Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kapri

Zamieszcza historie od: 23 marca 2011 - 21:46
Ostatnio: 15 lipca 2012 - 19:53
O sobie:

Na wygnaniu na Dzikim Zachodzie. Dziki Zachód, jak sama nazwa wskazuje, jest Dziki.

  • Historii na głównej: 4 z 20
  • Punktów za historie: 3659
  • Komentarzy: 36
  • Punktów za komentarze: 57
 

#31046

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam ze współlokatorem.
początkowo był to bardzo miły i bezkonfliktowy człowiek, teraz w sumie nadal jest bardzo miły, tylko z tą drugą częścią zaczyna być trochę na bakier. Każdy z nas ma własny pokój, przy czym ja do pokoju mojego współlokatora nie chodzę i w sumie oczekuję tego samego.

Zakupiłam sobie kilka miesięcy temu sadzonki drzewek gigantycznej sekwoi. Ot, drzewka jak drzewka, posadzone w małych doniczkach stoją sobie na oknie, bo są jeszcze malutkie i tak zamierzałam je odhodować aż będzie je można przesadzić do wielkich donic a potem do ziemi. Póki co mają (a raczej powinnam powiedzieć "miały") po ok. 10 cm i rosły sobie nie wadząc nikomu.
Nikomu oczywiście, poza moim współlokatorem.
Nigdy wcześniej nie miałam sadzonek sekwoi, ale poinformowano mnie przy zakupie, że to łatwe w utrzymaniu drzewka, byle ich tylko nie podlewać zbyt często: podlewa się je dopiero kiedy ziemia zupełnie uschnie. Podlewane częściej umierają i wyglądają przy tym jak uschnięte kikuty.

Tyle tytułem wstępu. Teraz historia właściwa:

Od jakichś 2-3 tygodni moje drzewka zaczęły umierać, a ja kompletnie nie rozumiałam dlaczego. Zafundowałam im dodatkową odżywkę, zawiozłam je nawet do sklepu żeby je obejrzeli. Diagnoza: "drzewka zalane, podlewać mniej i będzie OK".
No to jeszcze zmniejszyłam podlewanie, ale drzewom wcale nie zrobiło się lepiej. Zaczęły wyglądać co raz gorzej, więc w sumie pogodziłam się już z tym, że je stracę, ale postanowiłam, że pozwolę im dogorywać w spokoju, a z czasem odkryję może, co zrobiłam źle i że uda mi się wyhodować nowy "zestaw".

Jakież było moje zdumienie, kiedy dziś wróciłam wcześniej ze szkoły i zastałam mojego współlokatora w moim pokoju... podlewającego moje drzewa! Kompletnie mnie zatkało, więc oberwał mi się jeszcze wykład, że o rośliny trzeba dbać i trzeba je podlewać. I że on próbował mi je uratować, ale już chyba za późno.

Cóż. Przynajmniej wiem już, co zrobiłam nie tak.
Tych sadzonek już raczej nie odratuję.

mieszkanie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 591 (717)

#26428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o samochodzie i sklepie z poczekalni przypomniała mi moją, zupełnie inną. W sumie nie wiem czy to się nadaje na Piekielnych, bo raczej jest śmieszna i z happy endem, ale było to kilka mrożących krew w żyłach chwil, więc może chociaż bywalcy poczekalni się pośmieją.

Było to już ładnych kilka lat temu, lato w pełni, wyszłam z klatki i grzecznie grasuję sobie piechotką w kierunku centrum. Biegnę schodkami w górę, przechodzę przez jezdnię i wchodzę pod taką malutką (ale odpowiednio stromą) górkę, na której zawsze zaparkowane były 2-3 autka, przed wejściem do małego osiedlowego sklepiku. Docieram do chodnika, a stojąca jako ostatnia w rzędzie, zielona corsa robi "hop" jak żabka i stacza się troszkę do tyłu, po czym zatrzymuje.... wybałuszam oczy, że jak ktoś tak może zjeżdżać z górki, w dodatku na jezdnię i do tyłu, zaglądam przez okno kierowcy, a tam... nikogo!

Autko zostawione na luzie, ręczny popuścił i się toczy. Za chwilę wytoczy się na jezdnię, tam wiadomo, samochody, i żeby jeszcze było lepiej to TEŻ z górki, choroba wie gdzie ten samochód zaraz odjedzie, w dodatku zupełnie sam. Główkuję, do kogo z sąsiadów może auto należeć, ale kompletnie nic mi nie przychodzi do głowy, więc ostatnia deska ratunku - SKLEPIK. Może właściciel poszedł do tego nieszczęsnego spożywczaka! Więc biegiem pod górkę, minęłam Corsę która właśnie wykonała kolejnego susa w dół i wpadam do sklepiku od progu krzycząc:
[j] Czyja jest ta zielona corsa?! - chyba musiałam zabrzmieć dość groźnie, bo [p]an właściciel spojrzał na mnie wzrokiem "baba, wariatka, pewnie nie może wyjechać i chce by ją natychmiast odblokować". w końcu mówi:
[p] Moja, moja, już zaraz przestawię...
[j] Odjeżdża panu... - zdołałam tylko wykrztusić, bo nawet nie do końca wiedziałam co powiedzieć...
pan rzucił wszystko na ziemię, wyleciał ze sklepu z przerażeniem na twarzy i dopadł samochód zanim ten wybrał się w pełną przygód podróż w dół z tej większej góry i na drodze. Całość wyglądała przekomicznie, niestety nie potrafię tego tak dobrze opisać.

Na koniec pan wrócił z podziękowaniami że mu uratowałam jego Żabkowatą Corsę :)

parking przy sklepie

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (627)

#24210

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukam sobie obecnie stażu na czas kiedy jestem w szkole. Mam odrobinę wolnego czasu, doświadczenie się przyda.
Wysyłam swoje papiery, wszystko cacy, dostaję telefon, [R]ozmówca zachwycony, wszystko pięknie i uroczo. Do momentu aż pada magiczne pytanie:
[R] A ile ma pani lat?
[Ja] 23.
[R] A to nie, to dziękujemy, jest pani za stara. Do widzenia.

No tak, w tym wieku powinnam się już rozkładać 2 metry pod ziemią....

staż zagranica

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 552 (608)

#11352

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia prawie jak miejska legenda, gdyby nie to, że przydarzyła się niemalże każdej dziewczynie jeżdżącej konno.
W domu w Polsce mam 2 konie. Kiedyś dawno temu stałam z nimi jeszcze w stajni rekreacyjnej. Kłusuję spokojnie na mojej klaczy wzdłuż ogrodzenia, na ogrodzeniu wiszą "dzieciaki"-nie dzieciaki (15-16), same chłopaki.
Przejeżdżam obok i słyszę głośne:
- Hej mała, na moim lepiej byś pojeździła!!
I oczywiście śmiech szyderczo-popisowy przed kolegami, pt. co-to-nie-ja-a-to-jej-przygadałem.
I standardowa odpowiedź jeździecka, bo co tu innego stwierdzić, jeśli nie:
- Sorry, ale ja na kucykach nie jeżdżę.
I kłusuję sobie dalej. Towarzystwo się zmyło natychmiastowo i jakoś mi się cicho na jeździe zrobiło ;)

stajnia rekreacyjna

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 863 (985)

1