Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

IcekMordehaj

Zamieszcza historie od: 16 czerwca 2021 - 20:14
Ostatnio: 6 lipca 2022 - 13:16
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 489
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 75
 

#89459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia sprzed kilku lat. Kupowałem z żoną meble, bodaj do kuchni. Trafiliśmy do pewnego sklepu, znaleźliśmy to, czego szukaliśmy i przyszło do wypełnienia formalności, wpłaty zaliczki, umówienia się na odbiór. Wszystko szło dobrze. W pewnym momencie zwróciłem uwagę na dyplom za udział w zawodach organizowanych przez kolegów z firmy, w której pracuję i coś na ten temat zagadnąłem. Wywiązał się mniej więcej taki dialog - S(sprzedawca), J (ja):

S: Pan pracuje w firmie XYZ?
J: Tak, od wielu lat.
S: A zna Pan, Janka Kowalskiego?
J: No pewnie, że znam, fajny gość.
S: To mój szwagier.

W tym momencie sprzedawca zwrócił się do kolegi, który sporządzał papiery na zakup:

S: Kaziu, daj panu 5% rabatu.

Faktycznie, Kaziu skreślił kwotę, którą mieliśmy wpłacić przy odbiorze, napisał, że jest 5% rabatu i poprawił kwotę na pomniejszoną o wspomniany upust.
Jakiś czas później zadzwonili ze sklepu, że meble do odebrania, więc wziąłem pokwitowanie i pojechałem. Sprzedawca-szwagier był wtedy w pracy, więc wręczyłem mu kwitek. Spojrzał, zamyślił się, po czym stało się to:

S: A ten rabat to co?
J: Sam pan mi go dał, jak się pan dowiedział, że pracuję w XYZ z pana szwagrem, Jankiem.
S: Nie pamiętam i to nie moje pismo.
J: Nie pana, bo kwitek wypisywał pana kolega, ale pan mu kazał dać rabat.
S: Niemożliwe.
J: (solidnie wkurzony) To zapomnijmy o tym rabacie, rozliczmy się, dajcie mi meble i tyle.
S: Ja panu nawet dam ten rabat, jak pan się przyzna, że pan to sam napisał.

W tym momencie tylko i wyłącznie obecność żony, która wiedziała, że mi para uszami idzie i może być źle, sprawiła, że zwyczajnie nie dałem gościowi w mordę. Pal sześć ten rabat, o który nawet nie prosiłem (ok, dał, miło i tyle), ale o próbę zrobienia ze mnie cwaniaka i oszusta. Do dziś nie wiem, czy gość jest współczesną wersją Słonia Trąbalskiego, czy jak to tłumaczyć, ale cała akcja wydaje mi się do dziś niezwykle abstrakcyjna.
Jakiś czas później spotkałem w pracy Janka Kowalskiego i opowiedziałem mu o tym, co mi odstawił jego szwagier. Janek zrobił współczującą minę i powiedział tylko:
- Wiesz, bo to idiota jest.
Teraz już wiem...

Sklep Meblowy w polskim mieście wojewódzkim.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (175)

#88475

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W piekielnej opowieści #88467 autor opisywał bezczelność pani, która go potrąciła i opowiadała policjantom bajki o przebiegu zdarzenia.

Ja zetknąłem się z podobną bezczelnością, na szczęście w nieco mniej drastycznych okolicznościach.

Miejscem akcji była osiedlowa uliczka, którą jeżdżę w zasadzie codziennie. Jak to na osiedlu, wąsko, bo wszędzie, gdzie tylko się da, zaparkowane samochody. Miejsca akurat na jeden samochód, z mijanką już trzeba kombinować. Pewnie to znacie.
Ruszyłem i przejechałem może 30 metrów, gdy nagle w jednym z zaparkowanych aut otworzyły się drzwi. Byłem na wysokości tego auta, mimo niewielkiej prędkości nie miałem szans uniknąć zdarzenia.

Na szczęście nie wjechałem w otwarte drzwi, lecz pani przyładowała mi nimi w nadkole, co pewnie zmniejszyło potencjalne szkody, szczególnie u niej. U mnie tragedii nie było. W miejscu uderzenia zostało wgniecione nadkole i obok pojawiło się niewielkie zarysowanie. U niej w zasadzie tylko odpryski lakieru na krawędzi drzwi w miejscu, w którym nastąpił kontakt. No stało się, tak sobie pomyślałem, ale sprawa jasna i bez nerwów to załatwimy.

BŁĄD!!!

Na dzień dobry dowiedziałem się, że to wszystko moja wina. Dlaczego? Bo wedle pani bardzo szybko jechałem. Pomijając nawet fakt, że mogłem w momencie zajścia mieć zawrotną prędkość tak pewnie ze 20-25 km/h, usiłowałem jej wytłumaczyć, że to i tak nie ma tu znaczenia. Nie, nie pomogło.

Drugi argument- jechałem za blisko. Tu także nie pomogła próba wytłumaczenia, że poruszanie się choćby nieco dalej od nich, równałoby się zerwaniem lusterek samochodom zaparkowanym po drugiej stronie ulicy.

Ale to nie był koniec. Najlepsze nadeszło w chwili, gdy pokazałem pani szkodę na moim samochodzie. Nie!!! To na pewno nie ona zrobiła, niemożliwe że tak wgniotła, bo przecież u niej prawie nie ma śladu. No nie było, bo uderzyła rantem.

Wtórować jej zaraz zaczął pan, który był wraz z nią. Jestem oszustem, chcę ich naciągnąć, powiedział mi to prosto w twarz.
Oczekiwanie na policję, a wcale długo nie trwało, było jedną z najdłuższych i najtrudniejszych prób w moim życiu i walką ze sobą, by ich zwyczajnie nie zwyzywać od najgorszych lub po prostu nie stracić nad sobą panowania i nie zrobić czegoś jeszcze głupszego.

Na szczęście Panowie Policjanci sprawę załatwili krótko. Poprosili mnie o opisanie sytuacji, co też uczyniłem. Panią zapytali, czy tak było. Przytaknęła, ale... I tu usiłowała zacząć snuć swe teorie, ale policjant szybko jej przerwał. Zadał krótkie pytanie: czy doszło do kontaktu pani drzwi z samochodem tego pana? Przytaknęła.
W tym momencie wskazał ją jako sprawcę zdarzenia i uciął dalsze dyskusje.

I tak jak autor opowieści #88467 nie mógł uwierzyć w ludzką bezczelność, tak ja nie mogłem uwierzyć wtedy. Ciężko mi pojąć, że można tak prosto w oczy, tak na chama. No można.

ruch_uliczny

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (142)

#88414

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poczekalnie pod gabinetami lekarskimi, to źródło piekielności niewyczerpane, znacie to pewnie dobrze.

Ja pozwolę sobie opowiedzieć wam pewną historię sprzed lat.

Kolejka do endokrynologa, moja małżonka czekała na wizytę, ja jej towarzyszyłem. Wchodzenie wedle kolejności stawienia się. Ok. Nie ma sprawy.

Niestety sprawę komplikował fakt, że osoby czekające w kolejce wchodziły naprzemiennie z osobami, które wracały z wynikami z laboratorium. Dalej w miarę ok.
Kolejne niestety, to osoby "tylko o coś zapytać" albo "po receptę". Klasyka...

Generalnie niezły miszmasz. W końcu jednak przyszedł moment, gdy żona była pierwszą do wejścia. Oczywiście pojawiła się pani "ja tylko zapytać", a ja już miałem sporego gula, bo poprzednia "tylko zapytać" siedziała 15 minut. Powiedziałem więc babce grzecznie, że teraz kolej mojej żona i basta. Nie pomogło. Drzwi do gabinetu się otworzyły, a "tylko zapytać" myk i już w środku.

Coś we mnie pękło, wepchnąłem żonę do gabinetu, a ja za nią. Lekarka zbaraniała, bo w gabinecie nagle znalazły się trzy osoby. Aż wstała. A ja powiedziałem tylko, do lekarki "przepraszam, to nie kolej tej pani, ona już wychodzi" i wyprowadziłem panią "tylko zapytać" z gabinetu trzymając ją za kaptur kurtki.

Spodziewałem się karczemnej awantury, ale była tak zaskoczona moją reakcją, że nawet słowa nie wydusiła. Gdyby jednak wzrok mógł zabić, z miejsca padłbym trupem.

Na koniec, gdy już wychodziliśmy, życzyłem jej miłego dnia z wyjątkowo wrednym uśmiechem na twarzy. Dalej siedziała na korytarzu, bo kolejne osoby w kolejce chyba nabrały odwagi widząc moją reakcję i wypierdaczyli ją na koniec kolejki.

Poczekalnia pod gabinetem lekarskim.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (179)

1