Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Crowstorm

Zamieszcza historie od: 25 kwietnia 2012 - 16:38
Ostatnio: 11 lutego 2014 - 16:21
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 5727
  • Komentarzy: 130
  • Punktów za komentarze: 1306
 

#31885

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coś a′propos gustów muzycznych i tak zwanych "największych fanów".

Kumpel przyprowadził na grilla dziewczynę. Na pierwszy rzut oka dziewczę jak dziewczę, na pozór sympatyczna, farbowana blondynka, choć w koszulce Metallica, więc fajnie, bo większość towarzystwa także preferuje cięższe brzmienia.
Dziewczyna okazała się jednak być dosyć niemiła w rozmowie, strasznie wyniosła i spoglądająca z pogardą na każdego, kto w danym momencie nie miał na sobie glanów, tudzież nie był obwieszony symbolami rockowych zespołów (mnie w sandałkach i jasnej sukience, przy niemal 30 stopniach C. nawet nie raczyła zaszczycić spojrzeniem).

Tak sobie więc siedziała i rzucała pogardliwe spojrzenia, raz po raz zaciągając się Black Devilem (czarny papieros), gdy wtem podchmieleni koledzy włączyli "Whiskey in the jar" i zaczęli się wygłupiać w rytm muzyki.

- Maj gad, co to za shit. - Skrzywiło się dziewczę. - Nie wiedziałam, że idę na wiejską zabawę country.

Ja z kumplem szybkie spojrzenie na siebie i nagłe olśnienie...

- Tak, a co byś wolała posłuchać Basiu? - Odzywa się kumpel, który dziewczę przyprowadził (potem żałował).

- No nie wiem, macie w ogóle coś Metalliki? Powiedzmy "Nothing else matters", bo tego country się nie da kurna słuchać.

Ktoś z tyłu parsknął, ja się uśmiechnęłam, kumpel zrobił dziwną minę. Dziewczątko zaś posiedziało jeszcze przez chwilę, przez nikogo nie zaczepiane, po czym opuściło nasze towarzystwo wielbicieli country. ;)

PS: Jak łatwo się domyślić nawet tym, którzy nie znają zespołu - "Whiskey in the jar" jest co prawda ludową piosenką irlandzką, ale wydaną właśnie przez Metallikę w rockowej wersji, której powyżej słuchaliśmy. Nie trzeba być "największym fanem", żeby ten fakt kojarzyć. ;)

działka grill country;)

Skomentuj (100) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 827 (913)

#32273

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Miałem kumpla, Damiana.
Mieszkałem z nim pół roku i to wystarczyło, bym przestał mówić "mam".

Pech chciał, że jestem małe forever alone i na nadmiar znajomych narzekać nie mogę, więc nie miałem do kogo się wyprowadzić, a i mieszkanie w sumie mi się podobało. Wszystko ładnie, pięknie, tylko ten Damian...

Pierwszy tydzień był całkiem spoko - ja miły, on miły, głupie żarty, jakieś docinki. Myślałem: będzie dobrze. Drugi tydzień - Damian dziwny, nie odzywa się. Myślałem: coś się może stało? Nie pytałem, nie należę do ludzi, którzy wtrącają się w cudze życie prywatne, a może po prostu boję się odpowiedzialności, jaka mogłaby na mnie spaść, gdyby nie daj Bóg inny człowiek zwierzyłby mi się z jakiejś strasznej tajemnicy.

Co jeśli Damian kogoś ubił? No, sami widzicie. Lepiej nie pytać. Lepiej nie wiedzieć.

Ale Damian nikogo nie ubił, bo kolejny tydzień znów spoko - ja miły, on miły, głupie żarty, jakieś docinki. Ewentualnie faktycznie mordował, ale sumienie u niego płytkie może.

Czujny się zrobiłem na Damianowe spadki humoru, które później zdarzały się co drugi dzień. Bywało, że przez całą dobę udało mi się ujrzeć jego gębę raz i to tylko po to, żeby mogła wykrzywić się na mój widok i zasznurować usta, kiedy mówiłem lękliwie: cześć...

W końcu przestałem się witać, Damian też przestał, z tym że ja trochę później. Żyliśmy sobie mimo siebie, nie rozmawiając już kompletnie miesiącami.

Któregoś dnia leżałem w pokoju i zza ściany dobiegło mnie kichnięcie Damiana, przez co znów zastanowiłem się nad jego osobą.
Musiałem powiedzieć, że akurat kichnął, bo byście uznali, że nic nie robiłem, tylko o nim dumałem. No więc przez to całe "ACIAAA!!!" (tak właśnie kicha Damian - dom się trzęsie, a okoliczne ptactwo spierdziela pośpiesznie) zacząłem rozmyślać.
Jego zachowanie było zaiste zdumiewające. Nie wstydzi się donośnie bekać, kichać, a i gorzej - czyli raczej nieśmiały nie jest. A odezwać się do mnie nie mógł!

Cała sytuacja trochę właziła mi na psychę, czułem się jak intruz, bo w końcu Damian mieszkał tu od października, a ja wprowadziłem się dopiero w grudniu. Pierwszy był.

Zdarzało się tak, że nawet kiedy bardzo chciało mi się jeść, ale akurat to Damian był w kuchni - czekałem aż wróci do swojego pokoju. I na odwrót, on też unikał mnie jak ognia.
Nie mogłem uwierzyć, że też dałem się w ciągnąć w tę paranoję. No myślałby kto! Nie mogłem swobodnie chodzić po prawie-swoim prawie-domu! Ba - bałem się!

Łaziłem jak zaszczuty, a że - jak już mówiłem - jestem forever alone, to i to całe moje bycie "alone" zaczynało doskwierać i wydawać się bardziej "forever", skoro współlokator nie lubił mnie za to, że istnieję i pałętam się po chałupie. Chciałem też czasem otworzyć do kogoś buzię z rana albo opowiedzieć, co kolega odwalił na zajęciach.

I wtedy, a był to już kwiecień, przyszło mi do głowy, że to może wcale nie moja wina. Mimo małej, niegroźnej i niestwierdzonej klinicznie depresyjki udało mi się zachować resztki godności, które broniły mnie przed obwinianiem się o wszystko. A raczej po pewnym czasie przypominały, że przyczyną całego zła na świecie niekoniecznie musi być moja osoba.
Damian pewnie ćpał. To znaczy chyba. Nigdy nie widziałem prawdziwego narkomana, więc nie znam zbyt dobrze alarmujących objawów. Zresztą prawie nie widziałem Damiana, więc jak miałbym dostrzec objawy? Przecież nie było tak, że wychodząc, zostawiał je w pokoju, żebym mógł je sobie w tajemnicy obejrzeć i ocenić.

Mimo to któregoś razu wlazłem do jego twierdzy, kiedy akurat wyszedł na zajęcia. Założyłem, że mam jakąś godzinę do jego powrotu, więc spokojnie zdążę wejść i wyjść, nie wywołując niczyich podejrzeń. Tak czy owak serce waliło mi jak młotem - nerwowy człowiek ze mnie.

Złapałem za klamkę, nacisnąłem ją. Uchyliłem drzwi i wsunąłem nieśmiało głowę. Jestem pewien, że miałem idiotyczną minę, stanowiącą mieszankę lęku, ciekawości i mojej głupoty.

No nic, pokój. Niezaścielone łóżko, biurko ze stertą papierzysk, a nad nim kilka półek, laptop na podłodze przy łóżku, szafa dwudrzwiowa pod ścianą.
Stanąłem blisko biurka i wzrokiem samym poszukiwałem objawów. Po co się wtrącałem? Ja się nigdy nie wtrącam. Nie wiem, coś mi odbiło.

Nie zauważyłem nic dziwnego, papiery wyglądały na notatki pochodzące od dziesięciu różnych osób. Jedyna rzecz, która wydała mi się raczej nie na miejscu, to porcelanowy piesek wielkości pięści dorosłego mężczyzny, czyli mojej, zajmujący najwyższą półkę.
Zdecydowanie nie na miejscu. Piesek powinien stać gdzie indziej, może na parapecie.

No nic. Nie przyszedłem tu w roli estety. Na podłodze oprócz sterty okruchów i laptopa - nic ciekawego. Dobrze się krył.
Pora na ostatni akt - doskoczyłem do szafy, złapałem za gałki jej drzwi i otworzyłem je na oścież.
Prawie krzyknąłem. To znaczy bardzo chciałem krzyknąć: otworzyłem usta, nabrałem powietrza i tak dalej, ale dziewczyna schowana w szafie piszczała, jakbym gonił ją z wiadrem w Lany Poniedziałek, więc uznałem, że to wystarczająco dużo decybeli jak na takich rozmiarów pomieszczenie.

Stałem oszołomiony, ona się darła. Stałem, darła się. Przestała się drzeć, ja nadal stałem.

- Nie można tak łazić po cudzym pokoju. - powiedziała w końcu.
- Czemu jesteś w szafie? - Nie zwracałem uwagi na jej uwagi.
- Usłyszałam, że idziesz, to się schowałam. - odparła, gramoląc się z szafy i przy okazji wywalając na podłogę kupę wymiętoszonych ubrań. Wstała, wygładziła spódnicę i wyciągnęła do mnie rękę. - Kasia. Mieszkam z tobą.

No i koniec końców, musiałem się wyprowadzić, bo okazało się, że Kasia jest dziewczyną Damiana, a ja byłem potrzebny tylko po to, żeby oni mogli płacić mniejszy czynsz.
I tak, wiem - normalny właściciel powinien wywalić Damiana na zbity pysk za taką robotę, ale właściciel nie był normalny. To znaczy może i był, ale ciężko mi w to uwierzyć, skoro jest wujkiem Kasi.

A czemu Damian się do mnie nie odzywał?
Po pierwsze, był na mnie zły, że mam tak mało zajęć i tak mało znajomych, przez co ciągle siedzę w pokoju i Kasia nie może swobodnie korzystać z łazienki (musieli trzymać wiadro na balkonie w razie intensywnej potrzeby) czy kuchni i mu gotować.
Po drugie - i to jest znacznie gorsze, aż się włos na głowie jeży - kiedy któregoś razu zostałem sam... Puściłem głośno piosenki Bajmu i śpiewałem jak opętany. Kasia była akurat w pokoju Damiana, więc, szczęśliwie nie udusiwszy się ze śmiechu, doniosła mu o wszystkim. Powiedział mi, że czuł się przez to dziwnie w mojej obecności.

Mimo wszystko na sam koniec życzył mi powodzenia w życiu i nawet przeprosił, że przez Kaśkę płaciliśmy więcej za wodę.

stancja

Skomentuj (95) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1027 (1175)

#33317

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarza się nam niestety, krótko mówiąc, paść ze śmiechu na akcji. Napisałem ′niestety′, ponieważ to wysoce nieprofesjonalne, a my lubimy stwarzać pozory. ;)

Wezwała nas żona do swojego ukochanego. "Coś z plecami" hukło, pierdykło i bam. Facet leży i nie może się ruszyć z bólu. Diagnozę sobie w myślach zaraz stawiamy, ale nieszczęśnika trzeba zgarnąć. Dojeżdżamy na miejsce, a przejęta żona prowadząc nas na "miejsce zdarzenia" opowiada:

- Huknął takiego piarda, tak walnął bączura, że aż coś mu pizgło w plecach! No mówię panom, jak się zesrał, myślałam, że wystrzeli z tyłka kręgosłup! Sprawdzałam trzy razy czy nie rozsadził niczego pod dupą!

Sposób opowiadania wprawił nas w dobry humor i na naszych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Szybko się okazało, że to tylko wstęp. Żonka zaprowadziła nas... Do toalety. Okazało się, że pan doprowadził do wypadku defekując. Żona kontynuowała:

- Zobaczcie, nowiutki klopik. A ten spuścił mu taki kloc, że aż mu dupa pękła razem z kręgosłupem!

Biedny pan, na tle opowieści żony, z bokserkami przy kostkach śmiał się przez łzy.

Praca praca

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1577 (1715)

1