Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

glupia

Zamieszcza historie od: 18 marca 2015 - 0:39
Ostatnio: 2 czerwca 2021 - 0:23
  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 1473
  • Komentarzy: 80
  • Punktów za komentarze: 797
 

#81590

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Troszkę piekielne, bardziej smutne.
Splot kilku nieszczęśliwych wypadków i zbiegów okoliczności spowodował, że znajomi musieli na szybko wydać swojego kota. Jako że na fejsbukowych grupach różnych bywam, na kotkach "się trochę znam", poprosili mnie o szukanie dobrego domu dla kotki - starszej już, ale całkiem niebrzydkiej.

Ogłoszenia napisałam. Na dzień przed "ostatecznym terminem" u moich znajomych umówiłam się z panem, który od tygodnia zapewniał mnie, jak to on kota chce i jak to się będzie nim opiekował. Pan w ostatniej chwili zrobił woltę i odmówił przyjęcia zwierzaka. Odezwałam się do drugiej pani, która była chętna i zapewniała, jak to się będzie kotem opiekowała. Umówiłyśmy się na "dzień zero". Pani wybłagała u mnie przeniesienie odbioru zwierzaka na dzień później. Zwierzak trafił do mnie, oddałam mu sypialnię i stwierdziłam, że się jeden dzień przemęczymy. Jednak następnego dnia kontakt się urwał, pani nie odpisuje na wiadomości, nie odbiera telefonu.

Zostałam ze zestresowanymi kotami rezydentami i skrajnie rozhisteryzowaną kotką, której w ogóle nie powinnam brać do domu. No ale przecież za okno nie wyrzucę, do schroniska nie oddam...
Wiem, że kocica nie jest "słodkim maleńkim puszkiem", a dorosłym zwierzakiem (choć w pełni zdrowym i z perspektywą jeszcze wielu lat życia). Nie ma gdzie wrócić. U mnie zostać nie może. Żadna "kocia" grupa na Facebooku, żadne ogłoszenia nie pomogły. Fundacje jej nie przyjmą, bo mają kotów po uszy, a skoro kot ma dach nad głową, to nie ma problemu. Domy tymczasowe też przepełnione i niechętne. Dobrego i słownego człowieka chętnego do adopcji nadal brak. A mi się kończą pomysły, gdzie szukać pomocy.
A może ktoś z Was chciałby przygarnąć kota?

EDIT: Kot ma nowy dom. Wczoraj ją zawiozłam. Są na świecie dobrzy ludzie :) Ale przyznam, że jechałam z duszą na ramieniu, czy na pewno mi pani otworzy drzwi, albo czy na 10 minut przed nie zadzwoni i jednak nie odwoła...

adopcja_zwierząt

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (122)

#80835

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Typowe podejście do własnego biznesu, niestety:
- Dzień dobry, czy są przepychaczki do umywalek?
- Właśnie się skończyły, ale zamówiłem i będą po niedzieli.
- A będą takie okrągłe, czy te schodkowe?
- Nie wiem.
- A mniej więcej po ile będą?
- Nie wiem.
- Ale zamówił pan?
- Tak.

osiedlowy sklep hydrauliczny

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (130)

#80069

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odnośnie "bezpiecznie" turlających się kierowców.
Jedziemy we czwórkę - znajomi wzięli mnie do samochodu.
On za kierownicą, ja na siedzeniu pasażera, z tyłu jego żona i sześcioletnie dziecko.
Samochód - marzenie. Z gatunku limuzyn, które są stworzone do wygodnej, dynamicznej jazdy.
Jedziemy krajową trasą. 60 km/h. Po jednym pasie ruchu w każdą stronę.
On stwierdza, że od czasu, jak mu się urodziło dziecko, jeździ bezpiecznie.

Nie wiem, co bezpiecznego jest w jeździe 60 km/h środkiem pasa, będąc wyprzedzanym przez TIR-y. Zwłaszcza kiedy chce się zmienić płytę w odtwarzaczu... Znajomy wyjął płytę z radia, poszukał w kontenerku odpowiedniego pudełka. Włożył płytę do pudełka, poszukał innego, wyjął płytę i wsunął w szczelinę. Zamknął pudełko, odłożył do kontenerka, kontenerek odłożył na miejsce. Cały czas jechał. Używał obu rąk i nie patrzył na drogę. Każdą moją prośbę, że ja to zrobię, kwitował, że on jeździ bezpiecznie i nic się nie stanie.
Od tej pory nie wsiadam z nim do auta.

kierowcy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (148)

#79386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cofnijmy się o trzy miesiące.

Grzecznie czekałam na przesyłkę. Nadmienię, że w środku 15 egzemplarzy produktu na zamówienie, reszta poszła do klienta, podwykonawca nie zostawia sobie nic "na zapas", bo mu to niepotrzebne. Z tych 15 sztuk mi jest koniecznie niezbędne 8, reszta idzie czasem na "pokazówki" dla nowych klientów. Standard już od kilku lat.
Mój podwykonawca (firma niezwykła, porządna, rzetelna. Tak, da się w rozsądnej cenie i jednocześnie szybko oraz dobrze. Perełka!) niestety współpracuje tylko z GLS-em. Z dwóch powodów - jest tani i dojeżdża na ich zadu... do ich firmy, jak to się ładnie mówi, "w kraju".
Przesyłki od nich to w skrócie rzecz biorąc papier w tekturowej grubej kopercie.
Ale do rzeczy.

Trzy miesiące temu przyjechała młoda dziewczyna, dała to ich śmieszne urządzonko, na którym człowiek się podpisuje zamkniętym długopisem, a podpis w niczym nie przypomina tego, co powinien. Wcisnęła mi paczkę do ręki i "do widzenia" krzyknęła już z półpiętra.

Zamknęłam drzwi i wzięłam się za otwieranie przesyłki - dopiero wtedy poczułam, że prawie cała dolna krawędź koperty jest przemoknięta czymś słodkim, gęstym i klejącym. Nie wiem - karmelowa kawa mrożona, rozpuszczone lody - nieistotne. Ważne, że przeciekło i 15 egzemplarzy było sklejone na amen - próba rozdzielenia skończyła się oderwaniem wierzchniej warstwy papieru.
Dzwonię do GLS i proszę, żeby cofnęli panią kurier, trzeba podpisać protokół szkody. Dali mi numer do kuriera. Odebrał jakiś facet. Nie wiem, kim była ta babeczka w takim razie - córką, koleżanką - nieistotne, nie była "moim" kurierem. Daleko nie odjechała, bo już po chwili była z powrotem pod drzwiami. Może czyściła samochód?

Uparcie wmawiała mi, że "nic się nie stało". Musiałam pilnować, co wpisuje w protokół, bo starała się umniejszać swoją winę. Próbowała też mi wmówić, że "to na sortowni się chyba stało".

Protokół spisany, podpisany, wysłany razem ze zdjęciami szkód do nadawcy.
Udało się ubłagać klienta o odłożenie 15 egzemplarzy z "ich" partii, odebrałam przy okazji następnej współpracy.

Fast forward do dzisiaj.

Kolejne zlecenie - o ironio, dla tego samego zamawiającego.
Nie było mnie w domu, więc czekałam na SMS w stylu "nie było Cię, paczka jest w parcelshopie 3 ulice dalej". SMS-a też nie było.
Około godziny 15 wróciłam i wyciągnęłam ze skrzynki wymiętoloną i rozerwaną tekturową kopertę. Na szczęście suchą i moje 15 egzemplarzy jest tylko pogniecione i przytarte na jednym rogu. Cóż, nie pójdzie na pokazówki, trudno. 8 numerów do archiwum nie musi być super-idealnych.

Na moje pytanie, kto odebrał paczkę, pani w centrali odpowiedziała moim nazwiskiem. Gdy spytałam o podpis, powiedziała, że ona tego nie widzi w systemie.
Tym razem nie była w stanie mnie skontaktować z kurierem. Jutro "ktoś" ma przyjechać z protokołem szkody.

Zdjęcia zrobione (łącznie ze skrzynką pocztową). Jutro spiszę protokół. I zapytam pana/panią, czy marzy im się wizyta na policji za fałszowanie cudzych podpisów.

GLS kurierzy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (174)

#72541

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam swój ulubiony sklep - nie dość, że blisko, to bardzo dobrze zaopatrzony, ceny znośne, promocje świetne, obsługa bardzo sympatyczna. Ponad połowę szerokości sklepu zajmują lodówki z mięchem, wędliną, serami, garmażem - takie, do których sprzedawczyni sięga, a od strony klientów są szyby. Na szybie wielkie napisy "prosimy nie opierać się o szybę".
Podkreślić jeszcze raz trzeba fajną obsługę, która jednak rzadko zwraca uwagę klientom - po prostu w milczeniu po nich sprząta i ogarnia.

Centralnie przed takim napisem stoi facet. Opierając się łapami. Dwa kroczki z przesuwającą się kolejką i znowu łapa na szybę. Pół kroczka - i łapa na szybę. Ślady zostawił gorsze niż wycieczka pierwszoklasistów na oknach autokaru. Prosząc o kolejne wędliny, dziugał palcem w szybę, a potem znowu kładł łapę. Nie zdzierżyłam jednak, kiedy zamiast podać nazwę kolejnego mięska, sięgnął ponad tymi lodówkami i zaczął machać nad wędlinami od strony sprzedawczyni (wysoki był, skurczybyk, a zasięg miał jak nie przymierzając orangutan).
- Przepraszam pana - zaczęłam grzecznie. - Czy ma pan jakiś problem z utrzymaniem równowagi?
- Nie - odparł, lekko zdziwiony.
- To czemu non stop opiera się pan o tę szybę? Przecież nawet napis jest, tu, pod pańskim nosem.
Popatrzył na naklejkę, ale chyba wielkie litery stanowią dla niego odwieczną zagadkę.
- Ale ja mam czyste ręce!
- No nie bardzo, śladów pan narobił, a dziewczyny będą miały potem mnóstwo pracy z doczyszczeniem...

Zabrał łapę, ale zbierał się też do jakiejś ciętej riposty. Na odchodnym rzucił mi kpiące:
- Przynajmniej będą miały się czym zająć!

Nie, obsługa sklepu nie pierdzi w stołek na zapleczu. Non stop dokładają towar, pomagają znaleźć produkty klientom, ogarniają ceny, sprzątają, ogarniają. Buraków, jak widać, nie trzeba sadzić, sami się rodzą.

A mi pozostał niesmak po buraku, złagodzony uśmiechem pani ekspedientki.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 264 (312)

#71856

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wchodzę do urzędu - już na wstępie wita mnie ogromny tłum z grubsza ustawiony w kolejkę do kas.

Na szczęście ja tylko po odbiór papierka, więc przeciskam się do automatów z numerkami, wybieram odpowiedni guziczek i po chwili cieszę się małym świstkiem z informacją, że przede mną jest 28 osób oczekujących.

Papierek musiałam mieć dziś, więc wzdycham głęboko, kieruję się w okolice okienka i wsadzam nos w sudoku na telefonie.

Piekielność nr 1. Świstek "mówi", że jest 28 osób przede mną. Pilnowałam numerków - na te 28 wywoływanych do okienka podeszły TRZY osoby. Ale numerek musi się poświecić ze dwie minuty, więc pół godziny zostało zmarnowane. Jeśli muszę uciec z numerowanej kolejki, pytam, kto jest za mną i oddaję swój numerek.

Piekielność nr 2. Na fotelach rozsiadło się trzech dziadków - 70 minimum. I huzia na Józia - narzekają na urzędników (którzy uwijali się jak w ukropie), na ich przełożonych, że nie pilnują, na ludzi w kolejce, bo tłok robią - jeden zagalopował się aż do poziomu burmistrza, a drugi - proboszcza (jakoś mu się skojarzyło widocznie). Panowie spędzili w tym urzędzie ponad godzinę (byli zanim przyszłam, zostali, kiedy wychodziłam). Nie dało się nie słyszeć ich rozmowy, prowadzili ją dość głośno.
Dwóch w ogóle nie miało żadnej sprawy do załatwienia, a jeden swoją już dawno załatwił, ale siedział i gadał z kolegami. W dzikim tłoku i hałasie. Zajmując 3 miejsca siedzące pod okienkami. Nad nimi stały w kolejce dwie starsze panie i młoda dziewczyna w ciąży.

W tym samym budynku jest niewielka kawiarenka, która świeciła pustkami, nawet to skomentowali, ale żaden nie wpadł na pomysł, żeby tam się przenieść na plotki.

Piekielność nr 3. Pan, który załatwiał swoją sprawę przede mną, zrobił pani urzędniczce dziką awanturę - bo przyszedł tydzień po terminie i pani musiała pójść do archiwum po jego dokument. Po nim podchodzę ja - również spóźniona o parę dni. Widzę, że kobieta ma już serdecznie dość dzisiejszego dnia (a była dopiero 11:30), więc zaczynam od żartu, że "Proszę na mnie nakrzyczeć, bo jestem strasznie złą, spóźnialską petentką i ogromnie przepraszam", ale przegonię ją do tego archiwum raz jeszcze. No i zostałam zjechana przez poprzedniego petenta - że jestem chamska i się wpierniczam w cudze sprawy.

Pan chyba miał zły dzień i musiał się na kimś wyładować, bo wychodząc popychał ludzi i dalej głośno wypowiadał się o wszechobecnym chamstwie i kurtyzanach w okolicy.

urząd

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 313 (337)

#67857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siksą nie jestem, historia działa się rok temu, kiedy miałam 30 lat. Przydarzyła się sytuacja, w której pilnie potrzebowałam pigułki "po".

Następnego dnia rano dzwonię szybciutko do prywatnej sieci przychodni, w której mam abonament. Proszę panią w rejestracji o jak najszybszą wizytę u ginekologa. Dziś, natychmiast, w końcu w moim mieście tych przychodni jest chyba ze 30, coś się powinno znaleźć. Ale nie. Ponieważ się trochę zdenerwowałam, pani rejestratorka przełączyła mnie do "dyżurującej pielęgniarki", skoro to takie pilne. A pani "dyżurująca" stwierdziła, że ŻADEN lekarz w ŻADNEJ przychodni współpracującej z siecią mi takiej pigułki nie przepisze.

Znalazłam w internecie panią doktor. Podjechałam do niej do domu. Zapłaciłam (chyba) 80 zł. Dostałam receptę i krótką informację odnośnie leku. Apteka - dopiero czwarta z kolei. Na szczęście nikt mnie nie nawracał, po prostu mówili, że nie ma.

Jakiś czas później przyszedł termin "przeglądu podwozia" u pana ginekologa. Leżę sobie na fotelu, pan zagląda i sprawdza, czy wszystko gra. Zapytałam go o tę "sieciową" klauzulę sumienia. Bardzo się zdziwił, że ktokolwiek mi coś takiego powiedział. I wypisał mi receptę "na wszelki wypadek, żeby pani miała na przyszłość i nie musiała się tak denerwować".

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (520)

1