Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

izamarkow

Zamieszcza historie od: 16 listopada 2016 - 6:02
Ostatnio: 24 grudnia 2019 - 8:33
  • Historii na głównej: 28 z 37
  • Punktów za historie: 8643
  • Komentarzy: 230
  • Punktów za komentarze: 958
 
zarchiwizowany

#79191

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądałem dzisiaj archiwa i przypomniała mi się historia sprzed ponad 20 lat, mianowicie matura.
Piekielny byłem jak najbardziej ja, chociaż niezamierzenie.
Nie ukrywam. Troszkę żeśmy dzień wcześniej "zabradziażyli" z kumplami z klasy i po czterech godzinach snu o 9 rano na maturze pisemnej z j. polskiego wyglądaliśmy nieszczególnie.
Na ławkę każdy dostał po soczku o,3l i słodką bułkę.
A pić się chce.
Na szczęście temat "trafiłem", a że piszę szybko w dwie z pięciu przysługujących godzin napisałem 3/4 pracy.
Ale pić się chce.
Młodszym wyjaśniam, że w tamtych czasach w komisji zasiadali nauczyciele, dyrektor (lub wice)szkoły i jedna osoba z zewnątrz.
Podszedłem grzecznie do komisji z pytaniem o możliwość udania się do toalety.
Oczywiście można, tylko trzeba przynieść pracę, gdzie zapisują godzinę wyjścia do toalety.
Poszedłem. Zrobiłem co trzeba i cały czas mając zaprzątnięty łeb pracą maturalną udałem się do sklepiku mieszczącego się na drugim końcu szkoły. Kupiłem sobie picie, jakieś słodkie bułki, pogadałem ze sprzedawczynią i spacerkiem wracam na salę egzaminacyjną.
W końcu mam jeszcze trzy godziny zapasu na skończenie pracy.
Jak dotarłem na miejsce rozpętało się piekło.
Moja wychowawczyni (polonistka) uspokajała resztę komisji, że co jak co ale z j. polskiego to ja ściągać nie potrzebuję, woźny mnie szukał, a przy stole stało kilka osób nerwowo przestępuje z nogi na nogę ze swoimi pracami w rękach. Jak już wszyscy przestali na mnie wrzeszczeć, a ja przeprosiłem kilkanaście razy dowiedziałem się, że wg regulaminu do mojego powrotu żadna osoba nie mogła opuścić sali egzaminacyjnej.
Przeprosiłem jeszcze raz, tym razem tych biedaków z pełnymi pęcherzami
Okazało się, że przed rozpoczęciem pisania wszyscy zostali poinformowani o zasadach, ale mojej skołatanej głowie jakoś to umknęło.
Cóż. Mea culpa

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (45)
zarchiwizowany

#78973

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Umieszczacie tutaj bardzo dużo historii o listonoszach- widmo/awizo i niekompetentnych „panienek z okienka”, więc dorzucę coś poświadczającego, że permanentny burdel w Poczcie Polskiej wyżej też ma się świetnie.
Jakieś pół roku przed początkiem przygody z onkologią dostałem cynk od sąsiadki, że w nieodległym mieście potrzebują pilnie listonosza i jak reflektuję to ona szepnie kierowniczce słowo i dostanę skierowanie na szkolenie/zatrudnienie. Na propozycję przystałem i dostałem skierowanie na szkolenie. Koleżanka zaznaczyła, że wylatują lada dzień na wakacje zagraniczne, więc dalsze losy są w moich rękach. Ok. Dorosły jestem.
Nastał ten wyczekiwany dzień, tylko że już od kilku dni czułem potęgujący się ból w lewym boku. Ale przecież facet z byle czego nie robi problemu. Poboli i przestanie. Tym bardziej, że szkolenie miało odbyć się w piątek, a w poniedziałek po podpisaniu umowy należało stawić się do pracy. Przecież do poniedziałku ból na pewno przejdzie. Nastawiony na „pracę marzeń” (1500zł/mc, umowa zlecenie) odpukałem kilka godzin szkolenia o takich rewelacjach jak nieotwieranie listów, nieokradania paczek i nieprzywłaszczania pieniędzy należących do innych. Podpisałem, że zrozumiałem, parafawowałem umowę i w pn do roboty.
Tutaj nastąpił pierwszy zgrzyt: Nikt nie potrafił mi powiedzieć do której placówki mam się zgłosić (jest ich sześć). Bo oni są tylko od szkolenia. Nic. Wrócę do domu, wygooglam i po nitce do kłębka… no o prostu będę dzwonił. Niestety organizm zrobił mi psikusa i, nie wdając się w szczegóły w sobotę z całodobowej przychodni podobno zabrało mnie pogotowie. Podobno, bo dopiero koło wtorku ogarnąłem gdzie jestem i dlaczego.
Jak tryb myślenia ogarnął te kroplówki, łóżko i współlokatorów to najpierw pomyślałem, że nie stawiłem się w nowej pracy, a dopiero później co ja tu robię. Po uzyskaniu info od lekarza i Żony pomyślałem, że warto by było powiadomić mojego niedoszłego pracodawcę, że w obocie się raczej szybko nie stawię.
Pomijam ile wykonałem telefonów na wszystkie możliwe numery, w tym ten na umowie. 90% po prostu nie było odbieranych, reszta rozmówców nie umiała mi udzielić informacji, bo „to nie leż w ich kompetencjach”. Nie rezygnowałem (co ma robić człowiek nudząc się w łóżku jak mops) w piątek dodzwoniłem się bezpośrednio do p. kierownik, która zatrudniała mnie z polecenia sąsiadki. Po raz n-ty od początku streściłem sytuację i dostałem zaskakujące pytanie:
- Jak to? To kto od poniedziałku roznosi przesyłki? Bo ja mam w systemie wakat zlikwidowany?
No cóż nie ja.
Tak że jak czekacie na pilną przesyłkę z Poczty Polskiej nie wyzywajcie od razu listonoszy (niedoszłych), bo być może właśnie byczą się na OIOM-ie.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (86)
zarchiwizowany

#77994

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Obserwacja z dzisiaj. Może nie piekielna, ale dająca do myślenia. Okazuje się, że będąc kierowcą nie wystarczy umieć prowadzić samochód i znać przepisy (stosując się do nich), ale trzeba mieć w sobie też odrobinę jasnowidza.

Jedziemy sobie bardzo uczęszczaną drogą łączącą drogę krajową z trzema dużymi osiedlami w mojej dzielnicy. Miejscowi wiedzą, że codziennie od 14.00 do 18.00 i w soboty od 12.00 do 15.00 jest ona nieprawdopodobnie zakorkowana, więc raczej nikt się nie spina i wszyscy toczą się z prędkością max. 20 km/h. Stłuczki się zdarzają jak wszędzie, ale dzisiejsza była co najmniej kuriozalna.

Środkiem tej dwukierunkowej ulicy ciągnie się trzeci pas podzielony na wysepki do prawo/lewoskrętu tudzież ułatwiające włączanie się do ruchu.

Kilka samochodów przed nami stoi całkiem nowy Civic z włączonym kierunkowskazem czekający aż jakiś litościwy kierowca zrobi miejsce na wjazd. Chętnych jakoś nie było, więc młody (jak się później okazało) człowiek stracił cierpliwość i wycelował pomiędzy dwa samochody dosyć agresywnie włączając się do ruchu.

Manewr wykonany bez zarzutu. Nie przewidział biedak jednego. Na kilkadziesiąt aut wybrał akurat zestaw holownik - holowany. Przy sporym impecie wjazdu na pas zgarnął zderzakiem linkę holowniczą, która okazała się bardzo wytrzymała i zanim zdążył zareagować oba auta złożyły się jak ręce do modlitwy kasując hondę z obu stron.

To się nazywa mieć pecha. Trzy samochody poważnie uszkodzone (bez ofiar w ludziach). Droga zablokowana totalni, bo wyminąć ich się nie dało, ale nawet patrol policji ogarniający kolizję wykazał się wyjątkową wyrozumiałością udzielając młodemu kierowcy jedynie pouczenia (swoje dane już zdążył podać pozostałym poszkodowanym) komentując: "Wiem pan, w tej sytuacji to nawet Nostrodamus by przywalił".

Tak że nie lekceważmy wróżek.

zdarzenia drogowe

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (44)
zarchiwizowany

#77723

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam specyficznego sąsiada.
Nie wiem ile ma lat, ale odkąd pamiętam nasze mieszkania zaglądają sobie w okna.
Podejrzewam, że starszy pan jest troszkę niepełnosprawny umysłowo, ale może po prostu ma taki styl bycia. Nie wiem, nie znam się.
Nasze osiedle szczyci się naprawdę imponującą ilością drzew, krzewów, trawników, ogólnie na wiosnę robi się naprawdę zielono.
Dla niektórych jednak problemem jest to, że jak jest zieleń to są i zwierzęta. Konkretnie ptaki.
Ostatnimi laty nasze osiedle przeżywa najazd srok. Jest ich tak dużo i są tak bezczelne, że wytłukły nam wszystkie wróble i sikorki, a i gołębie nie mają łatwo, bo sroki kradną im z gniazd jaja i młode. Jest ich tak dużo, że okręgowy związek myśliwski dostał zgodę na odstrzał. Od są sąsiada-myśliwego wiem, że w jedno popołudnie na pobliskim wzgórzu ustrzelili 96 sztuk.
Ale wczoraj po południu siedzę sobie na balkonie z papieroskiem i widzę rzeczonego sąsiada ze spinningiem w ręku. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że jest to zestaw wędkarski do połowu ryb drapieżnych (np. okoń, szczupak itp.). Nie zakłada się na to przynęty tylko łowi za pomocą tzw. błystki zakończonej mniejszą lub większą kotwiczką.
Pomyślałem, że wiosna idzie to facet odświeża sprzęt przed sezonem. Otóż nie. Pana tak wkurzały sroki drące się na drzewie przed jego balkonem, że postanowił na nie zapolować. Wędką. Rzut, zacięcie, ściąganie żyłki. Sroki są uparte. Po przepłoszeniu wracały już po kilku minutach. i tak w kółko.
Najciekawsze jest to, że po dwóch kolejnych papierosach jedną upolował. Zabrał do mieszkania zamykając balkon. Na rosół?

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 43 (139)
zarchiwizowany

#76621

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miało być w komentarzach do #76605 ( Iras (PW)· 6 stycznia 2017, ale nie potrafię pisać krótko.
Współczuję klienta, który zamiast przeczytać instrukcję pierwszego uruchomienia akumulatora popisał się typowym "Ja wiem lepiej" później zwalając winę na sprzedawcę.
Moim zdaniem przebija to bardzo grzeczny (i wytrwały) pewien "fachowiec" (F). Mianowicie przyszedł ów pan do sklepu elektrycznego, pokazał paluchem wybrany towar i wywiązał się taki dialog :
(F)- O takie dwie żarówki mi pan da!
(Ja)- Proszę bardzo. 8 zł (halogeny G5.3 dla dociekliwych).
Poszedł. Paragonu nie wziął, ale kolega, nauczony doświadczeniem odkłada takowe na osobną kupkę do końca zmiany. Wraca po 10 min.:
(F)- Pan da jeszcze dwie.
(Ja)- Proszę bardzo. 8 zł.
Myślicie , że "fachowcowi" spodobały się żarówki i przyszedł dokupić? Nie. Przyszedł po następnych 10 minutach i z niepewną miną (bez żadnej awantury) pyta czy nie było by jakichś mocniejszych, bo te pasują, ale jak zapala światło to robią "pyk!" i już nie świecą.
Trochę tego pana podpytałem i okazało się, że wkładał żarówki 12V do opraw 230V, bo... pasowały. Pamiętał kolor pudełka po żarówkach i chciał takie same. Problem w tym, że żyrandol kupował pięć lat wcześniej i producent zmienił kolor opakowań.
Żarówki 12V radośnie "strzelały" po włączeniu zasilania 230V, a gdyby klient nie wskazał konkretnej żarówki to przecież pierwszym pytaniem było by; jakie napięcie i jaka moc.
Wielki szczęście, że nie kupował żarówek ledowych, bo przy ich cenach chyba by się bez awantury nie obeszło.

sklepy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (131)
zarchiwizowany

#76347

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mnóstwo tutaj historii o piekielnych klientach, więc dorzucę następną. Nadal pomagam koledze w Jego sklepie z elektryką i dzisiaj musiałem zostać sam, bo On pojechał ze swoim Dzieciątkiem do Warszawy na jakiś zabieg. Gwoli ścisłości w asortymencie są też śladowe ilości różnej maści art. budowlanych (farby, kołki rozporowe, trochę narzędzi itp.). Jako, że nie ogarniam całego asortymentu sklepu ale z racji wykształcenia można mnie nazwać taką "złotą rączką" w sklepie tego typu, od niezdecydowanych staram się wyciągnąć do czego dane rzeczy mogą być potrzebne. wtedy często udaje mi się doradzić zakup, a nawet sposób montażu.
Dzisiaj piekielności miałem kilka ale jedna najbardziej utkwiła mi w pamięci:
Wchodzi młoda klientka z karteczką w ręce (Super. Jak nie mam pewności co do zakupów sam robię sobie listę):
(K) - Dzień dobry. Czy ma pan kołki rozporowe?
(J) - Oczywiście (jakieś 80 pudeł).Jaki rozmiar Pani sobie życzy?
(K) - 14 mm. Dziesięć sztuk. Myśli Pan, że są mocne i utrzymają się?
(J) - Proszę Pani. Producent określa wytrzymałość udźwigu jednego kołka na ok. 80 kg, ale zależy co chce Pani powiesić.
(K) Karnisz. Ale jest ciężki, metalowy więc mąż powiedział, że kołki też muszą być solidne. Poza tym zasłony z firankami też swoje ważą.
Bez słowa sprzedałem, klientka z uśmiechem podziękowała i rozstaliśmy się zadowoleni.
Na 10 kołkach fi 14 spokojnie mógłbym powiesić swój samochód, ale przynajmniej jest pewność, że firanki będą bezpieczne.

sklepy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (43)
zarchiwizowany

#76165

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dosłownie sprzed godziny.
Wyszedłem sobie, po raz pierwszy od dwóch miesięcy, na legalny spacr z moim Dieslem. Cisnę wzdłuż bloku i widzę jak z naprzeciwka zbliża się sąsiadka z nieodłącznym yorkiem na rękach (zawsze jest tak wynoszony). Yorki wyczesany, wygłaskany, obowiązkowa kokardka, słowem minichampion. Jako, że mój pies szczerze nienawidzi wszelkiego rodzaju szczekoszczurów ( chodzi o hałas, nie o rasę) natychmiast ściągnąłem smycz schodząc z chodnika an trawnik w celu uniknięcia konfrontacji. I wszystko było by cacy, gdyby zza bloku nie wyłonili się ONI. Panowie Strażnicy Miejscy. W tym momencie zrobiło mi się niemiło, bo mam za sobą mandatowe spotkania z tymi panami, więc tym bardziej zacząłem się oddalać z miejsca zagrożenia.
Ale tego, co nastąpiło później chyba by nikt nie przewidział. SM obrzucili mnie tylko bez słowa spojrzeniami nie zaczepiając i podążyli dalej chodnikiem w stronę sąsiadki z yorkiem. Uff udało mi się. Ale jeden ze strażników chyba postanowił pogłaskać psinę, bo wyciągnął rękę w stronę pieska. I mały go... uchamrał. Albo postraszył, dokładnie nie widziałem.
Kolega SM parsknął śmiechem, ale poszkodowany nie wykazał się poczuciem humoru. Wyobraźcie sobie, że wlepił babce mandat 200 zł za brak smyczy i KAGAŃCA! U yorka! No nie wiem czy aż tak bardzo potrzebował podniesienia swojego ego, ale litości...
Niespecjalnie przepadam za babą i Jej wrzaskunem, ale mam nadzieję, że jak kobicisko ochłonie to się jakoś od tego mandatu odwoła. Ja rozumiem przepisy, ble,ble, ale czy Ona ma temu psu kaganiec na szydełku zrobić? O ludzie...

spacer

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (169)
zarchiwizowany

#76014

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na onkologii, leżąc już dłuższy czas, można się dochrapać piekielnych historii nie tylko ws lekarze - pacjenci. Zdarzają się takie sytuacje, że największym filozofom się nie śniło. Na początek małe wprowadzenie: Jak w każdym szpitalu obowiązuje całkowity zakaz palenia papierosów. Mniejsza jak jest przestrzegany, ważne co ludzie wymyślą, żeby chapnąć dymka. Specyfika oddziału polega na tym, że na początku i na końcu korytarza znajdują się trzyosobowe sale bez balkonu, natomiast pośrodku dwuosobowe z wymarzonym przez każdego nałogowca BALKONEM. Pech mój polega na tym, że pierwsze dwa pobyty trafiłem sale za, a dwa kolejne przed upragnionym obiektem westchnień palacza. Wiadomo. 23.00 - 0.00 żadna pielęgniarka bez wezwania po salach nie lata bo i po co, więc szczęśliwcy mogą spokojnie zamykać się na fajeczkę przed snem na zewnątrz, pilnując tylko, żeby dym nie dostawał się do środka. Wiadomo, że doświadczeni nikotyniarze pozbawieni dostępu do balkonu w pierwszej kolejności zabiegają zapoznanie tych pozostałych szczęśliwców. Dopuszczalne są roszady, przenosiny, sąsiedzkie wizyty itp. Sprawę komplikuje mocno sytuacja, gdy balkon otrzymuje niepalący (na kij rybie łyżwy), ale prawdziwa katastrofa następuje dopiero, gdy ten godny pożałowania abstynent na dodatek jest wrogiem papierosów. Dlatego rozpoznanie trzeba przeprowadzać z wyczuciem i finezją, byle się na pozycję spaloną nie wyekspediować. W jakąż euforię wpadłem dziś, tj. w poniedziałek widząc nowego lokatora w sali obok. Pusta sala też jest O.K., ale łatwiej o wpadkę, gdyż każdy ruch na nieobsadzonej sali powoduje przeważnie rutynową kontrolę naszych Szanownych Piguł, a wtedy jest bardziej lub mniej przyjemnie. Z racji iż podczas poprzedniego pobytu miałem przyjemność zapoznać Krzyśka wiedziałem, że nie pali i nie palił, ale dla znajomych zgadza się odgrywać rolę czujki po wieczornym obchodzie. No ale są przecież Prawa Murphy'ego. Ok. północy, po wcześniejszym stwierdzeniu, że na bramce jest akurat nieużyta zmiana ochroniarzy i na zewnątrz nijak wydostać się nie zdołąm, uderzyłem do Krzysia z petycją o chwilowe udostępnienie mi owego przybytku rozkoszy.Zaznaczył tylko, że zamyka za mną drzwi, bo lekko przeziębion jest, chcąwszy do ciepełka wrócić w odrzwia mam zastukać. Miodzio. Wieje jak cholera, ale nos w książkę (tablet) i dawaj.Jedna, druga... Kurczę książka fajna, ale już 1.30 to trzeci papieros na szybko i do łózia. Taa... Krzyśkowi się przysnęło. Prawo Murphy'ego. 1) zawsze śpi z muzyką na uszach 2) jestem w samej bluzie 3) nie mam więcej papierosów i nic do picia 4) pierwsza poranna wizyta jest zawsze o 6.30. Jak Go nie dobudzę, to mam w perspektywie 5 godzin stania na balkonie. Ludzie co ja tam wyprawiałem z tymi drzwiami i szybami... Jak już potłukłem sobie wszystko co miałem do potłuczenia, nauczony doświadczeniem siadłem żeby zebrać myśli. Pomogło. Pomyślcie zanim od pukania porobią się Wam dziury w kostkach. Przecież czytałem książkę. W szpitalu jest wifi ośla pało! Wujek Google, Centrum onkologii, centrala, ochrona i już po dwóch minutach rozmawiałem z ochroną na parterze: "Dobry wieczór. Dzwonię w troszeczkę nietypowej sprawie. Czy byłby Pan Tak Uprzejmy i Zadzwonił na ósme piętro, oddział B do pielęgniarek, że w sali 8.006 na balkonie uwięziony jest pacjent?" Usłyszałem tylko: Żarty se, kuchnia, robi. Bym wujowi nogi z pleców powyrywał" i... pierdyk słuchawką. Dzwonię drugi raz i tu Pan Ochroniarz się zdążył wybudzić, bo mnie chociaż wysłuchał. Niemniej, zanim pozbierał koparę z podłogo, musiałem powtórzyć swoją prośbę trzy razy. Obiecał, że zadzwoni natychmiast i odłożył słuchawkę.Zaraz. 5 min., 10 min. Zaczynam się trząść z zimna. Jest!!! Zapala się światło, ale w sali obok (mojej). Już chciałem głośno wyartykułować paszczą, że jestem w sali obok, gdy zostałem uwolniony przez: dwie pielęgniarki w strojach nocnych, dwóch ochroniarzy roześmianych odo ucha do ucha i maleńką salową, która, nie wiedząc czemu, dzierżyła oburącz w dłoniach mopa w pozycji najlepszego pałkarza. Tak długi czas oczekiwania na ratunek spowodowany był tym, że Siostry uwierzyły ochroniarzowi na słowo ,miej więcej tak jak on początkowo uwierzył mnie i biedny musiał pofatygować się na górę osobiście przekonując miłe panie, że ie jest na bani i to Mu się nie przyśniło. Myślicie, że to koniec mojej przygody? Ależ skąd! W sumie sześć osób biorących udział w akcji trochę szumu więc obudziła się osoba siódma. Zaspany zobaczył Walne Zgromadzenie Personelu i mnie w drzwiach i walnął dwie wielkie pięciozłotówki. Chcąc szybko zakończyć sprawę powiedziałem, że zasnął i prawie półtorej godziny trząsłem się na balkonie zanim mnie wypuszczono. Błąd. Duży błąd. Jak to do Niego dotarło, to wziął potężny wdech i ...tak się zaczął śmiać, że aż się popłakał. Ze względu na to, że wielkim chłopem jest śmiech też ma donośny. Przypominam, Jest już trzecia w nocy na całym obiekcie jeśli ktoś jeszcze nie śpi, to jest ta bank klient prosektorium. Będę próbował się wymknąć o 6.00 poza budynek szpitala żeby przeczekać pierwszą falę, ale z doświadczenia mam przechlapane jak woda w lany poniedziałek. No i w stresie nawet nie mogę sobie zapalić, bo pilnuje mnie pół szpitala. Dobranoc

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 17 (59)

1