu jeszcze zajmie czasu, nie będę z siebie idiotki robić).

Tylko jedna rzecz jest dla nas kompletnie niezrozumiała: ile można kuć na 40 m2? Bo takie mniej więcej to mieszkanie będzie. W zeszłym tygodniu było słychać odgłosy szpachlowania, a dzisiaj znowu kuje. To brzmi tak jakby co zrobił, to potem kuł i robił od nowa.

W takim tempie robót to nie wiem czy do Bożego Narodzenia skończy.

Remont w bloku

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 77 (85)

#90308

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnie wpisy o zaproszeniach ślubnych natchnęły mnie żeby dodać coś od siebie.

Rzecz działa się ładnych kilkanaście lat temu kiedy jeszcze mieszkałam w domu rodzinnym. Pewnej wiosennej niedzieli w odwiedziny do mojej Babci (która mieszkała z nami) wpadła jej bratanica (dla mnie Ciotka) żeby wręczyć Babci - jako dla seniorki rodu (reszta rodzeństwa Babci już nie żyła) - zaproszenie na ślub jej córki.

Mała dygresja - z tą częścią rodziny raczej nie utrzymywaliśmy kontaktu, więc z mojej strony poza mglistą świadomością że istnieją, praktycznie nie znałam ludzi.

Po wstępnej gadce-szmatce, zaczęło się podpytywanie o mnie: ile mam lat? (21), co porabiam? (pracuję i studiuję zacznie), gdzie jestem? (właśnie na zjeździe na studiach), i czy mam chłopaka (nie). Po takim wywiadzie, Ciotka wyjęła z torebki czysty karnet, i tak jak siedziała u Babci przy stole, wypisała dla mnie zaproszenie na tenże ślub, wyjaśniając przy tym, że wielu kuzynów będzie bez partnerek, i że młoda samotna dziewczyna byłaby mile widziana. Zaproszenie oczywiście było pojedyncze. I Ciotka poprosiła Babcię żeby mi wieczorem przekazała. Babcia, skonsternowana nie wiedząc co zrobić, koniec końców wzięła zaproszenie i obiecała, że mi przekaże, co też zrobiła jak wieczorem wróciłam do domu.
Jestem z natury pogodną osobą, dlatego w pierwszym odruchu głupota i bezczelność Ciotki tak mnie rozbawiła, że zapomniałam się wściekać.

Z tak pięknego zaproszenia, co oczywiste nie skorzystałam (iść samotnie między praktycznie obcych ludzi w charakterze - sama nie wiem jakim? Bo jakkolwiek na wyrost, to najbliżej by było jako dziewczyna (ewentualnie kuzynka) do towarzystwa).

Jedyne co mnie wtedy i teraz nurtuje, to pytanie czy Młodzi w ogóle wiedzieli o tej sytuacji? Bo jak potem kontakt z tą częścią rodziny pozostał taki sam jak był wcześniej, czyli żaden .

Ślub

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (136)

1