Profil użytkownika
glupia
Zamieszcza historie od: | 18 marca 2015 - 0:39 |
Ostatnio: | 2 czerwca 2021 - 0:23 |
- Historii na głównej: 7 z 7
- Punktów za historie: 1473
- Komentarzy: 80
- Punktów za komentarze: 797
« poprzednia 1 2 3 4 następna »
Zamieszcza historie od: | 18 marca 2015 - 0:39 |
Ostatnio: | 2 czerwca 2021 - 0:23 |
« poprzednia 1 2 3 4 następna »
Zobacz też inne serwisy:
|
|||
Retro Pewex | Pewex | Faktopedia | Stylowi |
Rebelianci | Motokiller | Kotburger | Demotywatory |
Mistrzowie | Komixxy |
Osławiona msza na Paradzie w Warszawie NIE BYŁA PARODIĄ. Była mszą w zupełnie innym obrządku.
@starajedza: słabiuteńki bait.
Też straciłam koleżankę po kilku miesiącach wspólnego mieszkania. Koleżankę nazwijmy Karoliną. Pomieszkiwała u mnie czasami w trakcie zjazdów na uczelni. Potem wywiało ją na drugi koniec Polski, gdzie życie zaczęło jej się sypać. Namówiłam do przeprowadzki, umówiłyśmy się na bardzo niewielką kwotę - żeby choć pokryło zużycie prądu i wody. Miała mieszkać, dopóki nie znajdzie pracy i swojego lokum. Mówiłam też, że jeśli będzie miała zły miesiąc, to niech da znać, jakoś ogarniemy finanse - niech choć będzie fair i rzuci stówę, a resztę na następny miesiąc... Niestety, Karolina bardzo szybko zapomniała o ustaleniach, a ja już taki mam charakter, że nie umiem się dopominać o pieniądze. W dodatku póki jej nie było, nie potrzebowałam inwestować np. w dokończenie remontu nieużywanego pokoju czy instalację drzwi. Dla niej zapożyczyłam się u rodziców na szpachlowanie i malowanie ścian oraz dwie pary drzwi - do jej i do swojego pokoju. Bywały miesiące, kiedy nie płaciła w ogóle, słowem nie wspominając o jakichś kłopotach finansowych - ale w dniu, w którym powinna mi zrobić przelew lub dać gotówkę, pytała o najlepszą w okolicy krawcową, bo chce skrócić siedemset osiemdziesiątą piątą parę spodni albo zwęzić spódnicę, którą kupiła na przecenie za jedyne 100 zł... Zaczęłam myśleć o wspólnym zamieszkaniu z moim partnerem, więc delikatnie przebąkiwałam, że może poszuka sobie innego lokum - bezskutecznie. Wody do wanny lała mnóstwo (przy okazji udało jej się tę wannę ubrudzić lakierem do paznokci!), pralka chodziła niemal codziennie (proszki i płyny też ja kupowałam), moje oszczędne życie szlag trafił. Nie, nie mówię, żeby miała się w ogóle nie myć, ale jest różnica między kąpielą w wannie a prysznicem i nie widzę problemu w założeniu drugi raz spódnicy czy sweterka, jeśli nie są brudne. Karolina do tego miała bardzo skomplikowaną konstrukcję psychiczną. Nie dawała się namówić na terapię, nie próbowała pracować sama, choć zdawała się widzieć problem. Wolała jednak dawać sobą pomiatać kolejnym facetom, którzy radośnie korzystali z naprawdę pięknej kobiety - jednak o zerowym poczuciu własnej wartości i dużymi "daddy issues". Karolina wyprowadziła się pewnego dnia wściekła i obrażona. Nie przez moją próbę spisania jakiejś umowy na zwrot zaległych pieniędzy. Nie przez moje pytania o to, kiedy rozliczymy jej dług. Ona się dziko obraziła na to, że powiedziałam, że nie jestem jej przyjaciółką! Nie, Karolina była koleżanką, której pomogłam. Doskonale wiedziała, bo nie raz rozmawiałyśmy, że przyjaciół mam dwoje, oboje znam od ponad dekady i z obojgiem niejedną beczkę soli zjedliśmy i w niejednym kłopocie sobie pomogliśmy. Karolinę rzeczywiście wyciągnęłam z bagienka, ale nigdy nie sprawdziłyśmy tej znajomości "w drugą stronę". Nie potrafiłam się przemóc i nadać jej miana przyjaciółki. Zwłaszcza że zapewniała mnie, że kocha kotki - a kiedy poprosiłam ją o karmienie ich podczas mojego krótkiego wyjazdu, chodziły głodne - bo "zapomniała" powiedzieć, że kończy się karma i zamiast zadzwonić (zapas był, byłam pewna, że wie, gdzie) to "nie wiedziała, co kupić, więc nie kupiła" - i dlatego koty przez półtora dnia nic nie jadły*. Dalej jest mi dłużna ponad 2 tysiące złotych, które miała zwracać umówionymi ratami (mimo jej krzyku, że to "psie pieniądze, odda mi całość w przyszłym miesiącu" - żałuję, że się nie zgodziłam, zamiast tego nalegałam na raty, żeby miała co jeść...). Wyprowadzając się zostawiła rzeczy, które odstała ode mnie jako prezenty (jakieś ciuchy, kasetkę na biżuterię, drobiazgi), oplutą kawą świeżo pomalowaną ścianę i rozliczenie za zużycie wody trzy razy wyższe, niż gdy mieszkałam sama. Nie odzywa się, zablokowała mnie w social mediach. Możliwe, że zadzwoni przy jakieś kolejnej "dużej dramie". O ile dotrze do niej, że nie jestem jej wrogiem numer jeden, a jedynie nie jestem jej przyjaciółką. *koty powinny jeść minimum co 12 godzin, głodówka dość mocno odbija się na ich zdrowiu.
@Iras: szyję maseczki sama - nikomu nie parują, a nosi je wielu okularników. Tylko trzeba mieć porządnie dopasowaną, z drucikiem na nos. Trochę wysiłku w uszycie trzeba włożyć.
Niestety, co jeden, to lepszy ekspert od koronawirusa i bardziej odważny. Dostatecznie dużo się nasłuchałam, że "złego diabli nie wezmą", "eee tam", "na coś trzeba umrzeć". Jak widzę kogoś bez maski, to ostentacyjnie kaszlę w swoją. Głośno rozmawiam przez telefon komentując, ile to ludzi ma tendencje samobójcze i mordercze w autobusie. Złośliwością i wrednością świata nie uratuję, ale może jeden z drugą się ode mnie odsunie i moooooże nie zachoruję, nie stracę ojca albo babci, sympatycznej sąsiadki... Może koleżanka w ciąży urodzi zdrowe dziecko (są badania, że Covid negatywnie wpływa na przekazywanie tlenu płodom). Może będę mogła dalej uprawiać swój ukochany sport (bo niektórzy "bezobjawowi" i tak mają nieodwracalnie uszkodzone płuca).
Wiem, przez co przechodzisz. Nam się z mamą nie udało - nie zdążyłyśmy załatwić wyjazdu do Szwajcarii zanim nie rozłożył jej przerzut do mózgu. Jest świetny artykuł w Wyborczej na ten temat, poszukaj.
Pierwszy raz w życiu leciałam sama mając 8 lat. Moja kuzynka latała sama od 6 roku życia. Trzeba było mieć na szyi taką plastikową zawieszkę z biletem i paszportem, opisaną imieniem i nazwiskiem. Dziecko od rodziców odbierała stewardessa, podczas lotu siedziało samo, ta sama stewardessa odstawiała na lotnisku docelowym dziecko rodzinie. Mając 12 lat sama jeździłam po Polsce pociągami czy autobusami. Mając 15 lat w pojedynkę pojechałam w trasę Polska-Szwajcaria-Niemcy-Polska (jasne, mieszkając u rodziny, ale podróżując w pojedynkę). Krótko przed 16 urodzinami leciałam sama do Kalifornii. Nikt się mną nie opiekował. Ale 12 letnie dziecko jest już sobie w stanie poradzić całkiem nieźle na krótkiej trasie, bez przesiadek, więc czemu nie może lecieć samo?
Posmaruj kable tabasco.
A co Cię obchodzi, ilu miała partnerów? To jej sprawa i jej życie.
Szłam z trzema dziewięciolatkami - odprowadzałam ze szkoły i rozstawiałam po domach. Widziałyśmy, jak mały chłopczyk na rowerku pędził w stronę przejścia dla pieszych, tuż pod nadjeżdżający autobus. Matka dogoniła dzieciaka w ostatniej chwili. Autobus wyhamował - spory kawałek za przejściem. Matka ściągnęła dzieciaka z rowerka i wlepiła trzy porządne klapsy. Komentarz dziewięciolatek: "bardzo dobrze ta pani zrobiła, że mu dała klapsy, bo on teraz zapamięta, że nie wolno tak robić".
Chciałabym Cię teraz mocno przytulić, powiedzieć Ci, że jesteś bardzo mądrą i silną kobietą!
@jotem02: Całkiem spoko. Ma szczęście, że zawsze (podstawówka, gimnazjum, teraz technikum) znajduje sobie kolegów o podobnych zainteresowaniach (komputery, polityka, filozofowanie). Średnia ocen generalnie zawsze powyżej 4. Niezbyt tylko zainteresowany dziewczynami, ale w sumie to go rozumiem, jest chłopięcym odpowiednikiem mnie sprzed 20 lat, na miłości przyjdzie czas ;)
@jotem02: Mam jednego takiego ancymona. Od czterech lat nie zmieniłam stawki za korki, bo jest tak cholernie zdolny językowo, że to aż przyjemność. Testy gimnazjalne z angielskiego zdał oba na sto procent, ale nie dziwię się, skoro w ramach ćwiczeń rozwiązywał matury :)
@jotem02: zachowałam moje licealne podręczniki z chemii, biologii, fizyki. Żałuję, że pozbyłam się matematyki... A przecież głównie zatrudniana jestem do angielskiego i niemieckiego. Tyle że dzieciom i młodzieży dziś jakoś nauczyciele nie tłumaczą łopatologicznie. Nie próbują pokazywać związków między dziedzinami nauki. Nie mówią na biologii, że jakaś komórka działa tak, bo chemia. A na chemii nie mówią, że atomy, bo fizyka. Ani na fizyce, że to ciało, co się rusza, to może być np. biegnący pies. Nota bene - jedno dziecko prosiło mnie kiedyś o wytłumaczenie, jak się w ogóle zaczął człowiek, bo na biologii mówią jedno, a na religii coś innego.
Korków udzielam. Uczę dzisiejszych licealistów fizyki na podstawie mojego stareńkiego (jeszcze z zeszłego stulecia) podręcznika. W aktualnym podręczniku jednym z zadań jest narysowanie... drzewa genealogicznego opisywanego naukowca.
@sotalajlatan: Jedna ma męża, druga - narzeczonego. Tłukę w trakcie babskich wieczorów ;)
Znam dwie osoby, które panicznie boją się ciem. Nie rozumiem, czemu, ale posłusznie tłukę gazetą, żeby mogły oddychać ;)
Jak byłam mała, zjeździłam z rodzicami całą Polskę i ćwierć Europy dużym fiatem - bez pasów z tyłu. Najczęściej stałam na obudowie wału trzymając się zagłówków. I żyję. I większość starszych ludzi też to przeżyło - na przykład wyprawy "maluchem" na miesiąc na Mazury dla 4 osobowej rodziny z psem nie były niczym dziwnym. Ciasno, niewygodnie, o pasach nikt nie myślał. Jakimś dziwnym trafem Polska się nie wyludniła, bo dzieci masowo umierały od nie siedzenia w fotelikach...
@PrincesSarah: "Makaronowy potwór" to Latający Potwór Spaghetti, prawdziwa religia zdobywająca coraz więcej wyznawców. Oczywiście my, pastafarianie, traktujemy się z poczuciem humoru, ale poważnie walczymy w celu zarejestrowania Polskiego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. W wielu miastach w Polsce odbywają się comiesięczne spotkania. Zajrzyj na stronę www.klps.pl - serdecznie zapraszamy!
Nie wiem, czemu, ale coraz częściej słyszę/widzę ten błąd i okropnie mnie on razi.
Jestem zarejestrowana od lat. Jedyne, co otrzymuję, to roczny raport. Pocztą tradycyjną.
Mam przejechane około 400 tys. km. Nie uważam się za doświadczonego kierowcę. Nadmierna pewność siebie zabija.
Od lat walczę z moimi klientami - słowo klient, tak samo jak kierownik, dyrektor czy prezes piszemy używając małej litery. Czy tworząc kolejną historię będziesz pisał "Pani Sprzątaczka"?
Kot znalazł dom!!! Nie przez fundacje, które miały mnie w d..., nie przez typowo "kocie" fejsbuki, ale przez zwykłe ogłoszenie na grupie osiedlowej. No, nie takie zwykłe, piąte z kolei - ale się udało. Dziękuję wszystkim za ciepłe słowa i chęć pomocy!
@Izura: Usypianie ślepych miotów czy kastracja aborcyjna są czasem konieczne. Kotów, które ratowałam, przejmowałam ze "złych" domów, pomagałam innym przygarnąć takowe - trudno zliczyć. W tej chwili mam dwoje rezydentów, jednego adopcyjniaka i tę nieszczęsną kotkę, której już po prostu nie mogę przyjąć.