Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ichigo1221

Zamieszcza historie od: 30 grudnia 2016 - 18:39
Ostatnio: 3 listopada 2023 - 14:06
  • Historii na głównej: 13 z 15
  • Punktów za historie: 1952
  • Komentarzy: 93
  • Punktów za komentarze: 440
 

#78193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno miał miejsce ślub mojego krewnego, na którym zjawiłem się wraz z rodziną. Muzyka dobra, jedzenie też, goście dobrze się bawią, młodzi szczęśliwi, aż w pewnym momencie dobiegają mnie odgłosy awantury.

Kłótnia, która miała miejsce na środku sali, a więc jej świadkami byli wszyscy obecni, toczyła się między moim wujem, ojcem pana młodego, a jakimś jego krewnym, z którym na szczęście jestem dużo słabiej spokrewniony.
O co poszło?

Ów krewny, uważający się za wielkiego byznesmena, pokazujący wszem i wobec o ile dokładnie jest lepszy od otaczającego go motłochu, chciał rozwinąć swój biznes. W tym celu potrzebował specjalisty, których akurat kilku było na sali. Węsząc wspaniałą okazję, zagadywał więc tych, o których wiedział, że znają się na pożądanej branży.

Cóż. Nie wnikam, czemu zamiast umówić się z upatrzonymi osobami na spotkanie choćby kilka dni po przyjęciu, postanowił załatwić sprawę w trakcie zabawy, gdy część gości była nietrzeźwa, więc niezdolna do podobnych negocjacji, a wszyscy chcieli po prostu się bawić. Nie mogę jednak pojąć, jak można chodzić przez cały wieczór za panem młodym i truć mu zadek swoimi problemami, niczym dziecko marudzące dopóty, dopóki rodzice zmęczeni nie dadzą mu tego, czego chce. Grzecznych próśb o przełożenie tej rozmowy na później zdawał się nie słyszeć. Powiedziane wprost "Chciałbym się nacieszyć własnym weselem" skwitował prychnięciem, a na bardziej stanowcze protesty odpowiadał krzykiem.

Czy naprawdę niektórzy ludzie mentalnie zatrzymują się na poziomie przedszkola, kiedy to są najważniejszą osobą na świecie, a swoje racje przeforsowują krzykiem i płaczem, czy tylko ja odnoszę wrażenie, że podejście "Jak się nie zgodzisz, to za karę nie dam ci mieć wesela" jest z lekka chore? Na pytanie panny młodej, czy w nocy poślubnej też zamierza im towarzyszyć, urażony wujaszek oddalił się dumnym krokiem w kierunku bliżej nieokreślonym, dzięki czemu przynajmniej pół imprezy upłynęło bez przeszkód.

wesele

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (225)

#76765

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed chwili. Kto był piekielny, oceńcie sami.

Idąc ulicą, poczułem okropny smród. Ktoś ewidentnie zabawiał się w wypalanie gumy/plastiku w ilościach hurtowych, rozsnuwając po całej okolicy smog godny Krakowa.

Niedługo później natknąłem się na scenkę rodzajową: Stary, powoli rozsypujący się domek, w domku otwarte okno, w oknie wrzeszcząca baba i kłęby żółtego dymu. Stojący na ulicy i z uciechą przyglądający się ludzie zdawali się sugerować, że źródłem dymu nie jest pożar. Skąd więc dym w oknie?

Jednym z gapiów był mieszkający w pobliżu znajomy- wyjaśnił mi, że babsko regularnie wypala śmieci w piecu i w poważaniu ma wszystkich, mających nieszczęście znajdować się w promieniu stu metrów od jej domu. Straż miejska, która o dziwo sumiennie stawiała się na wezwania, też przynosiła znikome rezultaty.
Bezpośredni sąsiad babsztyla postanowił więc w końcu wziąć sprawy w swoje ręce i zatkał babie komin (przeszedł z dachu swojego, wyższego domu). Wskazany osobnik stał przy płocie i awanturował się z babą, że nie zamierza odtykać komina, póki ona nie zgasi, a smród się nie rozwieje. Dalszej akcji nie widziałem, ale ciekaw jestem, czy i kto wzywał policję.

wypalanie_śmieci

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 301 (307)

#76516

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałbym napisać tu o piekielnym instruktorze, na którego natknąłem się, zdając na prawo jazdy.
Instruktorem tym był starszy mężczyzna, który, pomimo przyjemnego uosobienia, był źródłem tylu piekielności, że po każdej jeździe z nim, można by pisać na tym portalu nową historię.

Pierwszym, co rzucało się w oczy, było palenie. Palił on non-stop. I nie robił tego bynajmniej siedząc na placu manewrowym, gdy kursant walczył z pachołkami, lecz podczas jazdy(przynajmniej było wtedy lato, więc palił przy otwartym oknie).
Osobiście, choć nie palę, jestem przyzwyczajony do dymu, lecz nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mający problemy z siedzeniem w tym obłoku przez dłuższy czas, mógł prowadzić w takich warunkach. Dodatkowo, dzięki żywej gestykulacji, pan instruktor fundował sobie trzepanie spodni i fotela pasażera z popiołu, na każdym postoju.
Pomaganie kursantowi jest obowiązkiem instruktora. W końcu to on dba, aby początkujący kierowca nie wjechał w 3 samochody i kilka płotów podczas swoich pierwszych jazd. Tyle, że nadmiar pomocy, jak się okazuje, również bywa szkodliwy.

Instruktor ma przed sobą pe*ały hamulca i sprzęgła. Bez problemu może też sięgnąć do kierownicy lub dźwigni zmiany biegów, jeśli zajdzie taka konieczność.
O tym człowieku kursanci żartowali, że gdyby dać mu pedał gazu, jeździłby sam z miejsca pasażera.
Hamulca używał on zawsze razem z kursantem. Nie czekał on do ostatniej chwili, interweniując, jeśli kursant się zagapi, tylko zwyczajnie hamował. A, że hamować zaczynał dość wcześnie, to moja rola zwykle ograniczała się do mocniejszego dociśnięcia pe*ała, który sam opadał mi pod nogą, gdy zbliżałem się do przeszkody.

Biegi- Jak wiadomo ogarnięcie biegów jest jednym z większych wyzwań dla tych, którzy nie znają ich rozkładu. Czasami więc kursanci muszą rzucić okiem na rysunki, żeby nauczyć się, gdzie jest co.
Ewentualnie podczas kursu można zmieniać biegi za nich! Mając dostęp do sprzęgła i dźwigni, piekielny pan instruktor sam naciskał sprzęgło, zmuszając kursanta do zmiany biegu, bo inaczej ten mógł sobie gazować i zwalniać, aż instruktor sam nie zmieni biegu, jeśli kursant nie zareaguje od razu. Gdy zaś kursant nauczył się już zmieniać biegi w tym tempie, w którym robiłby to ten konkretny instruktor, to i tak ręka instruktora zawsze plątała się gdzieś na dźwigni i przełączali te biegi we dwóch.

Jednak zdecydowanym mistrzostwem, przez które sam omal nie wjechałem pod ciężarówkę, był "System Wspomagania Ruszania".
Polegał on na tym, że ilekroć kursant się zatrzymywał, piekielny pan instruktor wciskał sprzęgło. Czyli wystarczyłoby, żeby kursant używał jedynie gazu, bo sprzęgło i hamulec zarezerwował instruktor? Nie ma tak dobrze!

Gdy raz dorwał się do sprzęgła, ten pan trzymał je wciśnięte do dechy przez chwilę, po czym, czując, że kursant popuszcza pe*ał, sam zdejmował z niego nogę. W efekcie albo ktoś znał wybryki pana instruktora i popuszczał sprzęgło, aby zaraz znów je przydusić i puszczać od nowa, już samemu, albo w połowie puszczania, nagle znikał nacisk z pe*ała. Pe*ał wciskany przez instruktora do dechy był zwalniany, nasza noga już do połowy go puściła, czyli sprzęgło dawno minęło punkt, w którym samochód powoli by ruszył. Jeśli więc ktoś po prostu puszczał sprzęgło, to samochód mógł jedynie albo zgasnąć, bo sprzęgło gwałtownie zwalniano, albo, jeśli kursant nie puścił za bardzo, gdy puszczał instruktor, ruszyć ostro naprzód.

Gdy razem ze mną i instruktorem (jeździło się po 2 osoby, bo dojazd do miasta z Wordem zajmował 30 min w 1 stronę) jeździła pewna dziewczyna, która miała niedługo zdawać egzamin, samochód przy ruszaniu pod zwykłymi światłami zgasł jej około 10 razy pod rząd! Tylko dlatego, że próbowała ruszyć normalnie i nie jeździła jeszcze z panem piekielnym.

Ja sam niemal wjechałem pod ciężarówkę, gdy instruktor powiedział, żebym ruszył, skręcając w lewo, a potem zgasił mi samochód swoją sztuczką ze sprzęgłem. Gdybym szybko nie odpalił, to jadący z przeciwka tir prawdopodobnie nie wyhamowałby do końca.

szkoła_jazdy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (142)