Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

sinne

Zamieszcza historie od: 27 lutego 2016 - 12:18
Ostatnio: 6 maja 2018 - 20:25
  • Historii na głównej: 6 z 6
  • Punktów za historie: 1185
  • Komentarzy: 27
  • Punktów za komentarze: 80
 

#79606

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w bloku z wielkiej płyty. Jeśli z klatki wyjdę w prawo osiedle blokowisk ciągnie się gdzie oczy sięgną, jednak jest to miejsce stosunkowo zielone, z małym parkiem, całkiem przyjemne i zadbane, jeśli wyjdę w lewo - cóż, wychodzi się na stare kamienice, smutne i szare, a cała okolica wydaje się lekko przykurzona. Z prawej strony, dalej od mojego bloku, znajduje się duża Biedronka, z lewej natomiast mniejsza, do której jest mi zdecydowanie bliżej. Problemem obu Biedronek są kolejki - w dużej nie widać tego na pierwszy rzut oka, za to w małej odnosi się wrażenie, że kolejka ciągnie się aż pod ścianę z lodówkami z nabiałem, jest to jednak warunkowane metrażem pomieszczeń, bo tak naprawdę kupujących jest właściwie tyle samo.

Pewnej zimowej niedzieli, późnym popołudniem, wybrałam się na szybkie zakupy do mniejszej Biedronki. Kolejka jak zwykle, bez względu na porę dnia, więc robię swoje i ustawiam się w ogonku. Odnoszę wrażenie, że już wszyscy przyzwyczaili się do specyfiki tego miejsca, dlatego każdy zamyka dziób i czeka na swoją kolej, bo komentarze w niczym tu nie pomogą. Ale nie ona - komentatorka klasy A.

Ustawiła się za mną matka [M] z córką. Dziewczynę określiłabym mianem zwyczajnej nastolatki, ot taka Kasia lub Ola, jednak jej matka robiła za Karynę i Dżesikę w jednym. I komentuje i wzdycha i "jesuuu, jaka kolejka, no jak długo, o borze, no dwie kasy otwarte, tyle trzeba czekać" i tak w kółko. Nagle jak nie ryknie na pół sklepu:

[M] - Kasia! Wyciągaj telefon! Reportaż będę kręcić! - na takie dictum parsknęłam w szalik, ale matka jedzie dalej - Kto to widział! PRZECIEŻ TO SKANDAL!

Nieopodal stała, domniemam, kierowniczka sklepu [K], która prawdopodobnie robiła zamówienie na poniedziałek - pospiesznie sprawdzała asortyment i notowała, zapewne żeby zdążyć przed zamknięciem sklepu. Matka krzyknęła do niej:

[M] Dlaczego tylko dwie kasy są otwarte?!
[K] Bardzo mi przykro, proszę Pani, ale nie mamy tylu pracowników, by...
[M] To trzeba zatrudnić więcej! - wcięła się wielce oburzona matka, na co kierowniczka popatrzyła jej w oczy i rzekła ze spokojem -
[K] To bardzo proszę podesłać swoje CV, rozpatrzymy Pani kandydaturę.
Matce w końcu zamknął się dziób.

Miałam ochotę klaskać, naprawdę. Była to jedna z lepszych ripost jakie usłyszałam - prosta i rzeczowa. Wiem, że nie tylko Biedronka zmagała się z brakiem pracowników, inne sklepy i usługi również, co widać było po kartkach z ofertami wywieszonymi na niemal każdych drzwiach w mieście. Matki nie osądzam, być może pracuje nawet na dwa etaty, ale...sami wiecie. "Madki". Tylko córki szkoda, która przez cały czas stała ze spuszczoną głową, czerwona ze wstydu.

biedronka matki

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (156)

#76711

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce około roku temu. Dzień był mroźny, choć słoneczny, a ja zapomniałam kupić rajstop, ot proza życia. W miejscu, gdzie wówczas mieszkałam (przy jednej z większych ulic we Wrocławiu) znajduje się targ. Nie jest duży, jednak w żadnym sklepie znaleźć rajstop nie mogłam, więc stwierdziłam, że a nuż znajdę je tam. Bingo.

Przy stoisku rajstopy kupowała akurat starsza Pani. Widać, że drobnych w portfelu miała niewiele, ale w zimie w czymś trzeba mimo wszystko chodzić. Sprzedawczyni obsłużyła staruszkę, odwróciła się do mnie, pokazała karton z rajstopami i kazała się zastanowić. W tym momencie staruszka zapytała jeszcze o podkolanówki. Sprzedawczyni pokazała, pomogła dobrać, dwie pary miały kosztować 12 zł. I tu zaczęła się piekielność, ponieważ starszej Pani zabrakło dosłownie kilku groszy - miała te 11 i drobniaki, wygrzebać z tego 12 nijak się nie dało.

S - sprzedawczyni, B - staruszka, J - ja.

S: O nie, to ja Pani sprzedać nie mogę, jak Pani brakuje!
B: Ale to tylko parę groszy, ja Pani doniosę, obiecuję. - staruszka była naprawdę zawstydzona, zwłaszcza, że sprzedawczyni mówiła bardzo głośno.
S: Nie, nie sprzedam! Każdy mi mówi, że doniesie, a jakbym ja za wszystkich zakładać miała to bym nic nie zarobiła! Jedną parę niech Pani weźmie!
Tu postanowiłam się wtrącić.
J: Niech mi Pani doliczy tę złotówkę, dopłacę starszej Pani. - dla mnie to nie był żaden problem, nie zbiedniałabym, a sprzedawczyni wyszłaby na swoje. Starsza Pani nie chciała, żebym dopłacała, ale wytłumaczyłam jej jak powyżej, że to nic wielkiego i dobry uczynek. Nie dla sprzedawczyni.
S: Nie, nie będzie Pani dopłacać! - jakby co najmniej mogła rozporządzać moimi pieniędzmi - A Pani niech już weźmie te podkolanówki, później mi Pani doniesie! - zabrała staruszce drobniaki i machnęła na nią ręką.

Jeszcze przez chwilę naciskałam, żeby wzięła moją dopłatę, ale kopać się z koniem nie będę. Mam tylko nadzieję, że po prostu zrobiło jej się głupio przez moje wtrącenie. Przynajmniej powinno.

Ja sobie doskonale zdaję sprawę, że rajstopy czy podkolanówki to nie chleb, nie jest to artykuł pierwszej potrzeby. Pomyślałam jednak, że to mogła być moja babcia, której zabrakłoby kilku groszy do zakupów - wtedy też bym chciała, żeby ktoś zaoferował jej pomoc. Rozumiem też sprzedawczynię, jestem wychowywana w sklepie i wiem jak takie pobłażanie wygląda, ale raz od wielkiego dzwonu korona z głowy nie spadnie, jak dorzucimy te grosze ze swoich. Chodzi tylko o mały gest, który komuś poprawi humor, a przecież, jak wiadomo od dawna - karma wraca :)

#targ #sprzedawcy #usługi

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (245)

#73769

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rekrutacja na studia trwa w najlepsze, telefony i maile w ilości ponadprzeciętnej z prognozą na urwanie głowy we wrześniu.

Niestety, nie wszystkie dni są takie pracowite i niekiedy, cóż, siedzi się i umiera z nudów. Jak ten dzień na przykład, kiedy za oknem ciemno, jakby była już 20, a to raptem 11, pochmurno, zaraz lunie deszcz. Nic się nie dzieje, cisza, słychać tylko miarowe scroll-scroll myszką po stronach internetowych.

Patrzę na skrzynkę mailową i zadowolona, jakbym właśnie trafiła w totka, widzę jednego maila - kandydatka, która już zrekrutowała się do nas na studia prosi o klika zmian w systemie.

Maila zaczyna słowami "Dziędobry". Tak, dziędobry. Dziędobry, dziędobry, dziędobry.

Do tego, prosi o zmianę języka "włoskieko" na inny. Wprawdzie tę, brrr, literówkę jeszcze jestem w stanie zrozumieć (chociaż gdzie "G", a gdzie "K"), ale na widok jakże wdzięcznego "dziędobry" moje serce zapłakało krwawymi łzami.

Dodam tylko, że jest to tegoroczna maturzystka. Trzymam kciuki za wyniki matur!

#uczelnia #szkolnictwowyższe #maturzyści

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 307 (331)

#73091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji pracy w uczelnianej administracji, dział mój zajmuje się między innymi rejestrowaniem poczty przychodzącej i wychodzącej. Co za tym idzie - wycieczki na pocztę są dla nas codziennością, czasami na pocztę idę ja, czasami któraś z koleżanek. Niestraszne nam są kolejki, poczta musi być wysyłana codziennie, z tego względu zabieramy ze sobą niekiedy tak zwaną "prywatę", czyli prywatne listy innych pracowników.

Jakiś czas temu prócz przesyłek uczelnianych miałam ze sobą także list prywatny jednego ze współpracowników. Na koniec, kiedy zdałam już wszystkie listy z uczelni, podałam także ów list prywatny. Pani w okienku go podbiła, opłatę przyjęła i przy wydawaniu reszty... pomyliła się, bynajmniej nie na swoją korzyść.

- Wydała mi pani za dużo - powiedziałam, oddając nadwyżkę.
Nie było to dla mnie nic wielkiego, ludzka rzecz się mylić, jak już też wspominałam we wcześniejszych historiach - byłam chowana w sklepie i dobrze wiem co oznacza manko w kasie. Pani jednak w jednej chwili zdziwiła się, załamała i odetchnęła z ulgą.
- Bardzo pani dziękuję, jestem już dzisiaj zmęczona... Naprawdę bardzo dziękuję - powiedziała, a w jej oczach widziałam przywróconą wiarę w społeczeństwo.

Kiedy wróciłam do pracy, opowiedziałam koleżankom co mi się przydarzyło. Jedna z nich powiedziała wtedy, że kiedyś usłyszała na poczcie, jak pani tam pracująca pochwaliła się, że weszła w taką wprawę, że na koniec miesiąca oddaje z wypłaty już tylko 70 złotych. Oczywiście, 70 złotych manka.

Puenta? Brak. Widząc panie pracujące na "naszej" poczcie dobrze zdaję sobie sprawę, że są po prostu wymęczone psychicznie. Wieczne pretensje i presja klientów wcale nie pomagają, a pośpiech tylko potęguje pomyłki. W końcu ile razy dziennie mogą słyszeć, że się lenią i nic nie robią, chociaż pracują jak maszyny. Zamiast potrącać paniom z pensji, może spółka zainteresowałaby się zaoferowaniem im bardziej ludzkich warunków pracy. A i klientów poczty nie zabolałaby odrobina uczciwości.

#poczta_polska

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (233)

#72834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję na uczelni. Nie jako wykładowca, pracuję w administracji, jednak ważną informacją jest to, że wcześniej sama na tej uczelni studiowałam, całe 5 lat. Studia skończyłam w zeszłym roku. Co równie ważne, jest to uczelnia prywatna.

Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że jestem z tak zwanego pokolenia Y, pokolenia Milenium, które na studiach miało i tak dużo łatwiej niż wcześniejsze roczniki. Przeraża mnie natomiast to, że teraz, raptem po pięciu latach, kandydat stał się potencjalnym klientem, który decyduje się płacić za produkt "studia". A jakie ma przy tym udogodnienia!

Studiowałam na kierunku filologia, jestem humanistką z krwi i kości, jednak kiedy zaczynałam nie mieliśmy taryfy ulgowej i wszystkie przedmioty ogólnoakademickie zrealizować było trzeba i już. Łacina, historia filozofii, psychologia... taki był wymóg, wszyscy byliśmy tego świadomi. Egzaminy PNJ*, które odbywają się po każdym roku nauki, były wprawdzie stresujące, ale z racji kierunku były też czymś naturalnym i oczywistym. Jeżeli zdałeś pisemny, podchodziłeś do ustnego, jeżeli nie - poprawka. Jeżeli nie zdałeś któregoś z przedmiotów PNJ, poprawiałeś go we wrześniu i dopiero wtedy podchodziłeś do egzaminu końcowego.

Jak to wygląda teraz? Łacina została zniesiona odgórnie, przez ministerstwo. Historia filozofii, psychologia? Są to przedmioty do wyboru, jeżeli nie zdasz egzaminu i nie dostaniesz zaliczenia - nic nie szkodzi, możesz się wypisać, punkty ECTS nadrobisz czymś innym. Egzaminy PNJ? Jeżeli nie zdałeś pisemnego, to i tak możesz podejść do ustnego, nie będziemy cię tak katować we wrześniu.

Może nie jest to wielka piekielność - jak wspomniałam wyżej, sama tu studiowałam, jest to uczelnia prywatna, co za tym idzie, załatwić dało się wszystko, a kolejki do dziekanatu nie istniały. Irytuje mnie natomiast to trzęsienie się nad każdym studentem, to głaskanie go, nadmierna pomoc. Dlaczego? Bo nie jest studentem, tylko klientem. Klientem, który wybrał dany produkt.

Absolutnie nie krytykuję uczelni, nauczyłam się tu mnóstwo rzeczy, miałam fenomenalnych wykładowców. Nie zapłaciłam za to, żeby dostać papier, o nie. Tylko nade mną się nikt nie trząsł. Byłam studentem-człowiekiem, nie studentem-klientem. Obecni studenci stali się bardzo roszczeniowi, wszystko im się należy, a do tego: dlaczego jest tak trudno?! Bo choć wykładowcy się nie zmienili, zmienił się system. A później wielkie zdziwienie, skąd się tylu magistrów od rzeczy niezbędnych namnożyło w tym kraju.



*(na każdej filologii realizowane są przedmioty Praktycznej Nauki Języka, w skrócie PNJ, odpowiednio: PNJA (angielskiej), PNJN (niemieckiej), itp. Są to przedmioty np. PNJA gramatyka praktyczna, PNJA słuchanie, PNJA fonetyka i tak dalej - z odpowiednich komponentów realizowanych w ciągu roku jest na koniec egzamin ogólny - egzamin PNJ)

#uczelnia #szkolnictwowyższe

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (189)

#72009

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem dzieckiem wychowanym w monopolowym.
No dobrze, może trochę przesadzam, ale prawdą jest, że mama sklep monopolowy ma, w dodatku całodobowy. Historii z tak zwanego "nocnego" jest mnóstwo, mniej lub bardziej piekielnych, niektóre są wręcz typowe dla tak specyficznego miejsca.

Jedną z moich "ulubionych" historii jest ta o smutnym solenizancie i mojej rodzicielce w rolach głównych. Działo się to około dziesięciu lat temu, może trochę więcej, w każdym razie był to czas, kiedy moja mama jeszcze zostawała na nocnych zmianach. Nie pamiętam jaka była to pora roku, jaki dzień tygodnia, była to natomiast noc, środek nocy, całkiem spokojnej właściwie, a mama krzątała się po sklepie, kiedy nagle wszedł on. Smutny solenizant.

Pan poprosił o pół litra wódki, mama postawiła ją na blacie i w tym momencie mężczyzna zapatrzył się na stojącą obok spożywkę i poprosił jeszcze o chleb, pasztet i kilka innych rzeczy "do chleba". Co ważne, mężczyzna nie mógł sięgnąć po to sam - sklep jest poniekąd samoobsługowy, jednak wiele rzeczy stoi za ladą i to mama właśnie musiała podać mu wspomniane produkty. Niczego nie podejrzewając odeszła te kilka kroków od kasy, zostawiając butelkę wódki na blacie, sięgnęła ten nieszczęsny chleb i pasztet i zamarła.

Mężczyzna szybkim ruchem chwycił butelkę, odkręcił ją i... zaczął pić duszkiem jak wodę. Oczy mamy otworzyły się w przerażeniu, w jednej ręce chleb, w drugiej pasztet, a na ustach karpik. I stoi i nie wierzy. I myśli, co zrobić, podbiec, wyrwać mu tę flaszkę, zacząć krzyczeć, czy czekać aż skończy.
Mężczyzna wprawdzie butelki całej nie opróżnił, odłożył niedopitą na blat i popatrzył na mamę smutnym wzrokiem:
- Bardzo Panią przepraszam... ja... ja nie mam pieniędzy. Tak naprawdę to mam dzisiaj urodziny, ale nie miałem ani z kim, ani za co się napić... - i w tym momencie zaczął się chwiać.

Wypicie niemalże całej, półlitrowej butelki wódki na raz nie jest dobrym pomysłem, uprzedzam Was na przyszłość, mama nakazała mężczyźnie usiąść na podłodze i się nie ruszać. Cóż miała zrobić, wyrzucić go nie wyrzuci, machnęła ręką na pieniądze, doskoczyła do drzwi, zamknęła na klucz i dawaj, zadzwoniła na policję. Mężczyzna mamrotał coraz bardziej, głowa mu się kiwała, a mama modliła się, żeby nie zszedł do momentu przyjazdu policji.

Finał historii jest do przewidzenia, dla mężczyzny na pewno nie był zbyt kolorowy. Policjanci zapakowali go do samochodu i z okazji urodzin zapewnili mu pobyt w najdroższym hotelu w mieście, czyli na Izbie Wytrzeźwień. Nie dość, że musiał ponieść koszty niejakiej kradzieży, to jeszcze zapłacić za noc na "wytrzeźwiałce". To były chyba najsmutniejsze urodziny tego Pana.

Teraz mama wspomina tę historię ze śmiechem, ale wtedy, tej nocy, była naprawdę przerażona, że od nadmiaru alkoholu mężczyzna po prostu się przekręci. I nawet jej smutno było, że tak w urodziny Pan nie miał ani z kim, ani za co...

#nocny #monopolowy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (219)

1